|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Philosophy » »
Nasze cnoty [2] Author of this text: Fryderyk Nietzsche
Zmysł historyczny (czyli zdolność szybkiego odgadywania
hierarchii w osądach wartości, wedle których żył lud jakiś, społeczeństwo
lub człowiek, instynkt wieszczy co do wzajemnych zależności tychże osądów,
co do stosunku znaczenia wartości do znaczenia sił działających): zmysł ten
historyczny, który my europejczycy uważamy za naszą właściwość, przybył
do nas w orszaku czarującego i szalonego półbarbarzyństwa, w którem
skutkiem demokratycznego pomieszania się ras i stanów pogrążyła się
Europa, — dopiero wiek dziewiętnasty poznał ten zmysł, uznał go za swój
zmysł szósty. Przeszłość każdej formy i sposobu życia, przeszłość
kultur, co ongi znajdowały się tuż obok siebie, tuż ponad sobą, dzięki
temu pomieszaniu przelewa się w nasze nowoczesne dusze, instynkty nasze bieżą
zewsząd wstecz, my sami jesteśmy rodzajem chaosu -: ostatecznie duchowi, jak
już powiedziano, wychodzi to na dobre. Skutkiem naszego półbarbarzyństwa ciała i żądz mamy na wszystkie strony tajemne dostępy, jakich nie posiadały nigdy
epoki dostojne, przedewszystkiem zaś dostępy do labiryntów niezupełnych
kultur oraz wszelkiego półbarbarzyństwa, jakie kiedykolwiek istniało na
ziemi; a ponieważ najznamienitsza część kultury ludzkiej była dotychczas
jeno półbarbarzyństwem, przeto zmysł historyczny jest omal instynktem i zmysłem
wszystkiego, smakiem i językiem do wszystkiego: dowodzi to zarazem, iż jest
niedostojnym zmysłem. Rozkoszujemy się znów na przykład Homerem: snadź
najcelniejszy to nasz nabytek, iż umiemy lubować się Homerem, którego nie
tak łatwo umieją i umieli przyswoić sobie ludzie o kulturze dostojnej (na
przykład Francuzi siedemnastowiecza, jak Saint-Evremond, zarzucający mu esprit
vaste, a nawet jeszcze ostatnie ich echo, Wolter), — którym rozkoszować
się omal nie pozwalali sobie. Nader określone tak i nie podniebienia, łatwo
pobudliwy wstręt, nieskora opieszałość względem wszystkiego obcego, odraza
nawet do niesmaku, spowodowanego żywszą ciekawością, i w ogóle niechęć, z jaką każda dostojna i poprzestająca na sobie kultura przyznaje się do nowej
pożądliwości, do niezadowolenia ze swego i podziwu dla obcego: wszystko to
usposabia i nastraja ich nieprzychylnie dla najlepszych nawet rzeczy na świecie,
które własnością ich nie są lub łupem stać się nie mogą, — i żaden
zmysł dla ludzi takich niezrozumialszym nie jest, niż właśnie zmysł
historyczny oraz uniżoność jego gminnej ciekawości. Nie inaczej jest ze
Szekspirem, z tą zdumiewającą hiszpańsko — maurytańsko — saską syntezą
smaku, z której starodawny Ateńczyk z drużyny aischylosowskiej śmiałby się
lub złościł do rozpuku: my atoli — przyjmujemy dziką tę pstrociznę, ten
odmęt przejawów najpieściwszych, najpospolitszych i najsztuczniejszych z utajoną serdecznością i życzliwością, rozkoszujemy się nim ni to dla nas
właśnie zachowanym wykwintem sztuki, zaś ohydne wyziewy i pobliże
angielskiego pospólstwa, w których żywię sztuka i smak Szekspira, nie więcej
nas rażą niż na przykład na Chiaja w Neapolu: gdzie wszystkie zmysły nasze
są upojone i zachwycone, acz w powietrzu czuć też niewątpliwie ścieki
dzielnic, zamieszkałych przez pospólstwo. My ludzie o historycznym zmyśle:
mamy i my bezsprzecznie nasze cnoty, — jesteśmy niewybredni, niesamolubni,
skromni, dzielni, pełni samoprzezwyciężenia, pełni oddania się, bardzo wdzięczni,
