|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Science » Science and Religion
Jak uzasadnić naukę? Sokal i Lynch debatują o epistemologii Author of this text: Jerry Coyne
Translation: Marta Wierzbicka
Nie
jestem filozofem, choć przeczytałem wiele tekstów filozoficznych i brałem
udział w zajęciach z filozofii na studiach. Bardzo szanuję tę dziedzinę,
przynajmniej dopóki służy wyjaśnianiu naszego myślenia, w szczególności w kwestii etyki. Czasem jednak zdaje się mącić wodę i właśnie to jest
przedmiotem wymiany poglądów między Michaelem
P. Lynchem i Alanem Sokalem w dzienniku New York
Times.
Lynch jest profesorem filozofii na uniwersytecie w Connecticut, podczas
gdy Sokal jest profesorem matematyki w University College w Londynie oraz fizyki
na New York University. Sokal jak wiadomo, jest również autorem najsłynniejszej
satyry na postmodernizm, kpiny, ale brzmiącej bardzo wiarygodnie pracy
opublikowanej w Social Text w 1996
roku.
Ich dyskusja pod tytułem: „Defending
science: an exchange" została zainicjowana wcześniejszym esejem Lyncha z NYT "Reasons
for reason". W obydwu swoich tekstach Lynch ubolewa nad faktem, iż nie
jest naszą pierwszą zasadą korzystanie z nauki dla zdobycia wiedzy, w odróżnieniu
od do innych metod, w szczególności od religii. Ta dyskusja odwołuje
się do kreacjonistów, którzy odrzucają wiedzę na rzecz
Biblii. (używam tu cytatów z obu prac Lyncha)
...publiczna debata na temat ewolucji nie traktuje tylko o ewolucji.
Traktuje również o tym, którym źródłom i metodom poznania mamy ufać, kiedy mówimy o historii
życia na naszej planecie -
nauce czy Biblii.
Problem polega na tym, mówi Lynch, że nie możemy uzasadnić
korzystania z nauki w celu zrozumienia świata bardziej niż odwołania się do Biblii.
Wszelkie nasze przekonania są produktem metody lub źródła,
skromnego (jak nasza pamięć), lub skomplikowanego (jak nauka poparta technologią).
Dlaczego jednak myślimy, że nasze metody, jakie by nie były, są godne
zaufania czy niezawodne w dążeniu do prawdy? Jeśli zakwestionuję jedną z twoich metod, nie możesz odwoływać się do tej samej metody, aby udowodnić,
że jest ona wiarygodna. To byłoby błędne koło. Odwoływanie się do innej metody również nie jest skuteczne
— gdyż jak długo nie możemy pokazać, że ta metoda jest wiarygodna, używanie jej do
potwierdzenia
wiarygodności pierwszej metody nie rozwiązuje problemu. Więc kończymy
kontynuując na tę samą nutę, powtarzając bezsensownie racje na rzecz metody i metody na
rzecz racji, i twierdząc w kółko, że twoja metoda jest bezpodstawna.
Cokolwiek zrobisz, wydaje się, że musisz uznać, że nie możesz podać
przyczyny zaufania do swoich metod, a więc nie możesz podać powodów obrony
twoich najbardziej fundamentalnych epistemologicznych zasad.
Debaty nad epistemologicznymi zasadami brzmią abstrakcyjnie, ale mają
ogromne praktyczne następstwa. Na przykład, aby decydować w sprawach
politycznych (jak na przykład o tym, co ma znajdować się w podręcznikach, albo czego uczyć
na zajęciach przedmiotów ścisłych) trzeba ustalić fakty. Ale żeby ustalić fakty,
trzeba zdecydować o najlepszym sposobie poznania faktów. A żeby to uczynić,
musimy zgodzić się co do epistemologicznych zasad. Jeśli nie możemy,
sytuacja jest bez wyjścia. Każda ze stron patrzy na drugą jak gdyby
zamieszkiwali różne planety, co w pewnym sensie robią.
