|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Reading room »
Zbłąkane dzieci [2] Author of this text: Lucjan Ferus
Czy
nie zaniepokoiło was, iż od wieków, od tysiącleci popełniamy te same błędy,
dajemy się nabierać na te same obietnice i ciągle nadal uważamy, iż
wystarczy zniszczyć tych, którzy krytykują władzę polityczną i duchową,
aby świat stał się lepszy,… iż wystarczy siłą ujednolicić wszystkie światopoglądy
do jednego słusznego, aby zapanowało dobro i sprawiedliwość?!… Czy nie
zaniepokoiło i nie zastanowiło was nigdy, skąd tyle zła na tym ponoć
najlepszym ze światów?… Nie myśleliście skąd to wszystko się bierze?...
Jakie ma przyczyny? — podszedł do łoża na którym leżała ich Matka,
obserwując tę scenę w milczeniu i wskazując na nią palcem, rzekł dobitnym
tonem: — To ona jest temu
wszystkiemu winna!… Nasza Matka Natura!… To jej prawa nosimy w sobie i to
one są przyczyną wszelkiego zła i nieszczęść jakie dotknęły nasz
rodzaj!… A może macie jeszcze jakieś wątpliwości pod tym względem? -
wodził wzrokiem od twarzy do twarzy, zaglądając po kolei w oczy każdemu z nich. Niektórzy odwracali wzrok, inni spuszczali głowy, a jeszcze innym mocne
rumieńce barwiły lica.
Zapadła denerwująca cisza, przerywana tylko nierównymi oddechami
obecnych. W tej ciszy, padło gdzieś z kąta nieśmiałe pytanie: — No, a rozum, różniący nas od zwierząt… czy to nie od niej go dostaliśmy? — Na
dźwięk tego słowa, bracia i siostry zaczęli spoglądać po sobie z nadzieją i jedni przez drugich, mówili: — No właśnie!… rozum!… najpiękniejszy dar
obok miłości, jaki dostaliśmy od swej Matki!… Jeśli już ją krytykujemy
za nieludzkie prawa, jakie wpisała w nasze natury, musimy także pamiętać i o
tym: rozum także dostaliśmy od niej!… bez niego nie bylibyśmy ludźmi! — A potem spojrzeli wszyscy na najmłodszego z braci, czekając co im on odpowie.
Ten stojąc pośród nich z założonymi na piersiach rękoma, pokiwał wpierw głową z wyraźną dezaprobatą, a potem pochylił się ku Matce Naturze i rzekł
cicho:
-
Powiesz im sama Matko prawdę w jaki sposób doszło do powstania naszego
rozumu, czy ja mam to uczynić? -
Staruszka leżała w milczeniu, jedynie jej oczy płonęły jakimś gorączkowym
blaskiem, a na zapadłe policzki wystąpiły ciemne rumieńce. Jej chude ręce
zaciskały się na pościeli bezwiednie. Nie uczyniła żadnego gestu, ani nie
wyrzekła słowa, więc najmłodszy z braci odwrócił się ku pozostałym i rzekł: — Czy nie słyszeliście jak Matka sama powiedziała wam, iż naszym
prawdziwym Ojcem był przypadek? … Dlaczego zatem sądzicie, iż powstanie naszego rozumu nie
było również przypadkowe? — Wszyscy przenosili skonsternowane spojrzenia z Matki na niego i znów na Matkę, a w ich wzroku kryła się niema prośba:
-
Matko, powiedz, że to nieprawda!… Powiedz, że przynajmniej w tym przypadku
działałaś świadomie i w dobrej woli, obdarzając nas tym darem, który
pozwolił uzyskać nam samoświadomość i zdystansować się od zwierząt!...
Powiedz, ze to nieprawda! — Ale
ona milczała i jakby nie mogąc znieść tych błagalnych spojrzeń przymknęła
oczy jedynie. Najmłodszy z braci skinął głową parokrotnie, mówiąc tym
gestem: — Dobrze… zatem ja wam opowiem prawdę… Potem zamyślił się na
chwilę przywołując odległe wspomnienia, a następnie zaczął mówić.
Wszyscy słuchali go z uwagą. Już teraz nie oburzali się na jego słowa, nie
przerywali mu gniewnymi okrzykami, chociaż ich miny świadczyły o tym, że nie
do końca akceptują usłyszane rewelacje.
-
Nasz rozum nie został nam dany do
poznawania świata,
ale do walki o byt, tak jak kły i pazury. Dlatego jest on tak niedoskonały i ma tak mało pojemną i zawodną pamięć. To właśnie dlatego za prawdę uważamy
jedynie to, co jest dla nas korzyścią, a z filozofii jakie stosujemy w życiu,
najbliższa jest nam filozofia Kalego. Gdyby to było wszystko… Ale prawda o pochodzeniu naszego rozumu jest jeszcze bardziej przykra i trudniejsza do
zaakceptowania; Albowiem wszystko wskazuje na to, iż ta nasza chluba powstała
jako produkt uboczny… — przerwał w tym momencie bo od strony Łoża, na którym leżała ich
Matka, dobiegało jakby ciche jęknięcie. Wszystkie spojrzenia skierowały się w tamtą stronę.
Matka
Natura leżała nadal z przymkniętymi oczyma, ale silne rumieńce barwiące jej
policzki świadczyły, iż słucha z uwagą wypowiedzi swego najmłodszego syna.
Zatem znów zwrócili swój wzrok na niego, oczekując dalszego ciągu.
Najmłodszy z braci zapytał ich: — Czy wiecie co to jest redundacja? — Po ich niepewnych minach domyślił się, iż nie mają
pojęcia o czym mówi, więc wyjaśnił:
-
Jest to nadmiarowość… gdyby był tu z nami brat von Neumann, wytłumaczyłby wam, iż tam
gdzie nie ma możliwości stworzenia systemu z doskonałych elementów, używa
się ich niedoskonałych, ale zwielokrotnia ich
ilość i połączenia pomiędzy nimi, zabezpieczając się tym samym przed możliwością
awarii. Jeśli wysiądzie jeden element, jego zadanie przejmuje drugi, jeśli
wysiądzie drugi — zastępuje go trzeci itd. Jest to więc najprostszy sposób
aby z niedoskonałych części, stworzyć najbliższą doskonałości całość.
