|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Articles and essays Już wiem, co dalej! Author of this text: Jerzy Neuhoff
Problem
nowoczesności i normalności państwa, mimo wielowątkowej dyskusji, pozostaje
ciągle otwarty. W dalszym ciągu nie wiemy, które z współczesnych państw
zasługują na to pochlebne miano, jakie kryteria mogłyby służyć do oceny
stopnia nowoczesności, nie wiemy też czy nasze państwo jest nowoczesne. W tej
sytuacji możemy przegapić moment, w którym osiągniemy ten pożądany stan, i nadal będziemy żyć w przekonaniu, że 'jesteśmy dwadzieścia lat za
Murzynami', cytując popularne porzekadło.
Podejmowane
próby zrozumienia zagadnienia nieuchronnie ciągną do przykładów
historycznych, zaś ubóstwo wyobraźni stale podsuwa przykład Stanów
Zjednoczonych, które niczym rozłożysty dąb zasłaniają cały las
kapitalizmu, może lepiej byłoby powiedzieć, całą kapitalistyczną dżunglę.
Jakoś z trudem przebija się myśl, aby za przykład brać historię takich państw
jak Szwajcaria czy Szwecja, w końcu też nieźle rozwiniętych.
Szwecję
można chyba uznać za kraj nowoczesny, o czym świadczą równie dobrze
samochody Volvo, myśliwce Grippen, meble IKEI, odkurzacze Electrolux jak i dojarki firmy Laval. Nie od rzeczy będzie też zauważyć, że szwedzkie
dziewczyny są nowoczesne (niech mi panie darują tę seksistowską, mało
dowcipną, wręcz nieprzyzwoitą uwagę). Było to też, chyba jest nadal, państwo
nader opiekuńcze w stosunku do swoich obywateli, chociaż Ingmar Bergman bardzo
się z tego powodu irytował, ale czy była ona krajem socjalistycznym? W każdym
razie własność prywatna miała się tam dość dobrze, mimo, że przez dziesiątki
lat była rządzona przez socjalistów. Czy więc jest to kraj nowoczesnego
socjalizmu czy też kapitalizmu? Czy szwedzki socjalizm jest lepszy od np.
niemieckiego czy francuskiego kapitalizmu i jak to się stało, że w przeszłości
nikt nie odtrąbił radośnie faktu przejścia tego kraju do obozu państw
socjalistycznych Zagadkowa historia.
A
spójrzmy w inną stronę globu. Republiki poradzieckie, przynajmniej te
europejskie, mimo, że przez wiele lat tworzyły najbardziej postępowe państwo
świata, po wycofaniu się z tej szczęśliwej wspólnoty, gdie tak wolno dyszyt
czeławiek, nagle zaczęły się w przyspieszonym tempie zmieniać. Co
dziwniejsze, nie tworzą czegoś, co wszyscy będą naśladować, jako wzór
tego, co powinno zaistnieć po kapitalizmie, porzuconym prawie 100 lat temu. Dla
nich nie istnieje pytanie, — co to jest nowoczesność i co po kapitalizmie — one dopiero zaczynają budować kapitalizm i głośno chwalą się swymi
sukcesami w unowocześnianiu, czyli rozwijają się jakby do tyłu. Wystarczy
przejrzeć statystyki, choćby z ostatnich 20-30 lat, aby zauważyć, że osiągnęły
one znaczny postęp, wszystkiego produkują więcej, towarów nie brakuje,
pojawili się też, nie wiadomo skąd, bezrobotni. Tak samo jak my, Ukraińcy,
Litwini, Łotysze, Estończycy, Mołdawianie i wszyscy pozostali, kiedy żyli
sobie w socjalizmie, wszyscy mieli pracę, plany stale przekraczano, wszystkiego
brakowało, mimo, że podobno, cała RWPG na nich i dla nich pracowała. Dla
dziesiątków państw powrót do kapitalistycznego systemu gospodarczego jest równoznaczny z nowoczesnością i normalnością.
Od
razu ciśnie się pytanie — czy np. taka Rosja stanie się jeszcze bardziej
nowoczesna, jeśli odłączy się od niej Jakucja, Kałmucja albo Tatarstan? Może
tak, a może nie, nie będę prorokować. Resentymenty jednak pozostały, bo któż,
kto był najważniejszy i najlepszy, zechce po dobrej woli przekwalifikować się
do drugiej ligi. A od czasów, co najmniej Iwana Groźnego, każdy władca przyłączał
do matuszki Rosji choćby po parę powiatów, zaś Gorbaczow oddał wszystko bez
jednego wystrzału. Czyż może więc liczyć na miłe słowo u swych rówieśników i życzliwą pamięć?