To stara debata, używana przez teologów w celu pokazania, że nauka w gruncie rzeczy nie jest lepsza od religii. Właściwie, Lynch twierdzi, że
obie „metody" szukania prawdy są oparte na wierze.
Zdaniem wielu ludzi tym, co naprawdę pokazuje problem ustalenia
podstawowych zasad, jest fakt, że ponieważ rozumowanie zawsze się gdzieś kończy lub
zatacza kręgi, ostatecznym punktem wyjścia musi być coś podobnego do
wiary.
Sokal argumentuje, że konflikt pomiędzy wiarą a nauką nie
odzwierciedla wyłącznie różnicy w epistemologicznych zasadach, ale użycie
dodatkowych epistemologicznych zasad przez wierzących. Ostatecznie, wierzący
na co dzień żyją, jak gdyby ufali rozsądkowi i empiryzmowi: latają samolotami i zażywają
antybiotyki, gdy zachorują.
Najważniejsze jest to, że epistemologiczne zasady chrześcijańskich
fundamentalistów w gruncie rzeczy nie różnią się zbytnio od naszych.
Przyjmują jako dowód te same rodzaje poznania rozumowego co reszta z nas; i w
większości przypadków, jak większość z nas, zwracają uwagę na potencjalne błędy w interpretacji poznania
za pomocą naszych zmysłów.
Problemem nie jest to, że chrześcijańscy fundamentaliści
odrzucają nasze podstawowe zasady epistemologiczne, wręcz przeciwnie, akceptują
je. Problemem jest to, że zastępują podstawowe zasady epistemologiczne, które
przyjmujemy w swoim codziennym życiu jak te, których używamy na przykład
zasiadając w ławie przysięgłych, dodatkowymi zasadami, takimi jak na przykład
stwierdzenie „ta książka zawsze mówi niezawodną prawdę".
Mamy wtedy prawo zapytać o kompatybilność tych specjalnych zasad z innymi, które są wspólne
dla nich i dla nas. Dlaczego ta konkretna książka? W świetle przytłaczających dowodów zebranych przez
badaczy (stosujących generalne zasady epistemologiczne, które dzielimy),
dlaczego akurat ta
konkretna książka, która została
napisana wiele dekad po wydarzeniach, które rzekomo opisuje, przez ludzi, którzy
nie tylko nie byli naocznymi świadkami, ale również mieszkali w innym kraju i
posługiwali się innym językiem, którzy tylko spisali wielokrotnie powtarzane
historie itd. Jak można postrzegać tę właśnie książkę jako niepodważalną,
biorąc pod uwagę jej wewnętrzne sprzeczności?
Sokal zaznacza, że nasze metody odkrywania różnych rzeczy są
rezultatem ewolucji i dlatego są ogólnie wiarygodne (to argument Daniela
Dennetta przeciw twierdzeniom Alvina Plantingi, że nasze zmysły nie są w stanie dostarczyć nam wiarygodnych informacji o świecie). Lynch odpowiada, że nie jest to
jednak filozoficznym, a praktycznym
uzasadnieniem nauki:
Wskazujesz, że konkretne formy rozumowania propagują przetrwanie. Og i jego kumple mieli większe szanse na zostanie w okolicy
i robienie myślących Ogów
jeśli polegali na indukcji i obserwacji, by radzić sobie w świecie. Nie ma się
o co sprzeczać. Ale to jest właśnie mój argument: obrona naukowych zasad
racjonalności przez odwoływanie się do wartości jaką jest przetrwanie, to
przywoływanie praktycznych, a nie epistemologicznych racji. Oczywiście samo
przetrwanie nie jest jedynym „praktycznym powodem", który możemy
przywołać. Możemy wesprzeć się ich użytecznością przy budowie mostów
czy leczeniu chorób. Możemy również, ale to już dłuższa historia, bronić
ich jako mających bardziej demokratyczny charakter. To jednak o czym
dyskutujemy, to fakt, że nie możemy obronić podstawowych zasad
epistemologii przywołując nowe zasady epistemologiczne.
