|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Philosophy » »
Wina, Nieczyste Sumienie i tym podobne [1] Author of this text: Fryderyk Nietzsche
Z genealogii moralności: Rozprawa druga
1.
Wyhodować zwierzę, które może p r z y r z e k a ć — czy nie to właśnie jest owem paradoksalnem
zadaniem, które postawiła sobie natura w stosunku do człowieka? Czy nie to jest
właściwym problematem człowieka?… Że problemat ten jest do pewnego wysokiego stopnia
rozwiązany, to dziwić musi tem bardziej tego, kto przeciwdziałającej sile, z a p o m i n a w c z o ś ć i, dostateczne przypisuje znaczenie. Zapominawczość nie jest jedynie jakąś vis inertiae,
jak ludzie powierzchowni sądzą, jest ona raczej czynną, w najściślejszem znaczeniu pozytywną
zdolnością hamującą, której przypisać należy, że wszystko to, co przeżywamy, doświadczamy,
wchłaniamy, uświadamia nam się w stanie trawienia (możnaby go nazwać „wduchawianiem
") nie więcej, niż ów cały tysiącoraki proces, w jakim odbywa się nasze cielesne odżywianie,
tak zwane "wcielanie". Chwilowo zamknąć drzwi i okna świadomości; nie być
napastowanym przez wrzawę i walkę, wśród której podziemny świat naszych służebnych organów
pracuje dla siebie i przeciw sobie wzajem; nieco ciszy, pewna tabula rasa świadomości,
aby znów znalazło się miejsce dla czegoś nowego, przede wszystkiem dla dostojniejszych
funkcyi i funkcyonaryuszów, dla rządzenia, przewidywania, przeznaczania z góry (bo nasz
organizm urządzony jest oligarchicznie) — oto korzyść, jak się rzekło, czynnej zapominawczości,
odźwiernej niejako, strażniczki duchowego ładu, spokoju, etykiety. I tu natychmiast rozważyć
należy, jakby dalece nie było żadnego szczęścia, żadnego wesela, żadnej nadziei, żadnej
dumy, żadnego t e r a z — bez zapominawczości. Człowiek, w którym ten hamujący aparat
uległ uszkodzeniu i źle działa, podobny jest do dyspeptyka (a nie tylko podobny) — który nie
może się z niczem „uporać"… Właśnie to z konieczności zapominawcze zwierzę, w którym
zapomnienie stanowi silę, formę t ę g i e g o zdrowia, przyswoiło sobie zdolność przeciwną,
pamięć, z której pomocą zawiesza w pewnych wypadkach zapominawczość w jej czynności, — w tych mianowicie wypadkach, kiedy się ma przyrzekać: nie jest to więc wcale tylko bierna
niemożność pozbycia się raz wyrytego wrażenia, nie tylko niestrawność raz w zastaw danego
słowa, z którym nie można się uporać, lecz czynne n i e c h c e n i e pozbycia się, przedłużane
chcenie raz chcianego, właściwa p a m i ę ć w o l i: tak, że między pierwotne „chcę", „uczynię", a właściwe wyładowanie woli, jej a k t, można śmiało wstawić świat nowych rzeczy,
szczegółów, nawet aktów woli, bez obawy, że długi ten łańcuch woli pęknie. Lecz czegóż to
wszystko wymaga! Jakżeż to człowiek, by w ten sposób rozporządzać swoją przyszłością,
musiał wyuczyć się odróżniać zdarzenia konieczne od przypadkowych, wiązać myśli przyczynowo,
na to, co odległe, patrzeć jak na obecne i umieć je przewidywać, oznaczać pewnie
cel i środki ku niemu, wogóle umieć liczyć, obliczać! Jakże człowiek wprzód sam musiał się
stać o b l i c z a l n y m, p r a w i d ł o w y m, podległym k o n i e c z n o ś c i, by móc obliczać
też siebie samego w stosunku do swego własnego wyobrażenia, aż w końcu w sposób, w jaki to czyni przyrzekający, zaręczyć za siebie, j a k o z a p r z y s z ł o ś ć!
2.
Oto są właśnie długie dzieje powstania o d p o w i e d z i a l n o ś c i. Zadanie wyhodowania
zwierzęcia, które śmie przyrzekać — jak wam to już jasne zapewne — zawiera w sobie,
jako warunek i przygotowanie, zadanie bliższe: u c z y n i ć wprzód człowieka do pewnego
stopnia podległym konieczności, jednolitym, równym wśród równych, prawidłowym i przeto
obliczalnym. Olbrzymia praca tego, co zwę „obyczajnością obyczaju" (por. Jutrzenka str. 15,
nast. 21, 24) — właściwa praca człowieka nad samym sobą w najdłuższym okresie rodzaju
ludzkiego, jego cała p r z e d h i s t o r y c z n a praca, ilekolwiekby w niej tkwiło srogości,
tyraństwa, tępoty i idyotyzmu, ma w tem swe głębokie znaczenie, swe wielkie usprawiedliwienie,
że obyczajność obyczaju i społeczny kaftan bezpieczeństwa u c z y n i ł y człowieka
rzeczywiście obliczalnym. Stańmy natomiast na końcu olbrzymiego procesu, tam gdzie dojrzewają
ostatecznie owoce drzewa, gdzie społeczeństwo i obyczajny jego obyczaj wyjawiają
nareszcie, d o c z e g o były tylko środkiem: a znajdziemy, jako najdojrzalszy na tem drzewie
owoc s a m o w ł a d n e i n d y w i d u u m, samemu sobie tylko równe, które znowu uwolniło się od obyczajności
obyczaju, samorządne, nadobyczajne indywiduum (bo „samorządny" i „obyczajny" wykluczają
się wzajem), słowem człowieka z własną, niezawisłą, długotrwałą wolą, który ś m i e p
r z y r z e k a ć — a w nim dumną, w każdym mięśniu drgającą świadomość tego, co tu ostatecznie
zdobyte zostało i w niego wcielone, właściwą świadomość mocy i wolności, uczucie
dopełnienia człowieka wogóle. Ten wyzwolony, który rzeczywiście ś m i e przyrzekać, ten
pan w o l n e j woli, ten samowładca, jakżeby nie miał wiedzieć, jaką tem samem osiągnął
wyższość nad wszystkiem, czemu nie wolno przyrzekać i poręczać za siebie, ile wzbudza on
zaufania, obawy, czci — „zasługuje" na wszystko troje — i jak mu, z tem panowaniem nad sobą,
dane jest koniecznie w dłoń i panowanie nad okolicznościami, nad przyrodą i wszelkiem
ukróconem w swej woli i nie dającem poręki stworzeniem? Człowiek „wolny", posiadacz
długotrwałej i niezłomnej woli, ma w tem posiadaniu i swoją m i a r ę w a r t o ś c i: ze swego
