|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life »
Boskie ingerencje w losy świata Author of this text: Maciej Kroniewicz
Wiele problemów, które niesie ze sobą wiara
chrześcijańska, jest wyzwaniem dla ludzkiego rozumu. Musi się on z nimi mierzyć,
jeżeli nie chce uchodzić za bierny czy wręcz bezmyślny. Chciałbym tu przedstawić
jeden z nich posługując się kilkoma bolesnymi przykładami, w tym jednym być może
zbyt dramatycznym, ale mam nadzieję, że to skłoni nas do zastanowienia się nad
mechanizmami wiary. Z jednej strony pokażę, jak radzi sobie w takich sytuacjach
hierarchia katolicka, a z drugiej, przez konsekwentne trzymanie się owej zasady
zwrócę uwagę na absurdalność wynikających z niej wniosków. Z góry przepraszam,
ale z racji felietonowego charakteru artykułu, ledwo zarysuję problem, jednak
przyznaję, że sprawa wymaga głębokiego namysłu i warta jest solidnych, naukowych
badań. Zazwyczaj, jeżeli przynależymy do jakiejś organizacji to
równocześnie przestrzegamy zasad, które w niej obowiązują. Jeżeli należę do
partii politycznej to identyfikuję się z jej poglądami a jeżeli do jakiegoś
kościoła to uznaję prawdy w nim obowiązujące. Jest to tak jasne, jak oczekiwanie
od piłkarza, że zna reguły gry i na boisku będzie ich przestrzegał. To wydaje
się oczywiste, ale w przypadku chrześcijaństwa zdarza się rzadziej niż nam się
wydaje. Chrześcijaństwo jest religią teistyczną, a znaczy to, że Pan Bóg nie
tylko stworzył świat, ale również ingeruje w jego losy i czuwa nad biegiem
wydarzeń. W takim świecie człowiek „oddaje Bogu co boskie" a on troskliwie
pochyla się nad nim i otacza opieką. Jak w takim razie interpretować w ramach
tej opieki wszelkie tragedie mające miejsce na naszej planecie od katastrof
naturalnych po tak niedawną tragedię smoleńską?
Zdaniem Kościoła, Bóg dał ludziom wolną wolę, ale czy to
usprawiedliwia boską obojętność? Czy to nie kłóci się z jego miłością do
człowieka? Każdy rodzic widząc dziecko robiące coś, co może zakończyć się
tragicznie, stara się przeszkodzić nieszczęściu. A jakże tu przyrównywać miłość
niedoskonałego i omylnego człowieka (w tym wypadku np. matki) do nieskończenie
większej i doskonalszej miłości, którą jak twierdzą teologowie, kieruje się Pan
Bóg w stosunku do ludzi.
Hierarchowie Kościoła w zależności od sytuacji różnie do
teizmu się przyznają (jakże mogłoby być inaczej), o czym świadczyła, zaraz po
katastrofie prezydenckiego samolotu, wypowiedź arcybiskupa Gocłowskiego, który
na wieść o tym nieszczęściu powiedział: „Bóg dopuścił na nas niesamowitą
tragedię, tym bardziej, że stało się to w siedemdziesiątą rocznicę tamtej
niewyobrażalnej zbrodni, jaką była zbrodnia katyńska. Teraz dochodzi do tego
dramat ogólnonarodowy, ogólnopaństwowy i ogólnoludzki."
Wprawdzie słowo „dopuścił", tylko pośrednio wskazuje na
sprawstwo Boga, że niby: pozwolił, nie przeszkodził, nie zapobiegł, chociaż
przecież mógł. Dobre i to, nie możemy przecież od arcybiskupa wymagać zbyt
wiele. Będąc jednak wyznawcami religii teistycznej powinniśmy zadać sobie
pytanie: skoro Bóg opiekuje się ludźmi i troszczy o nich, a „dopuścił" do takiej
tragedii no to… może nie był w stanie jej zapobiec, ale wtedy jak to się ma do
jego wszechmocy?
