|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
»
Ameryka jednak pamięta o wolności słowa Author of this text: Julian Jeliński
25 września, na forum
Zgromadzenia Ogólnego ONZ prezydent USA Barack Obama wygłosił długie przemówienie,
poruszając w nim wiele kwestii — od polityki międzynarodowej, poprzez
warunki pomocy gospodarczej ze strony Stanów Zjednoczonych oraz kryzysową
sytuację w Syrii i Iranie, aż po ocenę zmian, które zaszły w ostatnich
latach na Bliskim Wschodzie [ 1 ].
Owo przemówienie zawierało także słowa, na które wielu czekało od momentu
wybuchu protestów przeciwko „bluźnierczemu" filmikowi opublikowanemu na
YouTube. Słowa, o których wspominał niedawno Sam Harris [ 2 ] i na które osobiście czekałem od ponad tygodnia naiwnie wierząc, że nadejdą.
Przemówienie z 25 września zostało natychmiast skrytykowane przez obóz Mitta
Romney’a. Lecz zamiast zwracać uwagę na jego treść, przez Republikanów
wypominane były błędy (oraz „błędy") polityki międzynarodowej
ostatnich czterech lat, które miały zaowocować m.in. wzmocnieniem pozycji
Iranu. Wygodniej było nie wspominać o pewnych częściach przemówienia, gdyż
znacznie trudniej byłoby je skrytykować i podtrzymywać wizję Obamy, jako
„przepraszającego prezydenta".
Ja jednak, w przeciwieństwie do liderów ze strony republikańskiej chciałbym przybliżyć
kilka fragmentów owej przemowy, gdyż w związku z niedawnymi wypowiedziami
sekretarza generalnego ONZ Ban Ki-Moona sugerującymi, że nie powinno się
bronić wolności słowa w przypadku tego „sławnego" filmiku i jemu
podobnych oraz staraniami Organizacji Współpracy Islamskiej, by wprowadzić
powszechny zakaz obrażania proroka Mahometa, stanowią one ważny znak, iż
wbrew licznym, złośliwym komentarzom, Stany Zjednoczone jeszcze nie wywiesiły
białej flagi i nie oddały wolności słowa w zamian za chwilowy, względny
spokój i brak wybuchów furii wśród ekstremistów.
Prezydent Obama zaczął swoje przemówienie od przybliżenia postaci
Chrisa Stevensa, zamordowanego ambasadora USA. Następnie przeszedł do wyjaśnienia,
czym były niedawne wybuchy przemocy skierowane przeciwko Ameryce, Zachodowi czy
Izraelowi:
Ataki z ostatnich dwóch
tygodni były nie tylko atakami na Amerykę. Były także zamachem na te ideały,
na których zbudowano Organizację Narodów Zjednoczonych. [...] I jeżeli
chcemy te ideały podtrzymać, to nie wystarczy zwiększyć ochronę przed
ambasadą, wyrazić ubolewanie i czekać aż oburzenie minie.
Obama zdaje się tymi słowa
wskazywać na dość dziwną sytuację, która obecnie panuje w ONZ. Niektóre
państwa-członkowie ONZ popierają (jawnie lub po cichu) wzburzone tłumy
manifestujące przeciwko filmikowi (którego uczestnicy owych protestów nawet nie
widzieli); tym samym popierając siły niszczące organizację, do której należą. A jednocześnie te same państwa oczekują od ONZ działań, gdy obrażany jest
islam, lub prorok Mahomet. Wydaje się to co najmniej schizofreniczną postawą.
W tym
fragmencie Obama przyklaskuje także tym wszystkim podkreślającym, że „ugłaskiwania"
ekstremistów jest bezcelowe i może jedynie opóźnić upadek bronionych ideałów, w tym wolności słowa. (Osobnym pytaniem jest, czy Obama nie powinien tych słów
wypowiedzieć także pod własnym adresem i skorygować swoją politykę międzynarodową.)
W dalszej części przemówienia prezydent USA odpowiedział na inne głosy
obrońców wzburzonych tłumów. Obrońcy ci często argumentują, iż wybuchy
przemocy stanowią wyraz demokracji i tym bardziej powinniśmy je szanować.
Chaos ostatnich tygodni
przypomniał nam, że droga do demokracji nie kończy się na zagłosowaniu.
Nelson Mandela kiedyś powiedział: „by być wolnym trzeba nie tylko zrzucić
kajdany, trzeba żyć tak, by szanować i zwiększać wolność innych".
Prawdziwa demokracja wymaga, by żaden obywatel nie został wrzucony do więzienia
za swoje przekonania, by firmy mogły funkcjonować nie płacąc łapówek.
Opiera się na wolności obywateli, by mówili, co myślą i stowarzyszali się
bez obawy; opiera się na rządach prawa i procedurach gwarantujących te prawa
wszystkim ludziom.
