|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Outlook on life Radykalny ateista i odcienie szarości Author of this text: Jacek Tabisz
Odczułem
potrzebę, aby napisać o odcieniach szarości. Choć jestem radykalnym ateistą,
zauważającym bez żadnych filtrów i klapek na oczach silną różnicę pomiędzy
faktograficzną wartością Nowego Testamentu „takiego, jakim jest", a choćby
garścią ziemi, to jednak biel i czerń widzę tylko w tej ocenie. Oczywiste jest,
że koncepcja Jezusa boga, czy Mahometa proroka boga to wyssane z palca bzdury.
Równie pewne jest to, iż naukowa, wysoce sceptyczna metoda dociekania
rzeczywistości stanowi najlepszą jaką znamy. Wynika z tego pewny, stuprocentowy
ateizm — postawy agnostyczne dotyczyć bowiem mogą jedynie teizmu, nie zaś
deizmu. Dalej
jednak luksus opartej na silnych podstawach, uczciwej pewności kończy się. Mamy
bowiem ludzi i ich idee światopoglądowe. Jedni są bardzo w nie zaangażowani,
inni niemal w ogóle sobie z nich nie zdają sprawy. Jedni przyczynili się choć
trochę do posiadanej przez siebie definicji rzeczywistości, inni powtarzają
tylko wyuczone kalki. Wielu, jeśli nie większość ludzi, posiada światopogląd
niespójny, złożony z przeciwstawnych sobie idei i pomysłów. Mnóstwo osób łudzi
się nie posiadaniem żadnego używanego przez siebie modelu rzeczywistości, czy
też zbioru określeń dla ram swojej egzystencji. Jest to hipokryzja, bowiem w sytuacjach krytycznych każdy zdrowy człowiek natychmiast sięga do swoich skal
wartości i wybiera mniejsze zło, tudzież mniejszą stratę. Każdy dorosły i zdrowy
człowiek posiada użyteczny dla siebie światopogląd, choć niekoniecznie jest on w pełni zwerbalizowany i dookreślony. Sprzyja to zupełnemu wymieszaniu bieli i czerni, nie zdarzają się już one, gdy od świata idei i postaw intelektualnych
przechodzi się do świata ludzi, czyli ich niesfornych, często nie w pełni
świadomych i niemal zawsze chaotycznych nosicieli.
Ciężko
schwytać ową szarość za ogon jakiegoś uogólnienia, polega ona bowiem na tym, iż
ciężko dokonać jej syntezy. Dlatego, aby ją przedstawić, posłużę się kilkoma
przykładami, jakie przyszły mi na myśl ostatnio. Pierwszy z nich będzie bardzo
autorski, należący do moich poszukiwań barw podstawowych. Otóż uważam, iż nie
należy gwałcić młodych, dorastających ludzi religią. Sądzę, iż religie i skłanianie do nich powinno dotyczyć tylko osób pełnoletnich. Wierzenia religijne
są narkotycznymi kłamstwami przesłaniającymi prawdziwą rzeczywistość i prawdziwe
problemy oraz możliwości, które ona sobą przedstawia. Ale — i tu pojawia się
szarość — jak sprawić, iż rodzice będą przestrzegać zakazu religijnego
indoktrynowania nieletnich i kto miałby to sprawić? Natychmiast staje mi przed
oczami państwo policyjne i dość orwellowski bieg rzeczy. Pojawia się nieszczęsna
szarość, choć chciałbym, aby jej nie było. Z drugiej strony utopijna i potencjalnie groźna idea ochrony dzieci przed misyjną religijnością ich rodziców
nie jest całkowicie niesłuszna. Bowiem wszyscy rodzicielscy misjonarze realizują
przyjęty obecnie model totalitarnej, opartej na dogmacie prawdy, dla której
warto piętnować nowe pokolenia. Idea ochrony nieletnich przed religijną
indoktrynacją (nie tylko w szkole!) wydaje się cenna i godna śmietnika zarazem.
Jedyne, co mogę z nią tak naprawdę zrobić, to pozostawić ją w stanie
zawieszenia, jako pewien punkt odniesienia, moim zdaniem potrzebny.
