The RationalistSkip to content


We have registered
204.984.178 visits
There are 7362 articles   written by 1064 authors. They could occupy 29015 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2992 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
Agnieszka Zakrzewicz - Papież i kobieta
Anatol France - Bogowie pragną krwi
« Articles and essays  
Przedmurze - wczoraj i dziś
Author of this text:

Przedmurze to pierwszy od strony zewnętrznej mur obronny otaczający miasto lub zamek. Komuż z nas nie jest znany mit Polski jako przedmurza chrześcijaństwa — chrześcijańskiej Europy? Jest to nasz mit narodowy, będący zmitologizowaną wersją narodu i jego misji. Mit, który każe nam i dzisiaj, widzieć siebie jako „bezinteresownych" obrońców Europy od „wschodniej dziczy" — tych wszystkich: „Scytów", Tatarów, Turków, a nawet Moskali i bolszewików. Jak słusznie zauważył Aleksander Świętochowski po utracie niepodległości mit ów został rozbudowany, a "Polacy zaczęli się uciekać do mrzonek, upajać i usypiać swój rozum iluzją posłannictwa i zmartwychwstania dla odkupienia rodu ludzkiego".

Przez wieki mit Polski jako antimurle Christianitatis funkcjonował w postaci ściśle związanej z katolicyzmem. Trudno dzisiaj wskazać na moment jego narodzin, ale bez wątpienia istotną rolę odegrały w jego powstaniu najazdy tatarskie, a później „zagrożenie tureckie". W walce ze „wschodnią dziczą" głowy swe położyli wybitni książęta, królowie i wodzowie — Henryk Pobożny, Władysław Warneńczyk, Stanisław Żółkiewski...

Mało kto jednak zastanawiał się nad tym, iż tak naprawdę Turcja nigdy nie zagrażała naszej egzystencji państwowej, a nasz kraj przez wieki swego bytu był terenem rabunkowej eksploatacji owej „wschodniej dziczy". Na Polskę przeszło 200 razy zapuszczały się oddziały i watahy tatarskie, „hulając po Rzeczypospolitej, jak im się żywnie podobało" (O. Górka). Co więcej liczne wojny z Niemcami, Zakonem Krzyżackim, świadczyły, że Polska nie jest żadnym tam „przedmurzem chrześcijaństwa", ale raczej oblężoną twierdzą, którą przede wszystkim wyznawcy Chrystusa i Maryi chcieli zawładnąć (nie czując się do tego powołani, nie będziemy tutaj oceniać szczerości ich wyznania; natomiast zdaniem obecnego Wielkiego Mistrza Zakonu pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny o. dra Arnolda Wielanda „nic Krzyżakom pod tym względem zarzucić nie można". Według współczesnego nam następcy W. M. von Jungingena „nikt" też jakoby nie wątpi w „cywilizacyjną i kulturową rolę Zakonu na ziemiach północno-wschodniej Europy").

Jak słusznie zauważył Jan S. Bystroń w swojej "Megalomanii narodowej" (wyd. 1935 r., s. 43): "Przekonanie, że Polska jest narodem wybranym, który ma dziejową misję obrony świata chrześcijańskiego, owego przedmurza, antimurale christianitatis, było wśród szlachty polskiej powszechne". W wieku XVII sam papież Innocenty XI pisał o Polsce, że jest "silnym i sławnym rzeczypospolitej chrześcijańskiej przedmurzem". Odgrywając tę lansowaną stale przez papiestwo rolę, mieliśmy rzecz jasna na uwadze nie siebie, lecz szerszą całość, tj. chrześcijaństwo zachodnie, a ściślej katolicyzm (nb. kurczący się na Zachodzie od XVI wieku). Stąd też brało się powszechne u nas przekonanie, że należała nam się rekompensata od narodów, które chroniliśmy — od Boga, bo występowaliśmy w obronie wiary i Kościoła. Tak rodziły się irracjonalne wyobrażenia, tworzące pozornie rzeczywisty świat. Świat, którym rządzić miała „dziejowa sprawiedliwość" i „bezinteresowność w działaniach politycznych", a nie siła, zachłanność i interesowność właśnie. Myśmy byli zawsze sprawiedliwi — biliśmy się tylko wtedy, „kiedy nam obcy chciał w domu gospodarzyć" (J. Ch. Pasek). „Nie napastowaliśmy innych ludów" (Mickiewicz). To inni atakowali Rzeczpospolitą w dogodnym dla siebie czasie.

