|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
People, quotes » Voltaire » Fregments of writings »
13.Saint-Yves udaje się do Wersalu Author of this text: Wolter
Podczas gdy piękny chłopiec znajdował więcej światła
niż pociechy, gdy umysł jego, dławiony od tak dawna, rozwijał się z taką
chyżością i siłą, gdy natura doskonaląc się w nim, mściła się za
krzywdy losu, cóż się działo z przeorem i jego zacną siostrą oraz z piękną
Saint-Yves? Pierwszego miesiąca niepokojono się; w trzecim niepokój ustąpił
miejsca boleści; fałszywe domysły, czcze pogłoski pomnożyły jeszcze zamęt;
po pół roku opłakiwano już Prostaczka. Wreszcie państwo de Kerkabon
dowiedzieli się z zapóźnionego listu, pisanego przez gwardzistę królewskiego
do kogoś w Bretanii, że młody człowiek, z opisu podobny do Prostaczka,
przybył wieczorem do Wersalu, ale że go porwano tejże nocy i że od tego
czasu wszelki słych o nim zaginął.
— Ach, ach — wzdychała panna de Kerkabon — ten chłopiec
znowu musiał palnąć jakieś głupstwo i wpakował się w kabałę. Jest młody,
przybywa z prowincji, nie wie, jak się zachować na dworze. Drogi bracie, nie
widziałam nigdy Wersalu ani Paryża; to piękna sposobność; odnajdziemy może
biednego chłopca: toć to syn rodzonego brata; obowiązkiem naszym jest spieszyć
mu z pomocą. Kto wie, czy nie zdołamy w końcu zrobić zeń poddiakona, skoro
się nieco wyszumi z szaleństw młodości. Miał dobrą głowę do nauk. Pamiętasz,
jak rozprawiał o Starym i Nowym Testamencie? Jesteśmy odpowiedzialni za jego
duszę; myśmy go namówili na chrzest; ukochana jego Saint-Yves trawi dnie we
łzach. Doprawdy, trzeba jechać do Paryża. Jeżeli tkwi w którymś z owych
domów rozpusty, o których mi tyle opowiadano, wywieziemy go.
Słowa siostry wzruszyły przeora. Udał się do biskupa z Saint-Malo, tego, który ochrzcił Hurona, i poprosił o pomoc, i radę. Prałat
pochwalił myśl podróży; dał przeorowi listy polecające do ojca de La
Chaise, spowiednika króla Imci, piastującego tym samym pierwszą godność w królestwie, dalej do arcybiskupa paryskiego Harlaya i do biskupa z Meaux,
Bossueta.
Wreszcie przeor wraz z siostrą puścili się w drogę.
Ale kiedy przybyli do Paryża, uczuli się niby w olbrzymim labiryncie bez nitki i bez wyjścia. Zasoby ich były dość skromne, trzeba im było co dzień
najmować pojazdy, aby się puszczać na poszukiwania, a nie znajdowali nic.
Przeor udał się do wielebnego ojca de La Chaise: właśnie
przyjmował pannę Du Tron i nie miał czasu dla żadnych przeorów. Udał się
do konsystorza: prałat konferował właśnie z piękną panią de Lesdiguieres w ważnych sprawach kościelnych. Pospieszył na wieś do biskupa z Meaux: badał
właśnie, w towarzystwie panny de Mauleon, „miłość mistyczną" pani
Guyon [ 1 ].
Mimo to przeor dostał się wreszcie do obu prałatów, obaj oświadczyli, że
nie mogą się zająć sprawą jego bratanka, ponieważ nie jest nawet
poddiakonem.
Wreszcie dotarł do jezuity; ten przyjął go z otwartymi
rękami; upewnił, że zawsze miał dlań osobliwy szacunek, mimu że go nigdy
nie widział na oczy; zaklął się, że jego czcigodny zakon zawsze był wielce
życzliwy Dolnobretończykom.
— Ale — spytał — czy pański bratanek nie był, broń Boże,
hugonotem?
— Nie, z pewnością nie, wielebny ojcze.
— A czy nie jest jansenistą?
-
Mogę wręczyć waszej wielebności, że ledwie jest chrześcijaninem:
dopiero jedenaście miesięcy, jakeśmy go ochrzcili.
— Doskonale! doskonale… będziemy pamiętali o nim...
Czy pańskie opactwo dużo przynosi?
— Och, bardzo skąpo… a ten bratanek mnóstwo nas
kosztuje.
— Czy są janseniści w sąsiedztwie? Miej się pan na
baczności, drogi przeorze, to ludzie niebezpieczniejsi niż hugonoci i ateusze.
— Nie, wielebny ojcze, nie ma ich u nas: w opactwie Najświętszej
Panny z Góry nikt nie wie nawet, co to jansenizm.
— Tym lepiej! Bywaj tedy zdrów; co będę mógł, uczynię
dla pana. Pożegnał serdecznie przeora i nie myślał o nim więcej.
Czas upływał. Przeor oraz zacna jego siostra wpadli w rozpacz. Tymczasem przeklęty delegat nastawał na małżeństwo swego dryblasa z piękną Saint-Yves, którą umyślnie w tym celu wydobyto z klasztoru. Co do
niej, wciąż kochała swego chrzestnego syna, w równej mierze jak nienawidziła
człowieka narzuconego jej za męża. Wstyd, że ją zamknięto w klasztorze,
pomnażał jej miłość; wstręt do przymusowego małżeństwa doprowadzał ją
do szczytu. Jak wiadomo, miłość młodej dziewczyny jest o wiele przemyślniejsza i śmielsza niż życzliwość starego przeora oraz czterdziestopięcioletniej
ciotki. Prócz tego panienka ukształciła się znacznie przez czas pobytu w klasztorze, a to dzięki romansom czytywanym ukradkiem.
