|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
»
Egipski sen o demokracji: czy jest nadzieja w beznadziejności? Author of this text: Jan Wójcik
W obliczu tragedii ofiar, ludzi zabitych podczas akcji służb bezpieczeństwa, w Egipcie naturalne wydaje się potępienie przemocy. Pojawia się także
pytanie: czy nie lepsze byłyby rządy Bractwa Muzułmańskiego, niż krwawa
wojskowa dyktatura? Czy tak ma wyglądać świecki Egipt? Takie pytania podsuwa jednak obraz konfliktu, jaki widzimy na ekranach
telewizorów: pokojowe Bractwo Muzułmańskie kontra brutalna armia, która
obaliła demokratycznie wybranego prezydenta. Cóż z tego, że TVN24 zaprasza w ramach równowagi do studia zwolenników ruchu Tamarod, którzy tłumaczą tło
konfliktu i opowiadają o rzeczach, które rzadko przedostają się w relacjach z Kairu, o podpalanych przez islamistów kościołach, o torturach i morderstwach w obozie tzw. pokojowych demonstrantów. A redaktor Kuźniar
uparcie i twardo powraca do pytań o liczbę zabitych, i czy „dostali oni za
swoje?".
Mniej poważnie brzmi tylko prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama
deklarujący, że Ameryka chce „pokojowego, demokratycznego, dostatniego
Egiptu". „No cóż, lepiej być młodym, zdrowym i bogatym, niż starym,
chorym i biednym", skomentował „amerykańskie marzenie" Obamy w rozmowie telefonicznej Grzegorz Lindenberg, członek redakcji Euroislamu.
Bo jakie są obecnie naprawdę szanse na stabilny, demokratyczny i dostatni
Egipt? Polski MSZ proponuje zasiąść do stołu i negocjować, powołując się
na wzorce polskiego czerwca 1989. To znamienne, że od 2011 roku nasi politycy
używają wobec Arabskiej Wiosny analogii Okrągłego Stołu, chętni do
przeniesienia naszych doświadczeń na tamten grunt, odrzucają jednak fakt, że i grunt, i aktorzy, i ogólna sytuacja są odmienne.
Źródło: http://www.acus.org
Przypomnijmy najpierw kilka faktów, które oderwą nas od tej czarno-białej
historii. Bractwo Muzułmańskie, prawie nie biorąc udziału w obaleniu
dyktatury Mubaraka, najbardziej skorzystało na transformacji, wygrywając
wybory do parlamentu, wybory do rady Szury (mającej wpływ na konstytucję)
oraz wybory prezydenckie. Twierdzenie, że zyskało demokratyczną legitymację
jest jak najbardziej prawdziwe, chociaż odbyło się to w sytuacji, gdzie
tylko Bractwo jako partia było zdolne do pełnego udziału w dość szybko
przeprowadzonych wyborach.
Po tych wyborach jednak skutecznie samo tej legitymacji się pozbawiało.
Nie zapominajmy dzisiaj, że wolność mediów była przez Bractwo dławiona,
że BM obstawiało gubernatorami władze lokalne, mianując nawet wysokiego
rangą członka byłej organizacji terrorystycznej odpowiedzialnej za zamach w Luksorze. Konstytucję tworzyło tak, żeby spełniała założenia państwa
islamistów, pomijając dążenia zwolenników świeckości oraz mniejszości
religijnych i prawa kobiet. Jednocześnie trwały prześladowania chrześcijan.
Wreszcie, Bractwo Muzułmańskie nie było w stanie przeciwdziałać zapaści
gospodarczej ani prowadzić rozsądnej polityki zagranicznej. Wystarczy
przytoczyć wspomnianą przez dr Halę Kamal z Uniwersytetu w Kairze sprawę
tamy na Nilu, kiedy to BM zaczęło grozić Etiopii konfliktem wojskowym.
Wszystko to wskazuje na brak chęci prowadzenia inkluzywnej polityki ze strony
Bractwa i na mentalność w stylu „zwycięzca bierze wszystko".
Pod koniec rocznych rządów prezydent Morsi sam zanegował demokrację,
wprowadzając rządzenie dekretami, które miałyby wyższą rangę niż
ustawy parlamentu. W całym tym okresie ani rządy europejskie, ani Stany
Zjednoczone nie podnosiły problemu łamania praw człowieka
przez Bractwo.
W efekcie 22 miliony osób złożyło podpisy pod żądaniem odejścia
Morsiego i wyszło na ulicę domagając się rezygnacji prezydenta z urzędu.
Bractwo nie prowadziło dialogu z tym ludowym, oddolnym ruchem, na ulice ściągało
swoich zwolenników, co także mogło grozić rozlewem krwi. Dopiero wtedy
wkroczyło wojsko.
To, co dzieje się teraz, również wymyka się prostym ocenom. Nadmierna
reakcja policji i zabicie ponad pół tysiąca osób są przerażające i utrudnią na pewno porozumienie. Jednak po stronie rządowej też zginęli
policjanci, chyba nie tylko od modlitw i kamieni. W miejscu, gdzie koczowali
protestujący zwolennicy Bractwa, odkryto zwłoki i świadectwa tortur, o których
opowieści krążyły już po Egipcie. Płoną podpalane przez islamistów
chrześcijańskie świątynie. Przemoc, której chrześcijanie doświadczali
już i tak za rządów Bractwa, nasiliła się. W takiej sytuacji wezwania
zachodnich polityków do zakończenia stanu wyjątkowego i godziny policyjnej
brzmią niemal jak hasło „więcej krwi na ulicach".
