Culture » Art » »
Copywriter [4] Author of this text: Lech Brywczyński
Darek: — (głośno,
ze swojego miejsca na widowni) Nie, nie,
to nie tak ! Tak nie można! Trzeba inaczej! (wstaje i szybkim krokiem
zmierza w kierunku sceny)
Kronikarz oraz Skryba są zdezorientowani i wystraszeni. Kronikarz
zatrzymuje się, nieruchomieje i z obawą spogląda w kierunku zbliżającego się
Darka, a Skryba porzuca przybory do pisania i pospiesznie chowa się pod stołem.
Tymczasem Darek dociera w końcu do sceny i zbliża się do Kronikarza.
Darek: — Przepraszam, że ja tak obcesowo, że przerywam… Ale te wasze pisanie nie
trzyma się kupy… (z
dłonią, wyciągniętą na
powitanie, podchodzi do Kronikarza, ale ten cofa się przed nim z obawą) Spokojnie, spokojnie, przecież nie mam żadnej broni, czego się tu bać?
(podnosi obie ręce do góry)
Kronikarz nieufnie przygląda się Darkowi, potem zbliża się nieco.
Darek: — Ja naprawdę jestem twoim przyjacielem, kronikarzu… (opuszcza ramiona)
Kronikarz: — (żegna
się trzykrotnie) Zgiń, przepadnij, maro
nieczysta...
Darek: — Jaka tam maro? Ja jestem żywym człowiekiem. Człowiekiem, który chce ci pomóc...
Kronikarz: — (zbliża
się jeszcze bardziej, badawczo przygląda się Darkowi) Może i nie jesteś upiorem… (nieufnie) Chcesz
mi pomóc? W czym? Dlaczego? Przecież mnie nie znasz? Jaki masz w tym cel? Kto
cię tu przysłał?
Darek: — Nikt mnie nie przysłał! Przyszedłem tu z własnej inicjatywy. Żeby ci pomóc.
Siedziałem, siedziałem, aż w końcu nie mogłem usiedzieć, bo mnie wkurzyłeś
tym swoim listem… (z naciskiem) Mam ci wiele do
zaoferowania. To proste: ty znasz wasze realia, znasz ludzi i obyczaje, a ja
wiem coś tam o reklamie. Nie obawiaj się, ja nie chcę zająć twojego
miejsca, zresztą bez ciebie nie poradziłbym tu sobie: wolę razem z tobą
stworzyć duet, który będzie niezastąpiony. Wspólnie dokonamy cudów! No więc
jak, zgoda? (podchodzi do Kronikarza i wyciąga dłoń przed siebie)
Kronikarz: — Cuda zostawmy Bogu… (z wahaniem) Ale zgadzam się...
Możemy spróbować… Sam nie wiem, czemu ci ufam… (podaje Darkowi dłoń)
Darek: — (z
radością) Zrobimy twojemu księciu taką
kampanię reklamową, że będzie mógł… podbić połowę świata, a druga połowa
będzie to oklaskiwać! (drapie się w głowę) Przejdźmy
jednak do konkretów… (podchodzi do najbliższego krzesła, siada na nim,
daje Kronikarzowi znak, żeby usiadł obok. Kronikarz siada na sąsiednim krzesełku.
Skryba wyczołguje się spod stołu i ucieka w oddalony kąt sali. stoi tam, gotów
do ucieczki, z obawą przyglądając się Darkowi) Piszesz listy do cesarza, do królów, książąt… To nie wystarczy! A obywatele waszego kraju? Ich opinię też trzeba urobić! Niech popierają sprawę
twego księcia… Przydałaby się jakaś odezwa do narodu, ogłoszona w całym
kraju… Przydałby się też jakiś uniwersał, przeznaczony dla mieszkańców
księstwa tego Filipa. Trzeba będzie ich przekonać, że Filip nie jest ich
prawowitym władcą...
Kronikarz: — Przemawiasz, jak krynica Bożej mądrości....
Darek: — E tam, to tylko takie luźne uwagi… W każdym razie trzeba będzie sprawić,
żeby narody Europy jednym głosem wspierały naszego księcia… No i najważniejsze:
ten koszmarny język twoich listów! Taki archaiczny, pełen ozdobników, mało
komunikatywny… Wiem, że takie są obyczaje twojej epoki, ale można pisać
choć trochę inaczej! Trzeba uruchomić automat skojarzeń...
