|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Catholicism » History of Church » General history
Święty Indianin? Author of this text: Joanna Żak-Bucholc
Anegdota głosi, ze pewien przybysz
zza Atlantyku, w którym płynęła indiańska krew, po zejściu z pokładu
samolotu ukląkł na płycie brytyjskiego lotniska i ucałował ją ze słowami
„w imieniu mego wodza biorę tę ziemię w posiadanie"… Śmieszne?
Owszem, temu gestowi towarzyszyły zapewne uśmiechy towarzyszących osób,
ale jak można się spodziewać były to uśmiechy, w których i na zakłopotanie
znalazło się miejsce… Nietrudno pojąć aluzję, nietrudno przypomnieć
sobie analogię sprzed setek lat, kiedy tak czyniono całkiem serio na indiańskiej
ziemi. W imieniu króla, papieża, Boga.
Wszyscy wiedzą (albo powinni wiedzieć) jakimi sposobami konkwistadorzy i ci, którzy przyszli po nich kolonizować indiańskie ziemie, rozprawiali się z tubylcami, ich kulturą i sposobem życia. I jak ich nawracali. Wszyscy wiemy o trwających setki lat walkach, które doprowadziły do śmierci tysiące
Indian, o kaźniach, rabunkach, zarażaniu ospą i rozpijaniu. Liczba ofiar jest
przerażająca, a działania Europejczyków… W sumie w ciągu stu lat od
konkwisty populacja tubylców w Meksyku zmniejszyła
się z około 25 do 1 miliona, zaś w obu Amerykach z około 80 milionów pozostało
po pół wieku 10 milionów. To było największe w dziejach ludobójstwo, dokonane
głównie przez Hiszpanów, Portugalczyków i Anglików. (Cyt. za: ks. Jan
Kracik, „Nawracanie w cieniu konkwisty"). Chyba słowo „ludobójstwo"
niejest przesadą?
Nie o tych jednak faktach traktować będzie ten krótki tekst. Ale o tym
j a kto było możliwe,
jaki zakorzeniony światopogląd stał za takimi działaniami, jakie przekonania
mogły utwierdzać Europejczyków w tym, że postępują słusznie, ba! być z tego postępowania dumnym. I czego nauczyliśmy się dziś, że inaczej oceniamy
tamte wydarzenia.
Odkrycie Nowego Świata dla Europejczyków było wydarzeniem z pewnego
punktu widzenia… traumatycznym. Dlaczego? Otóż odkryto ludzi, o których
milczy księga ksiąg — Biblia. Należy bowiem nieustannie mieć w pamięci, że
Biblia była jedynymmiernikiem ludzkiej wiedzy od czasów kształtowania się
wczesnego średniowiecza w Europie aż do końca XVIII wieku. Pogląd na świat i na to co w sobie „zawiera" dyktowała wyłącznie Biblia — nawet
renesansowi myśliciele nie odważyli się podważać zasadniczego obrazu
uniwersum, jaki z Biblii się wyłaniał. Jednym z konstytutywnych składników
obrazu świata jest czas, to bowiem jak jest pojmowany rzutuje na to jak odbierać
się będzie dzieje, miejsce w nich swego narodu, sens ludzkiego życia itd.
Zatem za Biblią i za Augustynem uważano uniwersum za przestrzeń, gdzie spełnia
się swoiście pojęta historia — historia święta (sacra). Czas biegnie
linearnie od wygnania z raju pierwszych rodziców do zbawienia i nastania królestwa
bożego na Ziemi, wszystko zaś co zdarza się „po drodze" to tylko
znaki. Ba, wedle wyliczeń świat powstał w roku 4004 p.n.e., a niektórzy
obliczyli jeszcze dokładniej, oczywiście na podstawie Biblii i podanych tam
genealogii i podawali: 9 rano 24 listopada 4004 r. przed Chrystusem. To nie
podlegało kwestii. Przynajmniej do czasu. Ale długo trwało, zanim zaczęto wątpić.