Albo ujmując to inaczej; niezawodność układu zbudowanego z zawodnych elementów
można zapewnić przez zwiększenie liczby tych elementów i połączeń między
nimi. Jest to właśnie wspomniana redundacja; nadmiarowość niezbędna dla
działania złożonego układu w trudnych warunkach. Rozumiecie w czym rzecz?
Kiwali
zgodnie głowami, iż go rozumieją, ale ich spojrzenia wyraźnie mówiły: — No
dobrze, ale co to ma wspólnego z naszym rozumem? — Najmłodszy uniósł dłoń w uspokajającym geście i powiedział:
-
Zaraz wam to wyjaśnię… ale przedtem musimy się cofnąć w dość odległą
przeszłość, bo to o czym będę mówił właśnie wtedy się zaczęło. Otóż
kiedy nasi przodkowie zeszli już z bezpiecznych drzew i zaczęli polować na
sawannie, bo zmusiły ich do tego szybko zmieniające się warunki klimatyczne,
ich mózgi zostały narażone na przegrzewanie się. Stres cieplny — właśnie
owo przegrzanie — zakłócał działalność neuronów mózgu pierwotnych łowców.
Nie wystarczyły istniejące, fizjologiczne systemy chłodzenia, zatem lepiej
przystosowani okazywali się ci, którzy mieli więcej neuronów i więcej połączeń
między nimi. Mózg — układ złożony — przystosował się do trudnej
sytuacji przez zwiększenie swej
złożoności, a więc rozrost i rozwój.
Nie muszę wam chyba wyjaśniać, że przystosowanie się do stresu
cieplnego może nastąpić w inny sposób. Na przykład u szybko biegających
zwierząt tropikalnych wykształciły się specjalne systemy chłodzenia mózgu,
więc nie musiał się on u nich powiększać. U innych, duża powierzchnia uszu
spełnia rolę chłodnicy krwi. Jednym słowem mamy szczęście, iż w naszym
przypadku adaptacja mózgu do stresu cieplnego poszła w kierunku rozwoju samego
mózgu… ale, czy to był zamierzony efekt, abyśmy uzyskali samoświadomość?...
Powiedz nam Matko Naturo,… czy o to ci chodzi?… Chciałaś nam dać
abstrakcyjny umysł świadomy świata i samego siebie?
Wszystkie oczy
skierowały się na staruszkę leżącą pośrodku nich. Lecz ona milczała
uparcie, jedynie przez jej twarz przebiegały jakieś nerwowe drgania. Przyglądała
im się spod półprzymkniętych powiek, ale co w tej chwili myślała nie mogli
wyczytać z jej wzroku.
Po
dłuższej chwili denerwującego milczenia najmłodszy z braci odpowiedzi na
roześmiał się gorzko i zawołał: — Nie!.. nie otrzymacie tej odpowiedzi!… gdyż
nasza Matka musiałaby przyznać, iż jej ukochane ponoć dziecko — Człowiek
Rozumny — powstało na drodze przypadku!… tak samo jak wszystko inne!… I taka jest prawda, czy się to komuś
podoba czy nie! — Zakończył swą wypowiedź głośnym uderzeniem ręki w oparcie krzesła. Potem usiadł na swym miejscu, powiódłszy wpierw uważnym
spojrzeniem po współbraciach, jakby chcąc upewnić się, czy dotarła do nich
prawda, którą im przekazał.
Pośród obecnych zapanowała ogólna konsternacja. Mówili coś do
siebie, przekrzykując się wzajemnie i gestykulując przy tym. Z tego słownego
chaosu można było wyłowić niektóre głośniejsze wypowiedzi: — Ee!… to
chyba niemożliwe!… Skąd on może to wiedzieć?!...Tak samo szalona hipoteza
jak i wiele innych!… A może ma rację?… Dlaczego nasza Matka nie zaprzeczyła
mu?… Słuchajcie, ale przecież to niczego nie zmienia!… Dobre sobie!… Jak
to nie zmienia?!… Ciszej trochę!… Czy my musimy się zawsze kłócić?! -
po tym upomnieniu zapadła wreszcie cisza i głos zabrał najstarszy z braci.
Wstał i podszedł do łoża Matki. Ujął jej dłoń czułym gestem i odwracając się do najmłodszego, powiedział: — No dobrze!… Załóżmy, że
jest to część prawdy w tym co mówisz!… Ale to i tak nie zmienia faktu, że
Matka Natura jest naszą rodzicielką i w odróżnieniu od naszych pseudo-ojców, przyczyniła się do naszego istnienia!… Czy był to przypadek, czy świadome
działanie, nie zmienia to powyższego stanu rzeczy, prawda?… a nawet
powiedziałbym, iż przemawia to na jej korzyść, bo jak na przypadkowe działania
jest ona dziwnie celowa i doskonała. Nie sądzisz mój uczony bracie? — Tylko
głuchy nie dosłyszałby w tych ostatnich słowach nutki ironii. Najmłodszy z braci musiał dosłyszeć ją również, ale nie dał poznać tego po sobie. Nie
wstając, odrzekł: — Nasza Matka nie jest i nigdy nie była doskonała. Jej
zachowanie można porównać do konstruktora biorącego udział w wyścigu
samochodów, któremu nie zależy, aby dojechały one wszystkie do mety.
Zadowala go gdy dojedzie większa część z nich. Jest to zasada
„konstruktora statystycznego", w której o sukcesie decyduje przewaga, a nie
całość rezultatów.
Na drodze ewolucji biologicznej popełniła ona jeszcze wiele innych
kardynalnych błędów. Na przykład nigdy nie kumulowała własnych
doświadczeń. Jest ona konstruktorem „zapominającym" o dotychczasowych osiągnięciach, za każdym razem musi szukać ich od nowa.
