Niedawno miały miejsce tzw. święta Bożego Narodzenia i jak zwykle wielu polskich ateistów stwierdziło, że chce wraz z większością
rodzinną i krajową spożywać ciało zabitego przez siebie samego boga, oraz
śpiewać wspólnie z chrześcijanami pieśni o jego przyjściu na świat z Dziewicy (którą sam zapłodnił), aby ten grzeszny, marny, przeklęty przez
samego siebie świat wybawić.
Mnie osobiście święta Bożego Narodzenia napełniają
przygnębieniem (ale tylko wtedy, gdy pomyślę o swoim hipotetycznym w nich
udziale). Nie jest to ładny mit. Wolałbym, jeśli już chciałbym świętować
mity, coś z mitologii greckiej. Może święto uwolnienia Prometeusza? Albo świętowanie
wizyty Saturna przynoszącego złoty wiek pod koniec roku, co było zresztą
pierwotną treścią świąt zwanych dziś „Bożym Narodzeniem"? Z pewnością mitologia grecka u podstawy zapewniłaby owym kończącym rok świętom
więcej logiki i pogody. Nie ma przecież nic miłego, ani wesołego w czczeniu
narodzin przyszłego kozła ofiarnego po to, aby zyskać urojoną obietnicę
wiecznego życia. Z pewnością nie ma też w tym akurat micie nic
humanistycznego. Dziewczyna zmuszona do ciąży tylko po to, aby bóg mógł
zabić sam siebie obciążając ludzi budzącą w nich agresję winą...
Mitologia grecka jako przyczyna świętowania podobałaby mi się też bardziej
dlatego, iż się już w nią zasadniczo nie wierzy. Oczywiście znalazłyby się
jakieś grupy new age próbujące do niej nawiązać bardziej „po bożemu",
ale jestem przekonany, że osoby wyrastające z tradycji chrześcijańskiej nie
mogą stać się politeistami, gdyż politeizm za mało obiecuje.
Ubieranie nieładnego mitu w choinkowe błyskotki,
podrzucanie mu skopiowanych z Saturnaliów prezentów też nie wzbudza mojej
sympatii. Nie cieszą mnie dzieci przebrane za bohaterów tego posępnego,
surrealistycznego dramatu, kolędujące w zimowych polskich pejzażach. Wydaje
mi się wręcz, że ubranie czegoś w strój zupełnie nie oddający charakteru
zawartości jest tym bardziej podejrzane...
Oczywiście, ktoś mógłby powiedzieć, że święta Bożego
Narodzenia stały się niejako wydarzeniem światowym, globalnym. W chrześcijanie podbili cały świat, zatem owe święta da się zauważyć w miejscach nader dalekich od kultury chrześcijańskiej. Mógłby to być
argument za tym, że i ateiści winni je obchodzić (co też wielu z nich
czyni). Jeśli ateista uznaje się za podbitego przez myśl chrześcijańską,
to zgoda — rzeczywiście powinien obchodzić święta Bożego Narodzenia… A jeśli
nie?
W tym momencie wielu zauważy, że przecież świętowanie
posępnego początku posępnej historii o wybawianiu przez boga z własnej klątwy
nędznych mieszkańców doczesnego świata, połączone ze spożywaniem ciała
tegoż boga, jest świetną okazją, aby spotkać się z rodziną. Przecież
niemal wszyscy znają „Opowieść wigilijną" Dickensa — osoby nie bawiące
się razem z resztą w tak wspaniały dzień są godne najwyższego potępienia.
To dziwadła i odmieńcy. Osoby niewdzięczne, odsuwające wyciągniętą przyjaźnie
rękę członków rodziny, pracowników, współpracowników, pracodawców,
polityków i dziennikarzy telewizyjnych, jak i natchnionych pogodnym nastrojem
posępnego święta zwykłych, przygodnych przechodniów. Poza tym rodziny nie
można spotkać w inny dzień, niż święta Bożego Narodzenia. No chyba, że w Wielkanoc… Albo w Trzech Króli. Albo w święto Wniebowstąpienia Najświętszej
Maryi Dziewicy… W inne dni nie można się spotkać, nie można zrobić
dobrego obiadu, nie można sobie czegoś dać. Ateista nie może wziąć sobie
nadgodzin w święta, aby mieć czas szczególny, własny poza świętami...
Dlatego pociągami i komunikacją miejską w Wigilię muszą kierować ludzie
wierzący...
Święta Bożego Narodzenia, dzięki powszechności
ludzkiego uznania dla nich, są też wspaniałą okazją dla odnowienia wiary wśród
chrześcijan. Dzieją się wtedy prawdziwe cuda. Oto ludzie będący ateistami
przez resztę roku przychodzą i łamią się opłatkiem, śpiewają kolędy.
Chrześcijanie, którzy powoli odchodzili od posępnego mitu, mają okazję się
oczyścić i powrócić na łono Kościoła, widząc, że znacznie bardziej od
nich oddalone od „boga prawdziwego" osoby spożywają oto jego ciało i śpiewają kolędy. Święta Bożego Narodzenia są z pewnością większym świadectwem
wiary, niż zwykła, pospolita niedzielna msza, czy nawet pospolity protest
przeciwko szatańskim bilbordom ateistycznym.
Czytelnik śledzący moją ironię doszedł być może do
wniosku, że nie jestem zbytnim fanem świąt. Nic bardziej mylnego! Uwielbiam
święta, ale niech będą to nasze święta — Dzień Obrony Wolności Słowa,
Dzień Przyszłości, Dzień Darwina, Dzień Praw Człowieka! Skoro tylu z nas
lubi świętować, niech świętuje z sensem. Jeśli nasze rodziny są rozdarte i ta wierząca część popełniłaby harakiri na wieść o tym, że ojciec,
matka, synek, córka nie chcą wraz z nimi uczcić mitycznych i posępnych
narodzin Jezusa, to niech przynajmniej będzie to transakcja barterowa -
„ja czczę z wami Boże Narodzenie, a wy ze mną Dzień Darwina…" A ci nie mający zdania, najmłodsi, niech wybiorą lepsze święto. Co wolą — śpiewać
kolędy o narodzinach koziołka ofiarnego, czy na przykład pójść do Muzeum
Przyrodniczego w świątecznym nastroju.
To nie wszystko, co chciałem powiedzieć o świętach. Na
dalszy ciąg moich rozważań zapraszam do filmiku z cyklu „Bezbożna
pogadanka":
Prezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Historyk sztuki, poeta i muzyk, nieco samozwańczy indolog, muzykolog i orientalista. Publikuje w gazetach „Akant”, „Duniya” etc., współtworzy portal studiów indyjskich Hanuman, jest zaangażowany w organizowanie takich wydarzeń, jak Dni Indyjskie we Wrocławiu.
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.