The RationalistSkip to content


We have registered
200.197.295 visits
There are 7364 articles   written by 1065 authors. They could occupy 29017 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2991 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
John Brockman (red.) - Nowy Renesans

Znajdź książkę..
Sklepik "Racjonalisty"
 Culture »

Zapomniane dzieci – wywiad z Władysławem Grodeckim [2]
Author of this text:

Po brytyjsko-radzieckiej inwazji na Iran w sierpniu 1941 r. północny Iran znalazł się pod okupacją sowiecką. W tym czasie powstał obóz w Teheranie i dwa przejściowe w Ahwazie i Meszhedzie. Po przybyciu do stolicy Iranu dzieci zakwaterowano w niedokończonej fabryce broni i w namiotach. Często sypiały na gołej ziemi. Choć też przynoszono im materace, lampy, zabawki i słodycze, to brakowało księży, pielęgniarek i lekarzy. W zabójczym klimacie wybuchła epidemii tyfusu plamistego i duru brzusznego. Każdego dnia umierało po ok. 15 osób. Z braku trumien grzebano dzieci owinięte kocem. Brakowało miejsca na pochówek. Na nowym cmentarzu przeznaczonym wyłącznie dla Polaków pochowano ok. 2000 zmarłych. A jednak jak wspomina płk. Ross: „Byłoby nieprawdą twierdzić, że polscy uchodźcy w Teheranie byli entuzjastycznie nastawieni do wyjazdu na południe. Deportowani z własnych domów w Polsce i wożeni pod przymusem w różnych kierunkach po ogromnych przestrzeniach europejskiej i azjatyckiej Rosji nie mieli ochoty do dalszych podróży w nieznane, nawet w najlepszych warunkach". Nie mieli ochoty wyjazdu na południe kraju, a tym bardziej za ocean. Najwięcej chętnych było na wyjazd do Meksyku w nadziei na przekroczenie granicy USA, gdzie mieli swych krewnych.

Tymczasem dla ocalałych dzieci zaczęto organizować w Iranie szkoły, ochronki i różne kursy. Największy ośrodek powstał w Isfahanie. Decyzja o umieszczeniu dzieci w Isfahanie była podyktowana naglącą potrzebą wywiezienia jak największej liczby sierot do lepszych warunków klimatycznych i mieszkaniowych, by po przeżyciach w ZSRR powróciły do zdrowia i nabrały sił. Początkowo było tu 250 dzieci, ale z biegiem czasu znalazło się tu ok. 2500 osób. W latach 1942-1945 przewinęło się przez ten ośrodek około 2000 dzieci. Niektóre mieszkały tu od początku do końca istnienia obozu. Inne do wyjazdu do Afryki lub Nowej Zelandii.

Europejskie i amerykańskie siostry zakonne przekazały Polakom sześć szkół i internaty, a szach wypożyczył wielką pływalnię. Pomagał dzieciom ks. bp Józef Gawlina, saperzy Dywizji Karpackiej, siostry nazaretanki i żołnierze alianccy, stacjonujący w Iranie.

Jaki był stosunek aliantów do polskich sierot. Czy mógłby pan przybliżyć chwalebną działalność płk. Aleksandra Rossa?

Gdy rządy USA i Wielkiej Brytanii w imię przyjaznych stosunków z Rosją odmówiły polskim dzieciom gościny, pierwszym krajem, który zezwolił im na przybycie, były Indie. Ich śladem podążyły władze krajów Afryki Wschodniej, Meksyku i Nowej Zelandii.

Na początku XXI w. dowiadujemy się z mediów, jakim problemem dla państwa polskiego jest przyjęcie kilku czy kilkunastu rodzin ze Wschodu. Jakie więc musiały być problemy z przyjęciem wielu tysięcy wygłodzonych, schorowanych i wynędzniałych, obcych dzieci w okresie wojny? Jak wyglądało życie tubylców i młodych przybyszów z dalekiego i zimnego Lechistanu? Życie obok wojny?

W trakcie moich wędrówek po świecie odwiedziłem większość miejscowości gdzie znajdowały się obozy polskich dzieci. Tam lub w innych krajach (w USA, Kanadzie, Meksyku, Argentynie, Polsce) opowiadano mi, z jaką serdecznością przyjmowano polskie sieroty. Dzieci bały się trudów podróży, kontaktów z ludźmi obcej kultury i religii, a nawet jak w przypadku Afryki — dzikich zwierząt. Prawie zawsze były to obawy zupełnie nieuzasadnione, prawie wszędzie przestraszone sieroty witano polskim hymnem, przynoszono różne prezenty. W obozach robiono wszystko, by dzieci czuły się dobrze, by niczego im nie brakowało. Były kaplice, gdzie dzieci się modliły, place zabaw i szkoły, gdzie dzieci przygotowywano do zawodu, normalnego życia i sprawowania władzy po powrocie do Polski po wojnie. Najbardziej ulubione przez nie przedmioty w szkole to: język polski, geografia i historia ojczysta! Uczono prawdziwej historii Polski, historii, której dzieci nie musiały się wstydzić.

