|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
»
Między młotem neokolonializmu a kowadłem multikulti [1] Author of this text: Mariusz Agnosiewicz
Po zamachu na Charlie Hebdo nadzwyczaj wiele komentarzy koncentruje się na islamie jako religii, choć oznacza to całkowite rozmycie problemu, który ma charakter polityczny i ekonomiczny a nie religijny. Z pewnością konsekwencje tych wydarzeń będą miały duże przełożenie polityczne. By jednak zrozumieć na czym polega istota tego problemu, trzeba rozumieć na czym dokładnie polega kwestia islamska na Zachodzie. Często przedstawia się ją w ten sposób, że oto Europa wymyśliła sobie relatywizm kulturowy i multikulti, które otwarły muzułmanom drzwi do Europy. Przez lekkomyślność polityków islam stał się problemem społecznym Europy, którą sukcesywnie podbija demograficznie.
W istocie problem ma zupełnie inny charakter: duże grupy muzułmańskie w Europie nie wynikały generalnie z jakiejś łaskawości, lecz są dziedzictwem postimperialnym. Europejscy kolonizatorzy eksploatowali kraje muzułmańskie, czego typowym objawem są fale emigrantów, którzy lądują głównie w metropolii kolonizatora. Fundamentalizm wśród tych imigrantów nie jest swobodnym wykwitem, lecz projektem politycznym, obliczonym na to, by pozbyć się zależności neokolonialnych i odzyskać suwerenność gospodarczą.
Dlatego kwestia islamska to problem obustronny o charakterze ekonomicznym. Nie chodzi w niej o to, by uderzyć obostrzeniami w europejskich muzułmanów, lecz o to, by wyplątać się z neokolonialnego klinczu bez wojny.
Jest smutną ironią losu, kiedy nawet w Polsce, gdzie problem z islamem nie istnieje i nie zaistnieje, jeśli sami go nie stworzymy (eskalacja zaangażowania wojennego), tak częste są głosy w duchu postimperialnym, domagające się radykalnego rozwiązania kwestii islamskiej, zapominając, że to Zachód więcej zagarnął z tamtych krajów aniżeli ich mieszkańcy z bogatych krajów zachodnich.
Naturalnie, zrozumiałe i uzasadnione są obawy o własną kulturę, bo wielokulturowość stwarza problemy. Ale to nie nasz problem, lecz właśnie krajów bogatych i postimperialnych dla których problem z nieasymilującymi się muzułmanami jest owocem ich polityki i historii. Budowali własne bogactwo kosztem innych krajów — to dziedzictwo lubi powracać. Paradoksem jest, kiedy Polacy, których los jest o wiele bardziej podobny do losu innych krajów kolonizowanych i wyzyskiwanych, zaczynają się utożsamiać z krajami kolonizującymi i wyzyskującymi. Takie kraje jak Polska mają prawo do zachowania integralności swojej kultury, ale z drugiej strony ludzie z krajów kolonizowanych mają prawo oczekiwać udziału w dobrach krajów postimperialnych.
Wielokulturowość w jej postaci obecnej na Zachodzie to toksyna społeczna. Ale rozwiązanie tego problemu wymaga podejścia kompleksowego. Proste rozwiązania antyislamskie doprowadzą jedynie do eskalacji przemocy.
Nie bronię więc multikulti, ale nie zgadzam się na sprowadzanie problemu do emocjonalnego demonizowania tych sił i zjawisk, które wykorzystują słabości zachodnich systemów. Zachód jest zazwyczaj rozgrzeszany z tych sytuacji w których pokonywał inne kultury, które następnie podbijał we własnym interesie. W historii jest to zjawisko normalne, że kultury słabsze ulegają silniejszym (ale i co pewien czas kultury przesycone ulegają głodniejszym). Demonizowanie takie rozmywa przede wszystkim diagnozę problemu. Problemem jest nie taki czy inny fundamentalizm, lecz sama koncepcja społeczeństwa ulepionego z różnych kultur. Należy ją traktować po prostu jako (wciąż?) nieudany eksperyment społeczny, który w swych założeniach nie jest niedorzeczny i może dawać pozytywne rezultaty.
