|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Philosophy »
To. Studium przypadku [1] Author of this text: Marcin Orliński
W
niniejszym tekście zamierzam poddać analizie, a także kilku eksperymentom, słówko
„to". Cóż mi przeszkadza taki mały element języka, że postanowiłem
napisać o nim tekst? Otóż, najkrócej i najogólniej, w pojęciu tym przecina się kilka metafizycznych struktur, które
zdeterminowały myślenie człowieka Zachodu, zarówno myślenie nieanalityczne,
jak i ściśle analityczne. Mowa tu m.in. o takich konstruktach tradycyjnej
metafizyki jak: przedmiot, jedność, niepodzielność, zamkniętość, a także:
sens, funkcja, źródło, istota, et
cetera. W poniższej krytyce nie zamierzam pominąć zwłaszcza logiki, tak
bezkrytycznie wielbionej przez pewną grupę współczesnych myślicieli. Nasze
myślenie dobiega kresu, a najlepiej zdają sobie z tego sprawę informatycy
teoretyczni, według których maszyny oparte na arche
zera i jedynki, nigdy nie osiągną takich możliwości poznawczych jak umysł
człowieka.
Skoro
nie może się obejść bez paradygmatu (choć, jako wolnomyśliciel wolałbym
unikać jakichkolwiek raz na zawsze przyjętych porządków), niech będzie to
paradygmat analityczny. "Nazywaj rzeczy po imieniu, a zmienią się w oka mgnieniu", brzmią
słowa popularnej piosenki [ 1 ].
Niech więc się dzieje analiza.
To w zdaniu może pełnić funkcję operatora. Odnosi się wtedy do innych
rzeczowników lub do deskrypcji, wskazując pośrednio na pewne rzeczywiste
przedmioty lub stany rzeczy. Np. "Wyszedłem z domu i zobaczyłem zjawę. Było
to wielce traumatyczne przeżycie". Języki naturalne są na tyle
plastyczne, że omawiany operator może zostać zamieniony na inny, odpowiednio
oczywiście użyty: ono, coś,
tamto itp., w zależności od
kontekstu. W powyższym zdaniu to odnosi się do pewnego stanu rzeczy, który można by nazwać
następująco: to, że zobaczyłem zjawę.
Pomińmy tymczasem fakt, że ów stan rzeczy zostaje tutaj utożsamiony z pewnym
przeżyciem [ 2 ].
Istotne wydaje się zamknięcie, którego
dokonuje nasz operator: skomplikowany proces w umyśle, jaki miał miejsce zaraz
po wyjściu z domu, zostaje oto uproszczony i zaklasyfikowany. Podobną funkcję
operacyjną pełnią, jak sądzę, takie funktory jak: prze-to,
za-tem, po-tem, o-to, w-tem, do-tąd itp., w których wyraźnie uwikłane
jest nasze to. Są również przypadki, w których operator to jest ukryty. Np. „Nie mam pojęcia, o czym mówi Mistrz Eckhart".
Przenieśmy
się w inny wymiar, jakim jest epistemologia. To
pełni funkcję wskazywania. Jest najogólniejszym pojęciem, za pomocą którego
możemy nazwać cokolwiek, na co wskazujemy, niezależnie od preferencji
ontologicznych: "To jest drzewo",
"To jest Archanioł Gabriel", "To
jest liczba Pi". Rzecz jasna, nie chodzi tu tylko o to
jedno słówko. To jest bratem
wszystkich pojęć ogólnych, które od czasów Sokratesa opanowały całą
grecko-łacińską logosferę. Wszyscy doskonale wiemy, na czym polega tworzenie
pojęć ogólnych. Istotą ich masowej produkcji jest proces abstrakcji. Do mętnej
zasady podobieństwa dodajemy postulat o istnieniu cech. Cechy dzielimy na
istotne i przygodne. Przykładamy wszystko do tak zwanej empirii. Cechy
przygodne odrzucamy. Zbieramy do worka cechy istotne i wołamy: „zając!",
jak byśmy rzeczywiście pochwycili zająca. Jeśli ktoś jednak lubi abstrahować
(a jestem przekonany, że jest to hobby większości bohaterów książek z zakresu historii filozofii), nie musi kończyć zabawy na tym: wystarczy przecież
odjąć jeszcze kilka tak zwanych „cech", aby powstała na przykład nazwa byt
albo nazwa przedmiot albo nazwa substancja
albo nazwa to.
Język jest w takich wypadkach sprzymierzeńcem. Wystarczy się przyjrzeć strukturze języków
naturalnych [ 3 ], aby dostrzec, że mają
one charakter atomiczny. Język składa się z atomów. Znak jest kamieniem,
zamkniętym, niepodzielnym, dzielnie strzegącym swojej tożsamości. „Nie ma
istności bez tożsamości", powiada Quine. Dziwne, że żadne dotychczasowe
analizy nie próbowały się skupić na deklocyzacji samego narzędzia. Winą
obarczyć należy gramatyki języków europejskich, gramatyki wyrosłe z gramatyk klasycznych.