Między innymi trzeba było odkryć dla Europy kulturę chińską. Z korespondencji między znanym filozofem G.W. Leibnizem a jezuitami (XVII i początek
XVIII w.) wynika jasno, że ci ostatni skonstatowali zapewne nie bez zdziwienia,
że z ich obliczeń wynika, iż cywilizacja chińska i jej dzieje są starsze od
chrześcijaństwa! Dziś wydaje się to oczywiste, ale wtedy było szokiem,
wystarczy powiedzieć, że jak długo się dało utrzymywano to w tajemnicy:
widzieli o tym jezuici w Chinach, Leibniz i… papież. Potem poszło już łatwiej i odkrycie chronologii kultury indyjskiej nie było już takim zaskoczeniem. A cóż
powiedzieliby konkwistadorzy, gdyby wiedzieli ile lat liczy sobie historia Inków,
Azteków i innych ludów Ameryki...
Innym elementem, który przyczynił się do zwątpienia w historia sacra
była nowa nauka — paleontologia (choć jeszcze długo utrzymywano, że
skamieliny to… pozostałości po potopie). Ale to już wiek XVIII i XIX. A my
mówimy o XV i XVI, kiedy nie nastąpiła jeszcze erozja absolutnej wiary w biblijną wykładnię dziejów ziemi i ludzkości.
I nagle coś takiego… Obcy, inni, nieznani ludzie na dalekich ziemiach.
Kim u licha mogli być. Jeśli w ogóle byli ludźmi. Tak, tak — naprawdę
jednym z zaprzątających ludzi po odkryciu Ameryki problemów było pytanie czy
Indianie są istotami ludzkimi. Skoro bowiem Biblia o nich milczy… Starano się
zatem dopełnić obraz świata, poszerzyć go o ten niesłychany fakt istnienia
„niebiblijnych" ludów i w tym celu wyposażano je w genealogie zgodna z Pismem. Pytanie czy są potomkami Adama było na porządku dziennym. A wahano
się długo i długo jeszcze nie przyjmowano do wiadomości tej zdawałoby się
oczywistości, że Indianin jest człowiekiem. Arcykatolicki król Ferdynand
twierdził, że to pozbawione rozumu zwierzęta… A kolonizatorzy byli
zdumieni, kiedy nakazano im zaprzestać zapędzania Indian do przymusowych robót,
nie mogli pojąć, że nie wolno im już wykorzystywać zwierząt pociągowych...
Dziś łatwo nam takie sądy potępiać. Idzie jednak o to, by rozumieć.
Taki zaś sąd był możliwy i w ramach określonego poglądu
wręcz… konieczny. Jak zaś mocno był on zakorzeniony niech świadczy
fakt, iż kiedy znalazł się człowiek (de la Peyrere), który śmiał twierdzić,
że Biblia jest księgą odnoszącą się wyłącznie do Żydów i chrześcijan i ich historii, nie zaś do dziejów innych ludów jego tekst spłonął na
stosie, a o mało nie spłonął także jego autor. Tak trudno było przełamać
biblijny paradygmat historii. Stopniowo dokonano tego dopiero w XVIII wieku
(por. wyżej), przy czym nie bez oporu, a największe może zasługi dla świeckiego
pojmowania czasu i historii położył Wolter.
Głowiono się zatem kim byli Indianie — potomkami Chama, ludem
zagubionym po zburzeniu wieży Babel, Mongołami, którzy na słoniach dotarli aż
do Ameryki? Musiano „wpasować" ich do historii sacra. Po to, by uznać w nich ludzi i „zezwolić" na posiadanie duszy. Zasługą papieża
Aleksandra VI (1493 r.) jest to, że pozwolił czy raczej nakazał ich chrzcić i nawracać (tym samym dając im „szansę" na stanie się ludźmi).
Jak się to nawracanie odbywało — wszyscy wiemy (a jeśli nie, to powinniśmy
wiedzieć). Potem jeszcze dobitniej papież Paweł III potwierdził w 1537 roku,
że Indianie są ludźmi. Ale nawet głos papieża nie uspokoił dyskusji na ten
temat i spierano się o to w Europie jeszcze i w wieku XVIII.
