|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life »
Rwanda - katolicyzm - przemoc (Część II) [2] Author of this text: Radosław S. Czarnecki
I w tym passusie zawiera się właśnie
odpowiedzialność Kościoła instytucjonalnego, hierarchii i duchowieństwa za
to co wydarzyło się w najbardziej katolickim kraju Afryki, kraju najdłużej i najdogłębniej katolicyzowanym przez ponad 100 lat.
I
nie jest to tylko problem podniesiony przez jednego z rozmówców Wojciecha
Tochmana, zwierzchnika Kościoła katolickiego w Rwandzie, iż: "Należy pamiętać, że
pod sutannami oni wszyscy wciąż byli Tutsi i Hutu". Jest to nijakie
usprawiedliwienie, a może nawet i umycie rąk przez władze kościelne, ale tak niestety najprawdopodobniej
faktycznie było. Byli to ludzie, którzy wykorzystując autorytet Kościoła załatwiali
swoje potworne ambicje. Nie można uwierzyć, że Watykan o niczym nie
wiedział, że tutejsze
struktury były tak bardzo oderwane od Stolicy Apostolskiej. To jest jednak
tylko subiektywne przekonanie, a wspominając historię ze Stanów Zjednoczonych i głębokie ukrywanie afery pedofilskiej, zmuszaniem ofiar do milczenia,
grożeniem ekskomuniką, zastanawiające jest
czy jednak nie jest to standardowa praktyka w dziejach Kościoła.
Jednak do tego problemu można również podejść
inaczej: słowa hierarchy cytowane przez Tochmana stawiają po raz kolejny w historii znak zapytania nad siłą argumentacji, wzniosłością
etyczno-moralnego przekazu, wymiarem uniwersalności i humanizmem nauki Kościoła.
Czy jest ona oryginalną, ponad-czasową i sama-w-sobie-nośną
czy jest tylko powieleniem wartości bądź stosunków panujących na danym
obszarze, w określonej kulturze, w danej sytuacji historyczno-politycznej,
odzwierciadlającej jednocześnie utylitarne potrzeby Instytucji głoszącej te nauki? Bo ile czasu trzeba by
Prawda zmieniła Tutsi i Hutu — pod sutannami — w katolików? Lub po prostu — w ludzi (Hutu i Tutsi są tu tylko figurą retoryczną gdyż taka sytuacja
może się zdarzyć w każdym miejscu na Ziemi i w dowolnym — jak pokazuje
historia -momencie dziejów naszego gatunku)? Czy 100 lat intensywnej
ewangelizacji to mało? Więc ile — w takim razie — lat, dekad, stuleci,
potrzeba aby Prawda zatriumfowała i uczłowieczyła na prawdę człowieka?
A co w takim razie z apriorycznymi ocenami osoby
ludzkiej, jej postępowaniem, ideami przez nią tworzonych, postawami i sądami
jakie padają z ambon na całym świecie, a głoszonymi przez Instytucję
uzurpującej sobie takie prawo na podstawie Prawdy otrzymanej ponoć bezpośrednio
od Boga będącego uosobieniem bezbrzeżnej miłości, której ta Instytucja ma
być jedynym i absolutnym depozytariuszem?
Kolejnym przykładem dramatu rwandyjskiego niech będzie kazus Marii
Klary Mukangango, wizjonerki z Kibeho
(tam gdzie dziś funkcjonuje
sanktuarium maryjne, afrykańska Częstochowa). To jedna z dziewcząt, której miała się objawić Maria. Została ona podczas owych
tragicznych zdarzeń rozsiekana jako reprezentantka Tutsi przez bojówkę Hutu.
Dziś mówi się o jej męczeńskiej śmierć, o roli jaką spełniła w Kibeho Matka Boska w jej objawieniach, ale bezosobowo, bez refleksji
krytycznej, bez przyczyn i sytuacji w jakiej zginęła. Męczeństwo — bez
przyczyny, śmierć — bez sprawców, kult — bez materializacji (na ziemi).
Kościół potrafi karczować z pamięci swojej i wiernych (?) niewygodne
dla siebie elementy swej historii (czyli — historii człowieka), obracając
przy tym te wydarzenia na "swoją chwałę".
Gdy chodzi np. o ks. Jerzego Popiełuszkę i jego męczeństwo, ochoczo
przypomina się okoliczności, jej przyczyny, sprawców (z imienia i proweniencji) oraz ideologiczno-polityczne powody dla których ona nastąpiła.
Gdy mamy do czynienia z Marią Mukangango czy Oscarem Romero (z Salwadoru) — o przyczynach, sprawcach, okolicznościach śmierci następuje ze strony kościelnej
znaczące milczenie.
Nasuwa się od razu pytanie — czy jest
już wszczęty proces beatyfikacji Marii Mukangango? Czy
ją można uznać za męczennicę? Czy zginęła za wiarę? Jeśli jej
objawienia maryjne są uznaną przez Kościół praktyką to jak można milczeć o przyczynach śmierci wizjonerki i głównej (obok Matki Boskiej) postaci
sanktuarium w Kibeho?
