|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Articles and essays »
Głosy i głosiki Author of this text: Jerzy Neuhoff
Na
pytanie Daniela Greenfielda,
„Co może nam powiedzieć Orwell o polityce ustępstw
liberałów wobec islamu" można bez ryzyka popełnienia większego błędu
odpowiedzieć — to samo, co o polityce polskich liberałów wobec wojującego
religianctwa!
Na
początku od razu wyłania się podstawowy problem — gdzie są ci polscy
liberałowie, bo głucha cisza sugeruje, że ich wcale nie ma. Jeśli jednak są,
choć znaleźć ich w tzw. przestrzeni publicznej, jest niezmiernie trudno, to
raczej przyjęli 'europejską' postawę światopoglądowych liberałów, i patrzą z wyniosłym milczeniem na poczynania wcale nie liberalnych
nawiedzonych. Być może to milczenie jest formą spłaty zaciągniętych wcześniej
długów, a niekiedy całkiem świeżych, bowiem wielu życiowych liberałów,
korzystających z wszystkich udogodnień laickiego państwa, oficjalnie się
tymi udogodnieniami brzydzi. A może to milczenie jest formą pokuty za niejeden
intelektualny i cielesny grzeszek. Mnie nie chodzi jednak o cielesne grzeszki,
wszyscy cierpimy na tę przypadłość, lecz te inne. Jeśli natomiast liczą na
jakąś wdzięczność za swoje milczenie, to nadzieja jest złudna, po prostu
żadnej symetrii we wdzięczności żadna religia nie przewiduje.
Oto
biskup pozwala sobie na wzywanie do rozwiązania Sejmu, najwyższego organu władzy,
wybranego w demokratycznych wyborach, ale postawa liberałów i polityków jest
zastanawiająca. Polityk, który stwierdza, że 'coraz częściej jesteśmy
sprowadzani do roli maszynki do głosowania tego, co wymyślili w rządzie',
najwidoczniej nie rozumie sposobu działania demokracji, za to doskonale rozumie
słowa biskupa. Tylko, jeżeli je podziela, nie powinien już nigdy zostać
wybranym, na co, niestety, nie można liczyć. Również płynące z innej
strony delikatne napomnienie, że 'Kościół nie powinien się nurzać w politycznym pojedynku', w tym kontekście jest dalekie od tego, co można by
oczekiwać od polityka w obliczu nawoływania do obalenia legalnej władzy. A co
powiedzieli liberałowie — wydaje się, że nie mają nic do powiedzenia.
Biskup
może sobie rzucać słowa na wiatr, bo on na swoje stanowisko został mianowany i to niemal dożywotnio, nie musi się też zastanawiać nad wynikami
ewentualnych wyborów, każdy wynik będzie mu na rękę. Nie wyobrażam sobie
jednak, iż nie zna konstytucyjnych procedur, jestem natomiast pewien, że ma je
sobie za nic. W obliczu tak prowokacyjnej wypowiedzi milczą także p.
Prezydent, p. Marszałek Sejmu i p. Marszałek Senatu, którzy zdecydowanym głosem
mogliby dać do myślenia swoim zwolennikom, a kto wie, może i przysporzyć
nowych. Jest to dla mnie zdumiewające milczenie tym bardziej, że te trzy osoby
są władne dokonać rozwiązania Sejmu. Oczywiście, nie spodziewam się, że
dziś, trzy tygodnie po czasie, ktoś się odezwie; to byłoby jeszcze gorsze niż
dotychczasowe milczenie.
Czego
można się jednak spodziewać po politykach, których towarzysz partyjny obnosi
się z hasłem „Wiara jest pierwsza. Stop laicyzacji." Wszystkim im
prawdopodobnie skutecznie wpojono w dzieciństwie przekonanie, że „Twoja
ojczyzna jest w niebie", jak to mówi jeden z punktów uczniowskiego
regulaminu w słynnej od paru tygodni szkole. Wygląda na to, że czują się
tylko czasowo oddelegowani do pobytu na tym padole, że rozliczenie nastąpi w bliżej nieokreślonej przyszłości i przez absolutnie nieokreśloną władzę.
