The RationalistSkip to content


We have registered
204.323.609 visits
There are 7364 articles   written by 1065 authors. They could occupy 29017 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2992 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
 Science » » » »

Kucharz na ślubnym kobiercu [2]
Author of this text: Richard Wrangham

Takie spontanicznie przestrzeganie dobrych manier przy posiłku to uniwersalna właściwość wszystkich współczesnych kultur łowiecko-zbierackich. Nic podobnego nie zaobserwowano u żadnego innego gatunku! U pozostałych zwierząt wszystko, co ma jakąś wartość, a nie nadaje się do natychmiastowego spożycia, to potencjalny powód do walki. Większość owoców, które jedzą szympansy, jest co najwyżej wielkości śliwki, a zatem tak mała, że nie ma się o co bić. Natomiast dojrzały owoc drzewa chlebowego waży do ośmiu kilogramów i nawet stado może potrzebować dwóch godzin, żeby sobie z nim poradzić, więc pojedynczy osobnik nie ma żadnych szans, by go zjeść, zanim inne się nie zorientują i nie przyjdą dopomnieć się o część dla siebie. Młode są w lepszej sytuacji, bo zawsze wyżebrzą coś od matki, ale dorosłe osobniki natychmiast zaczynają walczyć o cały owoc albo przynajmniej o co większe kawałki. U szympansów zwyciężają samce, u bonobo — samice. Zawsze wygrywa płeć dominująca. Są takie gatunki pająka, u których samiec domeldowuje się do pajęczyny samicy i zabiera jej pożywienie; samice, do których żaden samiec się nie wprowadził, ważą więcej. Nawet wśród lwów samice muszą oddawać „lwią część" zdobyczy samcom.

Powściągliwość — przynajmniej w przypadku konkurencji o żywność — to w świecie zwierząt cecha wyjątkowo rzadka. Szympansy walczą o każdy kęs, który mogą przejąć na własność, ale najbardziej zawzięta jest rywalizacja o mięso. Awantury, jakie wówczas wybuchają, można usłyszeć nawet z odległości kilometra. Jak to wygląda? Otóż gdy tylko niezajmujący wysokiej pozycji w stadzie osobnik cokolwiek schwyta (lub znajdzie), natychmiast całą zdobycz zabiera mu szympans wyższy rangą. W większym stadzie zdobycz błyskawicznie zostaje rozdarta na strzępy przez zdesperowane wrzeszczące samce, z których każdy chce wyrwać jak największy kawał dla siebie. Później jedzenie mięsa może trwać nawet godzinami. Te małpy, którym udało się wywalczyć tylko mały ochłap (albo nic), żebrzą wytrwale, pokazując odwrócone dłonie i chciwie wyciągając wargi w stronę mięsa. Im ich błagania są bardziej namolne i wytrwałe, tym więcej mięsa dostaną, choć nierzadko tylko dzięki temu, że uda im się znienacka wyrwać komuś kawałek. Szczęśliwi posiadacze próbują zyskać chwilę spokoju, odwracając się do reszty stada plecami lub wspinając się na trudno dostępne gałęzie, czasem też atakują natrętów albo walą ich ochłapami, ale to taktyka skuteczna tylko na krótką metę. Takie nieustanne napastowanie na tyle utrudnia życie (a raczej żucie) posiadaczowi mięsa, że czasem pozwala on innym zabrać sobie kawałek, a bywa, że i sam rzuca czymś w najbardziej natrętnego „żebrakowi", który natychmiast łapie zdobycz i ucieka. Jak widać, wysoka wartość odżywcza mięsa to nie wszystko — trzeba mieć jeszcze czas, żeby je zjeść; albo ma się kłopoty

Jednostki o najniższym statusie społecznym na takich awanturach wychodzą najgorzej, na przykład samice praktycznie nie mają szansy na spory kawałek, generalnie zresztą szympansice jedzą mniej mięsa niż szympansy, co wynika wprost z ich gorszej skuteczności w walce. Czasem któraś dostanie kawałek mięsa od swojego aktualnego partnera, ale to bardziej wyjątek niż reguła. W sumie na coś takiego nie mogą liczyć nawet samice w rui i dlatego w ogólnym bilansie żywieniowym u szympansów mięso odgrywa o wiele większą rolę u samców niż u samic i młodych.

Jeśli w czasach pierwszych kucharzy temperament naszych przodków był taki, jak współczesnych szympansów, próba ugotowania czegokolwiek przez osobnika o niewysokim statusie społecznym była praktycznie z góry skazana na porażkę, a przetworzone jedzenie musiało być niezwykle wysoko cenione. Zresztą już sam akt zbierania tylko przez zgromadzenie pożywienia w jednym miejscu podnosi jego wartość, a obróbka termiczna czyni je jeszcze dużo bardziej atrakcyjnym. Osobniki podporządkowane, posiadające tak wartościowe dobra, byłyby stale narażone na ataki drobnych złodziejaszków (lub na coś znacznie gorszego). Słaby i pozbawiony ochrony kucharz straciłby bez wątpienia część lub całość swojego posiłku, wystarczy, że w okolicy pojawiłyby się jakieś głodne dominujące samce. Zwłaszcza kobiety stałyby na straconych pozycjach, a ich los przypominałby sytuację samic szympansów, tym bardziej, że nic nie wskazuje, by hominidzkie kobiety (lub ich przodkinie) potrafiły tworzyć koalicje zdolne do obrony (z użyciem fizycznej siły, jeśli trzeba) swych członkiń przez przemocą samców, jak to dziś czynią samice bonobo.

