|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Society »
Świat wegetariańskich cyklistów oraz nienormalna polskość [1] Author of this text: Mariusz Agnosiewicz
Od lat słyszy się, że w Polsce panuje niska kultura prawna, czyli styl funkcjonowania i stosowania prawa w społeczeństwie. Na początku transformacji Gazeta
Wyborcza ogłosiła pojęcie „falandyzacji prawa", które stało się następnie sztandarowym przykładem psucia kultury prawnej. Jest to stwierdzenie na wyrost,
gdyż tzw. falandyzacja była jedynie formą wzmacniania siły i efektywności władzy wykonawczej. Prof. Falandysz wyszedł z założenia, że ten kto powołał może
także odwołać. Ponieważ jednak była to interpretacja w interesie Wałęsy, więc jego przeciwnicy przyjęli, że falandyzacja była czymś z gruntu złym. Chodziło
wówczas o odwołanie przez prezydenta dwóch członków KRRiT, których powołał. TK odrzucił wówczas interpretację Falandysza, lecz czy możemy dziś powiedzieć,
że kultura prawna zyskała na tym wiele? Gdyby tak zwyciężyła wówczas zasada, że ten kto powołał może także odwołać, mogłoby to otworzyć drogę do takiej
samej interpretacji np. w zakresie odwołania posłów — wyborcy, którzy wybrali posła mogliby go odwołać, gdyby stracili doń zaufanie. Jakżeby to wzmocniło
demokrację w Polsce!
W istocie więc falandyzacja nie była tak straszna dla kultury prawnej, jak się uważa. Sądzę natomiast, że ćwierć wieku doświadczeń III RP pokazało, że
większym problemem jest niska efektywność władzy wykonawczej („państwo istnieje teoretycznie") i dalszy rozwój ustroju będzie zmierzał w kierunku jej
umocnienia.
Stawiam tezę, że głównym źródłem niszczenia kultury prawnej stała się mediokracja, czyli wysterowywanie konfliktów i debat politycznych przez media. Trzeba
bowiem pamiętać, że choć prawo dysponuje specjalistyczną aparaturą pojęciową, w przeważającej mierze opiera się jednak na języku potocznym. Media zaś,
które najsilniej kształtują dominującą kulturę językową mają też istotny wpływ na kształtowanie całej kultury prawnej.
Obecne media wywierają wpływ wyłącznie negatywny.
Dla każdego humanisty, który przywykł do wysublimowanego, wielowarstwowego używania języka, w którym sensy kształtują nie tylko słowa, ale i konteksty czy
figury retoryczne, aktualna debata publiczna to horrendum, w którym dominuje prostackie okładanie się wyrwanymi z kontekstu, deformowanymi urywkami
wypowiedzi. To ogromnie wpływa na cały sposób komunikowania się i użytkowania języka.
Zjawiska te infekują także kulturę prawną czyli sposób rozumienia i stosowania prawa. Tak jak sens języka potocznego kreują nie tylko słowa, ale i figury
oraz kontekst, tak i w języku prawnym sens tworzy zarówno litera prawa jak i jego duch, czyli te bardziej wysublimowane czynniki znaczeniowe.
W języku potocznym, jak pisałem, media wytrwale trzebią czytanie kontekstów, dominuje prymitywne czepianie się słówek i fraz. I to samo dzieje się w języku
prawnym. Ginie duch prawa czyli wyższa kultura prawna.
Kiedy sędzia skazuje za kradzież wafelka na więzienie to przestaje on mieć cokolwiek wspólnego z wymiarem sprawiedliwości, staje się zwykłym młotkowym
prawa. Kiedy policja zajmuje się głównie ściganiem palaczy trawki, zamiast realnymi przestępstwami, to nie są oni stróżami prawa, lecz kikuta prawa -
pozbawionego ducha, czyli głębszego sensu.