patrząc stanowiska na innych, czci lub gardzi; i z tą samą koniecznością, z jaką czci sobie
równych, silnych, dających porękę (którym w o l n o przyrzekać), — więc każdego, który przyrzeka,
jak samowładca, niechętnie, rzadko, powoli, który skąpi zaufania, który w y r ó ż n i a,
darząc zaufaniem, który daje swe słowo, jako coś, na co się spuścić można, bo czuje się dość
silny, by dotrzymać go nawet wbrew złym przypadkom, nawet „wbrew losowi" — : z tą samą
koniecznością będzie miał w pogotowiu kopnięcie dla głodnych psów gończych, które przyrzekają,
choć nie śmieją, i rózgę dla łgarza, który łamie swe słowo już w chwili, gdy je ma na
języku. Dumna świadomość nadzwyczajnego przywileju o d p o w i e d z i a l n o ś c i, świadomość
tej rzadkiej wolności, tej mocy nad sobą samym i losem, wsiąkła w niego, w głąb
jego najskrytszą i stała się instynktem, instynktem dominującym. A jakże nazwie on ten instynkt
dominujący, przypuściwszy, że uczuje w sobie potrzebę słowa na to? Ależ nie ulega
wątpliwości, że ten samowładny człowiek zwie go swem s u m i e n i e m...
3.
Swem sumieniem?… Można odgadnąć z góry, że to pojęcie „sumienie", które spotykamy
tu w jego najwyższem, prawie podziw budzącem ukształtowaniu, ma za sobą długie dzieje i przemiany. Śmieć ręczyć za siebie i z dumą, a więc ś m i e ć r z e c „tak" o sobie także — to,
jak się rzekło, dojrzały owoc, lecz i p ó ź n y owoc. Jakże długo musiał ten owoc w i s i e ć na
drzewie, cierpki i kwaśny! A przez czas jeszcze dłuższy wcale nie było nic widać z tego owocu,
niktby nie śmiał był go obiecywać, jakkolwiek wszystko w tem drzewie przygotowane
było i właśnie do wydania go dążyło — „W jaki sposób stwarza się człowiekowi-zwierzęciu
pamięć? Jak w ten częścią tępy, częścią bezmyślny rozum chwili, w tę wcieloną zapominawczość
wtłacza się coś tak, aby pozostało obecne?" … Tego prastarego problematu, jak to sobie
wyobrazić można, nie rozwiązano wcale subtelnymi odpowiedziami i środkami; może nawet
niema nic straszliwszego i niesamowitszego w całych przeddziejach człowieka nad jego m n e
m o t e c h n i k ę."Wypala się ogniem, co ma zostać w pamięci: tylko to, co nie przestaje b o l
e ć, zostaje w pamięci" — oto naczelna zasada najstarszej (niestety i najdłużej trwającej) psychologii
na ziemi. Chciałoby się nawet rzec, że gdziekolwiek dziś jeszcze na ziemi istnieje
uroczystość, powaga, tajemnica, posępne barwy w życiu ludzi i ludów, wszędzie tam o d b i j a s i ę jeszcze coś z owej straszliwości, z jaką ongiś wszędzie na ziemi przyrzekano, poręczano,
ślubowano: przeszłość, najdłuższa, najgłębsza, najtwardsza przeszłość, owiewa nas i wzbiera w nas, ilekroć stajemy się „poważni". Nie obeszło się nigdy bez krwi, bez mąk, bez
ofiar, gdy człowiek widział potrzebę stworzenia sobie pamięci. Najstraszliwsze ofiary i za-
stawy (do których należały ofiary z pierworodów), odrażające okaleczenia (na przykład kastracye),
najokrutniejsze formy rytualne lub kulty religijne (a wszystkie religie są w najgłębszej
istocie systemami okrucieństw) — wszystko to ma swe źródło w owym instynkcie, który w bólu odgadł najmożniejszy pomocniczy środek mnemoniczny. I w pewnym sensie zaliczyć
tu trzeba całą ascetykę: pewna ilość idei ma pozostać niezatartą, wszechobecną, niezapominalną,
„ustaloną", w celu zahipnotyzowania całego nerwowego i intelektualnego systemu
temi „ idées fixes", a ascetyczne procedury i formy życiowe są środkiem do tego, by owe idee
uwolnić od współzawodnictwa wszelkich innych idei, by je „niezapominalnemi" uczynić. Im
gorszy był „stan pamięci": ludzkości, tem straszliwszy zawsze widok jej zwyczajów: srogość
ustaw karnych daje w szczególności miarę tego, ile trudów kosztowało osiągnięcie zwycięstwa
nad zapominawczością i u p r z y t o m n i e n i e na stałe tym niewolnikom chwilowego
uczucia i żądzy kilku prymitywnych wymogów społecznego współżycia. My Niemcy nie
uważamy się stanowczo za jakiś szczególnie okrutny i twardego serca naród, jeszcze mniej za
szczególnie płochy i żyjący z dnia na dzień; lecz wystarczy przypatrzeć się tylko naszemu
dawnemu postępowaniu karnemu, aby się dopatrzeć, ile trudu kosztuje na ziemi wyhodowanie
„narodu myślicieli" (to znaczy: t e g o narodu Europy, wśród którego i dziś jeszcze znaleźć
można maximum zaufania, powagi, braku smaku i rzeczowości i który z temi właściwościami
ma prawo do wyhodowania wszelkich rodzajów mandarynów Europy). Ci Niemcy
straszliwymi środkami stworzyli sobie pamięć, aby stać się panami swych gminnych podstawowych
instynktów i ich brutalnego nieokrzesania: przypomnijmy sobie dawne niemieckie
kary, na przykład kamienowanie (- już podanie ciska kamień młyński na głowę winnego),
łamanie kołem (najsłynniejszy wynalazek i specyalność niemieckiego geniuszu w państwie
kary!), wbijanie na pal, rozdzieranie i tratowanie końmi („ćwiartowanie"), gotowanie zbrodniarza w oliwie lub winie (jeszcze w czternastem i piętnastem stuleciu), ulubione łupienie ze
skóry („darcie pasów"), wykrawanie mięsa z piersi; zarówno też smarowanie złoczyńcy miodem i rzucanie na pastwę muchom w skwarze słonecznym. Z pomocą takich obrazów i przykładów
narzuci się w końcu pamięci pięć, sześć takich „nie chcę", co do których dało się p r z y r z e c z e n i e, by żyć wśród korzyści, jakie daje społeczność. I prawdziwie! z pomocą takiej
pamięci doszło się ostatecznie do „rozumu "! — Ach! rozum, powaga, panowanie nad
uczuciami, cała ta posępna sprawa, zwana rozwagą, wszystkie te przywileje i błyskotki człowieka:
jakże drogo trzeba je było opłacić! Ileż krwi i zgrozy leży na dnie wszystkich "dobrych rzeczy"!...