Pięknej Saint-Yves utkwił w głowie list królewskiego
gwardzisty obiegający okolicę. Postanowiła sama udać się do Wersalu po
informacje, rzucić się do nóg ministrów, o ile jej narzeczony znajduje się w więzieniu (jak o tym przebąkiwano), i uzyskać dlań sprawiedliwość. Jakieś
przeczucie szeptało jej, że na dworze niczego nie odmawiają ładnej
dziewczynie; ale nie wiedziała, jaką ceną trzeba to opłacać.
Powziąwszy postanowienie nabiera otuchy, uspokaja się,
nie czyni już afrontów swemu pociesznemu zalotnikowi, mile przyjmuje wstrętnego
delegata, czuli się do proboszcza, napełnia dom weselem; następnie w dniu
przeznaczonym na zaślubiny, o czwartej rano puszcza się po kryjomu w drogę,
zagarnąwszy drobne upominki weselne i w ogóle, co mogła. Obmyśliła
wszystko, tak że była już przeszło o dziesięć mil, kiedy koło południa
zajrzano do jej pokoju. Trudno opisać zdumienie i popłoch całego domu.
Pytalski delegat zadał tego dnia więcej pytań niż zwykle przez cały tydzień;
oblubieniec miał minę głupszą niż kiedykolwiek. Ksiądz de Saint-Yves, wściekły,
postanowił pędzić za siostrą; delegat i jego syn namyślili się towarzyszyć
mu: tak więc los zaniósł do Paryża prawie cały kanton Dolnej Bretanii.
Piękna Saint-Yves domyślała się, że ją będą ścigali.
Jechała konno; wypytywała zręcznie kurierów, czy nie widzieli gdzie grubego
proboszcza, olbrzymiego delegata i młodego dudka jadących w stronę Paryża.
Dowiedziawszy się trzeciego dnia, że są niedaleko, wzięła się odmienną
drogą i dzięki sprytowi i szczęściu, zdołała dobić do Wersalu, gdy jej
szukano bezskutecznie w Paryżu.
Ale jak obrócić się w Wersalu? Młoda, piękna, bez
oparcia, nieznana, zagrożona na każdym kroku, jak mogła szukać królewskiego
gwardzisty? Wpadło jej na myśl, aby się zwrócić do jezuity pośledniej
klasy: istnieją bowiem jezuici dla wszelkich stanów. Jak Bóg, powiadają, dał
rozmaitą strawę rozmaitym rodzajom zwierząt, tak dał królowi spowiednika,
którego wszyscy łowcy beneficjów nazywali „głową gallikańskiego kościoła";
następnie szli spowiednicy księżniczek; ministrowie nie mieli spowiedników:
nie byli tak głupi! Byli też jezuici dla pospólstwa, a zwłaszcza jezuici dla
pokojówek, przez które zyskiwało się sekrety ich pań: wcale nie lada jakie
zadanie. Piękna Saint-Yves zwróciła się do jednego z takich: zwał się
ojciec Dowszystkiego. Wyspowiadała się przed nim, zwierzyła mu swoje przygody i niebezpieczeństwa i zaklęła go, aby ją umieścił u jakiej pobożnej damy,
gdzie by była bezpieczna od pokus.
Ojciec Dowszystkiego umieścił ją u żony jednego z urzędników
dworskiego stołu, jednej ze swych najgorliwszych penitentek. Od pierwszej
chwili panna de Saint-Yves postarała się zyskać sympatię tej kobiety;
dopytywała się o gwardzistę Bretończyka i ściągnęła go do siebie.
Dowiedziawszy się, że ukochanego jej uwięziono tuż po rozmowie z sekretarzem
ministra; pędzi do biura sekretarza. Widok pięknej buzi ułagodził urzędnika;
trzeba przyznać, że Bóg stworzył kobiety jedynie po to, aby obłaskawiały mężczyzn.
Gryzipiórek, zdjęty czułością, wyznał jej wszystko.
— Narzeczony pani jest w Bastylii blisko od roku, i gdyby
nie pani, spędziłby tam zapewne całe życie.
Tkliwa Saint-Yves zemdlała. Skoro odzyskała zmysły,
gryzipiórek ciągnął dalej:
— Jestem bezsilny, gdy chodzi o to, aby komu pomóc; cała
moja władza ogranicza się do tego, że mogę zaszkodzić od czasu do czasu.
Wierzaj mi, udaj się do pana de Saint-Pouange, który ma wszystko w ręku, jako
krewniak i ulubieniec jego dostojności pana de Louvois. Ten minister ma dwie
dusze: jedną jest pan de Saint-Pouange, drugą pani du Fresnoi, ale jej nie ma
obecnie w Wersalu. Nie pozostaje ci nic, jak tylko próbować go wzruszyć i uzyskać jego pomoc.
Piękna Saint-Yves, wahająca się między odrobiną radości a dotkliwym bólem, między wątłą nadzieją a smutnymi obawami, ścigana
przez brata, przejęta miłością, ocierając łzy i lejąc je na nowo, drżąca,
osłabiona i zbierająca siły, pobiegła szybko do pana de Saint-Pouange.
Footnotes: [ 1 ] Jeanne-Marie Bouvier de La Motte (1648-1717). Głosicielka mistycznej nauki, kwietyzmu, wedle której dusza zatopiona w Bogu nie potrzebuje praktyki sakramentów i dobrych uczynków « (Published: 03-08-2002 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 1698 |
|