Kronikarz: — Dziwnie prawisz. Ale ciekawie… (rozsiada się wygodniej na krześle. Skryba zbliża
się o kilka kroków, uważnie przysłuchując się rozmowie)
Darek: — Który jest teraz… to znaczy, który macie tu rok?
Kronikarz: — Jak to: który? Mamy Rok Pański tysiąc czterysta dziewięćdziesiąty szósty.
Skąd przybywasz, młodzieńcze, skoro tego nie wiesz?
Darek: — (macha
lekceważąco ręką) Co to ma za
znaczenie? Przybywam z czasów późniejszych, niż twoje. Najważniejsze, że
mogę ci pomóc, prawda?
Kronikarz: — Z wdzięcznością przyjmę twoją pomoc. O ile mi przysięgniesz, że nie
jesteś wcieleniem czarta...
Darek: — (pobłażliwie)
Nie jestem szatanem, zapewniam! Znowu te
średniowieczne przesądy… Przecież już zawarliśmy porozumienie! (zastanawia
się przez chwilę) Czyli macie teraz schyłek
piętnastego wieku! A zatem mało kto umie czytać, a wynalazek druku dopiero się
rozpowszechnia. (z ciekawością) Jak książę sobie z tym radzi? W jaki sposób informuje ludność o swoich decyzjach?
Kronikarz: — Jego dekrety są odczytywane przez księży. Podczas niedzielnych nabożeństw.
Darek: — A więc przekaz głosowy! To dobra metoda. I chyba jedyna możliwa w tej
sytuacji… (zastanawia
się przez chwilę) A czy nie można by
dodać do tego przekazu wizualnego? Byłby to na przykład teatr objazdowy.
Teatr rządowy, to znaczy utrzymywany przez księcia… Wystawiałby sztuki o współczesnej tematyce politycznej, choćby na temat tej wojny… My obaj byśmy
takie sztuki pisali...
Kronikarz: — (olśniony)
Spektakulum? Teatrum? Moje sztuki na
scenie? To wyśmienity koncept… Chyba sam Bóg mi cię zesłał. I święty
Wawrzyniec, mój szczególniejszy patron! Czy masz więcej podobnych konceptów?
Darek: — (uśmiecha
się) Pewnie, że mam. Będziemy musieli
je wszystkie po kolei omówić.
Kronikarz: — Chodź zatem niezwłocznie, cny młodzieńcze, przedstawię cię księciu! (wstaje)
Książę kazał mi się zgłaszać do
niego z każdym pomysłem, więc tym bardziej z takimi… Na pewno przyjmie cię
łaskawie i da ci posadę w naszej kancelaryi… Masz słuszność, może razem
dokonamy cudów! (po chwili) Co ja
gadam, na Boga! (żegna się pospiesznie znakiem krzyża) To
znaczy, miałem na myśli… dokonamy wielkich rzeczy.
Darek: — Zgoda, trzeba iść do księcia. Nie będę musiał dwa razy powtarzać tego
samego. Idziemy. (wstaje
również) Ale mam jeszcze jedną sprawę.
Kronikarz: — (z
niepokojem) Sprawę? O cóż chodzi?
Darek: — Dajcie posadę we dworze także i mojemu przyjacielowi. (pokazuje na Józka, siedzącego na swoim
miejscu, na widowni)
Kronikarz: — Muszę spytać księcia, czy się na to zgodzi. Ale myślę, że tak...
Darek: — Chodź tutaj, Józek. Zaczekaj tu, aż wrócę od księcia.
Józek wstaje z wahaniem. Jest oszołomiony i zaskoczony. Rozgląda się
po widowni, jakby oczekiwał podpowiedzi, co ma robić.
Darek: — No chodź, Józek. Nie masz tam na co czekać...
Józek powoli idzie w kierunku sceny.
Kronikarz: — (przyglądając
się idącemu Józkowi) Wysoki jest,
silny… Mógłby zostać halabardnikiem… Albo giermkiem, wszak zaczyna się
wojna… (do Darka) Ale my nie mamy
czasu — musimy niezwłocznie iść do księcia, żeby przedstawić mu twoje
propozycje. (wskazuje Darkowi drzwi, puszcza go przodem) Nie mogę się doczekać, by zobaczyć minę księcia. To go na pewno
zainteresuje i ucieszy… (zatrzymuje się na moment, odwraca się do
Skryby) A ty co tak stoisz?