Inny
przykład. Niedawno na forum pojawiło się sporo głosów dotyczących tego, iż
ateizm nigdy nie spowodował ofiar, iż nie niszczono i nie zabijano w imię
ateizmu. Jeśli czynili to komuniści, był to co najwyżej komunistyczny ateizm,
nie zaś ateizm. Biel tego twierdzenia jest kusząca, ale niestety, nie pozbawiona
plam o innych odcieniach. Owszem, zdarzali się ludzie walczący zbrojnie przede
wszystkim o ateizm (bez przymiotników) i niszczący świątynie nie z nienawiści do
architektury, czy antychłopskiego feudalizmu, ale dla usunięcia raz na zawsze
funkcji tych budowli. Tu znów padnie z innej strony głos — „jesteśmy zatem równi — teiści i ateiści — stosowaliśmy bowiem przemoc dla szerzenia naszych idei". I w tym głosie jednak nie znajduję połysku czerni, czy bieli. Bowiem teizm nie
opiera się w żaden sposób na prawdziwym stanie rzeczy, zaś ateizm tak, głównie
dlatego istnieje. Jest protestem osób przywiązanych do prawdy, wobec niekiedy
brutalnych zwolenników złudzeń. Z drugiej jednak strony ciężko pochwalić
masakrowanie kapłanów i burzenie świątyń, nawet jeśli przyniosły one znacznie
mniej ofiar i zniszczeń niż popularne teizmy. Znów mamy szarość. Po przebyciu
owych dwóch szarości łatwo dostrzegalna wydaje się jednak jakaś biel. Oto bowiem
mamy edukację, jako dobrą drogę do stopniowego rozwiewania religijnych złudzeń.
Czy jednak rzeczywiście? Czy ta biel jest aż tak nieskazitelna? Czy wiedza uczy
krytycznego myślenia? Czy ucieczka przed rozwiewaniem osobistych, religijnych
złudzeń polegająca na łączeniu w sobie racjonalizmu i irracjonalizmu przestanie
być kiedykolwiek dla znaczącej części Homo sapiens atrakcyjna? Czy ktoś będący
racjonalnym w godzinach pracy i irracjonalnym w prywatności jest rzeczywiście
bardziej konstruktywny od prostego, religijnego dogmatyka? Może lepka sieć
niespójnych pozorów ma o wiele bardziej trwały charakter od prostackiej,
możliwej do konfrontacji pewności?
Kolejna
szarość to choćby problem muzułmański. Widzimy, iż obecnie islam jest
najbardziej wojowniczą i dogmatyczną z wielkich religii. Wielu z nas chce, aby
po prostu deportować z państw europejskich muzułmanów. Pojawiają się jednak
szarości. Po pierwsze, niektórzy muzułmanie są obywatelami i to nie od dziś. Czy
obywatela można deportować, a jeśli tak, to dokąd? Do obozu zagłady? Po drugie,
stosujemy jednak odpowiedzialność zbiorową. Przerażeni religią, która zawiera w sobie wezwanie do wyroków śmierci na osobach odstępujących od niej, oraz
sytuacją kobiet w wielu muzułmańskich kręgach, nie widzimy już poszczególnych
ludzi. Są po prostu muzułmanie, którzy stanowią dla wielu z nas wrogów, bez
wnikania w to, iż jednak każdy z nich jest odrębną istotą ludzką, mającą inne
przekonania, nie zawsze skorą do przemocy i łamania praw człowieka (inna rzecz,
iż każda religia odbiera wyznawcom taką odrębność...). Prostym rozwiązaniem byłoby
zakazanie religii, która zachęca do gardzenia osobami jej nie uznającymi, albo
choć wykreślenie ze świętych ksiąg tejże religii ustępów zachęcających do
dyskryminacji, a nawet zagłady inaczej myślących. Pojawia się jednak
wprowadzające wiele szarości pytanie o to, czy Koran jest jedyną świętą księgą
zawierającą takie elementy? Czy nie miałoby sensu analogiczne wykreślenie z Nowego Testamentu ustępów zawierających potępienie osób myślących inaczej niż
Jezus, w tym, oczywiście Żydów? Czy głównym katem europejskich Żydów nie był
jednak Nowy Testament? Czy Holocaust nie dowiódł tego, iż to naprawdę poważny
problem? Czy powtórka z Holocaustu jest rzeczywiście całkowicie niemożliwa i czy, jeśli już kiedyś taka tragedia mogłaby mieć znów miejsce (oby nie!!), jej
głównymi sprawcami będą rzeczywiście muzułmanie?
