|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Society »
Sceptyk w Afryce Author of this text: Leo Igwe
Translation: Monika Kasińska
Urodziłem się
sceptykiem. Dorastałem, by się o tym przekonać. Co najciekawsze, urodziłem
się w kraju i na kontynencie, gdzie większość ludzi raczej nie skłania się
ku sceptycyzmowi i gdzie wątpienie, kwestionowanie i podważanie powszechnych mądrości
wywołuje dezaprobatę. Moje społeczeństwo składa się z ludzi, z których większość
podąża za ślepą wiarą oraz bezkrytycznie przyjmuje wszelkie doktryny i dogmaty.
Urodziłem się 41
lat temu w odległej wiosce, Mbaise, w południowo wschodniej Nigerii. Wychowywałem
się w religijnej rodzinie, w której rodzice były animistami, lecz zmuszono
ich do przyjęcia chrześcijaństwa. Mój ojciec powiedział mi, że przeszedł
na chrześcijaństwo, aby móc uzyskać formalne wykształcenie. Formalne
wykształcenie było wtedy w rękach chrześcijańskich misjonarzy, którzy
wykorzystywali je, aby nawracać lokalną ludność. Tak właśnie mój ojciec
został chrześcijaninem. Tak większość ludzi w Nigerii została chrześcijanami.
Moja społeczność jest bardzo religijna, przesądna i dogmatyczna. Kładzie się
za duży nacisk na duchowość, siły nadprzyrodzone i okultyzm. Niewidzialne i niemożliwe do objęcia rozumem zjawiska stale nawiedzają życie ludności.
Jednocześnie istnieje bardzo dużo ignorancji, biedy i smutku. Ogólnie rzecz
biorąc, życie jest bardzo trudne, krótkie i na dość prymitywnym poziomie.
Większość ludzi żyje w ciągłym lęku, zwłaszcza przed nieznanym. Większość z nich egzystuje na skraju cywilizacji.
Dorastałem w środowisku,
gdzie chodzenie do szkoły było przywilejem, nie prawem. Wychowywałem się w społeczeństwie,
gdzie dla większości rodziców posyłanie dzieci do szkoły nie było obowiązkiem,
lecz niechętnie wykonywaną przysługą, ale mnie i tak wysyłano na zajęcia.
Byłem „uprzywilejowany", ponieważ uczęszczałem do szkoły
misjonarzy. Piszę „uprzywilejowany", ponieważ szkoły prowadzone
przez misjonarzy, a zwłaszcza ich seminaria duchowne, były w tamtym czasie
jednymi z najlepszych placówek edukacyjnych w okolicy. Tylu rodziców z niecierpliwością wyczekiwało dnia, gdy będą mogli posłać swoje dzieci do
szkół misjonarzy, niezależnie od tego, czy naprawdę wierzyli w ich misję
czy nie. Aczkolwiek w dalszym ciągu było też wiele rodzin, które nie mogły
sobie pozwolić na kształcenie dzieci w tego typu placówkach. W związku z tym
musiały posyłać je do szkół publicznych, gdzie dzieci otrzymywały skromne
wykształcenie lub żadne.
Wielu z moich
przyjaciół rzuciło szkołę, czasem z powodu nacisków rodziców, którzy
albo przewidzieli dla nich małżeństwo — zwłaszcza gdy chodzi o dziewczęta -
albo chcieli, by zajęli się drobnym handlem i zaczęli w ten sposób zarabiać.
Wielu z nich zajęło się sprzedażą lub podjęło prace techniczne bez
jakiegokolwiek formalnego wykształcenia, z kolei inni wyjechali do sąsiadujących
państw w nadziei, że rozpoczną tam lepsze życie. Zazwyczaj podróżowali zatłoczonymi
łodziami, które niekiedy wywracały się do góry dnem i tak ich podróż kończyła
się na otwartym morzu.
Spędziłem w seminariach duchownych 12 lat zarówno jako student, jak i wykładowca. Moja
matka odegrała bardzo ważną rolę w wyborze przeze mnie seminarium
duchownego. Powiedziała, że jej celem nie było wychowanie mnie na księdza,
lecz umożliwienie mi uzyskania porządnego wykształcenia. Podczas mojego
pobytu w seminarium, zaobserwowałem wiele wad edukacji opartej na religii.
Zauważyłem, że istnieje sporo brakujących ogniw w systemie kształcenia
oferowanym przez szkoły misjonarzy. Otworzyło mi to oczy na sposób, w jaki
księża odgrywając rolę boga, wykorzystywali tę niejednoznaczną koncepcję,
by oszukiwać i tyranizować łatwowiernych, słabych ludzi.
Zrozumiałem, że nadzieja tkwi w liberalnym i wolnomyślicielskim podejściu
do edukacji.