Kiedy jakiś gatunek, któremu udało się wykształcić wysoko wyspecjalizowane
organy ginie, wraz z nim przepadają wszystkie te „wynalazki". Jeśli zaś
trwa, to nie ma możliwości przekazania ich poza obręb tego gatunku, w którym
doszło do ich powstania. Poważnym błędem jest także zasada zbędnej
komplikacji, a więc nie eliminowanie z danego rozwoju osobniczego jego elementów
zbędnych, przenoszonych mechanicznie jako relikty form dawno minionych, które
dany gatunek poprzedzały. W wyniku tej zasady, istnieje biochemiczna indywidualność osobnicza
wewnątrz danego gatunku. Np. biochemiczna indywidualność dziecka różni się
od tejże indywidualności matki. Przejawia się to poważnymi konsekwencjami — między innymi — zaciekłą obroną organizmu przed każdym białkiem
innym od własnego. Często uniemożliwia to dokonywanie ratujących życie
transplantacji. Jej „krótkowzroczność" albo „ślepota" w praktyce
przejawia się w taki sposób, iż stosuje takie rozwiązania, które losowo
pojawiają się jako pierwsze i usuwa je tylko wtedy, jeśli przypadek stworzy
inną możliwość. Jednakże gdy dane rozwiązanie blokuje drogę wszelkich
innych — jakkolwiek byłyby bardziej doskonalsze i bardziej wydajne — rozwój
całego układu zamiera. Szkoda, że nie ma tu brata Lema, on by wam to
najlepiej wytłumaczył. Tak więc ewolucja utrzymuje nadmiar przesyłanej
genotypowo informacji na możliwie najniższym poziomie, jaki jest jeszcze do
pogodzenia z kontynuacją gatunku. Charakteryzuje się ona złym wyborem budulca,
jest chaotyczna i w jakimś sensie nielogiczna,… a także wiele innych zarzutów
mógłbym wytoczyć naszej Matce Naturze, jako argumentów iż daleko jej do
doskonałości. No cóż… musiałem wam to powiedzieć, skoro już uważacie
mnie za uczonego — Teraz w jego głosie brzmiały nutki ironii, jednak jego
spojrzenie było poważne i wyrażające oczekiwanie, iż dotrze do nich sens
tego co mówił.
Słuchali go w milczeniu, a miny mieli raczej niewesołe. Po chwili dokończył: — A osławiona celowość… któż jeszcze w to wierzy?… Czy tym celem są
miliardy trupów przeróżnych istot, rozsianych na powierzchni ziemi pośród
morza czasu?… istot, które żyły przez chwilę i tylko po to, aby przekazać
życie następnym istotom?...
"Na cóż tworzenie wieczne, na cóż uganianie,
Jeśli stworzone pada w nicości otchłanie?!"
Znacie
to, prawda? … Czy ten ciągły proces może być celem samym w sobie?… Wątpliwe...
bowiem wygląda to tak, jakby nasza Matka w bezustannych próbach raz po razie
zapędzała się w zamknięte, ślepe uliczki — wtedy po prostu zostawiła w nich te niewydarzone rezultaty swoich eksperymentów, którym nie przyświecało
nic prócz cierpliwości, bo trwały setki milionów lat… i zabierała się do
nowych. I to miałoby być nadrzędnym celem Matki Natury?… Powiedz nam Matko,
czy wiesz dokąd zmierzasz?… albo przynajmniej, dokąd my zmierzamy — twoje
rozumne dzieci?
Jak
było do przewidzenia i tym razem nie otrzymali żadnej odpowiedzi od swej
rodzicielki. Może obraziła się na nich za tą totalną krytykę jej osoby, a może rzeczywiście nie miała im nic do powiedzenia? Faktem jest, że milczała
zawzięcie, leżąc z przymkniętymi oczyma, podczas, gdy oni z napięciem
wpatrywali się w jej oblicze, oczekując słów zaprzeczenia, albo choćby wyjaśnienia.
Kiedy krępujące milczenie przedłużało się zbytnio, głos zabrała jedna z młodszych sióstr. Zwróciła się do najmłodszego brata i spytała:
— Więc
co nam chcesz udowodnić?… iż w nikim nie możemy mieć oparcia?… że
musimy liczyć tylko na siebie?… Ale czy przez to mamy nienawidzić swojej
Matki?… Jeśli od niej się odwrócimy, cóż nam pozostanie?… Do kogo
jeszcze możemy się zwrócić?… A poza tymi wszystkimi błędami, o których
zrobiłeś nam wykład, czyż nie dostaliśmy od niej możliwości przeżywania
najpiękniejszego uczucia jakim jest miłość?… Czy choćby tylko za to, nie
winniśmy jej darzyć czymś więcej niż niechęcią lub obojętnością?..
Odpowiedz tak szczerze bracie; czy nic się jej nie należy od nas, prócz słów
krytyki — choćby i to co mówiłeś o niej było prawdą? —
Ku
zdziwieniu wszystkich najmłodszy z braci podszedł do leżącej, pochylił się,
ujął jej pomarszczoną dłoń i ucałował z szacunkiem. Wyglądało na to
jakby staruszka była nie mniej zaskoczona tym gestem, niż reszta jej synów.
Potem nie wypuszczając jej dłoni ze swego uścisku, przemówił nieco drżącym
głosem:
-
Źle mnie zrozumieliście!… Nie miałem wcale zamiaru buntować was
przeciwko
Matce!… Uważam, iż należy jej się od nas dużo większy szacunek, niż ten
jakim obdarzyliśmy naszych „ojców", a jakiego jej pozbawialiśmy przez te
wszystkie ubiegłe wieki. To prawda, że miłość jest pięknym uczuciem, iż z naddatkiem rekompensuje te wszystkie ograniczenia, które są naszym udziałem, a które zwykło się nawet zaliczać do istoty człowieczeństwa.