Z drugiej strony, przy okazji innej tragedii, która
wydarzyła się w czasie ostatniej Love Parade duchowni byli już mniej
wstrzemięźliwi w wyjaśnianiu boskich działań. Austriacki biskup Andreas Laun
nazwał całą imprezę „grzesznym przedsięwzięciem", a udział w niej „buntem
przeciwko Stworzeniu i przeciwko Boskiemu porządkowi" dodając, że było to
„zaproszenie do grzechu". I, mimo że wnioskował by nie osądzać zmarłych to
jednocześnie zasugerował, że ich śmierć była karą Bożą — jak napisała Associated
Press. Tak więc widzimy, że w tym przypadku teizm funkcjonuje o wiele bardziej
otwarcie. Dostojnicy Kościoła uważają, że Bóg ma prawo karać heretyków. Co do
osób lecących samolotem na uroczystości katyńskie przygważdżająca większość
heretykami nazwana raczej być nie mogła stąd takie lawirowanie słowami i nacisk
na ludzką stronę nieszczęścia. W tym przypadku brak było słów o karze boskiej,
czy chwil zastanowienia w rodzaju: a może czymś sobie na tę karę lecący
samolotem zasłużyli? Zamiast tego
padały słowa pełne współczucia (które biorącym udział w
Love Parade już się nie należą) i bezkrytycznego wychwalania osób, które zginęły bo przecież były — w mniemaniu
wielu, a szczególnie wierzących — czołówką intelektualną życia politycznego
naszego kraju. Na dodatek wśród ofiar znajdowali się również duchowni.
Konsekwentni teiści powinni zastanowić się nad tym, że skoro Pan Bóg zezwolił na
zejście ze sceny nie tylko politycznej, ale i ze sceny życia osobom lecącym
rządowym samolotem to..., jak właściwie rozumieć boskie postępowanie? A jeżeli tu
nie znajdziemy niczego niepokojącego, to może należałoby zapytać czy z wiarą u tych, którzy zginęli było wszystko jak być powinno? Kto jednak miałby to ocenić?
No oczywiście Pan Bóg. I może w gruncie rzeczy ocenił.
A potem konsekwencje owego nieszczęścia z dosłownie
wyższych sfer przeniosły się na ziemię. To, co się zaczęło dziać wokół krzyża
przed Pałacem Prezydenckim przechodziło ludzkie pojęcie. Nie było dnia by na
You Tube nie ukazywały się nowe nagrania
kpiące z owych zachowań. Oto jedno z nich [ 1 ]. W tamtym czasie wchodząc na Facebooka,
od razu wyskoczyła mi gra pt. „Obrońcy krzyża", w której stałem się z braku
wyboru, czyli chcąc nie chcąc, babcią rzucającą w próbujących zabrać krzyż
księży i harcerzy zniczami. Udało mi się pokonać tylko dwadzieścia trzy postacie
nim krzyż został mi odebrany. Jestem pewny, że wśród czytelników są osoby, które
mogłyby dojść do znacznie lepszego wyniku.
I tak krzyż krzywdził Polskę, dzieląc jej obywateli. U
części powodując żarliwą jego obronę, tak naprawdę nie wiadomo przed kim i po
co? To budziło tylko niesmak i zażenowanie. Najbardziej żarliwi wyznawcy z różańcami w rękach dawali do zrozumienia, że kompletnie nie rozumieją religii,
którą wyznają. (Swego czasu ktoś obrzucił tablicę upamiętniającą katastrofę
fekaliami, ktoś inny przyszedł i wygrażał granatem. Ludzie wykrzykiwali, że
najlepszy jest „zimny Lech" — przykłady można by mnożyć, ale po co, skoro są to
fakty ogólnie znane.)
Oczywiście do takich wypowiedzi przyczynili się również
politycy, w pierwszym rzędzie PiS-u, podsycający atmosferę awanturnictwa i podważania autorytetu władzy; cieszący się z całego zamieszania i wspierający u „obrońców krzyża" wolę wytrwania pod Pałacem. Z drugiej strony, strach rządu
przed jakąkolwiek akcją mającą na celu przestrzeganie prawa był żenujący. Zawsze
korzystają na tym niezdecydowaniu wszelkiej maści awanturnicy i fanatycy.
Z kolei w tej rozsądniejszej i mam nadzieję, znacznie
większej części społeczeństwa wywoływało to wszystko narastające poirytowanie
absencją państwa prawa. Polityka strusia skutkowała za to takimi
anonsami:
„W ciągu kilku dni wykonamy krzyż i zapewnimy ludzi,
którzy będą przy nim czuwać. Nie dopuścimy do wejścia na teren niepożądanych
osób. Obecność krzyża gwarantuje przewagę nad służbami porządkowymi. Cena do
indywidualnego ustalenia, w zależności od rodzaju akcji. Wszyscy nasi pracownicy
zostali przeszkoleni, są osobami wierzącymi, odnoszącymi się do krzyża z należytym szacunkiem i troską".