bardzo cierpliwi, bardzo uprzedzający: — mimo to wszystko snadź nie jesteśmy w zbyt dobrym smaku. Wyznajmyż wreszcie przed sobą: co nam ludziom o historycznym zmyśle najtrudniej pojąć, wyczuć, polubić, w czem nam najciężej
zasmakować przychodzi, względem czego jesteśmy w istocie uprzedzeni i niemal
wrodzy: to właśnie stanowi doskonałość i ostateczną dojrzałość każdej
kultury i sztuki, jest właściwem dostojeństwem dzieł ludzi, ich momentem
ciszy morskiej i halkyońskiego poprzestawania na sobie, złocistością i chłodem,
znamionującym wszystkie rzeczy już dokonane. Może nasza wielka historycznego
zmysłu cnota tworzy konieczne przeciwieństwa do dobrego smaku, co najmniej do
najlepszego smaku, i jeno źle, jeno opieszale, jeno z przymusem jesteśmy
zdolni odtwarzać w sobie owe drobne, krótkie i najwyższe mgnienia szczęścia i wniebowzięcia ludzkiego żywota tu i ówdzie rozbłyskające niekiedy, owe
chwile i cudy, gdy jakaś wielka siła stawała dobrowolnie przed bezmiarem i bezbrzeżem -, gdy przepełniała duszę subtelna rozkosz nagłego okiełznania i skamienienia, silnego postawienia i ukrzepienia stopy na drżącej jeszcze
ziemi. Miara jest nam obcą, powiedzmy to sobie; bodziec nasz jest właśnie bodźcem
nieskończoności, niezmierzoności. Gdyby jeździec na parskającym w cwale
rumaku, wobec nieskończoności wypuszczamy z rąk wodze, my ludzie nowocześni,
my barbarzyńcy napoły, — i tam dopiero doznajemy błogości, gdzie w największem — jesteśmy niebezpieczeństwie.
Czy hedonizm, czy pessymizm, czy utylitaryzm, czy
eudaimonizm: wszystkie te rodzaje myślenia, oznaczające wartość rzeczy miarą
rozkoszy i boleści, to znaczy miarą stanów towarzyszących i rzeczy
ubocznych, są przednioplanowymi sposobami myślenia i naiwnościami, na które
człowiek, swej kształtującej mocy i artystycznego sumienia świadom, spojrzy
nie bez szyderstwa a także nie bez współczucia. Współczucia dla wasi nie
jest to wprawdzie współczucie dla niedoli ludzkiej, dla społeczeństwa oraz
jego chorych i rozbitków, dla zbrodniarzy i wykolejeńców, leżących dokoła
nas pokotem; a tem mniej dla szemrzących, uciśnionych, skłonnych do rokoszu
warstw niewolniczych, dążących do władania — zwą je swobodą -. Współczucie
nasze jest górniejszem, dalej widzącem współczuciem: -widzimy, jak człowiek
się umniejsza, jak wy go umniejszacie! — i bywają chwile, kiedy właśnie
waszemu współczuciu z nieopisanym przyglądamy się lękiem, kiedy opieramy się
temu współczuciu, — gdy stateczność wasza zda się nam niebezpieczniejszą
od jakiejkolwiek płochości. Pragniecie o ile możności — a niemasz szaleńszego o ile możności — usunąć cierpienie; a my? — zda się po prostu, iż
wolelibyśmy, by stało się jeszcze głębszem i gorszem niźli bywało
kiedykolwiek! Pomyślność, jak wy ją rozumiecie — toć to nie żaden cel,
toć zda się nam ona końcem! Stanem, który człowieka czyni wnet śmiesznym i pogardy godnym, — który rozbudza życzenie jego zagłady! Chów cierpienia,
wielkiego; cierpienia — nie wiecież, iż jeno chów ten stwarzał dotychczas
wszystkie wywyższenia człowieka? Owo napięcie duszy w nieszczęściu, napawające
ją mocą, drżenie jej wobec wielkiej zatraty, jej wynalazczość i dzielność w znoszeniu, wytrzymywaniu, wykładaniu, wyzyskiwaniu nieszczęścia, i co tylko
dano jej głębi, tajemnicy, maski, ducha, przebiegłości, wielkości: — nie
byłoż to darem cierpienia, nie wyhodowałoż tego wielkie cierpienie?