Smutnym potwierdzeniem upadku kultury prawnej w Polsce była reakcja medialna na słowa Kornela Morawieckiego, który powiedział rzecz banalną w
naszym kręgu kulturowym: „duch prawa stoi ponad literą prawa". Z miejsca runęły nań autorytatywne gromy potępienia płynące z medialnego mainstreamu, które
sprowadzały się do tezy, że praworządność to litera prawa, zaś duch prawa to w najlepszym razie średniowieczny przesąd metafizyczny, w najgorszym zaś -
recydywa nazizmu, faszyzmu i komunizmu.
Reakcja ta jest dowodem na całkowity upadek kultury prawnej w Polsce: jest bowiem dokładnie odwrotnie niż gardłowano w mediach, duch prawa jest
wyznacznikiem wysokiej kultury prawnej. Systemy totalitarne nie miały nic wspólnego z duchem prawa, gdyż dominowały w nich czynniki pozaprawne oraz
literalne czytanie prawa. Duch prawa wywodzi się natomiast z rzymskiej kultury prawnej, która obok pojęcia lex (litera prawa) wyróżniała także pojęcie ius
(duch prawa).
W prawoznawstwie ta dualność prawa jest dość oczywista: wykładnie literalne są tylko najbardziej podstawowymi, lecz poza nimi jest cały kompleks kilku
innych rodzajów wykładni prawa.
W praktyce stosowania prawa także jest to oczywiste, są np. orzeczenia Sądu Najwyższego w którym sąd przyjmuje taką wykładnię pojęcia przedsiębiorcy, które
„lepiej oddaje ducha prawa ochrony konkurencji".
Do niedawna było to dość zrozumiałe także w debacie publicznej i to nie tylko po prawej stronie. Np.
w serwisie natemat.pl pisano dawno temu:
„Kiedy urząd skarbowy ściga kioskarkę za niewydanie rachunku, jesteśmy zwolennikami ducha prawa (a ten "doradza", żeby karać za działania wyrządzające
komuś lub czemuś „rzeczywistą" szkodę). Podobnie reagujemy, kiedy straż miejska nakłada mandaty na pijących piwo poza ogródkiem piwnym (szczególnie jeśli
to nas „spisano"). Przede wszystkim jednak ubolewamy nad urzędnikami (a także sędziami i prokuratorami) zasłaniającymi się literą prawa, formalnościami i
procedurami, kiedy idzie o realizację naszych rzeczywistych bądź wyimaginowanych uprawnień. Ale — jak się okazuje — w mgnieniu oka możemy przeistoczyć się
w zwolenników zasady dura lex sed lex (czy jakiejś wersji tej zasady), szczególnie kiedy na ducha prawa powołuje się nie przez wszystkich lubiany
minister."
Janusz Wojciechowski, wieloletni sędzia, w 2012
pisał o śmierci ducha prawa: „Prawo wyzionęło ducha. Kiedyś prawo składało się z litery i ducha. Dziś ducha nie ma, a prawo nie
jest dla człowieka, lecz człowiek jest dla prawa."
W moim przekonaniu istnieje głęboki związek między upadkiem debaty publicznej — w której słowa przestają być cząstkami znaczeń, zamieniając się w maczugi
słowne — a redukcją prawa do czystego i prymitywnego literalizmu, czyli upadkiem kultury prawnej. W obu zjawiskach chodzi o to samo: trzebienie złożonych i
wysublimowanych interpretacji sensów.
Dlatego też to degeneracja debaty publicznej stoi najsilniej za degeneracją kultury prawnej.
Tym co najbardziej liczy się obecnie w debacie politycznej nie jest rzeczywisty spór, lecz okładanie się słowami. Dlatego wśród polityków i dziennikarzy
Facebook jest słabiej wykorzystywany niż, jak ujęła to Agnieszka Romaszewska, „bardziej rewolwerowy Twitter". Na Twitterze najbardziej się ceni efektowne
nawalanki czyli umiejętne chwytanie za słówka. Prawdziwej debaty są w tym ilości homeopatyczne.