Jaka może być więc przyszłość Egiptu? Bractwo Muzułmańskie chciałoby
państwa islamskiego -w obliczu konfrontacji z wojskiem spadły już
wszystkie maski i żona aresztowanego prezydenta zagrzewała do boju działaczy
mówiąc, że „Egipt jest państwem islamskim". Są jeszcze salafici,
bardziej konserwatywni niż Bractwo, ale też mniej liczni, więc potencjalnie
mniej niebezpieczni i wyrażający wolę współpracy w rządzie po obaleniu
Morsiego. Wspierani pewnie także przez bliskowschodnie monarchie, od których
pomocy finansowej armia może być teraz uzależniona.
Po drugiej stronie mamy cały konglomerat partii i ruchów określających
się jako świeckie. Dołączyli do nich też ci muzułmanie, których
rozczarowały rządy Bractwa. I są jeszcze Koptowie, którzy straciliby najwięcej
na wprowadzeniu państwa islamskiego, a jednocześnie, jako mniejszość, łatwo
mogą stać się kozłem ofiarnym w tej grze. No i trzeci aktor -armia,
której rola jest niejasna, bo z jednej strony stronnictwo świeckiego państwa
widzi w niej obecnie gwaranta takiego obrotu spraw, a z drugiej strony możliwe
jest, że wojsko chce powrócić do utraconej w 2011 roku pełni władzy i zadbać o swój interes, bowiem posiada do 40% udziału w egipskiej
gospodarce.
Alexandria, Father Maximus Church
(zdjęcie z ubiegłego piątku)
Czy w takim układzie możliwy jest egipski Okrągły Stół? Czy w ogóle
można rozmawiać o demokratycznej debacie i państwie z organizacją, która w dalszym ciągu odwołuje się do maksymy: „Allach jest naszym celem.
Prorok naszym przywódcą. Koran naszym prawem. Dżihad naszą drogą. Śmierć
na drodze Allacha naszą najwyższą nadzieją"? Z drugiej strony liczenie
na to, że armia porzuci swoje udziały w gospodarce i uwolni państwo od
korupcji, chyba także jest dosyć naiwne.
Podczas gdy liderzy Bractwa wzywają swych zwolenników do wyjścia
ponownie na ulicę i zamanifestowania gniewu, policjanci mają przyzwolenie na
użycie ostrej amunicji, a duchowy lider Bractwa szejk Jusuf al-Karadawi
wzywa, żeby ze świata islamskiego do Egiptu ściągali mudżahedini. Cała
sytuacja zmierza więc do nieuchronnej eskalacji konfliktu.
Możliwe, że armii uda się szybko zdławić opór Bractwa Muzułmańskiego
bez oglądania się na głosy tak zwanej opinii światowej. W latach 90 zrobiła
to po serii powstań islamistów w Egipcie, ale wymagało to uwięzienia 90
tysięcy osób i dochodziło wtedy do nagminnego łamania praw człowieka.
Sytuacja wygląda na tak beznadziejną, że taki koszmarny scenariusz jawi
się jako najlepszy z możliwych. W obecnej sytuacji okrzyki w rodzaju
„demokracja tu i teraz!" przypominają raczej płacz rozkapryszonego
dziecka, które nie dostało ulubionej zabawki. Demokracja w wydaniu islamistów
ani nie poprawiła sytuacji gospodarczej, ani nie była demokracją. W dłuższej
perspektywie i tak pchałaby Egipt w coraz gorszym dla kraju kierunku.
Co może się wydarzyć, jeżeli armia nie zdobędzie szybko przewagi, a powstanie słaba demokracja, z której wyłączone zostanie Bractwo Muzułmańskie?
Taka sytuacja może zrodzić kolejną wojnę domową w regionie. Może nie tak
intensywną jak w Syrii, ze względu na uwarunkowania terenowe, ale także
krwawą i wpychającą kraj w długotrwałą destabilizację. Co więcej, bez
względu na wynik takiej wojny, szanse na demokrację będą coraz mniejsze.
Istotne jest tu też stanowisko państw zachodnich, które powinny przestać
brać za dobrą monetę prodemokratyczne deklaracje Bractwa i budowanie przez
nich wizerunku ofiary. Wsparcie dla tej organizacji, która demokrację
traktuje instrumentalnie, w żadnym razie nie doprowadzi do lepszych rozwiązań.
Pozostaje jedynie liczyć na to, że armia będzie stopniowo przekazywać władzę w ręce cywilnych ugrupowań. Z taką sytuacją przez 80 lat miała do
czynienia Turcja i może to właśnie ta przymusowa sekularyzacja sprawiła,
że konflikt pomiędzy islamistami i zwolennikami świeckości nie jest tak
zaogniony, jak w przypadku Egiptu.
Jeśli odwołamy się do historii Europy, to demokracja postępowała za
rozdzieleniem władzy świeckiej i religijnej — a nie przed nim. Tak więc
to, co się obecnie wydarza w Egipcie, nie jest może tym najbardziej
przyjemnym i optymistycznym snem, ale możliwe, że na lepszy nie ma tam na
razie nadziei.
Tekst ukazuje się zarówno na portalu Euroislam oraz w
„Racjonaliście".
| See other sites:
|
« (Published: 18-08-2013 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 9199 |
|