Tu
Lynch zbliża się do mojego rozwiązania: uzasadniamy, że nauka to lepszy niż
wiara sposób odkrywania rzeczy nie w oparciu o podstawowe zasady epistemologii, ale o to, która metoda daje wiarygodne informacje o wszechświecie. Poprzez
„wiarygodne" mam na myśli metody, które pomogą stworzyć zweryfikowane
prognozy, które rozwiną nasze rozumienie świata i stworzą praktyczne
konsekwencje niemożliwe do osiągnięcia przy innych
metodach. Weźmy taką chorobę jak ospa. Kiedyś postrzegana była jako wyraz
boskiej woli lub niezadowolenia, w rzeczy samej sprzeciwiano się szczepieniom z powodów religijnych, ponieważ zaszczepienie byłoby udaremnieniem woli
boskiej. Nie można wyleczyć ospy takim podejściem, ani też modląc się o jej
zniknięcie. Została zlikwidowana metodami naukowymi, wynalezieniem szczepionek,
popartym zastosowaniem metod epidemiologicznych, aby wyeliminować ją zupełnie.
Nauka pozwala nam dotrzeć na księżyc, religia tego nie potrafi.
Naukowe rozumienie rzeczywistości rozwija się w czasie. Religijne „sposoby
poznania", co przyznają sami teolodzy, nie zbliżają nas do „prawdy" o Bogu. Nie wiemy ani o jotę więcej o naturze czy charakterze Boga, niż w roku 1300,
ani nie zbliżamy się do udowodnienia istnienia Boga. W jakim więc sensie
religijna epistemologia przybliżyła nas do prawdy?
I czy potrzebujemy filozoficznego uzasadnienia dla stosowania naukowych metod w celu zrozumienia
świata? Dlaczego nie wystarcza pokazanie, że nauka daje zrozumienie, a religia
nie? Filozofowie jak Lynch rwą włosy z głowy, ponieważ nie potrafią
wyjaśnić, a priori, dlaczego należy używać nauki
nie religii. To ich sposób zarabiania na życie, ale ich wysiłki wydają mi
się być stratą czasu, przynajmniej dla naukowców, czy dla prób posunięcia
debaty nauka versus religia. Nie można tego dokonać poprzez filozoficzne
uzasadnianie, dlaczego metody naukowe są nadrzędne wobec religijnych. (Tak na marginesie, Lynch nie
daje takiego uzasadnienia.) Czy wyobrażasz sobie
nawracanie kreacjonisty na ewolucjonizm za pomocą takiego filozoficznego
uzasadniania?
Kiedy Lynch twierdzi, że „rozważania nad
epistemologicznymi zasadami wydają się abstrakcyjne, ale mają niezwykłe praktyczne reperkusje" po prostu jest w błędzie i zaledwie broni swojego
podwórka. Te debaty nie mają żadnych praktycznych reperkusji ponieważ a)
naukowcy je ignorują i słusznie, b) społeczeństwo również nie zwraca na nie
uwagi. Są ważne tylko dla filozofów.
Kiedy więc ludzie tacy jak Lynch opłakują brak uzasadnienia naukowej
epistemologii, naukowcy beztrosko ich ignorują i podążają dalej swoją drogą, lecząc choroby,
ulepszając rośliny, badając zarówno ewolucję wszechświata, jak i życia na ziemi. W tym znaczeniu Richard Feynman miał
rację „filozofia
nauki jest mniej więcej tak potrzebna naukowcom, jak ornitologia ptakom" (nie
uwłaczam filozofii jako całości, jedynie jej zainteresowaniu tym konkretnym problemem).