Nie koniec na
strukturze. Istnienie znaku w języku jest, jak sądzę, odzwierciedleniem
przed-(lub po-)językowego przekonania, że znakowi odpowiada jakiś rzeczywisty
obiekt (niezależnie od statusu ontycznego tego obiektu i niezależnie od tego,
co mamy na myśli mówiąc, że czemuś on odpowiada). Istnienie rzeczownika
jest związane z niejawnym założeniem, że istnieją rzeczy [ 4 ].
Sytuacji nie zmienia, w moim przekonaniu, proponowane przez Quine’a przekształcenie
wyrażenia rzeczownikowego w predykat (np. zamiast mówić „królik" mówilibyśmy
„coś, co królikuje"). Przekształcenie takie nie zmienia zasadniczo
struktury ontologicznej przedmiotu, o którym mowa. Predykaty można orzekać
tylko o pewnych indywiduach. Poza tym
sam predykat ma strukturę zamkniętą.
Istnienie zdania, a więc uporządkowanego według pewnej reguły gramatycznej ciągu znaków zakończonego
kropką, jest z kolei związane z założeniem, że istnieje jakaś sytuacja,
jakiś fakt, czy jakieś zdarzenie,
które przebiega w czasie [ 5 ].
Czyż nie z takiego założenia wychodzi zarówno Arystoteles jak i wczesny
Wittgenstein? Bezkrytycznie ufamy przecinkom i wykrzyknikom. Jakaś
rzecz, jakaś sytuacja, jakiś
fakt, jakieś zdarzenie są na gruncie
naszej kultury pewnymi zaklętymi całościami. Osobowość sokratyczna, a jestem przekonany, że w każdym Europejczyku jest coś z Sokratesa, ma skłonność
do czynienia takich abstrakcji i do takiego porządkowania. Do tej postawy
zmusza zarówno język jak i cała kultura, w którą jesteśmy wrzuceni.
Jedną z głównych
myśli późnego Wittgensteina można sprowadzić do tezy, że metafizyka jest
cieniem gramatyki [ 6 ]. Peter Hacker [ 7 ]
zauważa na przykład, że „(...)
szeroko rozprzestrzenionym źródłem zamętu jest nasza skłonność do
poszukiwania podmiotów ontologicznych. Pojęcie wyrażenia rzeczownikowego, którym
się posługujemy, jest skonstruowane według wzorca nazwy podmiotu
ontologicznego. Stąd poszukiwanie podmiotu dla każdego rzeczownika staje się
naturalną skłonnością, która wzmaga się, gdy ubieramy nasze filozoficzne,
pojęciowe pytania w formę pytań o byty, na przykład: czym jest długość?
co to jest znaczenie? co to jest liczba? Zamiast: co jest wyjaśnieniem
znaczenia?, jak mierzy się długość? jak używa się wyrażeń
liczbowych?". Trop Hackera jest dobry, choć można by postawić kropkę nad
„i", czego nie uczynił omawiany autor, i wyeliminować z pytań słowo
"co?", które zawsze w jakiś sposób wyznacza ontologię odpowiedzi.
Wydaje mi się,
że nie ponosimy jednak winy za skłonność, która niepokoi cytowanego autora.
Język nie jest nam dany po to, aby nas mamić i sprowadzać na metafizyczne
manowce [ 8 ].
Według językoznawców kognitywnych, takie wyrażenia jak metafory stanowią
istotny, jeżeli nie podstawowy element języka. Co więcej, posługiwanie się
językiem metaforycznym jest konieczne zawsze tam, gdzie nie mówimy o stanach
rzeczy, których doświadczamy bezpośrednio. George Lakoff i Mark Johnson [ 9 ]
wyodrębniają tzw. metafory ontologiczne.
Są to te wyrażenia, które czynią przedmiot z czegoś, co faktycznie
przedmiotem nie jest, np. lęk, nadzieja, inflacja, liczba, zamęt, rzeka,
proces, początek, zmysł, itd. Z innych pobudek i zapewne ze względu na inne
cele, wypowiadał się na temat rzeczowników Tadeusz Kotarbiński [ 10 ].
Według niego możemy, oczywiście, używać słów takich jak „naród" czy
„społeczeństwo", wolno nam to jednak robić, o ile nie sądzimy, że
istnieje jakiś byt metafizyczny będący desygnatem słowa „naród" czy
„społeczeństwo".
Historia
filozofii obfituje w „totność". Być może jedność jest podstawowym doświadczeniem
filozoficznym, jak chce tego Etienne Gilson [ 11 ]. A może chodzi o pewien nałóg, o ślepą miłość, która nie jest już umiłowaniem
mądrości, ale umiłowaniem a-to-mu.