Innymi słowy: prawdziwa
demokracja i prawdziwa wolność wymagają ciężkiej pracy. Rządzący muszą
oprzeć się pokusie rozprawienia się siłą z wszystkimi ludźmi mającymi
inne poglądy niż oni. W tych ciężkich
dla ekonomii czasach, kuszące może być dla państwa, by zmobilizować ludzi
przeciwko wyobrażonym wrogom (wewnętrznym lub zewnętrznym) zamiast skupić się
na trudnych i żmudnych reformach.
[...] W każdym państwie znajdą się tacy, dla których przekonania
religijne będą zagrożeniem; w każdej kulturze, ci, którzy kochają wolność,
muszą zapytać siebie ile wolności są w stanie przeznaczyć dla innych.
Te
fragmenty usiane są „prztyczkami" wymierzonymi zarówno w Chiny jak i w większość
państw arabskich. Jednak dopiero po tym fragmencie, stanowiącym swego rodzaju
pouczenie dla raczkujących demokracji Bliskiego Wschodu Obama przechodzi do
tego, czego oczekiwał od niego Sam Harris (oczywiście w stylu odpowiadającym
przemawianiu na forum ONZ oraz z uwzględnieniem swoich skłonności do zmiękczania
wypowiedzi):
Wiem, że są
tu ludzie pytający czemu po prostu nie zablokujemy tego filmiku. Odpowiedź uświęcona
została przez nasze prawa: nasza konstytucja chroni prawo do wolności
wypowiedzi. W samych Stanach Zjednoczonych niezliczona ilość publikacji
prowokuje do przemocy. Większość Amerykanów (w tym ja) to chrześcijanie,
ale przecież nie zakazujemy bluźnierstw przeciwko naszym najświętszym
przekonaniom. Ponadto, jako prezydent naszego kraju, naczelny dowództwa sił
zbrojnych akceptuję fakt, iż ludzie będę obrażać mnie codziennie i zawsze
będę bronił ich prawa do tego. Amerykanie walczyli i ginęli na całym świecie
by chronić prawo ludzi do wyrażania swoich poglądów — także poglądów, z którymi się nie zgadzamy.
Nie
robimy tego, bo popieramy mowę nienawiści, ale dlatego, że już Ojcowie Założyciele
rozumieli, iż bez tej ochrony jednostka może stracić możliwość wyrażania
swoich poglądów, praktykowania swojej wiary. Robimy to, ponieważ w zróżnicowanym
społeczeństwie działania na rzecz ograniczenia wolności słowa mogą stać
się narzędziem uciszania krytyków, czy prześladowania mniejszości. Robimy
to, ponieważ [...] najlepszą bronią przeciwko mowie nienawiści nie są
represje, a więcej wolności słowa [...].
[...] W roku 2012, gdy zaledwie wciskając jeden guzik w telefonie komórkowym każdy może
rozpowszechniać na cały świat obraźliwe przekonania, twierdzenie, iż możemy
kontrolować przepływ informacji jest przedpotopowe. Pozostaje więc pytanie:
jak zareagujemy. I w tym punkcie wszyscy musimy się zgodzić — nie istnieją
takie słowa, które usprawiedliwiają przemoc.
Żadne słowa nie mogą być
wymówką by zabijać niewinnych ludzi. Nie istnieje film, który usprawiedliwiałby
atak na ambasadę. Nie istnieje takie oszczerstwo usprawiedliwiające spalenie
restauracji w Libanie, zniszczenie szkoły w Tunisie, albo stanowić przyczynę
śmierci i zniszczenia w Pakistanie.
Na te słowa czekałem nie tylko
ja, ale niezliczona rzesza zarówno wierzący, jak i niewierzących. Ludzi zmęczonych
słuchaniem przeprosin za głupawy filmik i potępiania tegoż, jakby wyrządzał
faktyczną szkodę z jednej strony oraz ciągłego podkreślania, że nie będzie
pozwolenia na obrażanie proroka w żadnym miejscu na świecie (czyli faktycznej
próby decydowania o prawach istniejących w innych, suwerennych państwach) z drugiej strony. Może i dla większości z czytających te słowa są oczywiste,
ale czy przez ostatnie tygodnie nie zniknęły gdzieś w gęstwinie idiotycznych
pytań i analiz? Czy nie zabrakło częstszego i bardziej stanowczego wyrażania
ich i przypominania ich na każdym kroku? I, co znacznie ważniejsze — czy nie
brakuje takich samych słów wypowiadanych niczym mantra przez przywódców
politycznych i religijnych na szczeblu narodowym i przede wszystkim lokalnym?
[ 3 ] W moim odczuciu brak. Dlatego słowa Obamy, choć bez wątpienia spóźnione, są
istotne.
