|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Reading room » Publishing novelties
Mój krótki komentarz do felietonu Andrzeja Wendrychowicza Author of this text: Stanisław Smuga-Otto
Andrzej, jak pisze w swoim felietonie, niezbyt przepada za okresem przedświątecznym, a ja właśnie … przepadam. Przepadam też i za samymi Świętami. Z tym ich
cudownie niepowtarzalnym zimowo-śnieżnym nastrojem, choinką, zapachami
wspaniałości grzybowo — pierogowo — migdałowych. Z barszczem i z kutią...
długo wyliczać by można. Również i z późniejszym, po wigilijnej
wieczerzy, kolędowaniem. Nigdy, nawet i wtedy, gdy dzieckiem jeszcze byłem,
nie kojarzyły mi się one bezpośrednio z religią i kościołem, a Jezusek na
sianku w żłobku nie Bogiem, a maleńką dzieciną był raczej.
Od wielu lat wokół
wigilijnego stołu corocznie zbiera się u nas rodzina i przyjaciele — choć
chyba nikt z nas ani religijnym, ani wierzącym nie jest, nie mówiąc już o jakichkolwiek związkach z KK. Dzielimy się chlebem lub opłatkiem, sianko pod
białym obrusem i jedno dodatkowe krzesło dla niespodziewanego przybysza. A że ten nasz stół daleko od Polski, więc prawie połowa uczestniczących w Wigilii ani języka polskiego nie zna, ani nawet polskim pochodzeniem poszczycić
się nie może. A jednak tradycję przyjęli jak własną i Świąt doczekać
się nie mogą.
Czytając niektóre Wasze
wpisy, Panie i Panowie, żal mi Was serdecznie, że ta śliczna tradycja kojarzy
się Wam z "zapijaczonymi wujkami intonującymi kolędy ochrypłym głosem,
dziećmi rozczarowanymi nietrafionymi prezentami i tym wielkim, bezgranicznym obżarstwem…". Że wam ją zawłaszczono.
Wiem i pamiętam
niestety, że i tak w polskich domach bywało. Ale w tych samych domach nie
musiano czekać na Święta, bo tak
samo bywało i przy innych okazjach. Przypomnijcie sobie chociażby dni
popularnych imienin Kazimierzów, Józefów, Stanisławów czy Andrzejów. Te
parszywie pijane mordy współpasażerów w miejskich środkach komunikacji,
dzikie wycia i wrzaski dochodzące z okien w blokowiskach, zgięte wpół,
rzygające postaci na miejskich skwerach. A słynne zabawy w strażackich
remizach? Czy tam było inaczej?
Może to więc nie tyle
Święta są winowajcą, a raczej nasza wszechpolska tradycja chlania i żarcia
bez opamiętania przy nadarzających się okazjach?
Ale… może i w mym
Starym Kraju ludziska wreszcie zauważą, że uchlać niekoniecznie się trzeba.
Że radośnie świętować można i bez proboszcza czy wikarego z ich wścibskim
„kolędowaniem". Może też wreszcie, na kościelne "non possumus",
którym się tak szczycą, większość z Was odpowie: "no pasaran!"
Bo inaczej Kościół zawładnie wszystkim i zohydzi wszystko. Jak niegdyś usiłowała
komuna… Nie dajcie sobie odebrać Świąt i Wigilii!
Ale ja nie o Świętach
chciałem … a o wątku tzw. „żołnierzy wyklętych" poruszonym w felietonie Andrzeja Wendrychowicza.
Wielu z nich spotykałem na swej drodze, a były to czasy, gdy rzeczywiście wyklętymi — bez cudzysłowu — byli.
Historia każdego z nich była nieco inna, ale pewne elementy wspólne.
Jednym z tych wyklętych
„z lasu" był — wspomniany w felietonie Szanownego Autora-
bohater „Życiorysu", Andrzej S.
(to właśnie fragment mego biograficznego opowiadanka zacytował powyżej Autor w swym felietonie). Już wtedy, wiele wiele lat temu gdy „Andrzeja S." poznałem,
budził on we mnie silne i mieszane emocje. Jego opowieści o rozwalaniu dawnych
fornali z majątku ojca przejmowały zgrozą. Zastanawiałem się, jak możliwy
był tak całkowity zanik empatii u tego człowieka. Tak, właśnie zanik — bo
ten człowiek, ci ludzie „wyklęci", jednak
nie porodzili się tacy. To nie były człekokształtne prymitywy. To, najczęściej
byli młodzi inteligentni i wrażliwi ludzie — jakkolwiek dziwnie i paradoksalnie by to nie brzmiało w zestawieniu z ich czynami.
Wtedy,
pewnie ze względu na ich status „wyklętych" nie odważyłbym się
opublikować tekstu krytycznego. Teraz, gdy wahadło ocen poleciało o 180
stopni — i z „wyklętych" stali się „świętymi" — czas, by oddać
im sprawiedliwość. By zastanowić się, postarać się zrozumieć ich losy -
bez hagiografii, ale i bez „wdeptania w ziemię".
Pisze p. Krysia:
"...To byli
ludzie, którzy pochodzili z biednych rodzin. Jedni szli do UB, drudzy szli do
milicji, a inni szli do lasu. Byli z tego samego wiejskiego środowiska. Mieli
te same nawyki, tę samą świadomość, tę samą wrażliwość, żadnej wrażliwości
właściwie nie mieli. Więc robienie krzywdy komuś, bicie, zabicie, to nie
było jakimś dla nich wstrząsem moralnym, absolutnie. Dla jednych i dla
drugich zresztą…".
Pani Krysiu. To co Pani
pisze jest też prawdziwe, ale nie tych „wyklętych" dotyczy. Tak, rzeczywiście
wśród ubowców sporo było właśnie takich. Wielu spośród nich to był też
tzw. „lumpenproletariat", miejskie męty. Niektórzy nawet z przeszłością
„szmalcowniczą".
„Wyklęci"
natomiast, czyli ci z lasu, to byli często chłopcy z tzw. „dobrych
rodzin". Czytaci i pisaci i… kompletnie przez partyzantkę zdemoralizowani.
Nie mający pojęcia o sytuacji politycznej, poddani kilkuletniemu praniu mózgów
przez swych starszych dowódców i kapelanów, umiejący jedynie wzruszająco
recytować wieszczów, z fasonem pić wódkę i.. zabijać. Kamienie na szaniec
rzucone. I na tym szańcu porzucone.
Niektórzy z nich jakoś
się później odnaleźli — o jednym takim Pani wspomina. I aż trudno
zrozumieć, dlaczego wcześniej popełniali zbrodnie. Inni — albo zgnili w ubeckich kazamatach, albo kończyli z kulą w tyle głowy, albo — jak bohater
mej opowieści — schodzili na psy.
Natomiast ci, których
Pani charakteryzuje, co to "żadnej wrażliwości
właściwie nie mieli" — to też m.in. bohaterowie znanej książki Jana
T. Grossa: „ Złote żniwa". To te hieny, co złote zbierały żniwo
rozkopując masowe groby wokół Treblinki. To ci, co to polowali na uciekających z transportów Żydów, ograbiali ich i zabijali szpadlami czy motykami. To właśnie
byli ci, w których empatia jeszcze nie zdążyła wykiełkować.
« Publishing novelties (Published: 24-01-2013 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 8683 |
|