Odkryłem także, że
edukacja oparta na wierze była tak naprawdę zakamuflowaną indoktrynacją
religijną. Szkoły stanowiły narzędzia do nawracania i ewangelizacji. Były
zatem przedłużeniem kościoła. W systemie szkolnictwa nie było bowiem
miejsca ani na wątpliwości, ani na logiczne i krytyczne myślenie.
To właśnie podczas mojego pobytu w seminarium zacząłem kwestionować
tradycyjne chrześcijańskie dogmaty. Aczkolwiek zachowywałem te przemyślenia
dla siebie. Nie mogłem „wątpić otwarcie". Nie mogłem też wątpić
na głos.
Gdy byłem studentem,
jedną z myśli, jakie zaprzątały mój umysł w tamtym okresie była
powszechność przesądów i związane z nimi nadużycia oraz okrucieństwa, w szczególności wiara w czary, praktykowanie rytualnych morderstw oraz rzucanie
uroków. Te tradycyjne wierzenia oraz praktyki nie przyczyniły się do rozwoju i dobrego prosperowania mojego społeczeństwa. Spowodowały natomiast stagnację i niedorozwój. Nie mogłem znaleźć żadnych dowodów potwierdzających
jakiekolwiek z tych licznych irracjonalnych przekonań, łącznie z absurdalnymi doktrynami
wprowadzonymi przez chrześcijańskich misjonarzy i arabskich dżihadystów, które
sprawiły, że wielu ludzi tkwiło w mroku, a ich życia były zniszczone. Tak,
zacząłem kwestionować te przekonania, a one, oczywiście, zaczęły rozpadać
się jak domek z kart. Te przesądy, których niewolnikami byli moi ludzie, zaczęły
się topić niczym wosk położony na rozgrzanym piecu krytycznej analizy i logicznego myślenia. Dostrzegłem światełko w tunelu. I tak jak powiedział
Goethe, pragnąłem więcej i więcej tego światła.
W 1994 r. opuściłem
seminarium, by następnie założyć grupy humanistów i sceptyków, ponieważ
miałem silne poczucie, że moi ludzie potrzebowali jakiejś alternatywy dla
dogmatycznych religii i przesądów. Sądziłem, że to najlepszy sposób, by
pozostać przy zdrowych zmysłach i uzdrowić społeczeństwo. Wierzyłem, że w ten sposób znacząco przyczynię się do oświecenia i przebudzenia moich ludzi z tego dogmatycznego marazmu. Aczkolwiek zdawałem sobie sprawę z faktu, iż
nie będzie to łatwe zadanie. Wiedziałem, że mogę odnieść porażkę, stać
się frustratem lub nawet zostać zabitym, ale byłem przekonany, że pomimo tych wszystkich zagrożeń, utworzenie grup polemicznych było znacznie
lepszym rozwiązaniem niż nie robienie niczego. Jestem jedną z tych osób, które
uważają, że ludzie rozpowszechniający dogmaty i przesądy triumfują wtedy,
gdy krytyczne umysły nie zadają pytań, nic nie robią i nic nie mówią.
W moim kraju, sceptyk
nie jest kimś normalnym dla osób w moim wieku, w zasadzie dla osób w każdym
wieku, z każdego pokolenia, mojego koloru skóry i na moim kontynencie.
Sceptyczny punkt widzenia nie jest czymś, z czym większość ludzi takich jak
my tutaj, chętnie by się identyfikowało. Ogólne przekonanie jest takie, że
sceptyków powinno się nie zauważać — nie należy się z nimi liczyć. Głos
sceptyka — irytujący i bluźnierczy — nie powinien być słyszalny. Ruch
sceptyczny nie powinien mieć przywódcy. Dla większości Afrykańczyków,
sceptycyzm to ideologia zachodnia wraz z jej demoralizującym wpływem na społeczeństwo, a nie spuścizna humanizmu. Większość ludzi uważa, że sceptycyzm należy do
kultury białych, a przecież nie jest to wcale prawdą.
Ogólnie panujący
pogląd jest taki, że racjonalizm sceptyczny jest w opozycji do norm społecznych:
norm dotyczących tego, jakim należy być, jak żyć, „myśleć",
poznawać świat, zachowywać się i reagować. Nawet wśród osób
„wykształconych" lub wśród tzw. elit w Afryce, sceptycyzm stanowi bardzo
rzadki towar. Zdrowy rozsądek wcale nie jest zdrowy. Panuje pogarda dla myślenia
krytycznego. Muszę przyznać, że istnieje pewien podstęp w ślepej wierze i dogmatach, albowiem większość ludzi uważa, że więcej sensu jest w absurdzie niż w zdrowym rozsądku czy logicznym myśleniu. W istocie sceptycyzm
zajmuje bardzo ograniczone miejsce w afrykańskiej tradycji kulturowej i intelektualnej.
Tekst oryginału.
Butterflies and
Wheels, 6 września 2011 r.
« (Published: 25-09-2011 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 2261 |
|