Ogromne zasługi w ratowaniu polskich sierot miał angielski pułkownik Aleksander Ross, który urządził specjalny obóz dla dzieci i roztoczył nad nimi staranną opiekę. Szczerze je pokochał. Według jego raportu od marca do września 1942 r. z Rosji do Iranu wyjechało łącznie 75 003 wojskowych i 41 128 cywilów, w tym ok. 20 tys. dzieci. Ponadto przez Meszhed wyjechało 2 694 osoby, głównie cywilów.

Niestety trzeba było wkrótce opuścić gościnny Iran i ruszać na południe.

Jam Saheb Digvijay Sinhji — „dobry maharadża" z Indii — zaopiekował się tysiącem polskich sierot. Czy dużo było takich historii, że ktoś z odległego kraju, innej kultury pochylił się nad losem polskich dzieci?

Przypadków niezwykłej gościnności i serdeczności na tułaczym szlaku polskich dzieci było bardzo dużo. To zaskakujące, że gościnność to cecha ludzi i narodów biednych. Często biedni ludzie, choć sami niewiele mają, dzielą się z innymi. Europa jest bogata, ale ludzie nie są szczęśliwi. W Azji i Afryce żyją ludzie biedni, ale bardzo gościnni i szczęśliwi.

Znam ją nie tylko z opisów, sam tej gościnności i serdeczności doświadczyłem, szczególnie ze strony muzułmanów i ludzi Czarnego Lądu.

Nie ma na świecie kraju równie fascynującego jak Indie. Już na początku w 1974 r., gdy pojawiła się pierwsza okazja, udałem się nad Ganges! Byłem pod wielkim wrażeniem polskiego inżyniera Maurycego Friedmana, współpracownika Gandhiego, który odwiedził mnie wówczas w Bombaju. Zaś w bibliotece polskiej w Madrasie dowiedziałem się, że Indie były pierwszym krajem, który przyjął kiedyś polskie dzieci… Poza przejściem morskim z Rosji do Iranu było przejście lądowe do Indii. Konsulat RP w Bombaju zaproponował władzom utworzenie obozu w Bandurze. Tam dzieci miały odpoczywać i dochodzić do pełni sił. Jednak władze Indii odrzuciły ten projekt .

W tej niełatwej sytuacji przyszła pomoc z niespodziewanej strony. Maharadża Navagaru Jam Saheb Digvijay Sinhji — który osobiście jako chłopiec poznał w Szwajcarii Ignacego Paderewskiego, a po latach w Londynie Władysława Sikorskiego — zainteresował się historią naszego kraju, szczerze polubił Polaków i przejął się tragicznym losem polskich sierot. Zaproponował utworzenie własnym sumptem obozu w Balachadi i to uczynił. Za jego przykładem poszło 25 maharadżów i innych dobroczyńców!

Polskie wojsko po pewnym czasie opuściło Iran i ruszyło w szlak bojowy. Wtedy wielu nastolatków kłamało na temat swojego wieku, aby tylko dostać się do armii. Co jednak z młodszymi dziećmi, które nie mogły służyć w wojsku? Jakie były ich dalsze losy, kiedy już opuściły przyjazny Iran?

Ten stan nie mógł trwać długo. Obawa, że w razie zmian politycznych znowu mogły wrócić w ręce Sowietów napawała niepokojem. Jeszcze w czerwcu 1942 r. rząd brytyjski z rządami swych kolonii w Afryce Wschodniej i na konferencji gubernatorów w Nairobi zdecydował o umieszczeniu Polaków w krajach Afryki Wschodniej, a polskie sieroty zgodził się przyjąć rząd Indii.

Natomiast w tworzeniu armii gen. Władysława Andersa ogromną rolę odegrał powstały w 1933 r. Konsulat w Bombaju. Wobec skandalicznie ubogiego zaopatrzenia w żywność, odzież i sprzęt formowanych polskich oddziałów i cywilów przez ZSRR zaistniała pilna potrzeba przekazania im niezbędnego wyposażenia z magazynów armii brytyjskiej. Nierzadkie bowiem były przypadki koczujących, wygłodzonych, obdartych i brudnych dzieci.

Opieką nad polskimi dziećmi, które zostały w ZSRR, zajmowała się także Hanka Ordonówna.

