|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Science » » » »
Kucharz na ślubnym kobiercu [1] Author of this text: Richard Wrangham
Mężczyźni świetnie sobie radzą z gotowaniem, a w społeczeństwach
uprzemysłowionych często nawet pracują jako kucharze (i odnoszą w tym zawodzie
liczne sukcesy). Współcześnie w dużych miastach pary żyjące w związkach często
dzielą się obowiązkami domowymi i zdarza się, że za gotowanie odpowiada
mężczyzna. W społecznościach łowiecko-zbierackich mężczyźni też sami
przygotowują sobie jedzenie, na przykład podczas dłuższych wypraw; zwykle innego
wyjścia nie mają kawalerowie. Mężczyźni gotują też w dni świąteczne i przy
okazji różnych obrzędów, ale to najczęściej jest działanie publiczne i zespołowe
(jak u Mikronezyjczyków wspólnie gotujących owoc chlebowca).
Ale nawet ci mężczyźni, którzy gotują podczas plemiennych ceremonii -
albo kiedy nie ma kobiet — w domu jedzą to, co przygotują im ich żony. Zasada,
zgodnie z którą kucharzenie w domu należy do kobiet, jest wręcz zdumiewająco
trwała i powszechna.
|
Taki model relacji społecznych najczęściej wyjaśniany bywa za pomocą koncepcji
wzajemnych korzyści, zgodnie z którą obie płci czerpią pożytki z takiej
współpracy. Wiele szczęśliwych małżeństw mogłoby to zresztą potwierdzić. To
jednak tłumaczenie bardzo powierzchowne, jako że uciekamy w ten sposób od
kwestii zasadniczej, a mianowicie od pytania, dlaczego nasz gatunek w ogóle
wytworzył organizację społeczną opartą o gospodarstwo domowe, jak również,
dlaczego ta instytucja społeczna bardzo często przybiera postać wyzysku kobiet.
Mężczyźni z wyspy Vanatinai mogliby z powodzeniem podzielić się z kobietami
również obowiązkiem przygotowywania posiłków, ale nie chcieli tego robić, mimo
że one — czasem przynajmniej — tego od nich oczekiwały. Charlotte Perkins Gilman
już ponad sto lat temu odkryła, że ludzie to jedyny gatunek, w którym „Atrakcja
seksualna [...] służy nie tylko jako sposób do zdobycia sobie towarzysza, ale
także jako środek do zapewnienia sobie egzystencji" i zrównała społeczną sytuację kobiet i koni. Niewiele później Molly i Eugene
Christian, pionierzy witarianizmu, skarżyli się, że gotowanie „uczyniło z kobiety niewolnika". Teoretycznie rzecz biorąc, wśród łowców-zbieraczy kobiety i mężczyźni mogliby niezależnie zdobywać dla siebie pożywienie, tak jak czynią to
wszystkie inne zwierzęta, po czym każde mogłoby wieczorem coś sobie przyrządzić.
Co zatem sprawiło, że w naszym akurat gatunku ukształtował się podział pracy, a z nim egzekwowana przez mężczyzn reguła, zgodnie z którą to obowiązkiem kobiety
jest przygotowywanie posiłków dla rodziny?
Pozostałe naczelne na ogół, kiedy cokolwiek znajdą, zjadają to na miejscu.
Łowcy-zbieracze postępują inaczej — znoszą jedzenie do obozowiska, gdzie jest
ono przetwarzane i przyrządzane. Obie te czynności łączą się z konkretną pracą, a w obozowisku pracę można komuś zaoferować i wymienić. Być może zatem to
właśnie gotowanie sprawiło, że wymiana społeczna (ekonomia gospodarstwa
domowego) zastąpiła indywidualne zdobywanie pożywienia. Tak sądzi na przykład
archeolog Catherine Perlès: „Każdy akt kulinarny to projekt od samego początku
społeczny. Gotowanie położyło kres samowystarczalności jednostki". Tam, gdzie
pojawia się gotowanie, pojawia się produkt, który można mieć, a także dać komuś
albo ukraść. Zanim zaczęliśmy gotować, jedliśmy podobnie do szympansów — była to
czynność indywidualna. Wraz z zaprzęgnięciem ognia do pracy zebraliśmy się wokół
ogniska i podzielili obowiązkami.