4.
Lecz jakże przyszła na świat ta druga „posępna sprawa", świadomość winy, to całe „nieczyste
sumienie"? — I oto powracamy do naszych genealogów moralności. Jeszcze raz powtarzam — lub nie powiedziałemże jeszcze tego wcale? — nie są nic warci. Posiadać pięć piędzi
długie, własne, jedynie „nowoczesne" doświadczenie; nie mieć żadnej wiedzy, żadnej chęci
wiedzy rzeczy przeszłych, jeszcze mniej instynktu historycznego, tu właśnie potrzebnego
„drugiego wzroku" — a jednak uprawiać dzieje morału: to musi się wedle wszelkiej słuszności
skończyć na wynikach, które do prawdy nie tylko w kruchym pozostają stosunku. Czyż tym
dotychczasowym genealogom moralności śniło się choćby tylko w przybliżeniu, że na przykład
owo moralne, zasadnicze pojęcie „winy" wzięło początek swój z bardzo materyalnego
pojęcia „być winnym, dłużnym"? Lub że kara jako o d p ł a t a rozwinęła -się zupełnie na
uboczu od wszelkiego założenia wolności i niewolności woli? — i to do tego stopnia, że
owszem trzeba zawsze dopiero w y s o k i e g o szczebla uczłowieczenia, zanim zwierzę
„człowiek" zacznie tworzyć owe o wiele prymitywniejsze rozróżnienia „umyślnie", „niedbale
", "przypadkowo", „poczytalnie", wraz z ich przeciwieństwami i uwzględniać je przy
wymiarze kary. Owa dziś tak tania i pozornie tak naturalna, tak nieunikniona myśl, która mo-
że nawet dla objaśnienia sposobu, w jaki powstało na ziemi poczucie sprawiedliwości, musiała
podsunąć mniemanie „zbrodniarz zasługuje na karę, p o n i e w a ż b y mógł był postąpić
inaczej": jest faktycznie nadzwyczaj późno osiągniętą, nawet wyrafinowaną formą ludzkiego
sądu i wnioskowania; kto dopatruje się jej w początkach, bierze się do psychologii dawniejszej
ludzkości niezgrabnymi palcami. Przez najdłuższy okres dziejów ludzkich wcale n i e
karano d l a t e g o, p o n i e w a ż czyniono złoczyńcę za czyn jego odpowiedzialnym, więc n i e z powodu założenia, że winny ma być ukarany, lecz raczej, jak dziś jeszcze rodzice karzą
dzieci, z gniewu za poniesioną szkodę, gniewu, szukającego sobie upustu na szkodniku.
Gniew ten jednak trzyma na wodzy i modyfikuje myśl, że każda szkoda może mieć w czemciś
r ó w n o w a ż n i k i rzeczywiście może być powetowana, choćby samym b o l e m
szkodnika. — Skąd ta prastara, głęboko wkorzeniona, może teraz już nie dająca się wytępić
idea wzięła moc swoją, idea równoważności szkody i bólu? Napomknąłem już coś o tem: w stosunku umownym w i e r z y c i e l a i d ł u ż n i k a, tak starym, jak istnienie wogóle
„osób prawnych" i wskazującym znowu ze swej strony na podstawowe formy kupna, sprzedaży,
wymiany, kramarstwa.
5.