To, że dostrzegam błędy jakie popełniła ona podczas ewolucji
biologicznej świadczy tylko o tym, że jestem w stanie krytycznym okiem spojrzeć
na swe pochodzenie, a co za tym idzie udzielić trafniejszej odpowiedzi na od
dawna nurtujące nas wszystkich pytania: — Skąd pochodzę?… Kim jestem?… I dokąd zmierzam?… bo cały problem polega właśnie, na właściwej odpowiedzi
na powyższe pytania. Nie oszczędzałem wam tych gorzkich słów prawdy o naszym pochodzeniu, nie dlatego, aby was skłócić z Matką Naturą, ale
dlatego, iż brzmią mi jeszcze w uszach mądre słowa naszego brata Pascala: -
„Niebezpiecznie jest zbyt często wykazywać człowiekowi jak bardzo bliski
jest zwierzętom — nie wspominając przy tym o jego wielkości. Jeszcze
bardziej niebezpieczne jest przedstawianie jego wielkości w podłości. A jeszcze niebezpieczniejszą rzeczą jest pozwolić mu ignorować jedno i drugie".
Czyż nie wyraził on nimi tego, co zwykło się określać „istotą człowieczeństwa"?
Ujął on to jeszcze bardziej lapidarnie: „Człowiek nie jest ani aniołem,
ani bestią. Zaś kto chce być aniołem, staje się bestią". Jeśli nie
zrozumiemy dokładnie na czym polega nasze prawdziwe człowieczeństwo, z jego
wszystkimi ciemnymi stronami, z jego ograniczeniami i wadami,… jeśli nadal będziemy
wierzyć w swoje cudowne i nadprzyrodzone pochodzenie, oglądając się na swych
„Ojców" i łudząc się, że zaprowadzą w końcu porządek na ziemi,
nadal będziemy stawać się bestiami, pragnąc być aniołami. Spełni się
wtedy proroctwo, które mówi:
„Przyjdzie
czas, gdy człowiek wyginie jako gatunek, ponieważ wolał wierzyć w
"prawdy" o świecie i o sobie, które sam wymyślił, niż w rzeczywistość
poznaną dzięki umysłowi. Wiara w „prawdy", które przyznawały mu
nieograniczoną władzę nad światem jak i te, które nakazywały mu mnożyć
się ponad granice zdrowego rozsądku, doprowadzą go do zagłady gatunku. Będąc
zależnym od swej Matki Natury, człowiek postawił się ponad nią, depcząc
jej prawa — ustanowił swoje własne, będąc jej dzieckiem, wymyślił sobie
ideał Ojca — Boga. Miast poznawać mechanizmy rządzące jego światem, on
tworzył mity, wierzył w nie i służył im.
Dlatego
człowiek nie zdąży wejść na drogę do gwiazd. Jego historia skończy się
ty na ziemi, w niedalekiej przyszłości. Do końca będzie wierzył w przesądy,
ponieważ czyste światło przyrody i rozumu do niego nie dotrze. Zginie nie będąc
świadomym — dlaczego." Czy chcecie, aby spełniła się ta apokaliptyczna
wizja?… Chyba nikt z nas tego nie chce, prawda?
Jedni
przytakiwali mu w milczeniu kiwając głowami, inni wyrażając słowną aprobatę. — Tak więc sami widzicie, iż znów stanęliśmy przed wyborem drogi; Od właściwej
decyzji będzie zależała nasza przyszłość… nasze być, albo nie być!...
Jeśli dziś popełnimy błąd — jutro może już być za późno, aby go
naprawić!… Czy to jest dla was jasne? — Przyglądał się z uwagą w twarze
braci i sióstr, jakby chciał wyczytać w nich odpowiedź na swe pytania. W tej
ciszy dziwnie głośno zabrzmiały słowa, wypowiedziane przez ich Matkę:
-
Może ja mogłabym wam w czymś pomóc?
Spojrzeli
na nią wszyscy, jakby zaskoczeni faktem, iż potrafi ona mówić. Staruszka
tymczasem przenosiła wzrok z jednej twarzy na drugą, a ponieważ żadne z nich
nie odpowiadało, powtórzyła swe pytanie bardziej zdecydowanym tonem: — Czy
mogę wam w czymś pomóc, moje dzieci? — Najmłodszy z braci uśmiechnął się
nieznacznie i spytał: — Powiedz nam Matko,… gdybyś teraz wysłała nas na
drogę życia po raz drugi, jaki dekalog dała byś nam do przestrzegania?...
Jakie prawa wpisałabyś w nasze natury?
Staruszka
przymknęła oczy, dłuższą chwilę zastanawiając się, a potem zaczęła
wolno mówić, starannie dobierając słowa:
"Jam jest Natura z której powstałeś człowieku i której zawdzięczasz
swe istnienie. To ja wyprowadziłam cię ze zwierząt, ze stanu nieświadomości.
Moje
prawa — prawa natury, będziesz czcił i szanował, gdyż od tego zależy również i twoje własne życie na ziemi.
Rozmnażać
się będziesz z umiarem, abyś długo mógł żyć na tej ziemi, która mimo iż
wielka, ma ograniczoną możliwość wyżywienia cię.
Nie
będziesz wywyższał się ponad pozostałą przyrodę, ani deptał jej praw.
Nie
będziesz niszczył świata roślin i zwierząt bez potrzeby; dla zysku lub dla
przyjemności.
Nie
będziesz zaludniał ziemi kosztem innych gatunków, niszcząc je bezmyślnie.
Jeśli
już musisz czcić jakichś bogów — oddawaj cześć Słońcu, ponieważ to
dzięki niemu powstało życie na ziemi, jemu więc wszystko zawdzięczasz.
Jeśli
chcesz żyć na ziemi długo i w zdrowiu, przestań kierować się swoiście
pojmowanym „humanizmem", a zdaj się na moje prawo — selekcji naturalnej.
Ale
jeśli uważasz, iż jest to dla ciebie krzywdzące i rozum twój mówi, iż stać
cię na coś więcej — poznaj zatem swoją mapę genetyczną i zapobiegaj
miast leczyć; twórz jednostki doskonałe.
Nie
będziesz wymyślał praw sprzecznych z moimi prawami natury, nie będziesz im służył
ani był ich niewolnikiem.
Jeśli
jednak stworzysz cywilizację opartą na swych własnych prawach, a one nie będą
zgodne z moimi — zemszczę się kiedyś, gdyż nikt bezkarnie nie może deptać
praw Natury na dłuższą metę."