Pogląd Perlès, iż gotowanie jest z konieczności aktywnością społeczną, podziela
wielu badaczy. Na przykład holenderski socjolog od wielu lat zajmujący się rolą
ognia w naszych dziejach, Joop Goudsblom, twierdzi, że do termicznej obróbki
żywności niezbędna jest społeczna koordynacja działań: „choćby po to, by była
pewność, że ktoś zawsze dopilnuje ogniska". Historyk żywności Felipe
Fernandez-Armesto uważa z kolei, że to gotowanie stworzyło ludzkie wspólnoty,
dzięki niemu bowiem wyłonił się fenomen „pory posiłku". Michael Symons,
autorytet w dziedzinie historii kulinarnej, również sądzi, że gotowanie
promowało międzyludzką współpracę, a to poprzez mechanizm dzielenia się: ten,
kto przygotowuje posiłek, później go dzieli. W tym sensie gotowanie jest dla
Symonsa „początkiem wymiany i handlu"
Społeczne znaczenie przygotowanej żywności można zatem
uznać za fakt powszechny i bezdyskusyjny. Kontrast pomiędzy jedzeniem wspólnie i samotnie szczególnie wyraźnie rysuje się u łowców-zbieraczy, dla których
gotowanie jest aktem społecznym, natomiast jedzenie surowego czynnością
indywidualną. Poza obozowiskiem członkowie takich kultur zadowalają się zwykle
spożywanymi na surowo dojrzałymi owocami czy robakami; jedno i drugie człowiek
zbiera i zjada sam, nie dzieli się z nikim. Natomiast gotowanie odbywa się już
zwykle w obozowisku i w tym przypadku normą jest dzielenie się z rodziną, a przy
okazjach świątecznych również z innymi rodzinami. Co więcej, przygotowanie
jedzenia opiera się o współpracę. Najczęściej wygląda to tak, że kobieta
przynosi opał i jarzyny, przyrządza je i odpowiada za cały posiłek, mężczyzna
zaś dostarcza mięso — tu zresztą nie ma już powszechnie obowiązujących reguł,
które z nich je przygotowuje. Członkowie rodziny zwykle jedzą posiłek o tej
samej porze (choć mężczyzna czasem je pierwszy), często zasiadają też wspólnie
wokół ogniska.
Zauważmy jednak, iż hipoteza, jakoby doglądanie ognia, spożywanie posiłków i dzielenie się żywnością bezwzględnie wymagały współpracy, jest w sposób
oczywisty fałszywa. Alexander Selkirk, czyli pierwowzór Robinsona Crusoe, kiedy
uratowano go w roku 1709, po czterech latach samotności na wyspie Juan Fernandéz
na środku Pacyfiku, był w świetnej formie. Znamy też (wspominałem już o nich)
liczne przykłady kombatantów, którzy po zakończeniu działań wojennych ukrywali
się w dziczy i przez lata sami sobie gotowali — po II wojnie światowej niejaki
Shoichi Yokoi spędził w ten sposób na wyspie Guam 28 lat, odnaleziono go dopiero w roku 1972. W niektórych wspólnotach łowiecko-zbierackich — na przykład u Tiwi z północnej Australii — kobiety same troszczą się o żywność i opał, same też,
bez najmniejszej pomocy ze strony mężów, rozpalają ogień i przygotowują posiłki. Z kolei mężczyźni (i to zarówno łowcy-zbieracze, jak i najzupełniej współcześni i cywilizowani Amerykanie), wybierają się czasem na samotne, wielodniowe wyprawy
łowieckie, podczas których sami dla siebie gotują. Przykładów takiej
samowystarczalności podać można tak wiele, że teza, jakoby gotowanie wymuszało
kooperację, staje się co najmniej mocno dyskusyjna.
Dlaczego zatem „projekt kulinarny" (by odwołać się do języka Catherine Perlès)
tak często istotnie bywa aktem społecznym, skoro, jak pokazaliśmy, wcale nie
musi tak być? Przygotowana żywność rzeczywiście stwarza możliwości współpracy,
ale zarazem naraża gotujących na wyzysk. Dalej — przygotowanie posiłków zajmuje
dużo czasu, więc samotny kucharz może nie być w stanie bronić swoich wytworów
przed zdeterminowanymi złodziejami (na przykład zgłodniałymi i niedysponującymi
własnymi zapasami żywności mężczyznami). Wiązanie się w pary rozwiązuje te
problemy — mąż to dla kobiety gwarancja, że inne samce nie skradną zebranej
przez nią żywności, z kolei żona to dla mężczyzny pewność, że wieczorem będzie
na niego czekał posiłek. W tym ujęciu gotowanie należy uznać za podstawę
prostych relacji quasi-małżeńskich, albo też przyjąć, że utrwaliło ono i wzmocniło wcześniej już istniejące formy związków, do których powstania
przyczyniły się polowanie oraz rywalizacja o partnera seksualnego. Niezależnie
od tego, który z tych wariantów zaakceptujemy, efekt jest ten sam — prymitywny,
gangsterski niemal chwyt polegający na tym, że mężowie wykorzystują więzi
łączące ich z innymi mężczyznami, członkami tej samej wspólnoty, by „ochraniać"
swoje żony przed rabunkiem, za co te odwdzięczają się, przygotowując im posiłki.
