|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Various topics » Funny » Poems
Juliusz Słowacki Author of this text: Juliusz Słowacki
Poemat Piasta Dantyszka
fragment
Niedawno jeszcze — kiedym spoczywał uśpiony, A sen mój się zarzęśnił strzałem pełnym dymu, I w dymie stanął anioł, jak ogień czerwony, I szepnął mi do ucha: „Ja mord — lecę z Rzymu",
Jam uciekał i tęczę tak za sobą snował
Jak Irys, a po tęczach gnał mię ów przeklęty
Tak, żem spytać go musiał: "A któż tam mordował?" A on mi znów szepnął z cicha: „Ojciec Święty".
***
Podróż na Wschód
fragment
Ślimak, który kwiaty ślini,
Tak ich nie brzydzi, jako ta zuchwała
Fałszywa, dawna po cezarach wdowa,
Kościół, — bez ducha bożego i słowa.
***
RZYM
Nagle mię trącił płacz na pustym błoniu:
„Rzymie! nie jesteś ty już dawnym Rzymem".
Tak śpiewał pasterz trzód siedząc na koniu.
Przede mną mroczne błękitnawym dymem
Sznury pałaców pod Apeninami,
Nad nimi kościół ten, co jest olbrzymem.
Za mną był morski brzeg i nad falami
Okrętów tłum jako łabędzie stado,
Które ogarnął sen pod ruinami.
I zdjął mię wielki płacz, gdy tą gromadą
Poranny zachwiał wiatr i pędził dalej
Jakby girlandę dusz w błękitność bladą.
I zdjął mię wielki strach, gdy poznikali
Ci aniołowie fal — a ja zostałem
W pustyni sam — z Rzymem, co już się wali.
I nigdy w życiu takich łez nie lałem,
Jak wtenczas — gdy mię spytało w pustyni
Słońce, szydzący bóg — czy Rzym widziałem?...
***
[PRZY KOŚCIOŁKU...]
Przy kościołku,
Mój aniołku,
Koronka,
Żonka,
Pieczonka.
Przy organku,
Mój B...gdanku,
Szumka I dumka...
Przy klasztorku,
Mój kaczorku,
Świętość,
Wziętość,
Nadętość.
Przy krzyżyku
Na stoliku
Fakta,
Dwa akta...
Beniowski
fragmenty
Pieśń pierwsza
(...)
… Ojciec srogi,
Do tego wielki oryginał, splennik;
Diabeł wie, jakiej wiary: w rzymskie bogi
Wierzył i wierzył w proroctwa i w sennik,
Chrystusa także krwią oblane nogi
Całował; zwał się cesarzów plemiennik…
Słowem, była to dziwna meskolancja
Świętości, złota, folgi — jak monstrancja.
(...)
[o jezuitach i papieżu]
Prześliczna strofa! mógłbym zacząć od niej
Nowy poemat, jak Sąd ostateczny; I przy eumenid pokazać pochodni,
Jak jest grzech każdy dziwnie niebezpieczny;
Jak w jasnym niebie daleko jest chłodniej
Niż w piekle, kędy płonie ogień wieczny;
Lecz wolę dzieło to rzucić na później,
Bo do porządku mnie wołają woźni...
Ci woźni są to krytycy. — Kolego,
Byłżeś w Arkadii tej, gdzie jezuici
Są barankami?… Pasą się — i strzegą
Psów; i tym żyją, co ząb ich uchwyci
Na pięcie wieszcza. Kraina niczego!
Pełna wężowych ślin, pajęczych nici I krwi zepsutej — niebieska kraina,
Co za pieniądze bab — truć nas zaczyna.
O Polsko! jeśli ty masz zostać młodą I taką jak ta być, co dzisiaj żyje, I być ochrzczona tą przeklętą wodą,
Której pies nie chce, wąż nawet nie pije;
Jeśli masz z twoją rycerską urodą
Iść między ludy jak wąż, co się wije;
Jeśli masz zrównać się z podstępnym Włochem:
Zostań, czym jesteś — ludzi wielkich prochem!
Ale to próżna dla ciebie przestroga!
Ciebie anieli niebiescy ostrzegą O każdej czarze — czy to w niej przez wroga,
Czyli przez węża i pająka swego
Wlane są jady. — Jesteś córką Boga I siostrą jesteś Ukrzyżowanego.
Ciebie się żadna trucizna nie imie;
Krzyż twym papieżem jest — twa zguba w Rzymie!
Tam są legiony zjadliwe robactwa:
Czy będziesz czekać, aż twój łańcuch zjedzą?
Czy ty rozwiniesz twoje mściwe bractwa,
Czekając na tych, co pod tronem siedzą I krwią handlują, i duszą biedactwa, I sami tylko o swym kłamstwie wiedzą, I swym bezkrewnym wyszydzają palcem
Człeka, co nie jest trupem — lub padalcem.
Lecz pokój z nimi!… Nie, ten brud ruchomy
Nie zna pokoju — więc życzenie próżne!