Weź się na razie za przepisywanie
„Młota na czarownice"! Jak wrócę od księcia, to znaczy, jak obaj (pokazuje
na Darka) wrócimy, to zajmiemy się książęcymi
listami. Napiszemy je wszystkie od nowa...
Kronikarz i Darek wychodzą, w tej samej chwili do sceny dociera Józek.
Podchodzi do Skryby, podaje mu dłoń na powitanie.
Józek: — Jestem Józek.
Skryba: — A na mnie wołają Zbyszko… (przyglądając się z obawą Józkowi) Przebóg,
nie wiem sam, co o tym wszystkim sądzić… Chyba wy obaj jesteście ludźmi, a nie upiorami… Ale wyglądacie tak dziwnie… Nic to, później dostaniecie
godniejsze szaty… (uspokaja się trochę, sili się na uśmiech) Dobrze
wam tu będzie, nasz książę to łaskawy pan.
Józek: — (kręci
głową z niedowierzaniem) Za dużo wrażeń,
jak na jeden dzień. Aż mi słabo...
Skryba: — Może głodniście? Ja też nic od rana nie jadłem, aże mnie mgli… (życzliwie)
Chodźmy do kuchni, najemy się! Ja
zaprowadzę… Zdążymy tu wrócić przed nimi, bo książę na pewno zatrzyma
ich obu na dłużej. Takie nowiny...
Józek: — Świetnie! (po
chwili, z niepokojem) Ale zdaje się, że
ty miałeś coś przepisywać...
Skryba: — „Młot na czarownice"? (śmiejąc się głośno) Toć żem
już dawno przepisał onego młota! Ale nie mówię o tym nikomu, bo wtedy
zadaliby mi do przepisywania jakieści inne pismo! A tak, mam spokój! (idzie w kierunku wyjścia, a Józek za nim)
Józek: — Niezły cwaniak z ciebie! (śmieje się) Ale powiedz mi, co
wy tu jadacie? Bo gdzieś czytałem, że w twoich czasach to jadano potrawy ciężkie,
niezdrowe, źle przyprawione, no i takie niezbyt...
Obaj znikają za drzwiami. W izbie pozostaje samotna Noc, siedząca
nieruchomo na swoim miejscu, z płonącą lampką w dłoniach.
SCENA
PIĄTA
Słychać gwar, zbliżający się do drzwi. Po chwili do sali wchodzi
Agnieszka, a za nią Piotr, prowadzący wesołą rozmowę z Januszem.
Janusz: — A nie mówiłem? Najlepiej jest obgadać wszystko przy jedzeniu. Na głodniaka
źle mi się myśli...
Piotr: — Powiedz lepiej: zawsze źle ci się myśli, a nie tylko po jedzeniu… (śmieje
się)
Agnieszka: — (podchodzi
do stołu, ze zdziwieniem spogląda na przybory, pozostawione przez Skrybę) A
co to takiego? Gęsie pióro! Kałamarz! A cóż to za dziwny papier? Jakiś
staromodny, chyba czerpany, bo ja wiem… Skąd
to się tu wzięło?
Piotr: — Rzeczywiście, co to za rupiecie? (podchodzi do stołu, z oburzeniem kiwa głową) Wystarczy wyjść na moment, żeby ktoś tu wlazł… No tak, zapomnieliśmy
zamknąć pokój na klucz! To przez te teczki… Dobrze, że zabraliśmy stąd
dokumenty, bo jeszcze by zginęły. A w ogóle, to ktoś poprzestawiał krzesła.
(sięga po najbliższe krzesło, siada na swoim poprzednim miejscu.
pozostali robią to samo)
1 2 3 4 5 Dalej..
« (Published: 14-12-2002 Last change: 06-09-2003)
Lech BrywczyńskiUr. 1959. Studiował chemię i historię; pracował w wielu zawodach, m.in. jako tłumacz, wydawca, dziennikarz lokalnej prasy, animator życia kulturalnego; dramatopisarz (dramaty publikowane m.in. w: czasopiśmie Res Humana, szczecińskich Pograniczach, w gdańskim Autografie, w elbląskim Tyglu, w magazynie Lewą Nogą, i in.); w 2002 r. ukazała się jego książka Dramaty Jednoaktowe (sponsorowana przez Urząd Miejski w Elblągu). Private site
Number of texts in service: 13 Show other texts of this author Newest author's article: Lewica a wiara rodzima, czyli... POGANIE DO AFRYKI! | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 2104 |