Idea multikulti przyjęła mianowicie założenie, że stworzenie społeczeństwa w którym współżyją ze sobą najróżniejsze kultury będzie prowadziło do ich twórczych interakcji a nawet syntezy hipotetycznego społeczeństwa wielokulturowego, która będzie lepsza aniżeli pojedyncza monokultura. Multikulti towarzyszyło jeszcze jedno ukryte założenie: przekonanie o tym, że kultura zachodnia jest najlepsza, dlatego że tylko najlepsza kultura może wygenerować tak postępową ideę jako multikulturalizm, żadna inna kultura nie daje jednostce tak dużych praw i wolności. Dlatego też multikulturalizm zakładał, że Zachód stanie się nie tylko tyglem stapiającym i cywilizującym różne kultury, ale i swoistym magnesem, który będzie je zasysał ku sobie.
USA jako synteza wieloetniczna
Teoretycznie taka koncepcja wydaje się być rozsądna, co więcej miała ona za sobą niemało argumentów empirycznych: prześladowania religijne na ogół były niekorzystne dla krajów je stosujących i nierzadko dobre interesy robili ci, którzy tolerancyjnie otwierali swoje granice dla uchodźców religijnych, którzy stawali się na ogół oddanymi miłosiernej władzy. Najbardziej zaawansowanym przykładem syntezy wielokulturowej stały się Stany Zjednoczone, czyli kraj, który nie opierał się na żadnej monokulturze, lecz stworzony został z różnych prześladowanych na starym kontynencie mniejszości kulturowych, które wygenerowały wspólny tygiel amerykańskości. Ameryka pokazała fundamentalne dla idei multikulti zjawisko polegające na łagodzeniu fundamentalizmów religijnych, pod wpływem rozwoju ekonomicznego całego społeczeństwa.
Niestety w europejskiej wersji wielokulturowość szybko zaczęła generować problemy z rosnącą liczbą napięć i konfliktów społecznych na czele. Okazało się, że tworzenie państwa od podstaw multireligijnego, daje zupełnie inny efekt aniżeli zaaplikowanie multi dla państw tradycyjnych — na bazie zwątpienia wobec swych tradycyjnych kultur (a po wojnie cała Europa Zachodnia była jednym wielkim zwątpieniem we wszystko co wczorajsze, co zdawało się dzielić odpowiedzialność za horror wojenny i traumę ratunku dokonanego z zewnątrz, rękoma sowiecko-amerykańskimi).
Ameryka z powodzeniem stopiła w swoim okresie fundacyjnym różne grupy wyznaniowe i etniczne, ale odbyło się to w kontekście dążenia do ochrony tego, co Europa chciała zgnieść lub wypychała na margines. Europa z kolei wygenerowała multikulti z kontekście kryzysu zaufania do własnych tradycyjnych kultur.
Poza tym USA to przykład tylko częściowej syntezy wielokulturowej. Nim powstało zaorało rdzenną kulturę amerykańską, która została wystawiona poza nawias. Dlatego, choć Stany mogły uchodzić za pewną formę skutecznego projektu wielokulturowego, jest to przykład bardzo ograniczony.
Staropolskie multikulti
W moim przekonananiu najlepszym laboratorium wielokulturowości była Rzeczpospolita. Najlepszym dlatego, że doskonale pokazał zarówno atuty, jak i zagrożenia, jakie wiążą się z polityką wielokulturową. Wielokulturowość była zarówno źródłem siły Rzeczypospolitej, jak i mechanizmem służącym do całkowitego demontażu państwa. Wielokulturowość powstała w sposób naturalny w oparciu o tradycje tolerancji religijnej. Kiedy w Europie dominowała nietolerancja religijna, Polska wzmacniała się przez przyjmowanie wdzięcznych uchodźców. Tego rodzaju imigracja budowała siłę kraju, tym bardziej, że nie niszcząc różnorodności wierzenia, kultura polska była postrzegana jako coś pozytywnego, dzięki czemu wciągała ona, ale i asymilowała obcokrajowców.