Kolejną
erozję czerni i bieli dostrzegam w problematyce dotyczącej idei
wielokulturowości. Ośmieszyła się ona nie tylko w moich oczach przyjmując z otwartymi ramionami dogmatyczny postmodernizm, zrównujący ze sobą rozmaite
„społeczne prawdy" i absolutyzujący każdą z nich. Wiedzy naukowej przeciwstawia
się zatem wierzenia szamańskie, chrześcijańskie, muzułmańskie… Prawom człowieka
potrawkę zajadaną przez kanibali, czy system prawny szariatu. Czyli mamy
wreszcie biel. Starczy tylko nazwać wielokulturowość szkodliwą, neolewicową
utopią… Ale i tu odkrywam plamy. Czy rzeczywiście oparliśmy prawa człowieka na
zupełnie obiektywnych, naukowych przesłankach? Czy jednak nie ma w nich silnego
udziału idei chrześcijańskich, i innych poglądów dawnych kolonialistów, którzy
wciąż rządzą światem (PKB Chin jest trzykrotnie niższe od USA, czy od UE, PKB
Indii ustępuje im co najmniej dziesięciokrotnie, o PKB na per capita nawet nie
warto wspominać...). Z pewnością karta praw człowieka i jej realizacja na
Zachodzie są lepsze od szariatu, czy od etyki gotujących potrawkę ludożerców.
Ale czy zawsze kryteria Zachodu są słuszne? Czy powołujący się na nie nigdy nie
wykorzystują swojej przewagi militarno-ekonomicznej i czy zależy im naprawdę
na pokoju, a nie na walce o pokój? Czy i tu nie ma trochę szarości? Czy Francuz
(Polak, Amerykanin) powołujący się na swoją mentalność i swoje tradycje zawsze
będzie miał rację w dyskusji z czyniącym podobnie Hindusem, czy Arabem? Czy Arab i Hindus nigdy nie będą mieli trochę racji mówiąc, iż muszą się stać doskonałymi
naśladowcami Europejczyków/Amerykanów, aby spełnić stawiane wobec nich przez nas
oczekiwania? Czy oceniając nas z perspektywy własnej historii zawsze będą się mylić nie uważając nas za wzorce
moralne do naśladowania? Ale — z drugiej strony — czy są równie krytyczni wobec
siebie i czy rzeczywiście zachowaliby się lepiej, mając podobne możliwości, co
XIX-wieczni Europejczycy wobec reszty świata?
Problem
aborcji. Osobiście jestem zdania, iż kobieta powinna mieć prawo do dokonania
aborcji bez względu na inne okoliczności. Ale z drugiej strony dziwię się
czytając, że niektóre zwolenniczki aborcji nazywają płód w swoim ciele obcym
ciałem, a siebie inkubatorami. To trochę zbyt czarno-białe. Nasze ciała w dużej mierze wyewoluowały po to, aby się rozmnażać. Oczywiście, jako istoty
myślące wyrwaliśmy się do pewnego stopnia z ograniczeń prostych instynktów.
Stosując choćby prezerwatywy możemy czerpać przyjemność z seksu usuwając cel
prokreacyjny, dla którego owa przyjemność w nas wyewoluowała, podobnie jak
kształt naszych narządów płciowych i wszelkie inne różnice w budowie ciała
pomiędzy płciami. Usunięcie w pełni nieświadomego płodu też jest metodą
analogiczną w skutkach do antykoncepcji, ale mówienie o płodzie jako o pasożycie
jest mało racjonalne. Ewoluowaliśmy dla prokreacji i dzięki prokreacji. Nasza
świadomość pozwoliła nam na to spojrzeć z zewnątrz i unikanie niechcianego
rodzicielstwa, w mniej, lub bardziej inwazyjnych formach, jest dalszym przejawem
tej uzyskanej przez nasze „ja" wolności. Nie powinniśmy odmawiać nikomu, w imię
zasad religijnych, czy własnych emocji, tej wolności od kieratu konieczności, w którym nadal przebywają inne nieświadome, lub mniej świadome zwierzęta. Ale płód
nie jest pasożytem — takiej bieli w tym nie ma. Inna rzecz, to fakt, iż
wierzenia religijne sprzyjają decyzjom macierzyńskim, przez co w puli
genetycznej ludzkości być może coraz bardziej dominują geny sprzyjające postawom
fideistycznym. W jakimś sensie najlepszą metodą szerzenia postaw
racjonalistycznych i ateistycznych w społeczeństwie jest posiadanie i wychowywanie sporej gromadki własnych dzieci. Ale oczywiście, nie każdy chce
mieć kilkoro lub nawet kilkanaścioro potomków, jeśli nie widzi w tym „bożego
planu". I jeszcze jeden punkt widzenia — szerzenie swoich poglądów poprzez
posiadanie dużej ilości potomstwa jest oczywiście niedorzeczne na
przeludniającej się planecie. Lecz, w pewnym sensie, częstokroć powstrzymują się
nie ci, co trzeba.