Polska kolonia w Bombaju uczyniła wszystko, by losem ginących z głodu i chorób w azjatyckiej Rosji po zwolnieniu z zsyłki zainteresować wpływowe koła Indii. Udało się! Poza pomocą zorganizowaną przez Czerwony Krzyż, pomagał Polish Children's Fund (Fundusz stworzony z inicjatywy konsulatu w Bombaju). Pomoc dzieciom niósł rząd Indii, brytyjskie władze lokalne i dziesiątki bezimiennych ofiarodawców. Pierwszy transport polskich dzieci drogą lądową do Meszhedu miał miejsce 13 marca 1942 r. Przy wsparciu Brytyjczyków i Hindusów pomoc organizował konsulat RP w Bombaju.

Największym jednak osiągnięciem konsulatu pod auspicjami PCK była organizacja ekspedycji z Indii z pomocą materialną. Ciężarówki jechały z żywnością, lekarstwami, odzieżą, a wracały z dziećmi z sierocińca w Aszhabadzie. Ekspedycją kierował Tadeusz Lisicki, a jedną z opiekunek była Hanka Ordonówna. Eugeniuszowi i Kirze Banasińskiej udało się stworzyć kilka obozów. Największy z nich znajdował się w Valivade, gdzie umieszczono ok. 5 tys. uchodźców. Funkcję harcmistrza w tym obozie sprawował tu legendarny ks. Zdzisław Peszkowski. Możliwość inwazji wojsk japońskich na Indie, a także trudności z przyjęciem większej liczby dzieci przez kraje Afryki Wschodniej stanowiły przeszkodę dla kolejnych transportów dzieci do tego kraju. Dopiero zmieniła to interwencja brytyjskiego ministra spraw zagranicznych Anthony’ego Edena.

Jak wiele z tych osób ocalałych jeszcze żyje? Czy utrzymuje pan z nimi kontakty?

Znany polski współczesny podróżnik Wojtek Dąbrowski powiedział kiedyś o mnie (zawsze z pisaniny innych można dowiedzieć się coś o sobie!): „Grodecki to legenda i pierwszy Polak, który przecierał szlaki innym, także mnie".

Miłe to stwierdzenie. Tak, to prawda, że zaczynałem swe wędrówki po świecie, gdy nie było internetu, komórek, gdy Polakowi trudno było o paszport, gdy były kłopoty z uzyskaniem wiz, zdobyciem obcej koniecznej w podróży waluty, gdy nie było odpowiednich map, przewodników, gdy za granicę Polski wyjeżdżali tylko sportowcy i politycy, gdy byliśmy traktowani na Zachodzie jak trędowaci, gdy w szkołach nie uczono żadnego języka przydatnego w podróży itd. W tamtych czasach samotna wyprawa była prawdziwą szkoła przetrwania. Wierzyłem, że tam gdzie są ludzie, tam da się przeżyć i to czego nauczyłem się w polskiej szkole, w domu, na ulicy to musi wystarczyć i wystarczyło!

Gdy czyniłem przygotowania do pierwszej wyprawy dookoła świata z lat 1992-1994 i zbierałem adresy różnych organizacji międzynarodowych, instytucji polonijnych i zgromadzeń zakonnych, mój serdeczny przyjaciel, salezjanin ks. Andrzej Policht (późniejszy założyciel Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego w 1997 r.) przekazał mi starannie przygotowany wykaz adresów wszystkich polskich misjonarzy tego zgromadzenia na świecie. On pierwszy podał mi pomocną dłoń.

W wykazie adresów na pierwszym miejscu była już wspomniana s. Walentyna Czernik, salezjanka w Lonavli koło Bombaju. Nim do niej dotarłem, przeżyłem prawdziwy horror w czasie wędrówki przez Indie. Z pięcioosobowego grona studentów, z którymi rozpoczynałem wyprawę, pozostał tylko jeden. Inni, zawłaszczając samochód i kamerę video, w ogóle nie wyjechali z Delhi. Zostałem z niewielką ilością pieniędzy (praktycznie wystarczyło na przelot i kilkudniowy pobyt w Melbourne) bez biletu powrotnego, bez biletu wyjazdowego i wizy do Nowej Zelandii, bez możliwości podjęcia pracy, bez żadnego adresu kogoś, kto by zechciał pomóc. itd.


1 2 3 Dalej..
 See comments (4)..   


«    (Published: 12-10-2017 )

 Send text to e-mail address..   
Print-out version..    PDF    MS Word

Bartosz Bolesławski
Pracownik Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego w Warszawie
 Private site

 Number of texts in service: 3  Show other texts of this author
 Newest author's article: Tragedii września 1939 nie dało się uniknąć. Rozmowa z prof. Markiem Kornatem
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.
page 10155 
   Want more? Sign up for free!
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)