|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Culture »
Konfederacja Barska: warcholstwo w imię Maryi Author of this text: Wojciech Rudny
Romantyzm
nasz poetycki dzieje Polski wieku upadku oraz wzlotów „anielskich dusz
szlachetnych i cnych Sarmatów" przedstawił jako zmaganie się dwóch
skrajnie przeciwstawnych sobie światów — nurtów: zgnilizny moralnej i zdradzieckich knowań przeciwko Rzeczypospolitej (reprezentowany przez
ex-kochanka „Semiramidy
Północy" króla
Stanisława Augusta i Targowicę) oraz nurtu niezłomnej cnoty, wierności i miłości Ojczyzny
(konfederaci barscy, Kościuszko). Tyle poezja — co tu dużo mówić — błędna w swych ocenach. Albowiem owi niepodległościowcy (że użyjemy tego określenia,
ukutego dopiero wiek później) -
ci wszyscy wrogowie króla (Ciołka) i zwolennicy Sasów; obrońcy „źrenicy
wolności" — liberum veto — i pospolitego ruszenia (zacięci wrogowie
armii zaciężnej — grożącej zaprowadzeniem absolutum dominium);
zagorzali przeciwnicy i innych reform na pohybel zacietrzewienia partyjnego i anarchii — nie mogli być ex definitione - tak nazywani. Nazwać by ich
trzeba raczej utrwalaczami błędu, słabości i przedmiotowości
Rzeczypospolitej. Pomimo patriotycznych frazesów (i stroju narodowego) nie było
tu zdrowej myśli — poza odruchami spłoszonej błogości przez gwałty
moskiewskie — "contra iura gentium et iura regni" (przeciw prawom międzynarodowym i prawom królestwa).
Złotowolnościowcy
nienawidzili przede wszystkim „ekonomskiego wnuka", wybranego królem dzięki
swej byłej petersburskiej kochance. Nienawidzili go bardziej nawet niż samych
Moskali. Przecież na ich to, tj. Repnina najmniejszego paluszka kiwnięcie
stawili się ochoczo na konfederacji radomskiej (1767) — zawiązanej pod opieką
trzydziestotysięcznego wojska rosyjskiego — z nadzieją, że przepędzony
wreszcie będzie „Ciołek" — parweniusz z polskiego tronu. Konfederowali się
ochotnie nie znając granic w warcholstwie. Władza, rząd? Dla nich był
niczym; posłuszeństwo — obcym zgoła słowem. Nie króla „Piasta" się słuchali,
lecz najbardziej kobiet z którymi sypiali — to one tak naprawdę ton nadawały
polskiej polityce. Zauważył to już mizogin na pruskim tronie, Fryderyk
Wielki, (w 1752 roku) twierdząc, iż w Polsce rozum popadł w zależność od
niewiast, gdyż to one intrygują i rozstrzygają o wszystkim, podczas gdy ich mężowie
ciągle się upijają.
Repnin i rezydent czeski Essen jednym głosem stwierdzili, że siedem czy osiem
niewiast wciągnęło do kolejnej (obozu bezrządu) agitacji konfederackiej
swych mężów, kochanków, krewniaków, i stąd rozpaliła się ta nieszczęsna
barska burda… Notabene ojciec krakowskiej szkoły historycznej, x. Walerian
Kalinka, potwierdził (w XIX wieku) występującą u nas wyższość kobiet nad
mężczyznami, która "mogłaby być komentarzem owej polityki, jaką od
stu lat prowadzimy -
polityki, którą słusznie uczuciową i fantastyczną nazwano. Bo rzecz prosta,
że ten kto w narodzie góruje, musi jego działaniom kierunek i charakter
nadawać".
Formalnie jednak ster polityki w Rzeczypospolitej należał do mężczyzn — niezmiernie wrażliwych na punkcie swej dumy i honoru. Nie była to już
oczywiście ta dawna Rzeczpospolita, przynajmniej sprzed wieku, gdzie można było
być słusznie dumnym; ale kraj, który — jak trafnie zauważył Oskar Halecki — z dawnego przedmurza chrześcijaństwa zamienił się w „karczmę przydrożną,
obsługującą głównie wojska rosyjskie…".
Słaby
może być dumny nawet wobec silnego; może go drażnić, a także mu grozić;
lecz czyż nie żałosna to duma? Taką też była ta — okazywana rozpanoszonym w Polsce Moskalom. Jak wskazuje przykład organizatora konfederacji barskiej Józefa
Pułaskiego (w innych okolicznościach, miejscu i czasie — Bohdana
Chmielnickiego, Napoleona III) urażona duma ma za nic wszystko — nie liczy się z niczym — nawet z możliwością katastrofy dla całego kraju. Sponiewierany,
skopany i zrzucony z końcu ze schodów repninowskiego pałacu (ambasady
rosyjskiej) zdesperowany Pułaski — postanowił chwycić za szablę. Może budzić
naszą sympatię ta erupcja honoru i urażonej dumy, jakby nie było, Polaka -
przed brutalnym Moskalem. Sympatia jednak to jedno, czymś zgoła innym -
konsekwencje dla państwa. Konfederacja zawiązana przez Pułaskiego w Barze,
dnia 29 lutego 1768 roku, zaliczana jest przez politycznych realistów do
najzgubniejszych ze zgubnych — wieku XVIII — bowiem jej bezpośrednim następstwem
był pierwszy rozbiór Polski!