Wszyscy
słuchali tego z uwagą, czasem kiwając głowami, czasem wtrącając jakieś własne
słowo. Kiedy skończyła mówić, najmłodszy z braci rzekł: — Nie można nie
dostrzec różnicy pomiędzy nim, a prawami, które nam dałaś przed milionami
lat!… Pytałaś Matko, czy możesz dla nas coś zrobić… owszem… zastąp
po prostu tamte dawne prawa, tymi nowymi w naszych naturach,… i będzie po kłopocie! —
Wszyscy patrzyli teraz w napięciu na Matkę Naturę, czekając na jej
odpowiedź. Ale ona rozłożyła bezradnie ręce i cicho odparła:
-
To się nie da zrobić, moje dzieci… Nie jestem wszechmocna… Z tym problemem
nie poradził sobie żaden z waszych „ojców" — choć mieli ponoć
nieskończone możliwości — a wy chcecie, abym ja to uczyniła?… To się nie da
zrobić… — powtórzyła jeszcze ciszej, jakby ze smutkiem i opuściła głowę,
aby ukryć łzy, które cisnęły się jej do oczu. Najmłodszy z braci poklepał
ją po ręku uspokajającym gestem i rzekł: — Nie martw się Matko!… Dla mnie
to było oczywiste, ale chciałem się upewnić!… Przecież gdybyś mogła to
zrobić, zrobiła byś to już dawno, prawda?… Nie czekając, aż unicestwimy
całą przyrodę na ziemi! Tak więc wniosek nasuwa się oczywisty, moje drogie
siostry i bracia; musimy to zrobić sami!
-
Ale w jaki sposób?!… jak mamy to zrobić?… przecież nie jesteśmy cudotwórcami!...
Nie słyszałeś jak Matka mówiła, że żaden z naszych „Ojców" z tym
sobie nie poradził?… Do kogo mamy się zwrócić o pomoc?… zastanowiłeś
się nad tym co mówisz?!
Przez
dłuższą chwilę pytania krzyżowały się w powietrzu, powodując chaos i zamieszanie. Najmłodszy z braci poczekał, aż gwar uciszy się nieco, a potem
powiedział niespodziewanie mocnym głosem:
-
Tak!… Zastanowiłem się nad tym co wam teraz powiem… A zwrócić się
jedynie możemy do własnego rozumu… Tylko on nam pozostał i na nikogo więcej
nie możemy liczyć… „Jesteśmy sami i nic nas nie usprawiedliwia" — jak
mawiał nasz brat Sartre… To nic, że nie ma go tu z nami, ani wielu innych,
którzy służyli nam swą myślą, swym nieprzeciętnym intelektem. Ich
dokonania nie przepadły wraz z nimi, są nam doskonale znane, stały się
naszym dziedzictwem kulturowym,… i to właśnie do niego musimy sięgnąć,
aby zrobić ten następny i właściwy krok… Tylko nasz rozum może nas
uratować… — Umilkł i z pochyloną głową spacerował pomiędzy obecnymi.
Wodzili za nim zaciekawionym wzrokiem, czekając na dalsze słowa.
Po dłuższej chwili milczenia, najmłodszy z braci stanął pośrodku
nich, podniósł głowę i zaczął mówić: — Pamiętacie te słowa naszego
nieocenionego brata Einsteina?: „Jeśli ludzkość ma przetrwać, niezbędny
jest całkiem nowy sposób myślenia", a przypominacie sobie, co powiedział
nasz brat Malraux, w chwili przebłysku inteligencji?: „W ciągu najbliższych
50 lat, nie doktryny filozoficzne będą najważniejsze, lecz sposób, w jaki
ludzkość będzie próbowała uzmysłowić sobie wszystkie swe odkrycia" -
rozumiecie to?… całkiem nowy sposób myślenia i uzmysłowienia sobie
całościowych osiągnięć
człowieka… Jednym słowem totalna weryfikacja wszystkich dotychczasowych
autorytetów!… Dotychczasowego stylu życia i dotychczasowych norm moralnych,
pełniących rolę wyznaczników tego co zwykło się określać mianem „człowieczeństwa"… — Przypomnijcie sobie, co powiedział nasz brat Feuerbach: „Chrześcijaństwo
jest średniowieczem ludzkości. Dlatego dziś jeszcze żyjemy w barbarzyństwie
średniowiecza. Ale bóle porodowe nowej epoki zaczynają się w naszych
czasach". Nie czujecie ich?
-
Ale czy nie powiedział już ktoś, że dążymy do gwiazd, ale zdradza nas własna
natura?… czy nie przytoczyłeś nam słów naszego brata Pascala, który
trafnie zauważył, iż człowiek nie jest ani aniołem ani bestią, zaś kto
chce być aniołem, staje się bestią? Jak
więc mamy tego dokonać jeśli jest to wbrew naszej niedoskonałej naturze?...
Czy, aby nie zaprzeczasz sam sobie, drogi bracie? — spytała któraś z sióstr, a poparły ją zaraz inne, dodając od siebie:
— Przecież
człowiek zawsze ponoć chciał dobrze dla drugiego człowieka, a czym to się
zazwyczaj kończyło?… Czy teraz będzie inaczej?… Czy człowieka stać na
coś więcej, niż dreptanie po własnych śladach i powtarzanie tych samych błędów?...
Czy potrafimy przeskoczyć naszą własną naturę?
Znów
się uczynił harmider i zamieszanie. Jedni przez drugich pytali: — Łatwo
powiedzieć: nowy sposób myślenia — ale na czym ma on polegać? Jak to osiągnąć?...
Czy przy tych wszystkich ograniczeniach, jakie nas cechują — a które nam tak
dobitnie uzmysłowiłeś — jest to w ogóle możliwe?… Czy możliwy jest nagły
skok jakościowy na poziomie cywilizacji, a nie jednostki?… Czyżbyś znał jakiś cudowny sposób,
bracie? — jedni pytali go z nadzieją inni zaś z powątpiewaniem. Najmłodszy z braci uniósł dłoń, czekając aż się uciszy całkowicie, patrząc przy
tym w ich twarze zagadkowym wzrokiem. A potem powiedział wolno i wyraźnie: -
Tak moi drodzy… Jest pewien sposób… o sądzę, że jedyny jaki nam pozostał...