Myślę, że sam Kościół w Polsce zasłużył sobie na takie
lekceważenie reagując na to wszystko, jak zwykle za późno. Mówiąc ustami swoich
przedstawicieli, (jak zawsze) za ogólnie. Doprowadzając do, co teraz jest już
faktem, upadku własnego autorytetu. Z praktycznego punktu widzenia hierarchia
kościelna jednak wiedziała i nadal wie, co robi, musi wszak uważać, gdy bowiem
padnie z jej strony słowo nie odpowiadające gawiedzi od razu zostanie przywołana
do porządku [ 3 ].
Na nieco trzeźwiejsze słowa w tej sprawie, jak pamiętam jedna z osób "broniących
krzyża" orzekła, że arcybiskup Nycz, czy Pieronek to przecież nie cały Kościół...
Gdyby jednak ludzie brali sobie do serca teizm wpisany w religię, którą wyznają i zrozumieli, że Bóg ciągle ingeruje w losy świata, to
nie pozwalaliby sobie na taką nonszalancję, jak w przypadku krzyża, jako symbolu
religijnego. Dlaczego więc hierarchowie tak wybiórczo wspominają o boskich
ingerencjach? Wydaje się, że brak konsekwencji w stosowaniu teistycznego
podejścia do spraw tego świata jest wynikiem trudności pogodzenia tego poglądu z faktami i zdrowym rozsądkiem. Zapewne wynika to z braku przekonywujących
dowodów, że coś takiego ma w ogóle miejsce. Dlatego owa boska opieka, na którą
tak często dla lepszego efektu powołują się księża podczas wygłaszanych kazań — w życiu wprowadza ludzi wierzących i jednocześnie starających się myśleć w,
delikatnie mówiąc, zakłopotanie…
W takich sytuacjach najwygodniej jest przecież wszystko
zwalić na wolną wolę. O ile w przypadkach katastrof, w których może zawinić
człowiek wydaje się to częściowym usprawiedliwieniem absencji boskiej troski, to
już w odniesieniu do, na przykład trzęsień ziemi, jest o wiele trudniejsze.
Szczególnie, jeżeli w ich wyniku traci życie tysiące istnień ludzkich. Zwalanie
wszystkiego na ruchy tektoniczne nic nie daje, przecież to Bóg stworzył świat
można by więc, kolokwialnie rzecz ujmując, powiedzieć, że trochę spartolił
robotę i zapytać, jak to się ma do jego wszechmocy, wszechwiedzy i miłości?
W jakiś czas po katastrofie smoleńskiej spadł na nasz
kraj kataklizm powodziowy. Kolejny dowód na boską interwencję? Lepiej jednak o tym nie wspominać przy tych wierzących, którzy w wyniku tej tragedii stracili
dorobek życia. Jeżeli wśród nich byli również niewierzący to zakładam, że wtedy z teistycznym podejściem nie ma żadnego problemu. Nie wierzę jednak by na
mszach, w których uczestniczyli ludzie dotknięci powodzią księża wspominali o teistycznej wykładni chrześcijaństwa. Nie wszyscy jednak tak lawirują. Jak mi
powiedziała siostra z pewnego zakonu: „Bóg poprzez tę powódź chce nam coś
powiedzieć. Czegoś od nas oczekuje". Nie wyjaśniła jednak, czego, szybko
dodając, że cały zakon, intensywnie modli się za Polskę. Nie wiem na ile owe
gorące modlitwy pomogły, ale w duchu pomyślałem: „Brawo! A więc siostry zakonne
są teistkami."
A tu jeszcze, jakby wszystkich tych nieszczęść było mało,
przed szczecińską katedrą zginął bezdomny, który przystanął pod kościołem licząc
na jałmużnę. Niestety zamiast tego spadło mu na głowę ramię drewnianego krzyża
misyjnego… Oj, już sam nie wiem — biorąc na serio słowa wspomnianej siostry
zakonnej oraz teizm — co troszczący się o wiernych Pan Bóg chciał im przez to
zdarzenie powiedzieć? Że ma coś przeciwko bezdomnym? A może jest przeciwko
misyjności Kościoła?
Footnotes: [ 1 ] Po wpisaniu hasła: „Krzyż w
sercu", otrzymujemy wielce ciekawą wypowiedź. [ 3 ] Arcybiskup. Nycz: „Kaczyński
powinien poprosić obrońców krzyża, żeby rozeszli się w pokoju" « (Published: 17-12-2010 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 757 |
|