Jak mówiłem, Lynch twierdzi, że w końcu rozwiązanie
epistemologicznego podziału między nauką i wiarę musi spocząć na
„demokratycznym charakterze" nauki, które przynosi praktyczne rezultaty. Ale
nawet tutaj trochę się myli:
Jednak ten konkretny fakt, że obywatelskie demokratyczne społeczeństwo
wymaga wspólnych, powszechnie uznanych zasad epistemologicznych — powinien dać
nam nadzieję, że możemy odpowiedzieć na wyzwanie wątpiących. Nawet jeśli,
jak mówi sceptyk, nie możemy bronić prawdziwości naszych zasad bez wpadania w błędne
koło,
wciąż możemy wykazać, że niektóre zasady są lepsze od innych. Obserwacja
i eksperyment, są na przykład nie tylko dlatego dobre, że są wiarygodnymi
środkami do prawdy. Są wartościowe, ponieważ każdy może się do nich odwołać.
Są zakorzenione w naszych naturalnych instynktach, jak powiedziałby Hume.
No cóż, każdy może się podobnie odnieść do dogmatów religijnych czy objawień.
Obserwacja i eksperyment nie są dobre tylko dlatego, że „każdy może się
do nich odnieść", bo wiele osób tego nie robi. (w rzeczywistości 64%
Amerykanów zaakceptowałoby wiarę, a nie naukę jeśli naukowy fakt
zaprzeczałby ich wierze.) Możliwe, że Lynch ma na myśli to, że „każdy, kto
podziela naukową epistemologię może się odnieść do faktów", ale to
jest również
błędne koło. Nie przekona bardziej ludzi do porzucenia ich wiary w Biblię,
niż można ich przekonać pokazując im kolekcję skamielin.
(Nawiasem Lynch, twierdząc, że nie możemy
rozstrzygnąć sporu w kwestii dowodów kopalnych ponieważ „nie możemy
podróżować w czasie i oprzeć się na obserwacji [innej wspólnej metodzie], by
rozstrzygnąć kto ma rację a kto nie na temat odległej przeszłości",
ujawnia zadziwiającą ignorancję w dziedzinie paleontologii. Oczywiście, że
możemy! Możemy z pewnością pokazać, że nie wszystkie żyjące współcześnie
grupy zostały stworzone równocześnie, i że ryby wyewoluowały wcześniej niż
ssaki.)
„Demokratyczna" natura nauki polega na tym, że naukowcy, którzy już
zaakceptowali naukową epistemologię, mogą odnieść się do tych samych
eksperymentów i obserwacji (lub powtarzać je), by stwierdzić, co jest prawdą
lub fałszem o wszechświecie - pamiętając oczywiście, że wszystkie
naukowe prawdy są tymczasowe.
Nasze społeczeństwo nie podziela demokratycznie zasad epistemologicznych i Lynch nie zmieni tego swoimi filozoficznymi dywagacjami.
Kiedy ktoś taki jak Lynch czy Alvin Plantinga krytykuje naukę, ponieważ
nie potrafimy uzasadnić jej metod przez aprioryczne rozumowanie filozoficzne,
tym samym uzasadnia religijną epistemologię (i, żeby było sprawiedliwie,
Lynch odrzuca religijne sposoby poznania, choć nie tłumaczy, dlaczego).
Chciałbym, żeby ci panowie odpowiedzieli na następujące pytanie:
Masz możliwość wyboru życia w jednym z dwóch światów: w świecie
takim jak nasz, gdzie nauka istnieje, ale religia nigdy nie powstała, lub
w świecie, w którym pojawiła się religia, ale nauka nigdy nie powstała. Który panowie
wybierają?
Wątpię, żeby wielu ludzi, poza kompletnymi wariatami, wybrało świat religii,
bo umierałoby się tam w wieku 25 lat z powodu zaropiałego zęba, modląc
się o ozdrowienie. A jeśli preferuje się świat nauki, to czy rzeczywiście
potrzebne jest filozoficzne uzasadnienie? Kto z takiego uzasadnienia czerpie korzyści oprócz
filozofów? Ostatecznie, Hawking ma racje: nauka wygra, bo działa.
Tekst oryginału,
Why Evolutin Is True, 14 marca 2012r.
« Science and Religion (Published: 24-03-2012 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 7884 |
|