W kontekście konfliktu i sprawy arcybp Hoser
vs ks. Lemański oraz rozważaniach o odpowiedzialności — tej
moralnej, ludzkiej, humanistycznej (nie prawnej i organizacyjnej czy nawet -
doktrynalno-ideologicznej), o złu
które rozpleniło się m.in. dzięki działalności Kościoła i przyniosło
takie a nie inne efekty, o udziale (bezpośrednim i pośrednim — tu: odwołanie
do zacytowanej myśli Zimbardo) wielu duchownych w ludobójstwie, o " katolickim głosie w rwandyjskim domu" i jego wpływie na przebieg dramatycznych wydarzeń polskie media już zamilkły
(w przeciwieństwie do światowych, zwłaszcza afrykańskich). Gdy mówi się o Rwandzie
musi pojawić się — w Polsce — Henryk Hoser, m.in. wizytator apostolski na
tym terenie czyli zastępca nuncjusza papieskiego w Rwandzie.
Www.natemat.pl
przedrukował onegdaj wywiad z ks.
Jeanem Ndorimaną, Tutsim z Rwandy:
-
pyt: Jaki był przed ludobójstwem stosunek księdza Hosera do Tutsi i Hutu? — odp: W latach 1989 — 1993 nie miałem
okazji spotkać się z księdzem Hoserem ponieważ przebywałem na studiach w Rzymie. Jednak w 1994 roku spotkałem się z nim w mieście Bujumbura w Burundi.
Było to w czasie, kiedy sam uciekałem przed ludobójstwem. Ksiądz Hoser również
opuścił Rwandę. Potem do niej wrócił. Podczas
gdy ludobójstwo toczyło się w najlepsze, ksiądz Hoser wielokrotnie podróżował z Burundi do Rwandy i z powrotem. Był w dobrych stosunkach z osobami dokonującymi
ludobójstwa, gdyż w czasie, gdy trwała rzeź ludności Tutsi, bez trudu
przekraczał granicę i przemieszczał się między rozmaitymi punktami
kontrolnymi w samej Rwandzie. Bez przeszkód poruszał się wewnątrz kraju i wracał do Bujumbury w Burundi, kiedy tylko zapragnął.
Henryk Hoser miał belgijskiej misjonarce, która skontaktowała się z nim przed podjęciem pracy w diecezji Cyangugu w Rwandzie, narysować sytuację w sposób mocno negacjonistyczny mówiąc : "Trzeba
pomóc biskupom Hutu. Wybraliśmy ich po to, aby walczyli z państwem Tutsi".
Te słowa mówią wszystko o istocie
rwandyjskiego dramatu i tragizmie tamtejszej społeczności oraz
konotacjach i sympatiach Kościoła.
Lekarstwem na uciszenie sumień ma być masowość ..… egzorcyzmów.
Tabuny egzorcystów i wyganianie z ludzi diabła. Rwanda — podobnie jak Polska — jest rajem dla księży trudniących się tym procederem. Kościół, jak
podają miarodajne i wiarygodne źródła uważa, że sprawiedliwość (w ujęciu
cywilizowanej, nowoczesnej jurysprudencji) i procesy karne są niepotrzebne. Zły,
belzebub, lucyfer — to oni spowodowali, wstępując w bogobojnych przecież ludzi, tę falę zła. Trzeba tylko go z nich wygnać i wszystko będzie o'kay. Dlatego Międzynarodowy Trybunał w Arushy (Tanzania) dla
osądzenia ludobójstwa w Rwandzie
ma tak utrudnioną pracę. Dlatego też, bo Kościół katolicki popiera (ze
względu na swoją rolę w całej historii regionu i swoją postawę podczas
tych wydarzeń — en bloc jak i w wymiarze personalnym poszczególnych funkcjonariuszy) milczenie nad tymi
zbrodniami. Lepiej uciec w egzorcyzmy i milczeć, a wiernych zająć tworzeniem
gigantycznego — jak na Afrykę — sanktuarium maryjnego w Kibeho, skanalizować
ich świadomość i traumę na pielgrzymki, modlitwy etc. Rząd dusz można w takim razie utrzymywać nadal na dotychczasowym, zdawałoby się, poziomie.
Kościół mówi obywatelom — to nie wy popełniliście zbrodnie, to
Szatan! Jak podaje w swej książce Tochman w rozmowie z polskim pallotynem
Stanisławem Urbaniakiem, misjonarzem w Rwandzie, pada z jego ust stwierdzenie,
że ".....złego nie należy posyłać
do piekła. On nie chce tam wracać (...) Trzeba go wysłać pod stopy Jezusa
albo pod krzyż, żeby Jezus nim rozporządzał". Zdaniem cytowanego
pallotyna w Rwandzie i w sąsiednim Kongo (gdzie nadal przebywa wielu zbiegłych z Rwandy a podejrzanych o ludobójstwo Hutu) jest mnóstwo opętań. Więc Kościół i Jezus mają tu mnóstwo pracy (egzorcystycznej) do wykonania. Czyli lekarstwem
jest tylko — więcej Kościoła,
więcej jego nauki, więcej pielgrzymek, kadzideł, emocji, afektów, egzorcyzmów i irracjonalizmu.