Niechaj więc włażą w zakrwawione domy,
Niech plwają na miecz — stworzenia ostróżne,
Aby zardzewiał, nim będzie łakomy
Ich zgiętych karków, niech mają usłużne, W jadzie maczane pióra — dusze w bagnie,
Niech żyją: takiej krwi — nikt nie zapragnie.
Czołem bijący w marmur Chrystusowy,
Kiedym się skarżył na klątwy i zdrady,
Tom się i o ten kielich krwi octowy
Upomniał — i Grób zaparł się: że gady Z niego nie wyszły — lecz z urwanej głowy
Ten polip odrósł i lud wyssał blady.
Wygnać go była kiedyś wielka praca...
Ma nas za trupa ten szakal — i wraca.
Precz z nim, lub jeśli przyczołgnie się żmija,
Pod Boga skrzydło kryjmy się i gromy.
(...)
Pieśń druga
[ksiądz Marek]
Gadając ręce pokornie złożone
Na stół położył obie i wytrzeszczał
Na pana zamku oczy zaiskrzone -
Albowiem uśmiech mu senny obwieszczał,
Że po pijanemu zdobył sobie żonę -
Wtem nagle jak wąż wzdął się i zawrzeszczał,
Wstał… lecz na stole miał obiedwie dłonie, A na nich papier i orła w koronie...
Orzeł na karcie był — a karta była
Nożem tureckim do rąk mu przybita…
Boleść go nad nią w arkadę skrzywiła,
Oczy w niej toną — myślałbyś, że czyta,
Że karta trupie kolory odbiła
Na jego żółtą twarz. Ksiądz karmelita
Za stołem cicho stał i patrzał z góry
Na czytelnika bladego tortury.
Ocknięty zamku pan — to raz na księdza,
To znów na ściany patrzał wstając z wolna,
Ręka na szabli, w oczach gniewu jędza
Ledwo się w sobie pohamować zdolna…
Lecz myślał, że mu sen mary napędza,
Tak dziwną była ta cisza okolna,
Ten papier nagle do stołu przybity,
Dzieduszyckiego jęk — wzrok karmelity.
Już dawno by się był skokiem lamparta
Rzucił do szabli — ale mówiąc szczerze…
Myślał, że sen mu grał sztukę Mozarta,
Że Donżuana widział na operze,
Gdy trupa ziemia puściła otwarta
Na muzykalny wieczór i wieczerzę.
Tak trudno było pomiarkować zrazu,
Czy ksiądz był z ciała ludzkiego, czy z głazu.
Godzina była nocna i bez przerwy
Piał kogut, świece miały długie knoty,
Na wieżach zamku śpiewał ptak Minerwy, A w jednym oknie miesiąc stanął złoty -
Znacie działanie tej gwiazdy na nerwy -
Miesiąc więc w oknie stał, dziwne łoskoty
Na dachu, jakby jęczenia grobowe;
Wreszcie Ladawy pan — odzyskał mowę.
„Ktoś ty?" — Ksiądz milczał. — "Co tu robisz, mnichu?
Co znaczy papier ten? na Lucyfera!"
Tu Dzieduszycki zajęczał po cichu,
Ale tak jęknął jak człek, co umiera.
Spojrzał — chciał spojrzeć, lecz w powiek kielichu
Nie było oczu, tylko białość szczera
Jak w zwierciadlanym łysnęła odruzgu;
Szkło tylko — gałki uciekły do mózgu.
Starosta spojrzał i cofnął się biały
Jak wosk, jak oczy, którymi go szukał
Pan Dzieduszycki; ale okazały W cofnieniu się swym, na ludzi nie hukał,
Zwłaszcza że ksiądz był wielki — a on mały.
Nieraz zaś przedtem pan Starosta fukał
Na równych sobie, niższym dawał szlagę
Licząc na swoją małość i powagę.
Więc co miał w oczach skier, wszystkie zapalił,
Co miał na czole zmarszczków, zebrał razem.
Sam by się Jowisz oburzony chwalił
Tak olimpijskim na twarzy wyrazem.
Spiorunowany ksiądz się w proch nie walił,
Lecz w jedną szybę okien rzucił głazem.
Na ten brzęk wszystkie ganki i komnaty
Przewiał ogromny wrzask: "Konfederaty!"
Starosta spuścił łeb — ksiądz się przybliżył I wyjął szablę mu złoconą z ręki:
"Przebacz, wielmożny pan, jeślim ubliżył,
Lecz zamek był nam potrzebny, a jęki
Tego człowieka słuszne. Bóg go zniżył.
Ten, co na krzyżu poniósł krwawe męki,
Ten go nam daje; a wyrok nie minie:
Kto mieczem grzeszył, ten od miecza zginie". -
Podczas tej mowy twarze się wąsate
Pokazywały w podwojach, kołpaki,
Konfederatki czapki i rogate, I krągłe, i kapuzy, i pakłaki, I owe jeszcze uszami skrzydlate,
Co ekonomów są laurem. Gdy taki
Rój czapek i rój północnych latarek
Zjawił się, rzekł ksiądz: "Ja jestem ksiądz Marek!"
« Poems (Published: 28-06-2002 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 824 |
|