Niektórzy,
wcześniej tęskniący za kapitalizmem i podnoszący pod niebiosa jego uroki,
dali się jednak całkowicie zaskoczyć i kapitalizm, mimo że trwa dopiero 20
lat, już im się przejadł, chętnie zastąpiliby go czymś innym, bardziej
lekkostrawnym. A przecież, jak wygląda i czym grozi ten ustrój, można się
było dowiedzieć i domyślić żyjąc w socjalizmie. Przecież i wtedy
funkcjonowały niektóre, czysto kapitalistyczne instytucje. Żeby nie szukać
daleko — giełda samochodowa, badylarze i waluciarze. Przecież ci ludzie
funkcjonowali właśnie dzięki temu, że uwzględniali prawa rynkowe epoki kiełkującego
kapitalizmu, przytłumione lub ignorowane przez obowiązującą doktrynę
ekonomiczną. Nawet ci, którzy musieli działać zgodnie z obowiązującymi
regułami, dyrektorzy państwowych przedsiębiorstw a i sekretarze Partii,
doskonale zdawali sobie sprawę, że istnieje jeszcze jeden towar, czasem zgoła
bezcenny, którego nie ujmują żadne statystyki — były to dojścia i układy.
Nie wystarczało mieć pieniądze, te mieli prawie wszyscy, aby kupić, nie ważne
czy modny ortalionowy włoski płaszcz, czy kolorowy japoński telewizor czy
uszczelkę, bez której mogło zawalić się wykonanie mobilizującego, trudnego
acz realnego planu produkcyjnego, trzeba było jeszcze mieć do tych towarów
dojście, najlepiej być w dobrym jednym albo i kilku układach.
Niektórym
tak zakarbowały się te układy w pamięci, że nie wyobrażają sobie, aby w kapitalizmie mogło być inaczej, dlatego każdy sukces sąsiada czy konkurenta,
jest w ich oczach dowodem istnienia układu, zmowy, czasem wszechświatowego
spisku. Pół biedy, gdy sądzi tak prosty człowiek, gorzej, gdy ktoś
prominentny, bo jego słowa brane są za dobrą monetę, a jest to fałszywa
moneta, odbierająca chęć do pracy, do aktywności, do przedsiębiorczości.
Ponieważ założenie konta w banku czy użytkowanie internetu stanowi czasem
nieprzekraczalną trudność, zapewne dostępną tylko dla ludzi z układu, to biorą się
oni za rządzenie państwem, bo to wydaje im się znacznie łatwiejsze.
W
kapitalizmie też trzeba mieć dojścia, jednak z tą różnicą, że prostemu
człowiekowi one są zupełnie zbędne, natomiast konieczne przedsiębiorcom.
Wiedzieli o tym np. dyrektorzy Lockheeda, którzy zrobili wszystko, co było w ich mocy, aby zdobyć zamówienie na swoje samoloty. Zrobili więc to, co
nakazywał im zdrowy rozsądek; dali przyszłym odbiorcom spore upusty na cenie, a w dowód swoich dobrych intencji zrobili to jeszcze przed transakcją. Nie
wszyscy jednak poznali się na tym, prasa narobiła krzyku o łapówkach. Czym
jednak różni się łapówka w kapitalizmie od dojścia w socjalizmie? W socjalizmie brał ten, kto miał dostęp do towaru, a więc ekspedientka w sklepie z rajstopami czy pracownik stacji benzynowej, w kapitalizmie jest
analogicznie, czyli wręcz odwrotnie, łapówki daje ten, kto ma towar i chce go
szybko sprzedać.
Każdy
sprzedający na giełdzie samochód czy rower, waluciarz skupujący lub sprzedający
dolary albo przemytnik handlujący kożuchami z Turcji zachowywał się
nadzwyczaj racjonalnie, wiedząc, że cenę ustala niewidzialna ręka rynku. Czy z tego nie wynika, że kapitalizm jest po prostu normalnym stanem rzeczy,
przynajmniej w teraźniejszości i dającej się przewidzieć przyszłości?
Trochę
inaczej zachowali się w momencie powrotu kapitalizmu różni wybitni 'działacze
gospodarczy', kierujący z oddaniem socjalistycznymi przedsiębiorstwami.
Zamiast wolny czas poświęcić na rzetelną lekturę choćby „Kapitału", a bardziej od „Kapitału" przydałaby im się lektura Balzaka czy Dickensa,
wiedzę o realiach kapitalizmu czerpali z filmu „Dynastia", sądząc, że to
oraz stare układy wystarczą im do skutecznego prowadzenia własnych firm.
Praktyka okazała się mniej kolorowa, więc kilkoro z nich mocno się zdziwiło,
gdy dosięgła ich niewidzialna ręka rynku, czasem w prokuratorskiej todze.
Niektórym
już marzy się ponowne obalenie kapitalizmu, choć robotnikom amerykańskim i zachodnim ani to w głowie mimo tylu lat życia w ucisku i znoszenia od pokoleń
wyzysku. Być może, po prostu przywykli. Raczkujących rewolucjonistów muszę
jednak rozczarować; w Muzeum Brytyjskim nie zauważono nikogo, kto by pisał
aktualną wersję „Kapitału", nie obraduje też tam żadna Międzynarodówka. W Poroninie ani Zurychu nikt nie redaguje „Iskry", z której ma rozgorzeć płomień, w Kraju Turuchańskim żaden Koba nie planuje ucieczki a i w Magdeburgu cela
wolna. Co prawda, na Syberii przebywa aktualnie kilku ambitnych, którym marzy
się Kreml, ale im też nie w głowie walka z kapitalizmem, nawet wręcz
przeciwnie.