Ostatnia szarość na dziś to zjawisko, które nazywam „pychą ateisty". Wielu z nas
chętnie jej ulega. Miło czuć się lepszym od sporej części ludzkości, pławiącej
się w oparach teistycznych iluzji. Modne są teorie głoszące owe elitarne 20%
myślących i resztę, większościowy i nierozgarnięty tłum. Zauważamy przy tym, iż
„misyjny ateizm" to nieco śliska sprawa. Stąd blisko do wspierania idei
oligarchii mniejszości „racjonalnych mędrców" wobec większości oddającej się
narkotykom religii i — choćby — telewizji. A może jednak lepiej być ateistą
misjonarzem, niż godzić się na taką oligarchiczną biel?
Pytanie zresztą, czemu zawdzięczamy nasz
ateizm? Może mieliśmy szczęście do w miarę otwartych rodziców i nauczycieli? Do
lepszego miasta, albo kraju? Czy ten szczęśliwy traf daje nam prawo do poczucia
wyższości wobec tych, którzy mieli mniej szczęścia? Oczywiście są też tacy,
którzy mieli jeszcze więcej szczęścia niż my, a jednak wolą się łudzić i żyć z zamkniętymi powiekami… Dodajmy, iż wśród ofiar okoliczności zdarzają się też
księża, których w oczywisty sposób nie cenimy zanadto. A może nasza wolność od
wierzeń wypływa nie tylko z intelektu, ale również z pewnych ograniczeń? Na
przykład z postaw silnie aspołecznych, albo z braku wrażliwości na rzeczy mało
konkretne. Czy ateistą zostaje się tylko dzięki potędze umysłu i szacunku wobec
prawdy, czy też — również — dzięki pogardzie do otaczającej nas społeczności,
lub za sprawą braku wrażliwości na tajemnice, zawarte nie tylko w wierzeniach,
ale też w sztuce, albo w przyrodzie (dość często zdarzają się ateiści nie chcący
ekologii pod żadną postacią). Na szczęście wielu sławnych ateistów to osoby
bardzo wrażliwe i uzdolnione artystycznie, zatem wydaje mi się, iż „ateizm
osiągany poprzez upośledzenie" jest raczej rzadszy od „ateizmu osiąganego
poprzez zdolności ponadprzeciętne". Ale warto chyba brać pod uwagę i ten odcień
szarości… Wracając zaś do naszych sióstr i braci teistów — czy postawa „każdy
sobie rzepkę skrobie" jest rzeczywiście lepsza do „ateizmu misyjnego"? Czy
pierwsza z nich zawsze świadczy o szacunku, druga zaś o czymś wręcz przeciwnym?
Na sam
koniec mogę polecić tylko wpisanie sobie w przeglądarkę zdjęć na Google nazwisk
dwóch malarzy — Maneta i Velazqueza. To, co ich łączy, ponad przepaścią różnych
epok i krajów, to fakt, iż obydwaj byli największymi mistrzami czerni. Ich
kunszt polegał na tym, iż ich czernie nigdy nie były rzeczywiście czarne.
Bierzmy z nich przykład.
« Outlook on life (Published: 26-11-2011 )
Jacek TabiszPrezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Historyk sztuki, poeta i muzyk, nieco samozwańczy indolog, muzykolog i orientalista. Publikuje w gazetach „Akant”, „Duniya” etc., współtworzy portal studiów indyjskich Hanuman, jest zaangażowany w organizowanie takich wydarzeń, jak Dni Indyjskie we Wrocławiu. Number of texts in service: 118 Show other texts of this author Newest author's article: Klerykalizacja, czy sekularyzacja? | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 7564 |
|