Analogii między Rwandą i Polską widać jednak więcej niż tylko w masowości katolicyzmu (i to jego wersji ludycznej, maryjnej), mnogości kościołów,
znaczenia (przynajmniej formalnego) duchowieństwa w życiu publicznym,
egzorcystów etc. My nad Wisłą i Odrą, Bugiem i Narwią też mamy podobne do
rwandyjskiego Radio będące "katolickim
głosem w twoim domu". Ono podobnie jak RTLM (w swoim czasie) też posługuje
się językiem pomówień, oskarżeń, mową nienawiści, sieje jad i niechęć
do „Innego". Episkopat polski (podobnie jak 20 lat temu w Rwandzie) toleruje w swych szeregach takie medium, taki przekaz, taką formę głoszenia "słowa
bożego". I członkiem — prominentnym — miejscowego Episkopatu jest
także arcybp Henryk Hoser. Czy to nie znacząca analogia ? Czy to tylko symbol
określonej mentalności biskupiej ?
Kolejnym podobieństwem obu krajów i sytuacji społecznej w nich istniejącej
może być obecność w ich dziejach katastrof lotniczych w których giną
prezydenci Rwandy i Polski i wokoło których to wypadków narasta swoista
magia, kult, podejrzenia o prowokację, zamach itd. Oba wypadki lotnicze stają
się swoistymi symbolami dla wspólnot wyznających religię nienawiści do
„Innego", którego to wyznania znaczna część Kościoła w Rwandzie i aktualnie w Polsce jest sprzymierzeńcem, animatorem, ba — jest
jego integralną częścią.
Ktoś powie, że te paralele idą zbyt daleko, Polska leży przecież w Europie; inna kultura, inne zwyczaje, inne doświadczenia, jesteśmy członkiem
ekskluzywnych organizacji międzynarodowych (NATO i Unia Europejska) itp. Mimo
to widzę — oczywiście w określonej perspektywie i z jednoznacznym dystansem
kulturowo-politycznym — wzrastającą rolę elementów pobudzających przemoc i aktywną agresję do wszystkiego co „Inne" coraz częściej i nagminniej
obecnych w polskim życiu publicznym. A głos polskiego radia katolickiego -
bo de facto Radio Maryja jest najbardziej prominentną i ekskluzywną formą
katolickiego przekazu w Polsce (z racji stanowiska hierarchii) — jest w tych
procesach nie do przecenienia.
Marsze z pochodniami różnych ONR-ów, „Wszechpolaków", NOP-ów,
ataki na cudzoziemców o innym kolorze skóry, anty-romska aktywność
nacjonalistów, gwiazdy Dawida powieszone na szubienicach (jako grafity) na
murach polskich miast, zakłócanie wykładów osób uznawanych za obcych
ideologii „Polak-katolik" na wyższych uczelniach (przez zindoktrynowanych i używanych do tego hord „kiboli" czyli pospolitych chuliganów
stadionowych), lżenie — publiczne — liberałów, lewicowców, feministek,
kultury gender, Żydów, masonów itd. to groźne memento stanowiące (w jakimś
stopniu) preludium zachowań jakie zastosowały bojówki Interahamwe w Rwandzie czy …… naziści w Niemczech w latach 30-tych XX wieku. Wpierw
znajduje się „tego złego", „Innego", stawia się go do kąta, piętnuje,
stygmatyzuje, potem się go dehumanizuje, odczłowiecza, pozbawia godności, a na końcu wygania, bije, kaleczy, morduje. Oliver W. — młody człowiek o „wypranym" przez tego typu ideologię i przekaz medialny mózgu -
policzkujący publicznie podczas Woodstock 2013 dziennikarza Grzegorza Miecugowa z TVN-u (za jego poglądy i postawę) jest tego najlepsza egzemplifikacją. A jak zakwalifikować reżysera
Juliusza
Brauna nawołującego publicznie (na spotkaniach autorskich) do rozstrzeliwania
dziennikarzy TVN-u, „Gazety Wyborczej" — jest to już „Radio Tysiąca Wzgórz"
czy nie ? :
1 2 3 Dalej..
« (Published: 21-09-2013 )
Radosław S. CzarneckiDoktor religioznawstwa. Publikował m.in. w "Przeglądzie Religioznawczym", "Res Humanie", "Dziś", ma na koncie ponad 130 publikacji. Wykształcenie - przyroda/geografia, filozofia/religioznawstwo, studium podyplomowe z etyki i religioznawstwa. Wieloletni członek Polskiego Towarzystwa Religioznawczego. Mieszka we Wrocławiu. Number of texts in service: 129 Show other texts of this author Newest author's article: Return Pana Boga | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 9291 |
|