Pomyślmy teraz, co się dzieje, jeśli w takim świecie pojawia się grupa „twardzieli" — kilka samców, które uznają, że najprostszą drogą do napełnienia żołądka, jest podążanie śladem obozowych ognisk. Taka banda bez problemu poradziłaby sobie z bezbronnym kucharzem i mogłaby w każdej chwili zabrać mu (lub jej) całe pożywienie, wybrawszy nawet stosowny moment, na przykład gdy posiłek będzie już gotowy. Gdyby takie ekspedycje często kończyły się sukcesem, samce mogłyby przejść na zawodowstwo i przestać troszczyć się o polowanie czy samodzielne zbieranie żywności lub jej obróbkę, a wyspecjalizować się jedynie w grabieży. (Zbliżoną strategię przyjęły lwy, które regularnie jadają mięso ofiar upolowanych przez samice). Taki ewolucyjny scenariusz wskazuje, że dopóki nasz przodek-kucharz nie mógł być spokojny o owoce własnej pracy, gotowanie zdecydowanie nie było opłacalną metodą przygotowywania posiłków.

Zresztą w określonych okolicznościach ludzie też kradną i to całkiem chętnie, i chyba nikt nie twierdzi, iż nasz gatunek nie jest zdolny do tego typu konkurencyjnych zachowań. Doskonale wiemy, co może czuć na przerwie nerwowy dzieciak z atrakcyjnym drugim śniadaniem, albo ktoś, komu w „złej" dzielnicy właśnie uciekł ostatni autobus… pełen portfel zaczyna raptem strasznie ciążyć. Zazwyczaj ludzie mają znacznie mniejsze opory, gdy własności pozbawić można członka innej społeczności. Rolnicy uprawiający ziemię w pobliżu terytoriów zajmowanych przez łowców-zbieraczy są nieustannie okradani. Poza tym czasem przestaje obowiązywać podział na swoich i obcych. Kradzież, oszustwo i wymuszenia były na przykład wszechobecne wśród zamieszkującego wyżyny północnej Ugandy plemienia Ik. Wyjątkowo ciężką egzystencję tego ludu opisał antropolog kultury Colin Turnbull w książce Ikowie - ludzie gór, którą pisarz Robert Ardrey nie przypadkiem określił jako „raport z życia społeczeństwa pozbawionego moralności". Ikowie to myśliwi, których wygnano z ich odwiecznych terenów łowieckich, czego efektem stały się nękające wspólnotę głód, choroby i wzajemny wyzysk. Jak pokazał Turnbull, jakikolwiek duch wspólnotowy praktycznie wśród tych ludzi zanikł. W tym świecie „człowiek odarty ze wszystkiego, co zbędne, okazuje się w swojej nagiej, pierwotnej postaci, i w sposób równie pierwotny walczy o przetrwanie. Przepaść dzieląca nas od zwierząt, którą się tak chełpimy, nagle kurczy się i znika, z tym, że w porównaniu z ludźmi zwierzęta wypadają lepiej i możemy u nich znaleźć dużo więcej owych cech ludzkich, niż u Ików". Książka Turnbulla to doprawdy przejmujące świadectwo, jak może zdziczeć człowiek, gdy zerwaniu ulegają więzi społeczne.

Kradzieże zdarzają się też i wśród stabilnych społeczności łowiecko-zbierackich, co potwierdzają etnografowie. Colin Turnbull pisał również o Pigmejach Mbuti. Pepei — tak nazywa się bohater jednej z jego opowieści — był kawalerem, nie miał kobiety i musiał sam przygotowywać sobie posiłki, w związku z czym często chodził głodny. Kilkakrotnie przyłapano go na podkradaniu małych porcji jedzenia z cudzych garnków czy palenisk, a najczęściej jego ofiarą padała pewna stara wdowa, która nie miała nikogo, kto by jej bronił. Karą, jaką się wobec niego posłużono, było wystawienie na pośmiewisko — musiał zjeść pokarm przeznaczony wyłącznie dla zwierząt, a potem znieść publiczną chłostę ciernistą gałęzią. Uzyskał wybaczenie dopiero, gdy się rozpłakał.