Kiedy
już zaczynałem samodzielnie dochodzić do wniosku, że pytanie o nowoczesność
jest najprawdopodobniej źle sformułowane i byłem tuż, tuż od odkrycia
nowego społecznego prawa, wtrącił się do dyskusji min. Zdrojewski ze swoim
Europejskim Kongresem Kultury. Nawet w najśmielszych rojeniach nie sądziłem,
że w sukurs przyjdzie mi p. Profesor Z. Bauman ze swoim wykładem na
inauguracji tego Kongresu, jeśli, rzecz prosta, dobrze zrozumiałem niektóre wątki z jego wykładu.
Wykład
Profesora zrozumiałem tak, że zamiast starej, wypróbowanej zasady 'dziel i rządź' proponuje On — 'jednocz, ale niech się rządzą sami', czyli
praktyczną odpowiedź na działanie owych przeciwstawnych
sił — globalizacji i rozdrobnienia, — o jakich miał mówić Boutros-Ghali.
No,
bo proszę spojrzeć na polityczną mapę Europy. W każdym kraju zawodowa armia
pod wspólnym NATO-skim dowództwem, polityka zagraniczna wspólna, polityka
rolna wspólna, sądy i banki od rządów niezależne, waluta wspólna, granic
nie ma, wiz i paszportów nie ma. Właściwie to prawie niczego, co kojarzyłoby
się z państwem, jako 'aparatem ucisku i przemocy' już nie ma, za to
wszystkiego innego jest aż w nadmiarze.
Jest
jednak coś, co różni Krakusa od Tyrolczyka i Gaskończyka, a ich wszystkich
od Szkota, a tym czymś jest kultura.
Przyszłość
wg Profesora, a więc i prawdopodobnie nowoczesność, to archipelag, mozaika
diaspor, małych społeczności, robiących to, co uważają za przyjemne i pożyteczne.
Może więc w przyszłości zdarzyć się, że krzesanego tańczyć będą w Pirenejach albo Alpach, nad Wisłą tańczyć flamenco, a nad Radunią jodłować z tyrolska. Czy jest w tym coś niebezpiecznego? Chyba tylko to, że mogą wystąpić
nieporozumienia, kiedy to czarnowłosy Hiszpan zapędzi się do Bukowiny Tatrzańskiej a Jontek niewłaściwie zrozumie jego intencje względem Maryny. Trzeba więc położyć
większy nacisk na naukę języka angloeuropejskiego i nieporozumień będzie można
uniknąć.
Problem
może polegać jednak na tym, że niektórzy nie chcą rządzić się sami, lecz
rządzić innymi. Chętnie zobaczyłbym jakąś republikę czy choćby tylko
autonomiczną gminę wszechpolską, a przecież Borne Sulinowo czy kawał
Bieszczad stoją nieomal otworem. Nic prostszego, brać i pokazać wszystkim,
jak będzie wyglądać reszta kraju pod nowym, światłym, patriotycznym
kierownictwem. Jestem przekonany, że takie przedsięwzięcie zakończy się
sukcesem, argumentem jest choćby przykład powstałych na pustyni kibuców, choć
nie wiem czy jest to akurat najszczęśliwszy przykład. U nas warunki dużo łatwiejsze,
pomysłowość i smykałka dużo większa, o patriotycznym zapale, że nie
wspomnę. Ale dla wielu to chyba zbyt małe, zbyt ciasne pole do popisu,
woleliby od razu coś większego. Mam tylko obawę, że zamiast mozaiki diaspor
chętniej widzieliby archipelag enklaw albo i gett.
Mimo
wszystko, Europa ma szanse znowu wybić się na nauczyciela nowoczesności, który
to urząd z wieku i urodzenia słusznie jej się należy.
Kto ma tego dokonać? — można zapytać. Odkąd powziąłem
wątpliwości, czy jakakolwiek władza jest w stanie wykoncypować formy
ustrojowe zadowalające wszystkich, skłaniam się ku myśli, że lepiej, gdy władza
po prostu nie zabrania obywatelom robienia rzeczy, które im wydają się pożyteczne,
nawet gdyby obywatele mieli się czasem sparzyć na swoich pomysłach. Myślę
też, że lepiej od władzy zbyt wiele nie wymagać, mamy już za sobą
kilkadziesiąt lat władzy, która potrafiła wszystko, a robiła to tylko z altruistycznych pobudek i też nie wszystkim było wtedy dobrze. Kto od władzy
zbyt wiele oczekuje, że zaraz zafunduje mu drugą Japonię, a dużo wcześniej
'drugą Polskę', potem drugą Irlandię, oszukuje sam siebie.
To może się dokonać samo, jeśli tylko spojrzymy na świat i na siebie z życzliwością i tolerancją.
« Articles and essays (Published: 13-09-2011 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 2223 |
|