|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Various topics » Funny
Człowiek zajęty niesłychanie. Odcinek piętnasty a zarazem ostatni. [1] Author of this text: Marcin Kruk
Marta Piasecka usłyszała delikatne stukanie do drzwi. Za drzwiami była Patrycja, która weszła nieśmiało i jeszcze w korytarzu zapytała Martę czy lubi karmić ptaki. Ucieszyła się, kiedy Marta powiedziała jej ze śmiechem, że codziennie wysypuje na parapet okruszki, cofnęła się ponownie na klatkę schodową i przyniosła pokryty słomą karmnik. — To dla pani — powiedziała — na urodziny Karola Darwina.
Marta wzięła karmnik i przyglądała mu się z zachwytem. Widziała już taki na oknie u Leszczyńskich. – Naprawdę zrobiłaś to dla mnie – zapytała – to musi być strasznie dużo pracy. – Przytuliła ją delikatnie jedną ręką i zaproponowała herbatę. – To opowiedz teraz jak też ja sobie zasłużyłam na ten wspaniały prezent i dlaczego o mnie pomyślałaś w związku z urodzinami Darwina?
Patrycja nie odpowiedziała. Usiadła w kuchni przy stole i patrzyła przed siebie. Marta nastawiła czajnik, wyjęła filiżanki i talerzyki na ciastka, postawiła karmnik na stole jak wazon z kwiatami. Przysiadła naprzeciwko dziewczynki, czekając aż się woda zagotuje i położyła jej rękę na dłoni. – No, opowiesz mi czym sobie zasłużyłam na ten prezent? — Wszystkim – powiedziała Patrycja i Marta zobaczyła, że po policzkach spływają jej łzy. Mocno uścisnęła jej rękę i powiedziała, że zrobi herbatę. Kiedy wstała i odwróciła się do Patrycji tyłem, usłyszała ciche wyznanie: — To ja powiesiłam te tezy na drzwiach kościoła. — Domyślałam się tego – odpowiedziała Marta nie odwracając się od kuchni. Nalała herbatę i stawiając ją ostrożnie na stole spojrzała w oczy Patrycji. — Nie gniewa się pani na mnie? – w oczach dziewczynki Marta widziała lęk, niemy krzyk przerażonego dziecka. Uśmiechnęła się, usiadła na krześle i przechyliła głowę w geście cierpliwego słuchacza. – Nie myśleliśmy, że z tego będzie taka awantura – ciągnęła dalej Patrycja – to był tylko żart.
Marta wsypała do swojej filiżanki kilka kryształków cukru. Udawała, że słodzi herbatę, żeby nie rezygnować z rytuału jej mieszania. Ostrożnie odłożyła łyżeczkę na stole. – Powiedz mi najpierw – zaczęła – skąd się na tej kartce wzięły odciski palców małego dziecka. – Zdumienie na twarzy Patrycji było potwierdzeniem, że udało jej się ją zaskoczyć. Jej spięta twarz rozjaśniła się uśmiechem. — Sama się nad tym zastanawiałam, dopiero potem przypomniałam sobie, że tego wieczoru, kiedy pisałam te tezy, pilnowałam wcześniej córeczkę sąsiadów. Ona lubi jak jej rysuję, więc zawsze zabieram ze sobą papier i kredki. Musiała położyć łapkę na czystej kartce. Zastanawiałam się potem, dlaczego były tam odciski jej palców, a nie było moich. Po pierwsze jej łapki musiały być tłuste, po drugie jak zabierałam kupkę papieru do domu, to położyłam na wierzchu jakiś rysunek, w domu jak wkładałam papier do drukarki założyłam lateksowe rękawiczki… — To teraz zacznij od początku – powiedziała Marta.