Stworzenie i stworzyciel kojarzą się w człowieku: człowiek jest materyą,
okruchem, odpadkiem, gliną, kałem, brednią, chaosem; ale w człowieku kryje
się także stwórca, kształciciel, twardość młota; boskość widza i siódmy
dzień: — rozumiecież to przeciwieństwo? I że współczucie wasze ma na
celu stworzenie w człowieku, to, co musi być kształtowane, kruszone, kowane,
darte, palone, żarzone, wyszlachetniane, — co koniecznie cierpieć musi i cierpieć powinno? Zaś współczucie nasze — nie pojmujecież, kogo ma na
względzie to odmienne współczucie nasze, gdy się opiera waszemu współczuciu
jako najpośledniejszemu ze wszystkich słabostek i rozdelikaceń? — Zatem współczucie
przeciwko współczuciu! — Powtarzam atoli, iż istnieją górniejsze
problematy od wszystkich problematów rozkoszy, cierpienia i współczucia; a każda
filozofia, co tylko dokoła nich się obraca, jest naiwnością.
My immoraliści! — Świat ten, który nas obchodzi, w którym
dano nam lękać się i kochać, ten niewidzialny, niedosłyszalny niemal świat
subtelnych rozkazów subtelnych posłuchów, świat, którego omal w każdem
dotyczy znaczeniu, zawiły, zwodniczy, pieściwy: to pewna, że świat ten
dobrze jest broniony przed prostackimi widzami oraz poufałą ciekawością!
Ciasny siecią i giezłem obowiązków jesteśmy spowici i wyzwolić się z nich
nie możemy -, w tem właśnie jesteśmy ludźmi obowiązku, i my także!
Niekiedy, co prawda, tańczymy w swych łańcuchach i śród swych mieczów; częściej,
co także jest prawdą, zgrzytamy w nich zębami i niecierpliwimy się tajemną
naszego losu srogością. Lecz choćbyśmy czynili nie wiedzieć co: kpy i pozór
orzekną przeciwko nam to ludzie bez obowiązku — kpy i pozór są zawsze
przeciwko nam.
Prawość, o ile jest tą naszą cnotą, z której
wyjarzmić się nie możemy my wolne duchy — do prawości zatem będziemy się
przykładali z całą złośliwością i miłością i nie zaniedbamy niczego,
by się doskonalić w tej jedynej cnocie, która nam jeszcze pozostała: niechaj
blask jej ni to ozlotne modre szydercze wieczorne zorze zalegnie kiedyś nad tą
starzejącą się kulturą i jej głuchą posępną powagą! A gdy pomimo
wszystko prawość nasza pewnego dnia się znuży, wzdychać i przeciągać się
zacznie, gdy dojmie jej surowość nasza, gdy zapragnie, by jej było lepiej, lżej,
pieściwiej gdyby jakiemuś przyjemnemu występkowi: bądźmyż nieublagalni my
ostatni stoicy i szliśmy jej z pomocą to wszystko, co jest w nas dyabelstwem, — nasz wstręt do nieokrzesania i nawiasowości, nasze nitimur in vetitum,
naszą awanturniczą odwagę, naszą wytrawną i wybredną ciekawość, naszą
najsubtelniejszą najskrytszą najbardziej uduchowioną wolę mocy i pokonania
świata, co pożądliwie dokoła wszystkich krain przeszłości błąka się i krąży, — ze wszystkimi dyabłami naszymi spieszmy bóstwu naszemu na pomoc!
Jest to prawdopodobne, iż nie poznają nas przeto i wezmą za kogoś innego: i cóż stąd! Że powiedzą: prawość ich — to ich dyabelstwo i nic ponadto! i cóż stąd! Chociażby nawet słuszność była po ich stronie! Nie byłyż
wszystkie dotychczasowe bogi takimi przechrzczonymi, przedzierzgnionymi w świętych
dyabłami? I cóż ostatecznie wiemy o sobie? I jak zwać się ma duch, który
nas prowadzi? (rzecz to nazwania). I ile duchów kryjemy w sobie? Prawość
nasza, my wolne duchy — baczmy, żeby nie stała się próżnością naszą,
strojem i błyskotką, rubieżą i głupotą! Każda cnota skłania się do głupoty,
każda głupota do cnoty; głupi aż do świętości powiadają Rosyanie, -
baczmyż, abyśmy z nadmiaru prawości nie stali się w końcu świętymi i nudziarzami! Nie jest-że życie stokrotnie za krótkie, by w niem — się
nudzić? Toć trzebaby w wieczne uwierzyć życie, żeby — - -
Proszę wybaczyć mi odkrycie, iż cała filozofia moralna
była dotychczas nudną i należała do środków nasennych, — i że nic tak
cnoty w mych oczach nie obniża, jak to nudziarstwo jej rzeczników; z czego
zresztą nie czynię bynajmniej zarzutu przeciwko powszechnej jej użyteczności.