Sama kultura też wzbogacała się dzięki stykowi z wieloma innymi od których chętnie przejmowała wiele wątków i elementów. Obecnie niektórzy chwalcy sarmackiej wielokulturowości deformują jej kształt, akcentując jedynie samą wielość kultur dawnej Polski. Tymczasem fundamentem tej wielokulturowości było przywiązanie do kultury rodzimej. Uważano, że kultura polska jest wyjątkowa, ponieważ potrafi w pokoju żyć z innymi kulturami i potrafi je chłonąć. Na takim gruncie może wzrastać tygiel kulturowy, w przeciwieństwie do współczesnego multikulti, które aplikowano w warunkach zwątpienia w kultury rodzime.
Bardzo dokładnie można też odtworzyć proces, który doprowadził do tego, że to co było dawniej źródłem siły, stało się przyczyną rozkładu kraju. Kluczowym momentem była utrata rodzimych dynastii panujących na rzecz królów obcokrajowców, którzy wnieśli do kraju obcą politykę religijną. Piastowie i Jagiellonowie budowali siłę kraju w oparciu o wielokulturowość i tolerancję religijną. Waza od samego początku był prowokacyjnie stronniczy, co podsycało w kraju konflikty religijne i sprzyjało fanatyzmowi.
Stąd już był tylko krok do upolitycznienia podziałów religijnych, co miało miejsce, kiedy sąsiedzi dostrzegli, że dawna różnorodność religijna stała się „piętą Achillesową" Rzeczypospolitej, która wszak nie brała udziału w europejskich wojnach religijnych w XVI i XVII w. po których kraje zaangażowane przyjęły zasadę, że poddani przyjmują taką religię, jak król (cuius regio eius religio). W Polsce nie obowiązywała ta zasada, zamiast niej obowiązywała formalna tolerancja. I ta właśnie tolerancja miała się teraz stać źródłem problemów. Wystarczyło bowiem, by Wazowie przestali gwarantować jej egzekwowanie, by doszło do sytuacji takiej, że sąsiadujący monarchowie weszli w rolę protektorów poszczególnych mniejszościowych wyznań w Polsce.
Na sto lat przed pierwszym rozbiorem rozpoczęło polityczne rozgrywanie mniejszości wyznaniowych w Polsce. Pod pretekstem ochrony takiego lub innego wyznania dokonywano w Polsce coraz to nowych ingerencji, które w finale kompletnie rozstroiły politykę wewnętrzną kraju. Nie ulega wątpliwości, że wielokulturowość stała się od XVII w. źródłem słabości Rzeczypospolitej. Szereg ważnych miast polskich, gdzie silne były wpływy ewangelickie, zaczęły dryfować ku Prusom. Wschodnie rubieże, gdzie żyli prawosławni — ku Rosji. Każdy pewnie wie, że wśród naczelnych „pretekstów" rozbiorów była „sprawa dysydencka", lecz nie był to pretekst ad hoc, jak często się sugeruje. Był to finał całego stuletniego procesu rozwijania ingerencji międzynarodowych w oparciu o ochronę mniejszości wyznaniowych.
Ta historia to zatem modelowy przykład wielokulturowości, która stała się mechanizmem rozkładowym. Nie sama w sobie — lecz przez cyniczne wyzyskanie słabości systemu i upolitycznienie mniejszości wyznaniowych.
I teraz jeśli podejdziemy do tego w sposób płytki, możemy powiedzieć, że Polska została rozmontowana przez kościół katolicki, bo gdyby Kościół był tolerancyjny religijnie to nie byłoby pretekstów do ingerencji. Jest to jednak diagnoza, która przede wszystkim uwalnia od odpowiedzialności głównych odpowiedzialnych. To nie Kościół decydował jaka była polityka religijna w krajach katolickich. Za Piastów i Jagiellonów Polska była krajem tolerancyjnym religijnie, choć królowie byli katolikami. Czasy imperialne Kościół miał już dawno za sobą i to władze dyktowały politykę religijną krajów. Były to czasy w których nierzadko katoliccy królowie stawali się większymi problemami papiestwa aniżeli królowie innowierczy.
1 2 3 Dalej..
« (Published: 09-01-2015 Last change: 10-01-2015)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 9784 |
|