Patrycja zamyśliła się i dopiero po dłuższej chwili zaczęła swoją opowieść. — Wszystko się zaczęło jak się Dominika pokłóciła z Ryśkiem. Myśmy się zawsze z Ryśkiem bardzo lubili i Rysiek prosił mnie, żebym mu pomogła to wszystko naprawić. Spiskowaliśmy u niego w domu, ale nic z tego nie wychodziło, bo pani wie jaka jest Dominika. Zaczęłam pomagać mu z jego szkielecikami i tak jakoś wyszło, że coraz bardziej lubiliśmy być ze sobą… A z tymi tezami, to zaczęło się od artykułu Justyny. Wie pani, że Justyna Zielińska jest naszą kuzynką i ona napisała kilka tygodni temu artykuł o tym jak Luter przybijał te tezy. Zaczęła ten artykuł od tego, że wtedy kiedy Luter wieszał te tezy, Wittenberga była miastem wielkości naszego miasteczka. W Wittenberdze był uniwersytet, i mieszkał tam książę, a my mamy tylko kościół i gimnazjum. Siedzieliśmy z Ryśkiem i okropnie nas bawiło zastanawianie się nad tym, jakie tezy napisałby Luter, gdyby mieszkał w Janowiepawłowie. Najpierw wymyśliłam tę tezę o tym, że chcemy wiedzieć, co kryje się za horyzontem. Potem Rysiek dorzucił tę o globalnym ociepleniu w szkole. Nie wiedzieliśmy co dalej wymyśleć i zajęliśmy się czymś innym. Potem, po drodze do domu, przypomniałam sobie jak pani nie lubi naszego marudzenia, że tu się nic nie dzieje. Pani to mówi tak (Patrycja zaczęła udawać głos Marty): „jak chcecie, żeby się coś działo, to zróbcie COŚ. Urządźcie wystawę najbardziej nierasowych psów, albo zbieranie ulicznych śmieci w długich sukniach i białych rękawiczkach, albo konkurs milionerów rozpoczynających karierę od pucybuta. Przestańcie czekać, bo was nuda zabije.” Pomyślałam sobie, fajnie. To jest właśnie takie COŚ, które mogę zrobić sama, bez niczyjej pomocy. Powieszę 95 tez na drzwiach naszego kościoła… W domu napisałam chyba z dwieście tez, ale wszystkie były takie głupie, że nie mogłam na nie patrzeć. Myślałam, że zrezygnuję z tego pomysłu i może byłoby lepiej. Podarłam moje wszystkie tezy i na jakieś dwa albo trzy dni przestałam o tym myśleć. Potem znów ktoś powiedział, że tu jest nudno i pani znów się zdenerwowała, bo my rzeczywiście jesteśmy okropni. Jak pani powiedziała, żebyśmy zrobili konkurs fotografii nastolatków w naszym mieście i ktoś zapytał czy będą nagrody, to pani się chyba na nas obraziła. A ja już postanowiłam, że zrobię COŚ, tylko ciągle nie miałam tych tez. — Czyli to jednak ja – powiedziała Marta, bardziej do siebie niż do Patrycji. — No pewnie, pani jest najfajniejszą nauczycielką w całej szkole i pan Leszczyński…, wszyscy tak uważają – a potem zastanowiła się i dodała – nie, nie wszyscy. — No to jak wymyśliłaś tych badaczy owadzich nogów? — Najpierw był Płaksin, bo jak Dominika zerwała z Ryśkiem, to on był tak rozmazany, że nazywałam go Płaksinem. Tylko w myślach go tak nazywałam, nie chciałam mu robić przykrości, ale on mnie okropnie złościł tymi pytaniami o Dominikę i w ogóle... — Ale skąd znałaś ten wiersz? – zapytała Marta. — To też przez panią. — Oczywiście, a możesz powiedzieć coś więcej. — Tuwim urodził się we wrześniu… — Kiedyś musiał… — W listopadzie był tuwimowski konkurs recytatorski – Marta pamiętała ten konkurs, ale nie zamierzała Patrycji przerywać – Dominika i Beata brały w nim udział i chciały, żebym im pomogła coś wybrać… — I wybrałaś „Chandrę Unyńską”… — Tak, ale im się nie podobała. — Czyli miałaś już podpis, a nie miałaś jeszcze tez… — No właśnie. — I co zrobiłam, żeby ci pomóc? – zapytała Marta. — Jest taka „Prośba o wyspy szczęśliwe” Gałczyńskiego… — W trzeciej klasie. — Ale ja mam siostrę – powiedziała Patrycja i powoli zaczęła pić herbatę.
Najwyraźniej ta pierwsza runda wyczerpała obydwie, bo Marta przesunęła karmnik, podsunęła talerz z ciastkami bliżej Patrycji i sama wzięła jedno. Czuła na swoich barkach sympatyczny ciężar winy i niedosyt wiedzy.
— „Satyra na bożą krówkę” – Marta wznowiła przesłuchanie po krótkiej przerwie. — Jeden z najczęściej cytowanych w Internecie wierszy Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego – wyrecytowała Patrycja. — Inspirujący? — Jak się ma siostrę spokrewnioną z insektami… — powiedziała Patrycja, a Marta musiał ukryć uśmiech. — Rozumiem, że tarantula Dominiki nie jest twoją ulubienicą. — Z tarantulą łatwiej się dogadać jak z moją siostrą. — Więc badacze owadzich nogów…- zaczęła Marta. — Przyszli mi do głowy podczas którejś z rzędu sesji fotograficznej domowego pająka... — Jako akt małpiej złośliwości? — Może trochę – uśmiechnęła się Patrycja czarująco.
Marta zdawała sobie sprawę z tego, że ta opowieść zajmie sporo czasu i postanowiła na chwilę zmienić temat. – Masz ładną broszkę – powiedziała – świetnie pasuje do dżinsowej kurtki. – Patrycja miała do kurtki przypiętą małą drewnianą rybkę z nóżkami.