Inicjatorami
konfederacji barskiej obok J. Pułaskiego byli: Michał Krasiński, brat biskup
Adama Krasińskiego, Wacław Rzewuski, Anna Jabłonowska (wojewodzina bracławska).
Jeszcze przed sejmem radomskim układali plan zmiany na tronie (przewodząc
fakcji saskiej) — konfederacji przeciwko Moskwie popierającej Stanisława
Augusta. Po porwaniu i wywiezieniu przez Rosjan Sołtyka i Rzewuskiego biskup
Krasiński nawiązał kontakty dyplomatyczne z wrogami Rosji, licząc zwłaszcza
na pomoc Turcji, Austrii i Francji. Powstanie przeciwko królowi i popierającym
go Moskalom miało wybuchnąć na Podolu, aby zapewnić sobie pomoc… Turcji.
Pułaski przyspieszył jednak wybuch ruchawki, by uprzedzić rozwiązanie sejmu.
Apologeta
tej wojny domowej, będącej przy tym zrywem przeciwko dominacji Moskwy, Wł.
Konopczński, pisze: „nastrój krzyżowy, heroiczny, napełnia serca i głowy
pierwszych konfederatów barskich". Wzniosły ten nastrój „krzyżowy" nie
przeszkadzał saskim inicjatorom zrywu iść po prośbie do pohańców -
wchodzić z nimi w alianse (Turcja)! Warneńczyk pewnie w grobie się przewracał — jakoż to i hetman Żółkiewski, Sobieski… Przedmurze chrześcijaństwa
było już nie tylko karczmą wojsk rosyjskich, ale niemal tureckim zamtuzem!
Oczywiście w polityce nawet wczorajszy wróg może okazać się w końcu pożyteczny,
ale czyż nie wydaje się nikomu dziwny krzyżowiec gotowy walczyć ramię w ramię z wyznawcą religii Proroka przeciwko swoim braciom w Chrystusie? Gdyby
chociaż porzucono tę całą frazeologię krzyżowo-maryjno-kościelną, ale
nie — to potrzebne było do poruszenia mas — katolickiej szlachty; zresztą
specjalnie nie zainteresowanej z kim ich przywódcy wchodzą w sojusze. Można
więc było przyzywać i samego Belzebuba z piekieł przeciwko Ciołkowi -
pijana szlachta katolicka stęskniona za „dawnym szczęściem czasów
saskich" pewnie by się nie obruszyła — uznałaby ten krok za słuszny — wielce polityczny.
Józef Wybicki, który jako 21 letni rotmistrz brał udział w konfederacji barskiej
(pełnił ponadto funkcje jej zagranicznego agenta dyplomatycznego) opisał -
cudu z nieba wyczekującą — „twierdzę" barską. Był to „na kopcu
dworeczek (...) obwiedziony nieco szerokim rowem i mając polski mostek
zwodzony; naokół wyniesione brzegi fosy niby to szańce czy chcesz nazwać
mury, i coś podobno trzy lub cztery kosze całą składały inżynierską sztukę
do obrony". Kiedy wjechał do „twierdzy" nie zastał żołnierzy -
byli na kwaterach w mieście. "Pohulać sobie żołnierzowi pozwolono"...
Marszałek związkowy, Józef Pułaski, "cały był obrazami i relikwiami
okryty" — podobnie i konfederaci "wszyscy te świątobliwe
pozawieszali na się szyszaki" — to nie przeszkadzało im bynajmniej w pijaństwie. Te wszystkie świętości miały nie tylko pobudzić ducha
religijno-patriotycznego poświęcenia, ale i zastąpić oręż owych czasów,
bo jak stwierdził trzeźwy rotmistrz Wybicki: "powiedzmy prawdę,
zachowawszy zabobonność naddziadów, zachowaliśmy razem tylko i ich piki z wieku dwunastego na wiek osiemnasty".
Kiedy
na koniec pod „twierdzę barską" przybyły wojska koronne i rosyjskie, jak
pisze Jasienica, „z obwałowań Baru, rozbrzmiewającego pieśniami i suplikacjami, zamiast parlamentariuszy wyszło <czterech księży z krucyfiksami i piąty ze statuą Najświętszej Panny, z którymi nie wiedzieć
co było traktować>, jak zapisał naoczny świadek. Bar został łatwo
zdobyty, nic nie pomogło <zaślepienie w cudotwórstwie Marka>". Ów
ksiądz Marek był nie tylko ojcem duchowym utworzonego w Barze tajnego Zakonu
Rycerzy Świętego Krzyża — z zawołaniem: „Jezus, Maria, Józef", ale i jakoby „cudotwórcą — prorokiem". Wróżył krótkie panowanie — „nie
od Boga danego" — Stanisława Augusta. Wzywał szlachtę do cierpliwości -
do czasu aż osiągnie pełnoletność elektor saski, „który przywróci
Polsce dawne szczęście".