Uprzytomnienie sobie tych stosunków umownych jużci budzi, jak po poprzedniej uwadze z góry tego oczekiwać można, niejedno podejrzenie i opór przeciw dawniejszej ludzkości,
która je stworzyła lub na nie pozwalała. Tu właśnie p r z y r z e k a s i ę; tu właśnie chodzi o to, by s t w o r z y ć przyrzekającemu pamięć; tu właśnie, tak śmiemy podejrzywać, oczekiwać
można srogości, okrucieństwa, męczarni. Dłużnik, chcąc wzbudzić zaufanie w swe przyrzeczenie
zwrotu, chcąc zaręczyć za powagę i świętość swego przyrzeczenia, własnemu sumieniu
swemu przykazać zwrot jako obowiązek, zobowiązanie, daje mocą umowy wierzycielowi w zastaw, na wypadek, jeżeli nie zapłaci, coś co jeszcze nadto „posiada", czem nadto
może rozporządzać, na przykład swe ciało lub swą żonę, lub swą wolność lub też swe życie
(lub wśród pewnych określonych religijnych warunków, nawet swą szczęśliwość, swe zbawienie
duszne, w końcu nawet swój spokój w grobie; na przykład w Egipcie, gdzie trup dłużnika
nawet i w grobie nie mógł znaleźć spokoju przed wierzycielem, a właśnie u Egipcyan
miał jużci spokój ten pewne swoje znaczenie). Wierzyciel mógł bowiem ciału dłużnika zadawać
wszelkie rodzaje hańby i męczarni, na przykład wyciąć z niego tyle, ile odpowiadało
wielkości długu: — bardzo wcześnie i wszędzie istniały z tego punktu widzenia dokładne, po
części przerażająco drobiazgowe oszacowania, p r a w e m ustalone oszacowania poszczególnych
członków i miejsc na c i e l e. Uważam to już za postęp, za dowód wolniejszego, o szerszych
poglądach, r z y m s k i e g o pojęcia prawa, jeśli rzymskie prawodawstwo Dwunastu
Tablic wyrokuje, że jest rzeczą obojętną, czy więcej lub mniej wierzyciel zetnie w takim wypadku,
„ si plus minusve secuerunt, ne fraude esto". Rozjaśnijmy sobie logikę całej tej formy
wyrównania: jest ona dość dziwna. Równoważnik dany jest w tem, że zamiast zysku pokrywającego
wprost szkodę (więc zamiast wyrównania w złocie, ziemi, posiadłościach wszelkiego
rodzaju) przyznana jest wierzycielowi pewnego rodzaju p r z y j e m n o ś ć jako odpłata i wyrównanie, przyjemność, że może bez skrupułu wywrzeć moc swoją na bezsilnym, przyjemność
„ de faire le mal pour le plaisir de le faire", rozkosz używania przemocy. Rozkosz ta w tem większej jest cenie, im głębiej i niżej stoi wierzyciel w porządku społecznym i im łatwiej
zdawać mu się ona może najwyborniejszym kąskiem, ba, przedsmakiem wyższego
stopnia społecznego. Przez „karę", wywartą na dłużniku, uczestniczy wierzyciel w p r a w i e p a ń s k i e m:
wreszcie i on osiąga raz podnoszące uczucie, że śmie pogardzać i znęcać się
nad jakąś istotą, jako nad czemś, co „pod nim" — lub przynajmniej w razie, jeśli moc karania,
wymiar kary przeszły już na „zwierzchność", w i d z i e ć, jak pogardzają i znęcają się nad
nią. Wyrównanie polega więc na przekazie i prawie do okrucieństwa.
6.
W t e j więc dziedzinie, w prawie o zobowiązaniach, jest ognisko powstania świata pojęć
moralnych: „wina", „sumienie", „obowiązek", „świętość obowiązku". — Początek jego, jak
początek wszystkiego wielkiego na ziemi, był obficie i długo zlewany krwią. I czyżby nie
należało dodać, że świat ten w gruncie rzeczy nigdy już nie postradał całkiem zapachu krwi i katowni? (nawet w starym Kancie nie: imperatyw kategoryczny czuć okrucieństwem...) Tu
również zadzierzgnęło się nasamprzód to tajemnicze i może nierozwiązalne zahaczenie pojęć
„winy i cierpienia". Jeszcze raz pytam: o ile cierpienie może być wyrównaniem „długu"? O tyle, o ile z a d a w a n i e cierpienia sprawiało w najwyższym stopniu przyjemność, o ile poszkodowany w zamian za uszczerbek wraz z przykrością z powodu uszczerbku, nabywał nadzwyczajną
odpłatną rozkosz: m o ż n o ś ć z a d a w a n i a cierpienia. Prawdziwe ś w i ę t o,
coś, co, jak rzeczone, w tem wyższej było cenie, i m bardziej nie przystawało do stopnia i społecznego stanowiska wierzyciela. To wszystko przypuszczalnie: bo trudno jest sięgnąć dna
takich podziemnych rzeczy, nie mówiąc, że jest boleśnie; a kto tu wetknie niezgrabnie pojęcie
„zemsty", nie tylko wniknięcie sobie utrudni, lecz i zaciemni zamiast wyjaśnić (- zemsta sama
prowadzi przecie do takiego samego problematu: „jakże zadawanie cierpienia może być zadośćuczynieniem?
"). Zdaje mi się, że sprzeciwia się delikatności, bardziej jeszcze świętoszkostwu
oswojonych zwierząt domowych (to znaczy ludzi współczesnych, to znaczy nas)
przedstawić sobie w całej pełni, do jakiego stopnia o k r u c i e ń s t w o tworzyło wielką radość
odświętną dawniejszej ludzkości, do jakiego stopnia jest składnikiem i przymieszką
prawie każdej ich radości; jak naiwnie z drugiej strony, jak niewinnie występuje ich potrzeba
okrucieństwa, jak zasadniczo uważają właśnie "bezinteresowną złość" (lub, mówiąc ze Spinozą,
sympathia malevolens) za n o r m a l n ą właściwość człowieka — : zatem za coś, czemu
sumienie serdecznie p r z y t a k u j e! Głębsze oko doszukałoby się może i w życiu dzisiejszem
niemało tej najstarszej i najgłębszej radości odświętnej człowieka; w „Poza dobrem i złem" na str, 127 i nast. (przedtem już w „Jutrzence" na str. 25, 76, 110 i nast.) wskazałem
przezornym palcem na coraz bardziej rosnące przeduchawianie i „przebóstwianie" okrucieństwa,
które ciągnie się przez całe dzieje wyższej kultury (i jeżeli się na nią patrzy w pewnem
znaczeniu, składa się na nią). W każdym razie nie zbyt to jeszcze dawno, gdy nie umiano sobie
wyobrazić książęcego wesela i święta ludowego w większym stylu bez egzekucyi, tortur
lub jakiegoś autodafé, tak samo żadnego dostojnego domu bez istot, na którychby nie można
wywierać swej złości i dopuszczać się okrutnych igraszek (- należy sobie przypomnieć choćby
Don Kichota na dworze księżnej: czytamy dziś całego Don Kichota z gorzkim na języku
posmakiem, prawie z udręką, i bylibyśmy z tego powodu dziwem i zagadką dla jego twórcy i tegoż współcześników — oni czytali go z najczystszem sumieniem, jako najweselszą z książek,
zaśmiewali się nad nim prawie na śmierć). Przypatrywanie się cierpieniu sprawia przyjemność,
zadawanie cierpienia jeszcze większą — jest to zdanie srogie, lecz stare, potężne,
ludzkie — arcyludzkie zdanie, któreby zresztą już małpy może były podpisały: bo mówią, że
zapowiadają już dostatecznie człowieka wymyślaniem dziwacznych okrucieństw i są w tem
jakby „przygrywką" do niego. Bez okrucieństwa niema uroczystości: tak uczą najstarsze,
najdłuższe dzieje ludzkie — a i w karze jest tyle u r o c z y s t e g o!