W świecie łowców-zbieraczy głód jest normą, można by więc przypuszczać, że kradzieże żywności zdarzają się dość często, zwłaszcza że w tego typu małych egalitarnych wspólnotach nie ma policji, ani żadnej formalnej władzy. W tym świecie kobieta zwykle wraca do obozowiska w środku dnia i przynosi surowe produkty, które udało się jej zebrać, a potem przy własnym ognisku zaczyna przygotowywać wieczorny posiłek. Mężczyźni powracają w różnych porach, samotnie lub w małych grupkach. Wiele spośród zebranych przez kobiety produktów można zjeść na surowo, przed i w trakcie gotowania. Mężczyźnie, który głodny wraca z buszu i nie ma nikogo, kto by dla niego gotował, łatwiej poprosić kobietę o coś do jedzenia — albo po prostu coś sobie wziąć — niż przygotować własny posiłek; może też ukradkiem przeszukać obóz, nawet w nocy, by znaleźć jakieś pożywienie. Takie zachowania spotyka się jednak rzadko. Pokojowa atmosfera panująca u !Kung San, którą znamy z badań Lorny Marshall, wynika z charakterystycznego dla różnych małych wspólnot, również łowiecko-zbierackich, systemu społecznego. Podstawą tego systemu są silne normy kulturowe. Wymóg unikania konfliktów podczas posiłków jest jedną z nich, inne natomiast nakładają na zamężne kobiety obowiązek własnoręcznego przygotowania posiłku dla męża (czasem mogą jej pomagać inni członkowie rodziny).

Antropolożki społeczne Jane Collier i Michelle Rosaldo przyjrzały się pod tym kątem małym, rozsianym po całym świecie społecznościom. We wszystkich, jak odkryły, „kobieta musi zapewnić swojej rodzinie codzienny posiłek". Oto dlaczego żonaci mężczyźni mogą zawsze liczyć, że przed snem dostaną coś ciepłego, a skoro tak, nie mają żadnego powodu, by zabierać żywność kobietom, które nie są ich żonami. Ten obowiązek spoczywa na kobietach niezależnie od tego, jak para dzieli między sobą inne prace i jak wiele żywności każda ze stron wnosi do związku. W tradycyjnych rodzinach eskimoskich na przykład, gdzie głównym pożywieniem są zwierzęta — morskie ssaki, karibu i ryby — głównym dostawcą jest mężczyzna. Ale gdy mężczyzna wraca do domu po całodniowym polowaniu, zawsze czeka nań ciepła strawa. Gotowanie nad kagankiem z foczym tłuszczem trwa bardzo długo i kobiety nieraz muszą spędzić na tej czynności całe popołudnie, ale nawet jeśli na polowanie idzie razem cała rodzina, kobieta wraca wcześniej, aby wszystko było gotowe, kiedy jej mąż i pozostali myśliwi wrócą do obozowiska. Nie ma wyjścia, bowiem gdyby dopuściła do sytuacji, w której zastałby puste garnki, zostałaby srogo ukarana, tak że kolacja musi czekać również i wtedy, gdy w ogóle nie wiadomo, kiedy mężczyzna wróci. No cóż, w przypadku eskimoskich żon pewną rekompensatą jest to, że mężczyzna praktycznie w pełni odpowiada za aprowizację rodziny.

Tyle że sytuacja kobiet niewiele się różni w tych społecznościach, gdzie to one przynoszą do domu niemal całą żywność. Tak jest na przykład u Tiwi z północnej Australii. Tiwi to poligamiści, niektórzy mają nawet po dwadzieścia żon. Kobiety przez długie godziny zbierają tu żywność, a po powrocie do wsi przygotowują posiłek (jeden dziennie). Zwierzyny łownej jest tu bardzo niewiele, więc mężczyznom tylko okazjonalnie udaje się coś upolować i zwykle to jakieś małe zwierzę, na przykład waran. W każdym razie mężczyźni zdobywają tak mało żywności, że dopiero to, co zbiorą ich kobiety, zapewnia im byt. Jeden z przepytywanych przez antropologów Tiwi ujął to zresztą wprost: „Gdybym miał tylko jedną albo dwie żony, przymierałbym głodem". Rola żon polega jednak nie tylko na zapewnieniu żywności w ilości wystarczającej dla głowy domu. Trzeba jej więcej, tak by starczyło również dla innych, wśród Tiwi bowiem to posiadanie nadwyżek żywności — i dzielenie się nimi — stanowi kryterium sukcesu, a warunkiem zdobycia i utrzymania wysokiej pozycji w grupie jest zapraszanie innych mężczyzn na uczty. To, iż żywności dostarczają głównie kobiety, w najmniejszym stopniu nie przekłada się jednak na ich pozycję w małżeństwie. Faktyczna niezależność ekonomiczna oraz kluczowa rola w budowie statusu społecznego nie zmieniły na przykład tego, że były „bite przez mężów równie często i brutalnie, jak kobiety w innych prymitywnych społeczeństwach".


1 2 3 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Helena Eilstein. Ateistka od Biblii
Dzisiaj mnie – jutro Tobie

 See comments (1)..   


«    (Published: 28-11-2009 )

 Send text to e-mail address..   
Print-out version..    PDF    MS Word
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.
page 6967 
   Want more? Sign up for free!
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)