Znanym
obrońcą człowieczeństwa Indian był dominikanin Bartolome de Las Casas.
Opisywał zbrodnie, których był świadkiem, a od tych opisów włos jeży się
na głowie ("Chrześcijanie wdzierali się między ludzi (...), rozpruwali
im ciała i rozrywali wszystkich na kawałki (...); Oni szli w zawody, który
potrafi rozpłatać człowieka za pierwszym ciosem miecza (...)", itd.;
zob. Deschner, s. 186 i n.).
Jednocześnie ujawnił się z nową siłą wielki problem teologiczny.
Odkryto ludzi, którzy nie wiedzieli o biblijnym bogu, odkupieniu przez krzyż
Jezusa; cóż z tym począć? W miarę poszerzania się znanego Europie świata
problem stawał się palący — trzeba było umieścić gdzieś coraz większe
rzesze ludzi, którzy z niezawinionych przez siebie powodów byli niezdolni dostąpić
zbawienia, pozostawali poza historią świętą, a tym samym poza historią świata,
jak ją wtedy rozumiano. Czy z definicji zasługiwali tylko na potępienie i męki
wieczne w piekle? Czy ich niewiedza była ich grzechem? Rzym powiedział, że można
ich nawracać, w trosce — rzecz jasna — o ich żywot wieczny. Ale: „Jeśli
Indianie odmówią (nawrócenia się) można całkowicie legalnie walczyć z nimi, zabijać ich, tak jak Joshua zniewolił mieszkańców Kanaan." (zob.
Ellerbe, s. 116). W roku 1570 powstały trybunały inkwizycji w Peru i Meksyku.
Ich działania nie różniły się od trybunałów europejskich, tortury i stosy
dla Indian nie budziły zatem moralnych wątpliwości.
Z punktu widzenia ówczesnych przekonań także własność indiańska,
ich ziemia należała nie do Indian, ale do odkrywców, tę rzekomo ziemię
niczyją „brali w posiadanie" bez mrugnięcia okiem, i oczywiście
najwięcej brał Kościół. Więcej nawet — sądzono, iż ludy „niebiblijne"
okupują ziemie bezprawnie, oddanie ich zatem w pierwszym rzędzie właścicielowi
świata — papieżowi jest czynieniem sprawiedliwości. Dla przykładu jeszcze
sprzed podboju Ameryki: w 1436 roku portugalski król poprosił papieża
Eugeniusza IV o zgodę na opanowanie zamieszkałych przez pogan Wysp
Kanaryjskich, bo pisał „ziemia i to, co na niej jest, należą do Boga, który
dał Waszej Świątobliwości pełną władzę nad całym światem". Zgodę
otrzymał, gdy zdobędzie te wyspy, a ludność nawróci, będą należeć do
niego (zob. ks. Jan Kracik).
Dziś czyny konkwistadorów i ich następców określilibyśmy słowem:
„potworność", ale warto sobie uświadomić jaki zabieg na świadomości
musi zostać dokonany, by być w stanie tak postępować: potrzebne jest
mianowicie odczłowieczenie wroga. Jeśli odmawiamy komuś atrybutów człowieczeństwa -
łatwej jest zabijać (szczególnie wtedy, kiedy i do niżej stojącej klasy
istnień — zwierząt także nie ma się szacunku) i ograbiać. Warto pamiętać
jaka była propaganda III Rzeszy w odniesieniu do Żydów, nieprzypadkowo bowiem
nazywano ich „psami", „wszami", itd. — wszystko to prowadzić
miało do zepchnięcia ich poza poziom ludzki, a wtedy…
W tamtych czasach myślano wedle określonych standardów (zresztą
ludzie zawsze myślą wedle norm przyjętych w danej epoce lub kręgu
kulturowym) narzuconych przez obraz świata, zatem wartościowe życie ludzkie
musiało mieć związek z chrześcijaństwem — kto nie mieścił się w ramach
historia sacra, w planach zbawienia, ten nie zasługiwał na miano „człowiek". A nawet gdy w końcu większość uznała w Indianinie człowieka, to był to
oczywiście „dziki", „barbarzyńca". Skoro bowiem my w Europie jako jedyni dysponujemy Prawdą absolutną, my jesteśmy w posiadaniu
przymiotów człowieka cywilizowanego, kulturalnego — to „oni"
muszą być tych
przymiotów pozbawieni (wedle prawa asymetrii w budowaniu obrazu
„siebie" i „innego"). To pozwalało nie liczyć się z dziedzictwem Indian, niszczyć nie tylko ich życie, ale również ich kulturowy
dorobek, zrównywać z ziemią przybytki ich „barbarzyńskiej" wiary,
ich miasta, wreszcie — kwestionować i zmieniać ich styl życia.