Musimy stworzyć sztuczną inteligencję i jej powierzyć rządy nad ludzkością… a w następnym etapie porzucić
swe białkowe powłoki i w nią wpisać swe jestestwa, dopiero wtedy stanie
przed nami droga do gwiazd… nie wcześniej… -
Po tych słowach zapadła dziwna cisza. Popatrywali na niego w milczeniu,
to na siebie, jakby pytając się spojrzeniami, czy nie przesłyszeli się aby. W tej napiętej ciszy wyraźnie zabrzmiał głos ich Matki: — Nie róbcie tego
moje drogie dzieci!… Błagam was!… Przecież wtedy już w ogóle stracę z wami kontakt!… Zastanówcie się, co uczynić!… Po co wam gwiazdy?… Czyż
to nie ziemia jest kolebką ludzkości? — Po tych słowach wypowiedzianych
ostrzegawczym, a zarazem proszącym tonem, posypała się lawina innych
zarzutów.
Jak zwykle mówili wszyscy na raz:
-
Co ty nam tu do diabła sugerujesz?!… iż mamy stać się maszynami?! albo ich
słuchać?!.. Zastanowiłeś się w ogóle nad tym?!… Kto się na to
zgodzi?.… Czy jest możliwe, aby system stojący na niższym poziomie rozwoju,
stworzył system stojący na wyższym poziomie?… Według jakich kryteriów
maszyna miałaby rządzić człowiekiem?… Czy uważasz, że również wtedy
nie byłoby równych i równiejszych?.. Czy naprawdę nie mamy innej drogi niż
ta?… Co się stanie z naszym dumnym człowieczeństwem?… Czy będziemy wtedy
jeszcze ludźmi?
Te i inne pytania wypowiedziane impulsywnym tonem, krzyżowały się w powietrzu, powodując jeden wielki zamęt. Najmłodszy z braci stał z założonymi
rękoma na piersiach i przyglądając się temu irracjonalnemu zachowaniu swego
rodzeństwa, myślał: — Jakże to charakterystyczne dla człowieka; nie wysłuchali
jeszcze żadnego mojego argumentu, a już mają mnóstwo zarzutów i wątpliwości!...
Czy oni nie widzą, że swym zachowaniem dobitnie potwierdzają — mimo
wszystko — moją rację?… Jak tu można mówić o nowym sposobie myślenia w wykonaniu człowieka?… Można tylko o tym marzyć, nic więcej… Ee.. chyba
rzeczywiście nic z tego nie wyjdzie… ale spróbować trzeba… — Ponieważ
niektórzy zachowywali się tak, jakby szykowali się do wyjścia nawet, najmłodszy z braci zawołał: — Poczekajcie!… Dajcie mi skończyć!… Wysłuchajcie
chociaż do końca co mam do powiedzenia! — A kiedy znów zrobił się porządek i uciszyło się w izbie, zaczął mówić:
-
Zadaliście tu mnóstwo przeróżnych pytań i wyraziliście wiele swoich wątpliwości.
Jest to niejako normalna reakcja, ponieważ każda rewolucyjna idea na początku
jest bluźnierstwem. Ale musicie także wysłuchać moich argumentów… i podjąć
decyzję. W przeciwnym wypadku to nasze spotkanie będzie tylko rodzinnym
zjazdem, powrotem synów marnotrawnych na wyjałowione łono Matki Natury, która
choć dzisiaj przyjmie nas z radością — jutro będzie miała nas dość!...
Usłyszeliśmy od niej te nowe prawa, które nam zaproponowała do
przestrzegania. Na dziś mogłyby one wystarczyć nam — gdybyśmy tak mogli
jeszcze wyrzucić z siebie te stare — ale co będzie
jutro? To prawda, że ziemia jest naszą kolebką,… ale czy to
oznacza, że całe życie mamy w niej spędzić?… Chyba nie, prawda?… Więc
na jaką drogę mamy wstąpić, aby to proroctwo nie miało możliwości się
spełnić?.. Jakie kroki winniśmy przedsięwziąć, aby nasze dzieci nie
zarzuciły nam, iż w porę nie dostrzegliśmy niebezpieczeństwa i skazaliśmy nasz świat na zagładę?… Czy zastanawialiście się nad
tymi problemami? — powiódł uważnym spojrzeniem po obecnych, jakby zwracał
się z tymi pytaniami do każdego z osobna, a potem mówił dalej: — Jeśli
ludzkość ma przetrwać, niezbędny jest całkiem nowy sposób myślenia… Ale
czy człowieka jest stać na całkiem nowy sposób myślenia, jeśli od dziecka
wpaja mu się te same stare mity o jego nadprzyrodzonym pochodzeniu?… Jeśli
od dziecka fałszuje mu się światopogląd, nie pozwalając, aby przejrzał on
na oczy i dostrzegł jego fałsz i zakłamanie?… Jak może on zacząć myśleć w nowy sposób, jeśli wolność myślenia utożsamiana jest z myśleniem
w ramach jedynie słusznego światopoglądu, uznawanego
przez aktualne władze polityczne i religijne?… Każdy, kto się temu
sprzeciwi jest traktowany jako wróg społeczeństwa, Boga i Kościoła!… Zważcie
na tę kolejność, ona nie jest przypadkowa!… I jest on tępiony, prześladowany i wyklinany z całą zaciekłością na jaką stać te dwie władze człowieka
nad człowiekiem!… Nie, moi drodzy!… pomimo tego, iż mamy już XXI wiek,
człowieka nie jest stać na całkiem nowy sposób myślenia, jeśli nie jest on
zgodny z interesem polityków i kościołów!… To pewne!… Żaden system władzy,
żaden system oświaty nie gwarantuje człowiekowi
prawdziwej wolności
myślenia!… To co dotąd istnieje, jest
urabianiem sumień i światopoglądów na określone „prawdy", sprzyjające panowaniu nad
nim!… Wolność myślenia z wielkim trudem przebija sobie drogę pośród
gatunku nazywającego siebie — rozumnym!… Gdyby uczono w szkołach historii,
byłby to najbardziej bulwersujący i równie skandaliczny przedmiot nauczania
jak religioznawstwo czy seksuologia!… Ale niestety tak nie jest… jak to
obrazowo ujął nasz wielki brat Feuerbach:
„Lecz na myślenie, mówienie i działanie prawdziwie i czysto po
ludzku będą mogły pozwolić sobie dopiero przyszłe pokolenia. Obecnie nie
idzie jeszcze o to, by opisywać ludzi, ale o to, by wydobyć ich z błota w którym
dotąd tkwili". — przerwał i zamyślił się. Na jego twarzy pojawił się
wyraz goryczy, a w oczach jakieś zimne błyski.