Rzecz to ważna, by możliwie najmniej ludzi zastanawiało się nad morałem, — zatem jeszcze ważniejsza, żeby morał nie stał się snadź pewnego dnia
zajmującym! Lecz nie oddawajmy się płonnym troskom! Sprawa ta przedstawia się
obecnie jeszcze tak, jak się przedstawiała dotychczas zawsze: nie widzę w Europie nikogo, ktoby miał (lub dawał) o tem pojęcie, iż zajmowanie się
morałem mogłoby być uprawiane niebezpiecznie, kusząco, zwodniczo,- że mogłoby
zaciężyć przeznaczeniem! Przyjrzyjmy się na przykład niestrudzonym,
nieuniknionym utylitarystom angielskim, którzy czcigodnie i niezgrabnie plączą
się śladami Bentham'a (pewne porównanie homeryckie powiada to wyraźniej),
podobnie jak on sam plątał się już śladami czcigodnego Helvetius'a (nie,
nie był to niebezpieczny człowiek, ten Helvetius, ce senateur Pococurante,
jak powiada Galiani -). Żadnej nowej myśli, żadnego ładu i składu dawnej
myśli, żadnej nawet istotnej historyi pomyślanego dawniej: niemożliwa w całości
literatura, o ile nie umie się przyprawić jej szczyptą złośliwości. Bowiem i do tych moralistów (których koniecznie z uboczną musi się czytać myślą,
jeśli w ogóle czytać ich się musi -) zakradła się prastara angielska
wada, zwana cant, moralną zaś będąca tartufferyą, ukrytą tym
razem pod nową naukowości formą; a nie brak im także tajemnego opędzania się
wyrzutom sumienia, które, rzecz prosta, mimo całego naukowego zajmowania się
morałem rasę dawnych purytanów przecież udręczać muszą. (Nie jest-że
moralista przeciwieństwem do purytanina? Mianowicie jako myśliciel, który
pojmuje morał jako coś zagadkowego, pytajnikowego, słowem, jako problemat?
Nie byłożby moralizowanie — czemś niemoralnem?) Ostatecznie pragną oni
wszyscy, by słuszność była udziałem moralności angielskiej: gdyż w ten właśnie
sposób służy się najlepiej sprawie ludzkości, lub pospolitemu dobru lub
pomyślności ogółu, nie! pomyślności Anglii; wszystkiemi siłami chcieliby
sobie dowieść, iż dążenie do angielskiego szczęścia, mam na myśli, do comfortu
i fashion (zaś w najpierwszym rzędzie do krzesła w parlamencie) jest
też zarazem prawą ścieżką cnoty, ba nawet, że na tem właśnie dążeniu
polegała wszystka cnota, jaka istniała dotychczas na świecie. Żadne z tych
ociężałych, zaniepokojonych w swem sumieniu zwierząt stadnych, (które sprawą
egoizmu, jako sprawą ogólnej pomyślności kierować się podejmują -) nie
chce coś niecoś przewąchać i wiedzieć, iż pomyślność ogólna nie jest
żadnym ideałem, żadnym celem, żadnem dającem się bliżej określić pojęciem,
lecz jeno środkiem na wymioty, — iż to, co dla jednego jest słusznem, żadną
miarą nie może być słusznem dla drugiego, iż żądanie jednakiego dla
wszystkich morału jest pokrzywdzeniem wyższych właśnie ludzi, słowem, że
istnieje hierarchia dostojeństwa między człowiekiem a człowiekiem, zatem także
między morałem a morałem. Skromny to i zasadniczo mierny rodzaj człowieka ci
utylitarni Anglicy i, jak już wspomniałem: o ile są nudni, niemasz
dostatecznych słów uznania dla ich pożyteczności. Należałoby dodawać im
jeszcze otuchy: do czego zmierzają też po części następujące rymy:
Cześć, przy taczkach myśl was krzepi,
Że im dłużej, temci lepiej,
Sztywne nogi, sztywne łby -
Nienatchnieni, niejowialni,
W swej mierności niezniszczalni,
Sans genie et sans espirit!
1 2 3 4 Dalej..
« (Published: 01-09-2002 Last change: 05-02-2005)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 2346 |
|