|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Articles and essays Znaki Author of this text: Wojciech Szczęsny
Wiosna tego roku obfitowała w wydarzenia. Najpierw tragedia smoleńska. Dla mnie
już zawsze będzie się ona wiązała z konferencjami naukowymi. Byłem w Warszawie
na „Gastro Update" gdy około 10. 00 ktoś przerwał wykład prof. Adama Dzikiego z
Łodzi i powiedział : „proszę państwa , Prezydent Polski nie żyje". Potem w drodze do Bydgoszczy minęło mnie kilkanaście samochodów na sygnale podążających
od strony Gdańska do Warszawy. Z godziny na godzinę dzięki informacjom radiowym rysował się obraz tragedii.
Potem wiele godzin przed telewizorem. Muszę powiedzieć, że byłem dumny z tego
jak doskonale zorganizowano to wszystko. Jak nie w Polsce… , jakby ktoś to
ćwiczył wiele razy, te przejazdy przez całe miasto, morze kwiatów, zniczy,
spokój, opanowanie. Ale nie do końca. Pierwszy zgrzyt gdzie ma być pochowany
Prezydent. Czy na Wawelu czy na Powązkach czy może jeszcze gdzieś indziej.
Demonstracje, naciski, wypowiedzi. Jak można kłócić się nad trumną o miejsce
pochówku? Ale u nas to nie nowość. Przypomnę pogrzeby Waldorfa, Miłosza, a nawet
Piłsudskiego. My uwielbiamy trumny, kurhany, masowe groby. Tam już nie leżą
ludzie ale idee tych, którzy nimi grają. Ten był homoseksualistą, tamten coś
napisał, ów coś podpisał z przyłożoną do głowy lufą. Ten był za święty, tamten
był ateistą. Nie ważne testamenty, ostanie wole, wola rodziny. Trumny są nasze. Jak
Rzeczpospolita.
Tymczasem tragedia smoleńska żyje własnym życiem. Są jakby dwa
nurty. Pierwszy to egzegeza nadprzyrodzona, drugi chęć spokojnego i
racjonalnego wyjaśnienia wszelkich okoliczności. Może jedno zadanie o drugim. Mam dziwne wrażenie, że nawet gdyby z matematyczną precyzją, sekunda po
sekundzie odtworzono wszystko, nadal będą głosy (poparte relacjami „świadków" ) o zderzeniu z samolotem rosyjskim (rzecz jasna celowo, a tamten odleciał bez
szkody), złym naprowadzaniu na pas, dobijaniu tych którzy przeżyli (jest
przecież na tę okoliczność film). Próby przekonania głosicieli owych teorii, że
nie mają racji, zakończą się wypowiedzią mniej więcej taką: "Panie, Ruscy
zawsze coś ukrywali, a poza tym wie pan i tak nie dowiemy się jak było, ale
mówię panu, że tak było jak mówię".
W pierwszy nurt włączył się prof. Aleksander Nalaskowski z Wydziału Nauk
Pedagogicznych UMK. W toruńskich „Nowościach" w cotygodniowym felietonie
stwierdza, że katastrofa jak i powódź to znaki nam dane, jak zrozumiałem od Boga.
Profesor dopuszcza fakt, że ktoś może uznać owe zjawiska za przypadek, ale wtedy
jak pisze "… każdy z nas jest tylko z przypadku. Wystarczy wykreślić miłość
rodziców i zamienić ją w przypadkową prokreację." No cóż przyznam, że
właśnie tak myślę. O nie, nie zmierzam skreślać miłości moich rodziców! Ale… Już
uczeń gimnazjum wie, że w jednym ejakulacje jest około 100 mln plemników. A więc
moje (takiej niepowtarzalnej jednostki gatunku Homo sapiens) życie jest już w tym momencie przypadkiem jak 1: 100.000.000. Idźmy dalej. Gdyby pewnego
październikowego wieczoru 1960 roku mój ojciec postanowił dłużej posłuchać
Wolnej Europy (słuchał a owszem, zaś telewizor kupili Rodzice w kwietniu 1961)
też by nie było mnie takim, jakim jestem dziś. Gdyby moja mama nie odwiedziła
około 1953 roku swojej siostry w miejscowości Dęblin (tam poznała ojca) też by
mnie nie było. Mogła przecież pojechać tydzień później. Gdyby mój ojciec po
studiach w owych stalinowskich czasach nie został wcielony do wojska i znalazł
się w jednostce w Dęblinie jako lekarz. Gdyby… Pisać dalej? Sapienti sat.
Miłość? Tak jest ważna. Dla mnie też. Ale, znam kochające się pary, które nie
mają dzieci. Znam też ludzi, którzy nienawidzą się wzajem, a posiadają wspólne
potomstwo i wreszcie znam dzieci, które są owocem spotkania (jednorazowego) na
dyskotece ( tu ewentualnie można powiedzieć o miłości „od pierwszego
wejrzenia").
Wypadek jest zawsze zbiegiem wielu przypadków, a nie znakiem czy czymś podobnym.
Rzecz jasna można interpretować wszystko w kategoriach „znaków". Mózg ludzki
jest tak skonstruowany, że wręcz potrzebuje wyjaśnień zjawisk, a jeśli chwilowo
nie ma takowych realnie, sam je tworzy. Doszukujemy się tego, co znamy lub, w co
wierzymy. Przykładem są wizerunki świętych na brudnych szybach czy korze drzew.
Doskonale pisze o tym Umberto Eco w
"Wahadle Foucaulta".
Jak pamiętam jeden z bohaterów pokazuje innemu kiosk, w którym sprzedawano losy
„Lotto" i mówi coś w tym sensie: „Czy uwierzy pan, że długość boku tego kiosku
jest idealnie jedną miliardową odległości Ziemi od Słońca? Czy to nie znak?"
Miałem kiedyś poważną kraksę samochodem. Nie dopatruję się w tym znaku od Boga
czy diabła. Był listopad, oblodzona szosa (tylko w tym miejscu, bo obok było
jezioro) a ja jechałem pewne za szybko. Tylko tyle. Przeżyłem. Znak? Nie,
nauczka. Jeżdżę teraz ostrożniej zwłaszcza nad ranem w listopadzie, koło
jeziora.
Pan Profesor, jak już wspomniałem, widzi też znak w powodzi. Ja widzę skutek co
najmniej 13-letnich zaniedbań (rządy wszystkich opcji!) w realizacji planów
zapobieżenia nieszczęściu jako spotkało nas w 1997. Kto pozwolił budować nowe
bloki na wrocławskim Kozanowie zalanym wówczas doszczętnie? A może zamiast
organizować Euro 2012 trzeba było wzmocnić wały? Miast finansować z budżetu
państwa (moje i Pana Profesora podatki) partie polityczne, wybudować zbiornik
retencyjny? Tak, to są znaki, ale tego co nasi zachodni sąsiedzi nazywają — „Polnische
Wirtschaft". I chyba ma racje Jan z Czarnolasu pisząc:
"Cieszy mię ten rym: Polak mądry po szkodzie:
lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie,
nową przypowieść Polak sobie kupi,
że i przed szkodą, i po szkodzie głupi."
« Articles and essays (Published: 26-07-2010 Last change: 28-07-2010)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 7430 |
|