Paradoksem jest to, że to na stadionach można odnaleźć prawdziwe gry słowne w debacie politycznej. Wbrew bowiem pozorom, stadiony to nie tylko „fight club" czyli ustawki sfrustrowanych chłopaków, ale i wielkie oprawy odwołujące się do polskiej historii. Tutaj gra słowna na nosie władzy po tym jak sędzia-aparatczyk skazał kibiców Jagiellonii Białystok za hasło „Donald matole, twój rząd obalą kibole". Dlaczego ktoś miałby skazywać za tak niewinne hasła? Ano dlatego, że na stadionach nie można nawet połowy tego, co można wyczyniać w mediach. Jacek Żakowski mógł sobie chlapnąć, żeby Leppera wrzucić do dołu z wapnem, aparatczycy medialni mogą swobodnie wzywać do obalenia rządu głupiego kurdupla, zaś kibice nie mają prawa powiedzieć do premiera „Donald matole…"
Najbardziej hałaśliwe spory polityczne w naszych mediach są na chwytanie za słówka, które co najgorsze, niemal zawsze są deformacją prawdziwego sensu
wypowiedzi. Choć dotyczy to zdecydowanie praktycznie wszystkich stron, jednak wyraźnie dominuje tutaj portal gazeta.pl.
W ostatnim czasie taką najbardziej kuriozalną manipulacją było przyczepienie się do sformułowania „najgorszy sort", po przekonaniu czytelników, że słowa te
odnosiły się do uczestników manifestacji antyrządowych, choć Kaczyński użył tego sformułowania wobec tych, którzy chcą rozwiązywać polskie problemy za
pomocą interwencji zagranicznej. W rozumieniu Kaczyńskiego gorszy sort Polaków to ci, którzy ściągają obce interwencje, w związku z naszymi fatalnymi
doświadczeniami rozbiorowymi. Gorszy sort to konfederacja targowicka a nie barska.
Podobna manipulacja uderzyła także w Tuska, któremu włożono sformułowanie „polskość to nienormalność" w sensie wyrwanym z kontekstu oznaczającym „polskość
to choroba". Udało mi się dotrzeć do oryginalnego tekstu Tuska o tej polskości, który został opublikowany w miesięczniku
Znak w 1987 i jego wymowa jest diametralnie inna niż w potocznym obiegu.
Trudno mi zarzucić jakąkolwiek sympatię do polityki Tuska. Nie uważam jej za nieudolną, lecz niezwykle szkodliwą, której efektem był demontaż państwa. Tyle
że jego tekst z 1987 nie był przejawem polonofobii, jak się dziś pisze.
To nie był tekst polityka, lecz historyka i humanisty. Stanowił on krytyczną analizę dziedzictwa polskiego, która właściwa była dla teoretyków endeckich -
odrzucenie dziedzictwa idealistycznego i romantycznego. Zapewniam, że znacznie ostrzejsze rozprawy z polskością można by odnaleźć w pismach przedwojennej
endecji, czyli narodowców, którzy jeszcze ostrzej potępiali polskie marzycielstwo, porywczość, romantyzm i słabość real politic.
Tusk nie odrzuca tutaj tak kategorycznie dziedzictwa romantycznego Polski, stoi raczej w rozkroku. Polskość to nienormalność — i ja staję się nienormalny.
Nie potrafię a może nawet nie chcę odrzucić tej nienormalności. Ta nienormalność jest formą pewnej patologii, ale i uroku. Cytuje aprobująco „Szkice
piórkiem" Bobkowskiego, który pisze, że Polacy nie mogą być pragmatycznymi mrówkami, bo ciągle im obcy demolują dom, z charakteru więc najbardziej
przypominają motyle.
Swój tekst Tusk kończy słowami:
„I szarpię się między goryczą i wzruszeniem, dumą i zażenowaniem. Wtedy sądzę — tak po polsku, patetycznie — że polskość, niezależnie od uciążliwego
dziedzictwa i tragicznych skojarzeń, pozostaje naszym wspólnym świadomym wyborem".
1 2 3 Dalej..
« (Published: 05-01-2016 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 9956 |
|