— A to — uśmiechnęła się Patrycja – zrobiłam dla Justyny na anastazję, ale ułamała mi się nóżka i musiałam zrobić drugą, a tej przykleiłam nóżkę i jest moja. — Na jaką znowu anastazję – zapytała Marta. — No, to się nazywa apostazja, czyli wypisanie się z Kościoła. Justyna, pan Maciek postanowili się wypisać a pani Kasia z biblioteki była ich świadkiem. Ja to nazywam anastazją, bo tak mi się bardziej podoba, bardziej przyjazne. Też sobie urządzę anastazję na osiemnastkę. Zastanawiałam się jaki jej prezent zrobić i postanowiłam wyciąć rybkę Darwina. Miałam taką okropną rzeźbę z drzewa oliwki, którą ktoś przywiózł z Jerozolimy, wycięłam cztery płatki i najpierw zrobiłam tę rybkę, potem lepszą dla Justyny. Dla pani też mogę zrobić. — Nie, dziękuję – odpowiedziała Marta – chwilowo zadowolę się karmnikiem dla ptaszków. To jak to było z ta apostazją? Wyście też były w kościele? — To było u księdza na plebanii, tam gdzie on przyjmuje interesantów, ale Justyna nie chciała nas zabrać, więc czekałyśmy pod kościołem, a potem poszliśmy wszyscy na pizzę. Okropnie się śmiałam, bo pan Maciek mówił, że mu na tym przyjęciu tego Lutra brakuje. Justyna mnie kopnęła pod stołem, bo Justyna się domyśliła wszystkiego i przed tą anastazją powiedziała mi, że wie, że to ja, ale obiecała, że nie powie Dominice, bo Dominika by mnie zabiła. — Czy ktoś jeszcze wie, czy tylko Justyna i ja – spytała Marta. — No Rysiek wie, bo Rysiek mi pomagał. — To wróćmy może do tych tez. Wymyśliłaś, że to będzie „Koło Badaczy Owadzich Nogów” i co było dalej? — Potem była teza o bananach, więc miałam już trzy tezy, które mi się podobały. Potem ta nudna teza, że chcemy więcej wiedzy niż religii, pomyślałam sobie, że w tłoku ujdzie. A potem, potem oglądałam po raz sto pięćdziesiąty Shreka i spodobało mi się zdanie: I beg to differ, I do it all the time… i pomyślałam, że to też może być teza. A potem nie miałam już żadnych pomysłów i pomyślałam, że będzie śmiesznie jak pozostałe zapiszę do kategorii „inne”...
— Mów dalej – powiedziała Marta dolewając sobie herbaty. -Kiedy miałam już wszystkie tezy nabazgrane na kartce i schowane w najciemniejszym kącie mojego biurka, zaczęłam się zastanawiać jak to powiesić na drzwiach kościoła. Wiedziałam, że gwóźdź powinien być ogromny. Zastanawiałam się również jak to przybić. Wyobraża pani sobie jaki to byłby hałas? Wzięłam moją wiertarkę, w zeszłym roku kupiłam sobie na pchlim targu śliczną ręczną wiertarkę, ma chyba sto, albo więcej lat, na korbkę, niemiecka, pokażę ją pani kiedyś, więc wzięłam tę wiertarkę i spróbowałam najpierw zrobić dziurkę w desce, a potem wcisnąć gwóźdź. Znakomicie działało. Stary, trochę zgięty gwóźdź można było cichutko wkręcić tak, że się go nie dawało wyjąć i nagle pojawił się problem, że to powinno być dość wysoko, a ja jestem niska. Rysiek, kiedy mu powiedziałam, najpierw myślał, że żartuję i się śmiał, a jak powiedziałam, że ja naprawdę chcę to zrobić, to się jeszcze bardziej śmiał i powiedział, że mi pomoże. — I co wtedy myśleliście? — Myśleliśmy, że ksiądz Marek będzie zły, że jak się Dominika dowie to też będzie zła, a inni będą się tylko śmiali. A tak naprawdę, to baliśmy się, że ksiądz Marek to po prostu zdejmie i nikt się o tym nie dowie. Musieliśmy to zrobić w nocy, albo nad ranem i to był największy problem. — I jak to rozwiązaliście? — A musi pani wszystko wiedzieć? — Jak już zaczęłaś mówić… — Tu jest część opowieści, którą mogę powiedzieć jak mi pani obieca, że nigdy nikomu pani nie powie. — Dobrze – powiedziała Marta uroczyście – nikomu nigdy tego co mi teraz powiesz nie powtórzę.
1 2 3 Dalej..
« Funny (Published: 28-04-2009 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 6511 |
|