A potem? Kiedy już wprzęgnięto „dzikusów" w ramy naszego
chrześcijańskiego świata, zarówno w wymiarze duchowym, jak i materialnym, można
było odetchnąć z ulgą — Ameryka stała się „nasza".
To dopiero wiek oświecenia zasiał ziarno laickiego poglądu na świat,
co wyrażało się także odejściem od biblijnej wykładni dziejów i pozwalało
inaczej spoglądać na ich sens. Potem przyszedł Darwin i inni badacze
ewolucjoniści, którzy — co może jeszcze i dziś słabo sobie uświadamiamy -
diametralnie zmienili pojmowanie historii: oto już nie wyłącznie człowiek był
podmiotem dziejów (i to w określonej perspektywie idei zbawienia), ale cała
natura, a człowiek stał się jej elementem. Zaczęto dostrzegać historię na
sposób zrelatywizowany — każdy lud ma własną, nie związaną z Biblią
historię, a także — własną kulturę. Odmienności kulturowych już nie
starano się wpasować w jeden model, zaczęto je badać w naukowy sposób. I to
dopiero otworzyło pole dla szacunku dla Innego.
A Kościół? Wydaje się, że w jego podejściu można dostrzec postawę
dwoistą, z jednej strony tkwi wciąż na straży tego „starego",
wypracowanego przez swą własną tradycję oglądu świata, z drugiej — musiał
ulec „nowemu" i nie waży się już nazywać Innego dzikim. Cała ta
zmiana w podejściu dokonała się oczywiście wbrew kościelnej „filozofii
dziejów". Ale wciąż przecież „dobry Indianin to ochrzczony
Indianin". I nie można inaczej, bez naruszenia fundamentów wiary. Kościół
może przystać na istnienie pewnych elementów synkretycznych wśród wyznawców
chrześcijaństwa w Ameryce, raczej zresztą zewnętrznych, ale nie może
zrezygnować z przekonania o posiadaniu pełni prerogatyw potrzebnych do
zbawienia — bo historia w myśli katolickiej jest nadal przede wszystkim historią
świętą, czas idzie nieodwracalnie ku paruzji, sądowi ostatecznemu i królestwu
bożemu. Zatem podbój Ameryki, choć krwawy, jawi się Kościołowi w tej
perspektywie jako wypełnienie misji zbawczej, triumfem i dobrem.
Ale
ci, którzy pozostają na zewnątrz Kościoła mogą czuć się co najmniej
zniesmaczeni papieskim aktem uświęcenia Indianina, pamiętając o krzywdach
wyrządzonych rdzennej ludności obu Ameryk, a jednocześnie opowiadając się
za laickim, humanistycznym oglądem czasu, historii i zróżnicowania
kulturowego. I ja właśnie czuję niesmak...
Bibliografia:
Burszta
Wojciech, Wymiary antropologicznego
poznania kultury, Poznań 1992.
Deschner
Karlheinz, Opus diaboli, Gdynia 1995.
Ellerbe
Helen, Ciemna strona chrześcijaństwa,
Bydgoszcz 1997.
Kracik
Jan, Nawracanie w cieniu konkwisty,
dok. internetowy, witryna Opoki.
« General history (Published: 13-08-2002 Last change: 06-09-2003)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 1807 |
|