Jeżeli ta miłość jest ślepa, to towarzyszyła nam już od starożytności,
od Sokratesa pojęć ogólnych, przez platońskie idee, arystotelesowskie formy,
chrześcijańskiego Boga i chrześcijańską duszę, kartezjańskie cogito,
humowskie impresje i idee, kantowskie kategorie, fregeowskie funkcje i zbiory, aż
po wittgensteinowskie fakty. To jest
prawdą, a tamto jest fałszem. To jest czerwone, a tamto
jest przyczyną owamtego. Podejrzewam,
że nie tylko tradycyjna metafizyka jest „teatrem pudełkowym" [ 12 ]. „Rzeczopochodność słów" [ 13 ]
można odnaleźć w większości współczesnych dyskursów, także w filozofii
analitycznej, a przynajmniej tych jej dziedzinach, które opierają się na
atomizmie logicznym Russella czy Wittgensteina.
Z jednej strony
istnieje ciągłe zagrożenie od strony słówka to,
które może być synonimem na przykład dla nazwy x, z drugiej — mimetyczny schemat, zafundowany jeszcze przez
Sokratesa, Platona i Arystotelesa [ 14 ].
Formułę "istnieje takie x, że (x jest P i x jest Q)" można bowiem
interpretować następująco: "istnieje taki przedmiot,
który jest nosicielem cech P i Q" (perspektywa ontologiczna) albo "istnieje
rzecz sama w sobie, nieuchwytne Iks,
które jawi się w postaci fenomenów P i Q" (perspektywa epistemologiczna).
1 2 Dalej..
Footnotes: [ 2 ] To,
że pewne elementy języka naturalnego narzucają nam solipsyzm, jest
tematem na zupełnie odrębną pracę. Warto tylko zaznaczyć, że pewne
rozstrzygnięcia epistemologiczne są możliwe na gruncie samego języka,
anglojęzyczne thing (rzecz) i think
(myśleć) mają prawdopodobnie ten sam źródłosłów (analogicznie
niemieckie Ding i denken). W języku
polskim, jak się zdaje, analogicznie można mówić o tym, że istnieją o-rzecz-enia. [ 3 ] Mowa o językach
naturalnych europejskiego kręgu kulturowego. [ 4 ] A może jest odwrotnie? [ 5 ] Patrz:
poprzedni przypis. [ 6 ] "Metafizyka jako cień
gramatyki", red. A. Chmielewski i A. Orzechowski, Wydawnictwo Uniwersytetu
Wrocławskiego, Wrocła 1996. [ 7 ] Ibidem,
„Ludwiga Wittgensteina późna koncepcja filozofii", str. 36. [ 8 ] Choć Piotr Damiani, średniowieczny
myśliciel, upierał się, że gramatyka jest dziełem szatana. [ 9 ] George
Lakoff, Mark Johnson, „Metafory w naszym życiu", PIW, 1988. [ 10 ] Tadeusz Kotarbiński,
„Humanistyka bez hipostaz", w: „Myśl filozoficzna", nr 3, 1952. [ 11 ] Etienne Gilson, „Jedność
doświadczenia filozoficznego", Intytut Wydawniczy PAX, 1968, str. 214 i nast. [ 12 ] Theodor W.
Adorno,
„Dialektyka negatywna, pojęcie i kategorie", w: „Dialektyka
negatywna", PWN, Warszawa, 1986. [ 14 ] Nie wolno jednak zapominać,
że filozofia grecka potrafi się bronić sama. Zwłaszcza jeżeli nie czyta
się jej poprzez gramatyki połacińskie i kategorie scholastyczne. W ciekawy sposób, choć nie zniewalający, zajął się tym zagadnieniem np.
Martin Heidegger (M. Heidegger, „Czas światoobrazu", w: „Budować,
mieszkać, myśleć", Czytelnik, Warszawa, 1977). « (Published: 04-04-2004 Last change: 11-03-2011)
Marcin OrlińskiUr. 1980. Poeta, krytyk literacki. Doktorant w Instytucie Badań Literackich PAN. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Laureat wielu ogólnopolskich nagród literackich. Stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w dziedzinie literatury. Wydał tomy wierszy Mumu humu (Kraków 2006), Parada drezyn (Łódź 2010) oraz Drzazgi i śmiech (Poznań 2010). Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Tygodniku Powszechnym”, „Przekroju”, „Twórczości”, „Odrze”, „Akcencie”, „Kresach”, „Toposie” czy „Bez dogmatu”, a także w kilku wydawnictwach zwartych. Mieszka i pracuje w Warszawie. Private site
Number of texts in service: 6 Show other texts of this author Newest author's article: Świętuję, ale bez Boga | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3355 |
|