7.
Mówiąc nawiasem, nie mam wcale zamiaru, myślami temi napędzać pesymistom naszym
świeżą wodę na ich rozstrojone skrzypiące młyny, zniechęcone do życia, przeciwnie,
niechaj zaznaczę wyraźnie, i że wówczas, gdy ludzkość nie wstydziła się jeszcze swych okrucieństw,
życie pogodniejsze było na ziemi, niż teraz, gdy istnieją pesymiści. Sposępnienie
nieba nad człowiekiem wzmagało się zawsze w miarę, jak rosło w człowieku wstydzenie się c z ł o w i e k a. Znużone, pesymistyczne spojrzenie, nieufność ku zagadce życia, lodowe „nie"
wstrętu do życia — to nie są cechy n a j g o r s z e g o okresu rodzaju ludzkiego: wychodzą one
raczej na światło dzienne w postaci roślin bagiennych, którymi są, dopiero gdy się zjawi bagno,
do którego należą, — mam na myśli chorobliwe przeczulenie i przemoralnienie, z których
powodu zwierz „człowiek" ostatecznie uczy się wstydzić wszystkich swych instynktów. Na
drodze do „anioła" (aby twardszego nie użyć tu słowa) wyhodował sobie człowiek ów zepsuty
żołądek i ów obłożony język, z których powodu nie tylko wstrętną mu się stała radość i niewinność zwierzęcia, lecz i życie samo pełnem niesmaku — tak, że czasem zatyka nos przed
samym sobą i za papieżem Innocentym Trzecim, pełen nagany, sporządza katalog swoich
obrzydliwości („nieczyste spłodzenie, wstrętne odżywianie w łonie matki, ohyda tworzywa, z którego się człowiek rozwija, okropny smród, wydzielanie śliny, moczu i kału"). Dzisiaj, gdy
cierpienie zmuszone jest występować zawsze, jako pierwszy z argumentów p r z e c i w istnieniu,
jako najgorszy jego znak pytania, dobrze jest przypomnieć sobie czasy, kiedy wyrokowano
odwrotnie, bo nie umiano obejść się bez z a d a w a n i a cierpienia i widziano w niem czar pierwszorzędny, właściwą przynętę uwodną ku życiu. Może wówczas — aby pocieszyć
przeczuleńców — ból nie bolał tak jeszcze, jak dziś; przynajmniej wniosek ten będzie
mógł wyciągnąć lekarz, który leczył Murzynów (jako przedstawicieli przeddziejowego człowieka) w ciężkich wypadkach wewnętrznego zapalenia, doprowadzających najlepiej nawet
uorganizowanego Europejczyka prawie do rozpaczy; — na Murzynów nie działają one tak.
(Krzywa ludzkiej zdolności cierpienia zdaje się rzeczywiście niezwykle i prawie nagle opadać,
skoro pozostawimy za sobą wyższe dziesięć tysięcy lub dziesięć milionów, należące do
nadkultury; a ja co do siebie nie wątpię, że w porównaniu z jedną nocą bólu jednej jedynej
histerycznej wykształconej samicy, cierpienia wszystkich razem zwierząt, które dotąd w celu
naukowych odpowiedzi wypytywano nożem, nie wchodzą po prostu w rachubę). Może nawet
wolno przypuścić możliwość, że i owa uciecha z okrucieństwa właściwie nie koniecznie wymrzeć
musiała: potrzebowała tylko o tyle, o ile bardziej ból dzisiaj boli, pewnego wydelikacenia i wysubtelnienia, to jest musiała wystąpić w przeszczepieniu na grunt wyobrażeniowy i duchowy, i ustrojona samemi tak niewinnemi mianami, by nie wzbudzić nawet w najczulszem
hipokrytycznem sumieniu żadnego podejrzenia („litość tragiczna" jest takiem mianem;
inne brzmi „ les nostalgies de la croix"). Co właściwie oburza przeciw cierpieniu, to nie cierpienie
samo w sobie, lecz niedorzeczność cierpienia: atoli ani dla chrześcijanina, który wmówił w cierpienie całą tajemną maszyneryę zbawienia, ani dla naiwnego człowieka czasów
dawniejszych, który umiał sobie wyłożyć wszelkie cierpienie z myślą o widzach i zadających
cierpienie, nie istniało wogóle cierpienie n i e d o r z e c z n e. Aby móc usunąć ze świata i uczciwie zanegować utajone, niewykryte, bezświadkowe cierpienie, było się wówczas prawie
zmuszonym wynaleźć bogów i duchów pośrednich wszelkiej wyży i głębi, krótko, coś, co i w
ukryciu unosi się nad nami, co i w ciemności widzi i nie daje żadnemu zajmującemu bolesnemu
widowisku ujść swej uwadze. Z pomocą takich to wynalazków znało się wówczas życie
na sztuczkach, na których zawsze się znało, usprawiedliwienia siebie samego, usprawiedliwienia
swego zła; terazby potrzebowało może do tego celu innych pomocniczych wynalazków,
(na przykład, życie jako zagadka, życie jako problemat poznania). „Usprawiedliwione
jest każde zło, którego widokiem Bóg się buduje": tak brzmiała przeddziejowa logika uczucia — i zaprawdę, czy tylko przeddziejowa? Bogowie pojęci jako miłośnicy o k r u t n y c h widowisk — och, jak bardzo to prastare wyobrażenie sięga nawet jeszcze w nasze europejskie
uczłowieczenie! należałoby się zastanowić nad tem może z Kalwinem i z Lutrem. W każdym
razie pewna jest, że jeszcze G r e c y nie umieli bogom swoim przyjemniejszej przydać do
szczęścia przyprawy nad radowanie się z okrucieństwa. Jakiemiż, sądzicie, oczami kazał Homer
bogom swoim spoglądać na losy człowiecze? Jakież w gruncie rzeczy ostateczne miały
znaczenie wojny trojańskie i tym podobne tragiczne straszliwości? Nie ulega zgoła wątpliwo-
ści: uważał je za ś w i ą t e c z n e z a b a w y dla bogów: a, o ile poeta jest pod tym względem
bardziej, niż inni ludzie, stworzony „na podobieństwo boskie", także za świąteczne zabawy
dla poetów… Nie inaczej potem jeszcze greccy filozofowie moralności pojmowali oczy
boga, spoglądające na zapasy moralne, na heroizm i samoudrękę cnotliwych: „Herakles obowiązku
" znajdował się na scenie i czuł się też na niej; cnota bez świadków była dla tego narodu
aktorów czemś nie do pomyślenia. Nie uczynionoż owego tak zuchwałego, tak fatalnego
filozoficznego wynalazku, który wtedy po raz pierwszy dla Europy zrobiono, wynalazku
"wolnej woli", bezwzględnej spontaniczności człowieka w złem i dobrem, przede wszystkiem
po to, by stworzyć sobie prawo do wyobrażenia, że zainteresowanie się bogów człowiekiem,
cnotą człowieczą, w y c z e r p a ć s i ę n i g d y n i e m o ż e? Na ziemskiej tej scenie nie
miało nigdy braknąć prawdziwej nowości, prawdziwie niesłychanych napięć, zawikłań, katastrof:
świat zgoła determistycznie pojęty byłby dla bogów do odgadnięcia i wskutek tego znużyłby
ich wkrótce, — dostateczny powód dla tych p r z y j a c i ó ł b o g ó w, filozofów, by
bogom swym takiego deterministycznego nie przypisywać świata! Cała ludzkość starożytna
pełna jest delikatnych względów „dla widza", jako świat zasadniczo publiczny, zasadniczo
naoczny, który nie umiał pomyśleć sobie szczęścia bez widowisk i uroczystości. — A, jak się
już rzekło, i wielka k a r a ma w sobie tyle uroczystego!...