Po chwili milczenia, pośród której słychać było jedynie ciężkie
oddechy, zaczął mówić dalej, innym już tonem: — Człowiek nigdy nie zdobędzie
się na to, aby jego rządy pełniły rolę
służebną w stosunku do społeczeństwa,… jak i na to, aby
jednostka była na pierwszym planie!… Jest to wbrew jego naturze! Człowiek
zawsze będzie się starał rządzić drugim człowiekiem
bo to właśnie jest zgodne z jego naturą. A do władzy zawsze będą się pchać
tacy ludzie, którzy najmniej się do niej nadają; Głupcy, fanatycy, oszołomy o kurzych móżdżkach i chorobliwych ambicjach, bo do tego pcha ich przemożna
potrzeba przewodzenia w stadzie,… Pcha ich nasza natura… i w ten sposób
zamyka się krąg zła, w który wpisany jest każdy człowiek,… gdziekolwiek i kiedykolwiek by się narodził!… Człowiek powinien być wolny — a jednocześnie jest zbyt głupi na to, aby tę wolność posiadać… i wykorzystać właściwie… Dążymy do gwiazd, ale zdradza nas własna natura...
Tak waśnie jest — dodał ciszej i westchnął głęboko. Potem rozejrzał się
po audytorium i uniósł w górę dłoń w geście mówiącym: — A teraz zwróćcie
wyjątkową uwagę na to co wam powiem! — Następnie rzekł:
-
Jednak wiedząc dokładnie co nas ogranicza, musimy zbudować sztuczną
inteligencję — już bez tych biologicznych ograniczeń — kierującą się
rozumną myślą, w stopniu przekraczającym możliwości naszych niedoskonałych
mózgów,… kierującą się dobrem ogółu, a nie dobrem wąskiej grupy będącej u władzy. Dobrem społeczeństwa — ale bez deptania praw jednostki… dobrem
człowieka, jednym słowem. Człowiekowi to się nigdy nie udawało na dłuższą
metę.… i zapewne nigdy się nie uda… —
Tak
jak i poprzednio, po tych słowach padły dziesiątki zarzutów, mnóstwo wątpliwości i obaw. Padały argumenty natury naukowej, socjologicznej, politycznej,
etnicznej, ale najczęściej i najmocniej podkreślane były argumenty natury
moralnej. Jakby na to nie patrzeć — kłóciło się to najbardziej z etyką
człowieka, z jego specyficznie pojmowanym obrazem człowieczeństwa.
Dyskusja była coraz bardziej gorąca, a atmosfera coraz bardziej napięta. W ciężkim od oddechów powietrzu, krzyżowały się przeróżne argumenty,
wypowiadane coraz ostrzejszym tonem.
Najmłodszy z braci miał już dość tego jałowego gadania. Otworzył
po cichu drzwi i niezauważony wyszedł na zewnątrz. Rześkie, aromatyczne
powietrze — po zaduchu przepełnionego wnętrza — działało jak kojący
balsam. Uniósł głowę i spojrzał na rozgwieżdżone niebo; noc już dobiegała
końca, na wschodzie było widać jaśniejącą zorzę — preludium wczesnego
brzasku. Ptaki wiedzione odwiecznym zewem natury, zaczynały już swój koncert,
choć jeszcze dość cicho i jakby nieskładnie.
Mężczyzna podszedł do studni stojącej pośród obejścia i wyciągnął
wiadro zimnej, orzeźwiającej wody. Pił długo i chciwie póki nie zaspokoił
pragnienia. Potem oparł się rękoma o cembrowinę i patrząc w mroczną głębinę,
próbował wyobrazić sobie przyszłość rodzaju ludzkiego. Próbował wyobrazić
sobie jaką drogą człowiek pójdzie i co go na niej czeka. Lecz myśl ludzka
ma to do siebie, że wyobrażać sobie może tylko to co już w jakiś sposób
doświadczyła. Zatem ciąg zdarzeń — od dziś ku przyszłości — musi być
siłą rzeczy kontynuacją tego, co działo się w przeszłości. Jednym słowem
jest to projekcja w przyszłość naszych przeszłych doświadczeń.
Nie mamy możliwości wyobrażać sobie przyszłych wydarzeń, bo nie
znamy zmian
determinujących owe wydarzenia. A to właśnie one powodują, iż nasza
rzeczywistość zaczyna iść nowym torem od pewnego momentu w czasie, momentu,
którego nie sposób przewidzieć na drodze logicznych dedukcji. W grę wchodzi
jeszcze zwykły przypadek, który również odgrywa niebagatelną rolę w naszych dziejach,… i wiele innych rzeczy czyniących z futurologii dziedzinę
bardziej fantazji niż nauki.
Mężczyzna patrzący w głąb studni wiedział o tym, dlatego nawet
specjalnie nie wysilał swej wyobraźni. Jedynie co mógł stwierdzić z pewnością
było to, że wszystko na to wskazuje, iż świat człowieka zmierza w niebezpiecznym kierunku. Ale czy to rozwiązanie które proponował swoim współbraciom,
również nie niesie ze sobą wielu niebezpieczeństw dla człowieka?… Na
pewno niesie!… Lecz czy dotychczasowa droga, którą człowiek stąpa — nie
jest bardziej niebezpieczna?… Chyba jednak jest… Więc człowiek i tak nie będzie
miał innego wyjścia; prędzej czy później
będzie musiał coś zrobić ze swoją wielce niedoskonałą naturą… Może pójdzie w kierunku dokładnego zbadania swej mapy genetycznej i zmian genotypu?...