Obama nie poprzestał jednak tylko na przypomnieniu o tej oczywistej
prawdy. Po wyrażeniu tej, najwyraźniej dla wielu wciąż nieodkrytej wiedzy,
iż słowa nie mogą być wymówką zabijania, niezależnie kogo by obrażały i jak obrzydliwe by było ich znaczenie, zwrócił uwagę na kolejny oczywisty,
acz często przeoczany fakt. To sami muzułmanie powinni najbardziej martwić się
tym, że tolerują ekstremizm (milcząco się na niego zgadzając lub aktywnie
wspierając), gdyż to oni padną ofiarą tegoż samego ekstremizmu i przemocy:
Nadszedł czas
by marginalizować tych, którzy (nawet, jeżeli nie stosują przemocy)
wykorzystują nienawiść do Ameryki, Zachodu lub Izraela jako podstawowe założenie
swojej polityki. Stanowi to tylko przykrywkę, a czasem jest źródłem wymówek
tych, którzy stosują przemoc.
Polityka oparta tylko na złości,
na dzieleniu świata na „nas" oraz „ich", nie tylko ogranicza współpracę
międzynarodową, ale w końcu uderza w tych, którzy ją tolerują. [...] Pamiętajmy,
że to muzułmanie wycierpieli najwięcej przez ekstremizm. Tego samego dnia,
gdy zginęło czterech cywilów w Bengazi, w Istambule zamordowano policjanta na
kilka dni przed jego ślubem; w Sana, w wyniku wybuchu bomby umieszczonej w samochodzie zginęło 10 osób; rodzice w Afganistanie opłakiwali śmierć
swoich dzieci, które zginęły w wyniku zamachu bombowego w Kabulu.
Dokładnie.
Próba wykorzystywania dychotomii my/oni wcześniej czy później doprowadzi do
nowego zdefiniowania obu kategorii przez tolerowane do tej pory grupy ekstremistów.
Jako „oni" zaczną być postrzegani już nie tylko Amerykanie, Żydzi, Zachód,
ale także np. zbyt zeświecczeni muzułmanie, czy po prostu nie dość pobożni
wedle standardów wyznaczonych przez ekstremistów. Nie musimy zresztą czekać aż
to się stanie, gdyż tego typu działania stanowią coraz smutniejszą normę w wielu miejscach na Bliskim Wschodzie.
Wydaje
się, że Obama chciał przypomnieć o tym, kto padnie ofiarą tolerowania
ekstremizmu nie tylko państwom Bliskiego Wschodu, ale i swoim przyszłym
ewentualnym wyborcom. Retoryka Tea Party
oraz Republikanów popierających Mitta Romney’a w wyborach prezydenckich coraz
częściej odwołuje do tej samej dychotomii. Pod „my" wstawiani są
„prawdziwi, wierzący Amerykanie" (w domyśle — biali), zaś pod „oni"
"bezbożni socjaliści", „ukryci muzułmanie", „liberałowie" itp
[ 4 ].
Obama zakończył swoje przemówienie pokazując jasno co stanowi większy
problem: głupawy filmik, karykatura czy brak dostępu kobiet do edukacji i ich
pozycja na Bliskim Wschodzie.
Przyszłość nie może
należeć do tych, którzy prześladują Koptów w Egipcie. Musi należeć do
tych, którzy na placu Tahrir skandowali: „muzułmanie, chrześcijanie, jesteśmy
jednością". Przyszłość nie może należeć do tych, którzy tyranizują
kobiety. Musi należeć do dziewczynek, które chodzą do szkół, które chcą
żyć w świecie gdzie nasze córki mogą realizować swoje marzenia tak jak
nasi synowie.
Na te słowa czekałem.
Footnotes: [ 1 ] Jeżeli ktoś chciałby zapoznać się z całym przemówieniem, to można je
znaleźć np. tu. [ 3 ] A
gdyby powtarzane byłyby przez lokalnych liderów w Bangladeszu, to może
nie doszłoby do zniszczenia 11 wiekowych świątyń buddyjskich tylko
dlatego, że stały się kolejnym źródłem „obrażenia". Patrz: Reuters [ 4 ]
Najlepszym przykładem takiego podziału jest reklama wyborcza z Chuckiem
Norrisem, który występując z żoną ostrzega Amerykanów przed 1000 lat
ciemności. Patrz tu « (Published: 01-10-2012 )
Julian Jeliński Absolwent filozofii i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Wrocławskim. Współpracuje m.in. z Instytutem Studiów Nad Islamem we Wrocławiu. Interesuje się zagadnieniami filozofii społeczno-politycznej, tożsamości Afroamerykanów, wielokulturowości w amerykańskiej filozofii politycznej, filozofii Cornela Westa oraz kwestią społecznego wymiaru religii na świecie. Tłumacz artykułów Sama Harrisa. Number of texts in service: 18 Show other texts of this author Number of translations: 32 Show translations of this author Newest author's article: O przygodach Jezusa i Mo | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 8399 |
|