8.
Poczucie winy, zobowiązania osobistego — by podjąć nić naszego badania — wywodzi, jak
widzieliśmy, początek swój z najstarszego i najpierwotniejszego, jaki istnieje, stosunku osób,
stosunku kupca i sprzedawcy, wierzyciela i dłużnika: tutaj występowała po raz pierwszy osoba
przeciw osobie, tu po raz pierwszy m i e r z y ł a s i ę osoba osobą. Nie odnaleziono jeszcze
tak niskiego stopnia cywilizacyi, gdzieby śladów tego stosunku nie dało się już zauważyć.
Stanowić ceny, odmierzać wartości, wymyślać równoważniki, przeprowadzać zamianę -
wszystko to w takim stopniu zajmowało najpierwotniejsze myślenie człowieka, że w pewnem
znaczeniu było s a m e m m y ś l e n i e m: tu wyhodował się najstarszy rodzaj bystrości
umysłowej, tuby również upatrywać można pierwszy zawiązek ludzkiej dumy, poczucia
pierwszeństwa swego w stosunku do reszty zwierząt. Może niemiecki wyraz „ Mensch" (manas)
wyraża właśnie coś z t e g o samopoczucia: człowiek określał siebie, jako istotę, która
odmierza wartości, ocenia i mierzy, jako „oceniające wartości zwierzę samo w sobie". Kupno i sprzedaż, wraz z swemi psychologicznemi przynależnościami, są starsze nawet od początków
wszelkich społecznych form organizacyjnych i związków: z zaczątkowych raczej form
prawa osobowego p r z e n i o s ł o się dopiero kiełkujące poczucie wymiany, umowy, długu,
prawa, zobowiązania, wyrównania na najgrubsze i najpierwotniejsze kompleksy społeczne (w
ich stosunku do podobnych kompleksów), wraz z przyzwyczajeniem porównywania, mierzenia,
obliczania mocy mocą. Oko przystosowało się już teraz do tej perspektywy: i z ową niezdarną
konsekwencyą, właściwą ociężałemu, lecz później nieubłaganie w tym samym kierunku
toczącemu się dalej myśleniu dawniejszej ludzkości, doszło się niebawem, z pomocą wielkiego
uogólnienia do tego, że „każda rzecz ma swą cenę; w s z y s t k o może być odpłacone
". Jest to najstarszy i najnaiwniejszy moralny kanon s p r a w i e d l i w o ś c i, początek
wszelkiej "dobroduszności", wszelkiej „słuszności", wszelkiej „dobrej woli", wszelkiej
„objektywności" na ziemi. Sprawiedliwością na tym pierwszym szczeblu jest dobra wola
pośród mniej więcej równie możnych, postępowania ku wzajemnemu zadowoleniu, „porozumienia
się" drogą wyrównania — a w stosunku do mniej możnych, z m u s z e n i a ich do wyrównania pomiędzy sobą.
9.
Jeżeli ciągle mierzyć będziemy miarą czasów pierwotnych (które zresztą istnieją każdego
czasu, lub znów są możliwe): to i społeczność pozostaje do swych członków w tym ważnym
zasadniczym stosunku wierzyciela do dłużnika. Żyje się wśród społeczności, korzysta się z dobrodziejstw z niej wypływających (och, co za korzyści! niedoceniamy ich dziś czasami)
mieszka się pod opieką i ochroną, spokojnie i ufnie bez troski o pewne szkody i wrogości, na
które wystawiony jest człowiek z p o z a o b r ę b u, „pozbawiony pokoju" — Niemiec zrozumie
co Elend, ęlend pierwotnie ma oznaczać — wedle tego, jak się człowiek ze względu na te
szkody i wrogości gminie zaprzedał i zobowiązał. Cóż stanie się w r a z i e p r z e c i w n y
m? Gromada, wierzyciel oszukany, znajdzie sobie w miarę swej mocy zapłatę, można liczyć
na to. Chodzi tu najmniej o bezpośrednią szkodę, którą szkodnik wyrządził: pomijając ją, jest
przestępcą, przede wszystkiem „zdrajcą", łamiącym umowę i słowo względem c a ł o ś c i, w stosunku do wszystkich dóbr i przyjemności współżycia, w których aż dotąd uczestniczył.