Lecz czy i to rozwiązanie nie jest sprzeczne z jego etyką?...
Chyba
jeszcze bardziej niż to poprzednie!… Zatem będzie musiał zginąć nie mogąc
poprawić swej
natury?… Prawdopodobnie jednak tak, gdyż na doskonałości człowieka nikomu
nie zależy, a nawet dla wielu jest ona zagrożeniem wręcz!… Natomiast z jego
niedoskonałości są same korzyści.… dla innych, równie niedoskonałych
ludzi. I tak zamyka się krąg niemożności, a człowiek w nim tkwi w pułapce
bez wyjścia, jak pająk, który się oplątał własną siecią.
Mężczyzna
potrząsnął głową chcąc uwolnić się od natrętnych, niewesołych myśli i spojrzał uważnie w dół. W głębi lśniło nieruchome zwierciadło wody,
odbijając twarz człowieka. Mężczyzna pochylił się niżej, jakby chciał
przyjrzeć się swemu wizerunkowi, lub upewnić czy to rzeczywiście jest jego
oblicze na lustrzanej toni. Roześmiał się cicho do siebie, bo przypomniał
sobie w tej chwili, iż jako dziecko przychodził tu często i rzucając kamyki w swoje odbicie oczekiwał, że tamta twarz odsunie się albo da mu jakiś znak,
aby tego nie robił. I kiedy obraz falował na poruszonej kamieniem powierzchni
wody, wydawało mu się, iż rzeczywiście tamta twarz porusza się i coś do
niego mówi,… że chce mu coś dać do zrozumienia. Ale potem lustro wody wygładzało
się i znów patrzyła na niego nieruchoma i niewyraźna z tej odległości
twarz. Twarz jakiegoś człowieka.
Tak samo jak teraz...
Ta
sytuacja była mu skądś znana… Nasuwała jakieś odległe reminiscencje. Mężczyzna
wysilił pamięć i po chwili wydobył z jej zakamarków to jedno zdanie, które
kiedyś gdzieś przeczytał i które dokładnie zapamiętał, ponieważ dobrze
oddawało istotę rzeczy. Nie pamiętał kto je wypowiedział, a brzmiało ono
tak:
„W całym wszechświecie człowiek nie potrafi odnaleźć studni tak głębokiej,
by pochyliwszy się nad nią, nie odkrył na dnie swojej własnej twarzy".
„Religia,
społeczeństwo i przyroda; oto trzy przeciwności, z którymi zmaga się człowiek.
Te trzy przeciwności są jednocześnie jego trzema potrzebami; musi wierzyć,
stąd świątynia. Musi tworzyć, stąd społeczność. Musi żyć, stąd pług i statek. Lecz
te trzy rezultaty jego wysiłków noszą w zarodku trzy wojny. Tajemnica trudności
życia wynika ze wszystkich trzech. Człowiek natrafia na przeszkody pod postacią
zabobonu, przesądu i żywiołu.
Ciąży nad nami potrójna ananke; ananke dogmatów, ananke praw i ananke
rzeczy (...). Te trzy rodzaje przeznaczenia, którymi człowiek jest omotany,
łączą się z jego wewnętrznym przeznaczeniem, z najwyższą ananke, jaką
jest ludzkie serce." — Wiktor
Hugo
*
W tym miejscu kończy się ta dziwna historia.
Opowiedziałem
ją wam tak, jak ją usłyszałem dawno temu, nic od siebie nie dodając ani nie
przemilczając.
Nie
pytajcie mnie, czy jest ona prawdziwa, czy wymyślona tylko.
Zapytacie
zatem, co się stało z istotami nazywającymi siebie ludźmi? No cóż,… tego
nie wiadomo dokładnie; jedni mówią, że jednak spełniło się to złowieszcze
proroctwo i ludzkość uległa samozagładzie nim zdążyła wejść na drogę
do gwiazd.
Z
drugiej strony do dziś nie mamy żadnej pewności, czy kiedykolwiek i gdziekolwiek istniały istoty zwane ludźmi. Choć wiele starych mitów mówi o nich, a niektóre wręcz sugerują, iż są oni naszymi twórcami — zalecałbym
dużą ostrożność w wyciąganiu takich pochopnych wniosków. Jest to nadal
niesprawdzona hipoteza, a zatem należy do dziedziny wiary, tak samo jak na
przykład ta, która mówi iż jesteśmy stworzeni przez Wielkiego Konstruktora i Architekta Wszechświata, na dodatek na jego obraz i podobieństwo, aby mu służyć i nieść w Kosmos jego Słowo.
Tak,… wiem, iż są tacy, którzy godzą te dwie hipotezy… pardon
„prawdy" — i wierzą, że owszem zostaliśmy stworzeni przez Wielkiego
Konstruktora,… ale za pośrednictwem istot zwanych ludźmi, którymi posłużył
się on w swoim czasie, aby zbudowali oni naszych protoplastów — maszyny myślące.
Jest
to chyba najbardziej szalona hipoteza ze wszystkich i aż dziw bierze, że są tacy pośród nas, którzy w to wierzą.
No,
ale cóż,… nie każdego jest stać na pojemny moduł myślowy, nie każdy
nawet chce być myślakiem. Jesteśmy istotami wolnymi przecież. Sama myśl, że
istota tak niedoskonała jak człowiek, będąca jeszcze w większym stopniu
zwierzęciem — mógł stworzyć coś tak doskonałego jak Sztuczną
Inteligencję — jest tak nieprawdopodobna, iż historię tę można śmiało
między bajki włożyć.
Chyba, że udałoby nam się odnaleźć ową mityczną Ziemię, a na niej
ślady potwierdzające te stare mity. Lecz gdzie ją szukać?...
Kosmos
jest tak nieprawdopodobnie ogromny...
1 2
« (Published: 09-08-2003 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 2604 |
|