Ruchawka
zorganizowana przez koterię saską upadłaby prędko, gdyby nie złudne, jak
zwykle, nadzieje na pomoc obcych. Tliła się aż do pierwszego rozbioru -
cztery lata! To — normalne w narodzie — przy całym jego bohaterstwie — rządzonym
przez kobiety — kobiece metody jego obrony. Bo, kiedy środków i sił już
nie staje — pozostaje rozpaczliwe zawołanie: — na pomoc, ratunku, pomóżcie!
Przeciwnie: naród rządzony przez trzeźwych mężczyzn, liczy przede wszystkim
na własne siły; nie potrzebuje też żadnych „parasoli ochronnych" -
uczynnych rąk obcych...
Michał
Bobrzyński stwierdził jasno i bez ogródek, że „konfederacja taka,
jakkolwiek będziemy oceniali jej pobudki, nie mogła doprowadzić do celu.
Ruchawka nie wyćwiczona nie mogła nic skutecznego zdziałać przeciw
regularnemu wojsku Rosji i tylko cały kraj naraziła na straszne spustoszenia i klęski. Na Ukrainie wybuchł straszny bunt chłopstwa, które w samym Humaniu
20 000 ludności wymordowało (...) . Wspierała konfederację wysłaniem generała
Dumourieza i drobnych posiłków Francja, kokietowała z nią Austria (...).
Program polityczny konfederacji przeciwny reformie oddalał od niej króla i wszystkich wytrawniejszych ludzi, którzy tylko w reformie i w poparciu rządu
królewskiego nadzieję lepszej przyszłości widzieli. Pomoc obca zawiodła.…".
Pewnikiem jest, iż casus konfederacji barskiej to tak częsty w naszej historii przykład bezgranicznego heroizmu i bezdennej politycznej głupoty — znamionujące nasz naród w dobie upadku. Natomiast jej apologia — nie obywa
się, niestety, bez zohydzania orientacji przeciwnej: współdziałania z Rosją w dobrze pojętym interesie własnym — drogi kompromisu i rozsądnej ugody. Ale
to — nic innego jak żałosna, choć szkodliwa sofistyka starająca się
udowodnić, że białe jest czarne — że wszystkie klęski, jakie spadały na
nasz naród, zawinione były przez (reformatorski jak by nie było) prorosyjski
obóz ugody — nie niepodległościowo — powstańczy (anarchizujący i zawsze
antyrosyjski).
Przykład
konfederacji barskiej wskazuje także na to, ile nieszczęść i katastrof
potrafią ściągnąć na swą Ojczyznę „szlachetni szaleńcy". Takimi byli
szeregowi konfederaci barscy, warchoły w świątobliwych szyszakach, „rycerze
Krzyża Świętego" i „słudzy Maryi", którzy kraj oczyścić chcieli z schizmatyckich Moskali — choćby z pohańcem Turkiem pospołu.
Dziś
nawet dziecko wie, że obelgą jest nazwać kogoś „targowiczaninem".
„Targowica" — to inwektywa z polskiego słownika politycznego, bodaj nie mająca
sobie równych. Pomimo że konfederacja barska doprowadziła do nie mniejszych
wcale nieszczęść co — targowicka — w tymże słowniku próżno by szukać
przezwiska — „barszczanin". Stereotypowy barszczanin bowiem, choć naiwny,
to „cny Sarmata, obrońca Krzyża Świętego, Kościoła Rzymskiego -
Ojczyzny przed królem zdrajcą i schizmatycką Moskwą". Kim był naprawdę ów barszczanin? Czyżby rzeczywiście
„prawdziwym patriotą" — o niebo lepszym od targowiczanina, co w gruncie
rzeczy chciał tego samego — "złotej wolności", bezrządu, liberum veto — tyle że pod protekcją
Katarzyny II?
Więcej
jednak niż przebrzydłych i brutalnych Moskali nienawidzili „Piasta". Jakże
to dla nas typowe. Iluż — bezmyślnie i dzisiaj powtarza: „lepsze już
panowanie obcych, niż ich rządy sprawowane rękami Polaków". Słusznym
więc było ich zgnębić, rzucać im kłody pod nogi, uwięzić, a nawet
próbować zamordować. Wymyślać im, złorzeczyć, pomawiać — i pamięć
ich w końcu oczernić. Po co? By sztafeta pokoleń — szaleństwa, naiwności i zwyczajnej głupoty — mogła bezpiecznie biec dalej ku kolejnym katastrofom?
Czyż nie pora wreszcie otrzeźwieć?
« (Published: 25-06-2004 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3460 |
|