Przestępca jest dłużnikiem, który użyczonych sobie korzyści i zadatków nie tylko nie spłaca,
lecz jeszcze targa się na swego wierzyciela: dlatego traci odtąd, jak słuszna, nie tylko wszystkie
te dobra i korzyści, lecz jeszcze przywiedzie mu się na pamięć, j a k i e d o b r a t e m a j
ą z n a c z e n i e. Gniew poszkodowanego wierzyciela, społeczności, przywraca dłużnika do
dzikiego, wyjętego z pod prawa stanu, przed którym był dotąd chroniony: odtrąca — i każda
wrogość może teraz szukać sobie na nim upustu. „Kara" na tym stopniu uobyczajenia to po prostu
odbicie, mimus normalnego postępowania ze znienawidzonym, rozbrojonym, obalonym
wrogiem, który postradał nie tylko wszelkie prawo i opiekę, lecz i wszelką łaskę; więc
jest to prawo wojenne i święto zwycięskiego Vae victis! najniemiłosierniejsze i najokrutniejsze — co wyjaśnia, że wojna sama (zalicza się do tego i wojenny kult ofiarniczy) użyczyła
wszystkich tych f o r m, pod którymi kara występuje w historyi.
10.
Wraz z potężniejącą mocą przestaje społeczność ważyć zbytnio przestępstwa jednostki, bo
nie może ich już, w tej mierze co dawniej, uważać za niebezpieczne i zagrażające bytowi całości.
Złoczyńcy nie „pozbawia się pokoju", ani nie skazuje na banicyę, gniew powszechny
nie śmie już jak dawniej do tego stopnia niepohamowanie szukać sobie na nim upustu, -
owszem całość bierze odtąd złoczyńcę przezornie w obronę i opiekę, zwłaszcza przed gniewem
bezpośrednio poszkodowanych. Kompromis z gniewem i najbliżej przestępstwem dotkniętych;
usiłowanie, by ograniczyć wypadek i zapobiec szerszemu lub nawet ogólnemu
mieszaniu się w sprawę i zaniepokojeniu; starania, by znaleźć równoważniki i rzecz całą załatwić
(compositio); przede wszystkiem coraz dobitniej występująca chęć uważania każdego
przestępstwa za o d p ł a c a l n e w jakiemś znaczeniu, więc, przynajmniej do pewnego stopnia, i z o l o w a n i e od siebie przestępcy i jego czynu: oto cechy, które coraz wyraźniej wyciskają
się na dalszym rozwoju prawa karnego. W miarę wzrostu mocy i świadomości społeczeństwa,
łagodnieje zawsze i prawo karne; każde osłabienie i głębsze niebezpieczeństwo
społeczeństwa wywodzi na światło surowsze tego prawa formy. „Wierzyciel" stawał się zawsze
bardziej ludzki w miarę, jak stawał się bogatszy; w końcu staje się nawet m i a r ą jego
bogactwa ilość uszczerbków które wytrzymać może, nie cierpiąc na tem. Możne wyobrazić
sobie w społeczeństwie ś w i a d o m o ś ć m o c y, przy którejby mogło sobie ono pozwolić
na najdostojniejszy zbytek, na jaki je stać, — puścić b e z k a r n i e szkodnika. „Cóż mnie właściwie
obchodzą moje pasorzyty? — mogłoby rzec wówczas. — Niechże sobie żyją i tyją: na
tom dość jeszcze silne!"… Sprawiedliwość, która zaczyna tem, że „wszystko jest odpłacalne,
wszystko musi być odpłacone", kończy patrzeniem przez palce i puszczaniem niewypłacal-
nemu płazem, — kończy, jak wszelka dobra rzecz na ziemi, u n i c e s t w i e n i e m s i e b i e s a m e j. — Wiadomo, jak piękną zwie siebie nazwą ta unicestwiająca się sprawiedliwość: ł a s
k ą. Pozostaje ona, rozumie się samo przez się, przywilejem najmocniejszego, właściwiej
jeszcze, jego „pozaprawiem".
11.
Teraz słowo celem sprzeciwienia się niedawno podjętym usiłowaniom szukania początku
sprawiedliwości na zupełnie innym gruncie, mianowicie na gruncie, którym jest ressentiment.
Psychologom powiem przedtem do ucha, przypuszczając, żeby mieli ochotę zbadać raz samo
ressentiment zblizka: roślina ta kwitnie teraz najpiękniej wśród anarchistów i antysemitów,
zresztą tak, jak zawsze kwitła, w ukryciu, fiołkowi podobna, acz z innym zapachem. A jak z podobnego koniecznie zawsze podobne powstać musi, tak też nie zdziwi nikogo, że właśnie
znów z takich kół, jak to już częściej bywało — porównaj powyżej str. 45, — wychodzą usiłowania
uświęcenia z e m s t y pod nazwą s p r a w i e d l i w o ś c i, jak gdyby sprawiedliwość
była w gruncie tylko dalszym rozwojem uczucia urazy — a wraz z zemstą pragnie się wynieść
następnie do czci wszystkie wogóle uczucia r e a k c y j n e. Tem ostatniem jabym najmniej
się zgorszył: w stosunku do całego biologicznego problematu (ze względu na który wartości
tych uczuć dotąd niedoceniano), uważałbym to nawet za z a s ł u g ę. Zwracam tylko uwagę
na okoliczność, że to z ducha samego ressentiment wyrasta ta nowa nuance naukowej sprawiedliwości
(na rzecz nienawiści, zazdrości, nieżyczliwości, podejrzliwości, rancune, zemsty).