To pewne, że stawianie na pierwszym miejscu urojeń, skutecznie eliminuje z pola widzenia to, co powinno być najważniejsze, czyli państwo i społeczeństwo.
Owszem,
tu i ówdzie słychać słabe popiskiwania, raczej imitujące głosy protestu,
generalnie jednak przeważa metoda kładzenia uszu po sobie i udawanie, że nic
się nie stało albo, że nic się nie dzieje. Zainteresowani, a ściślej rzecz
biorąc, niezainteresowani, mogą przejść nad tymi głosikami do porządku
dziennego, tak jak to wręcz podręcznikowo robi główny hierarcha pomiatając
szeregowym funkcjonariuszem państwa, rzecz jasna nie osobiście, ale przy
pomocy usłużnych wyższych funkcjonariuszy, do których drogę dobrze zna,
albo oni do niego.
Nie
wiem czemu, ale jakoś przypomniał mi się kardynał Giuliano Cesarini, wysłannik
papieża Eugeniusza IV, który skutecznie podpuścił króla Władysława i jeszcze kilku pomniejszych władców do antytureckiej awantury, jedynie
niesympatyczni Krzyżacy mieli dość rozumu, aby w niej nie brać udziału. Po
tej hecy król zyskał przydomek, kardynał do Rzymu już nie wrócił, obaj
chyba nie wiedzieli, co się w końcu z nimi dzieje. Cesarini też stawiał na
pierwszym miejscu wiarę, przynajmniej werbalnie, zaś interes państwa, do którego
był oddelegowany z pasterskim przesłaniem, mało go interesował. Królowi można
głupotę wybaczyć, bo był małolat, ale gdzie byli jego doradcy? Ale cóż tu
wymagać od jakichś średniowiecznych bakałarzy, skoro niejeden współczesny
profesor nie okazał się wcale mądrzejszy.
Dalsza
treść tego punktu wspomnianego regulaminu: "Uznaj w Nim [w
Chrystusie — J.N.] swojego Pana i Zbawiciela. Z zaufaniem dziecka powierz Mu swoje życie i pozwól, by
nim pokierował", wraz z hasłem „Pan jest moim pasterzem"
wskazuje, moim zdaniem, że bardziej niż o zaufanie, chodzi o postawę
niewolniczą, bezmyślną, wiernopoddańczo uległą wobec całkiem ziemskich
pasterzy, powołujących się bezpodstawnie na nadzwyczajne pełnomocnictwa, których
nikt z trzódki sprawdzać nie będzie. Pasterze nie muszą się obawiać, że
nagle ktoś zadzwoni i poda się za anioła Giordano czy Rafaela, albo jeszcze
kogoś innego i wpuści w maliny, za dobrze wiedzą, że cuda się zdarzają,
ale nie takie.
A
pasterze zazwyczaj wychodzą dobrze na opiece nad trzódką. To, co początkowo
ma być robione z dobrego serca, szybko okazuje się godne godziwej zapłaty, a nawet godziwszej, co łatwo można prześledzić na przykładzie naszego systemu
oświaty, którego składnikiem jest 'nauka' religii, ale niejednemu marzy
się, aby była podwaliną. Tak, jak nie ma darmowych obiadów, tak nie ma
darmowej opieki, nawet duchowej.
Dobrze
widać pojęli zadaną wcześniej lekcję nasi dzielni związkowcy, organizujący
przemarsz pod jakże znamiennym hasłem, chociaż bez nocnego marszu z pochodniami. Pojęli ją bez zastrzeżeń, bez wątpliwości, bez chwili
refleksji, o czym właśnie najlepiej świadczy to hasło. O tematyce pozostałych
haseł nie ma co tu mówić, w każdym razie trzeba mieć lepsze niż sokole
oczy, aby uświadczyć na nich problemy pracownicze.