Wiele korzyści ze wspólnego gospodarstwa domowego, takich jak produkty
dostarczane przez mężczyzn, wzrost wydajności pracy i powstanie sieci relacji
społecznych ułatwiającej wychowanie dzieci, to tylko dodatki, efekt uboczny,
chciałoby się powiedzieć, rozwiązania podstawowego problemu, a ten był dość
prosty: kobiety potrzebowały męskiej ochrony przede wszystkim dlatego, że zajęły
się gotowaniem. Mężczyźni wykorzystali swoją pozycję społeczną, by osiągnąć dwa
cele: po pierwsze zagwarantować kobietom, że nie będą tracić zebranego i przygotowanego przez siebie pożywienia, a po drugie zagwarantować sobie
wieczorny posiłek. Warunkiem osiągnięcia tego drugiego celu było zrzucenie
gotowania na kobiety.
Spójność tej teorii potwierdza choćby banalna skądinąd obserwacja, że gotowanie
jest czynnością długotrwałą i rzucającą się w oczy. W buszu widok unoszącego się
znad ogniska dymu, a nawet sam zapach, z daleka już zdradzają miejsce, gdzie
ktoś gotuje. Jeśli komuś zależy (bo na przykład jest głodny), łatwo namierzy
kucharza przy pracy. Nietrudno sobie wyobrazić, jak w praktyce musiało to
wyglądać na przykład u Homo erectus. Ponieważ samice były mniejsze i fizycznie słabsze, nieustannie groziło im niebezpieczeństwo ze strony
despotycznych, domagających się jedzenia samców. Ochronę przed próbami
wyłudzenia, wykradnięcia czy wręcz wymuszenia jedzenia przez obce samce mógł dać
samicy wyłącznie szczególnie bliski związek z własnym samcem, który bronił jej
pokarmowych zdobyczy, a na dodatek przynosił mięso. Takie więzi okazały się na
tyle istotnym czynnikiem przetrwania dla obu płci, że doprowadziły do
wyewoluowania u naszych przodków tej szczególnej psychiki, która ukształtowała — i po części nadal kształtuje — relacje damsko-męskie.
Łagodzący wpływ gotowania na stosunki społeczne dobrze ilustrują niektóre
obserwacje antropologiczne, na przykład zachowania łowców-zbieraczy podczas
posiłków. Jak się okazuje, takie okazje nastrajają ludzi pokojowo. Lorna
Marshall opisuje na przykład szczególną atmosferę posiłków u Nyae Nyae !Kung i wydaje się, że to przykład dość typowy. „Kiedy ktoś podchodzi do ogniska
rodziny, która przygotowuje jedzenie bądź już je, powinien usiąść w pewnej
odległości, by nie zostać uznanym za natręta, i poczekać, aż zostanie
zaproszony. [...] Podczas jedzenia nie zaobserwowaliśmy nigdy, by ktoś zachowywał
się w sposób nieokrzesany, próbował oszukiwać albo wyrywać innym jedzenie z rąk.
[...] Uprzejmość przy przyjmowaniu jedzenia (czy czegokolwiek innego) objawia się
tym, że człowiek wyciąga obie dłonie przed siebie i czeka, aż dar ów zostanie na
nich złożony. U !Kung, jeśli sięgasz po coś jedną ręką, to znaczy, że chcesz to
po prostu zabrać. [...] Poruszyło mnie bardzo, gdy zobaczyłam tak wielką
powściągliwość w nabieraniu sobie jedzenia i to u ludzi, którzy wszyscy są
wychudzeni, często cierpią głód i wciąż lękają się, że zabraknie im jedzenia".
1 2 3 Dalej..
« (Published: 28-11-2009 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 6967 |
|