Ta „sprawiedliwość naukowa" ustaje zaś natychmiast i ustępuje miejsca akcentom
śmiertelnej wrogości i uprzedzenia, skoro tylko chodzi o inną grupę uczuć, mających, zda mi
się, jeszcze daleko wyższą wartość biologiczną, niż owe reakcyjne, i przeto zasługujących
tem bardziej, by je naukowo i wysoko cenić: mam na myśli właściwe a k t y w n e uczucia,
jak żądza władzy, chciwość i im podobne. (E. Dühringa „Wartość życia"; „Kurs filozofii"; w gruncie rzeczy wszędzie). Tyle przeciw tendencyi tej wogóle: co się jednak tyczy poszczególnego
twierdzenia Dühringa, że ojczyzny sprawiedliwości szukać należy na gruncie uczucia
reakcyjnego, to trzeba mu, gwoli prawdzie, szorstkiem odwróceniem inne przeciwstawić
twierdzenie: o s t a t n i m gruntem, który duch sprawiedliwości zdobyć może, jest grunt
uczucia reakcyjnego! Jeśli się rzeczywiście zdarzy, że człowiek sprawiedliwy sprawiedliwym
zostanie nawet względem swych szkodników (a nie tylko zimnym, umiarkowanym, obcym,
obojętnym; być sprawiedliwym jest zawsze p o z y t y w n e m zachowaniem się), jeśli się
nawet pod nawałem osobistej urazy, szyderstwa, podejrzenia nie zmąci wysoka, czysta, równie
głęboko jak łagodnie patrząca przedmiotowość sprawiedliwego, s ą d z ą c e g o oka, w takim razie jest to cząstka doskonałości i najwyższego mistrzostwa na ziemi, — nawet coś,
czego tu roztropnie jest nie oczekiwać, w co w każdym razie nie należy w i e r z y ć zbyt łatwo.
Niewątpliwa, że średnio nawet osobom najuczciwszym wystarcza już drobna zaczepka,
złośliwość, insynuacya, by wpędzić im krew w oczy, a wypędzić z oczu wszelkie poczucie
słuszności. Aktywny, napadający, zaczepny człowiek stoi zawsze jeszcze sto kroków bliżej
sprawiedliwości, niż reakcyjny; nie jest bowiem wcale zmuszony, w sposób, jak to reakcyjny
człowiek czyni, czynić musi, do fałszywego, uprzedzonego oceniania swego przedmiotu.
Rzeczywiście dlatego człowiek napadający jako silniejszy, odważniejszy, dostojniejszy miał
za wszystkich czasów i w o l n i e j s z e o k o i c z y s t s z e sumienie: na odwrót zgadnąć
już łatwo, kto wogóle ma na sumieniu wynalezienie „nieczystego sumienia" — człowiek opanowany
przez ressentiment! W końcu rozejrzyjmy się w dziejach: w jakiej sferze wogóle dotąd
sprawowanie prawa, jak też właściwa potrzeba prawa czuły się na ziemi u siebie? Czyżby w sferze człowieka reakcyjnego? Wcale nie: raczej w sferze aktywnego, silnego, spontanicznego,
zaczepnego. Niech padnie słowo ku zmartwieniu pomienionego agitatora (który sam raz
to o sobie złożył zeznanie: „nauka zemsty przewijała się jak czerwona nić sprawiedliwości
przez wszystkie moje prace i usiłowania"). Otóż ze stanowiska historycznego przedstawia
prawo na ziemi walkę właśnie p r z e c i w uczuciom reakcyjnym, wojnę, wydaną im ze strony
aktywnych i zaczepnych potęg, które swej siły używały po części na to, by powstrzymać
wybujałość reakcyjnego patosu i nakazać mu miarę i wymusić pogodzenie. Wszędzie, gdzie
dzieje się i utrzymuje sprawiedliwość, widać silniejszą moc, która w stosunku do niżej od niej
stojących, słabszych (czy to grup, czy jednostek), szuka środków, by bezmyślnie szalejącemu
ressentiment kres położyć, już to wydzierając przedmiot tegoż ressentiment z rąk zemsty, już
to zamiast zemsty wydając ze swej strony bitwę wrogom pokoju i porządku, już to wynajdując
wyrównania, proponując, w danych razach narzucając, już to podnosząc pewne równoważniki
uszkodzeń do normy, do której odtąd raz na zawsze ressentiment stosować się musi.
Najbardziej jednak rozstrzygającą rzeczą, którą najwyższa potęga wywiera i przeprowadza
wbrew przewadze uczucia odporu i urazy — czyni to zawsze, skoro tylko jest dość silna ku
temu -, jest ustanowienie p r a w a, rozkazodawcze oświadczenie, co wogóle w oczach jej
uchodzić ma za dozwolone, za słuszne, a co za wzbronione, za niesłuszne. Traktując po ustanowieniu
prawa przestępstwa i akty samowoli jednostek, jak też całych grup, jako występek
względem prawa i bunt przeciw najwyższej mocy, odwraca ona uczucie podległych sobie od
najbliższej szkody takimi występkami wyrządzonej i osiąga w ten sposób odwrotność tego,
czego chce każda zemsta, znająca jedynie i uznająca tylko punkt widzenia poszkodowanego -
: odtąd ćwiczy się oko w coraz b e z o s o b i t s z e j ocenie czynu, nawet oko samego poszkodowanego
(aczkolwiek to na samym ostatku, jak wyżej zauważono). — Wedle tego „prawo
" i "bezprawie" istnieją dopiero od ustanowienia p r a w a (a nie, jak chce Dühring, od
aktu urazy). Mówić o „prawie" i „bezprawiu" s a m y c h w s o b i e niema zgoła sensu; naturalnie
nie może urażenie, pogwałcenie, złupienie, zniszczenie samo w sobie być czemś
„bezprawnem", o ile życie funkcyonuje e s e n c y o n a l n i e, to jest raniąc, gwałcąc, łupiąc,
niszcząc w swych zasadniczych funkcyach, i nie da się wcale bez tego charakteru pomyśleć.
Trzeba wyznać jeszcze coś ciekawszego, że z najwyższego biologicznego stanowiska stany
prawne mogą być zawsze tylko s t a n a m i w y j ą t k o w y m i, jako częściowe ograniczenia
właściwej, do mocy dążącej woli życiowej i podporządkowanie sobie jej wspólnych celów
jako poszczególnych środków, to jest jako środków do stworzenia w i ę k s z y c h jedności
mocy. Porządek prawny, pomyślany samowładczo i ogólnie, nie jako środek w walce kompleksów
mocy, lecz jako środek p r z e c i w wszelkiej walce wogóle, może wedle komunistycznego
szablonu Dühringa, że każda wola winna każdą wolę za równą uważać, byłby zasadą w r o g ą ż y c i u, burzycielem i rozprzężeniem człowieka, zamachem na przyszłość
człowieka, znakiem znużenia, ukradkowym przesmykiem do nicości.
1 2 Dalej..
« (Published: 01-09-2002 Last change: 05-02-2005)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 94 |
|