Tylko
czy to na pewno była demonstracja związkowców, bo patrząc na telewizyjny
ekran można było nieco w to zwątpić? No cóż, jest prawda czasu, jest i prawda ekranu. Jeżeli imprezę zaczyna się od mszy wraz z obowiązkowym
przekazaniem sobie znaku pokoju, to znaczy, że instytucja, do której ten obrzęd
należy i która go sprawuje, identyfikuje się z celami i uświęca działanie
zamawiających. Żadne wykręty kardynała, że oto zdecydowanie zabronił
biskupom uczestnictwa w całej tej paradzie, nie są wiarygodne, dziwne tylko,
że biskupi sami tego nie wiedzą. Jeżeli miał to być sygnał dla organizatorów,
to był on poniżej szumów własnych, jeżeli jakiś znak, to zbyt słabo
czytelny. Nie wiem czy związkowcy francuscy, hiszpańscy albo jacykolwiek inni
swoje demonstracje też zaczynają od mszy.
Chciałbym
wiedzieć, ilu wśród tych demonstrantów w przeszłości należało do naszej,
tzn. i mojej, jedynie słusznej Partii? Sądząc po wieku demonstrantów, mogło
ich być sporo. Jeżeli demonstrantów było pięćset tysięcy, jak to zapewnia
jedyna obiektywna gazeta, to tych byłych członków byłej PZPR było ze
dwadzieścia albo i więcej tysięcy. Ci, będąc ludźmi klasowo uświadomionymi i politycznie wykształconymi, powinni wiedzieć, że 'wolność jest uświadomioną
koniecznością', ale sądzę, że bardziej w głowach pozostała im świadomość,
że mała, zorganizowana grupa zawsze zdoła narzucić swoją wolę
niezorganizowanej większości. Jednym słowem, nie opuszcza ich rewolucyjny
duch, czego dawali słowne dowody podczas wymiany poglądów z dziennikarzami.
Byli tam też zwolennicy dawania bardziej namacalnych dowodów, ale jakoś ich
pohamowano.
Wszystko
to skłania mnie do poglądu, że mamy do czynienia z przypadkiem wojującej, a nie dyskutującej, ideologii. A co do tych pięciuset tysięcy, choć niektórzy
powątpiewają w tę liczbę uważając, że było ich dziesięć razy mniej.
Przecież jeden z hierarchów stwierdził, że 'przyszła niemal cała
Polska', a komuż mam wierzyć, jeśli nie hierarsze. Demonstranci też chętnie
uwierzą, że było ich pół miliona, co brzmi lepiej niż pięćset tysięcy, a znacznie lepiej niż pięćdziesiąt. I wcale nie o przesadę dziennikarską
tu chodzi, lecz o wywołanie w demonstrujących przekonania, że ich poglądy i metody prezentacji są powszechnie akceptowane, że są siłą, która ruszy z posad, jeżeli nie bryłę, to bryłkę naszego światka. Szkoda tylko, że JE
zapomniał, że mało kto na ten pochód przyszedł, sporą ich część, może
nawet większość, dowieziono autokarami, tylko nie wiem na czyj koszt. Jestem
pewien, że ta okrągła liczba, jak to się zwykło zazwyczaj mówić, niebawem
zacznie żyć własnym życiem. Jakoś mi to przypomina niektóre, nie mniej
liczne manifestacje sprzed prawie już czterdziestu lat. Jak ten czas leci!
Tenże
sam hierarcha zapowiedział też, że jeżeli 'nic się nie zmieni, to
niezadowolenie może wybuchnąć też w innej postaci'. Mam nadzieję, że
kardynał słowo 'może' traktuje, jako matematyczne lub socjologiczne
prawdopodobieństwo, a nie, jako przyzwolenie, choć pewny tego nie jestem.
Czasy
nastały takie, że każdy może robić politykę na własną rękę, kardynałowie
też. Szkoda tylko, że politycy jakoś nie umieją jej robić albo nie chcą.
« (Published: 12-10-2012 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 8424 |
|