Poza tym ekspansja nasza całkowicie straciła swój rozmach zderzywszy się z powszechną wśród polskiej szlachty niechęcią do wypraw zagranicznych. Przywileje koszyckie z 1374 r. — ta czarna karta historii naszej monarchii i polskiej racji stanu — usankcjonowały na dobre zgubną dla przyszłości państwa praktykę monarszych odszkodowań (pięciu grzywien od oszczepu) dla szlachty — za… ekspansję, z której przecież nie tylko monarcha czerpać miał korzyści. A już karykaturą zupełną były, wymuszone na Kazimierzu Jagiellończyku, przywileje cerekwicko-nieszawskie z 1454 r. (sejmiki — każdy z osobna — a nie król miały decydować o zwoływaniu pospolitego ruszenia). Zupełnie niepotrzebne, jak się wkrótce okazało, bo nawet nie pospolite ruszenie (skompromitowane do szczętu po pierwszej bitwie pod Chojnicami), a królewskie wojska zaciężne pod wodzą Piotra Dunina, rozstrzygnąć miały wojnę trzynastoletnią z Zakonem. Ale nie złamaliśmy do końca Krzyżaków i za Jagiełły, i za Kazimierza Jagiellończyka, i za ostatnich Jagiellonów; nie złamaliśmy Moskwy za Batorego… Do tego bowiem potrzeba było woli całego społeczeństwa politycznego. A tej brakowało. Połowiczność i zadowolenie wyłącznie z tego, co się tylko ledwie zdobyło, szlachcie wystarczać miało: „poprzestawać na małym", „na własnej tylko zagrodzie" — oto ziemiański ideał szlachcica-domatora. Historia jednak uczy, że duch jednostek i narodów zdobywczych nie poprzestaje na małym, a tym bardziej na obronie tego tylko, co się posiada. Narody skoncentrowane wyłącznie na obronie swego stanu posiadania, wcześniej czy później tracą nawet to, co mają. Społeczeństwa pozbawione ducha ekspansji muszą chcąc nie chcąc ulec ekspansywnym, skazane są bowiem na los przedmiotu dziejów, nie mogąc bowiem żadną miarą być owych dziejów podmiotem.

My tymczasem upajaliśmy się, jak winem, zwykłym fałszem, że jesteśmy bardziej moralni, a więc i lepsi, niż inne narody chrześcijańskie, bo nade wszystko nie sięgamy po to, co nie nasze. A tak naprawdę pacyfizm, kwietyzm i hedonizm przy pustym skarbie królewskim, anarchii i ogólnym bezrządzie znaczyły kolejne lata Rzeczypospolitej — katolickiej, saskiej, pijanej i bezsilnej. Rzeczypospolitej pospolitych warchołów, łotrów, zdrajców i szubrawców: Łaszczów, Stadnickich, Radziejowskich, Radziwiłłów...

Nie brakowało jednak — nie brakuje i dzisiaj — zagorzałych wielbicieli naszego „doskonałego ustroju", który rzekomo „wyprzedzać miał całą epokę" (sic!). Za jego i naszego państwa zagładę winą „obarczyliśmy" tylko obcych — w sobie winy nie znajdując wcale. Co więcej za rozstrzygający czynnik procesu dziejowego „uznaliśmy" jednogłośnie, bez żadnego veta - zupełnie odwrotnie jak na sejmach i sejmikach — Bożą opatrzność (prowidencjalizm). „Żywiliśmy" przekonanie, że Bóg nie mógł skazać Polski na nic złego, skoro Polacy byli nieposzlakowanymi obrońcami czci Chrystusa i jego Matki — Maryi zawsze dziewicy. Misją polską było tylko trwać na wyznaczonych przez opatrzność pozycjach — w roli przedmurza. Mało tego „uwierzyliśmy" naiwnie, chyba raj wydumany myląc ze światem rzeczywistym, że kiedy my będziemy słabi i niegroźni sąsiadom, wtedy i oni nie zrobią nam żadnej krzywdy — nie wezmą też tego, co „nasze", co się nam „sprawiedliwie od Boga należy". Jakże się „myliliśmy", pobożne życzenia mając za rzeczywistość...

Nawet w czasach, kiedy Europa przestała być tak jednoznacznie chrześcijańską, a państwo nasze było tylko wspomnieniem, reanimowaliśmy mit przedmurza, podkreślając ciągłość funkcji wypełnianego zadania. Zmieniły się warunki zewnętrzne, ale naród nasz w dalszym ciągu wypełniał swą służebną wobec Europy Zachodniej misję. "Jak niegdyś byli przedmurzem Europy wobec barbarzyństwa wschodniego, tak po upadku stali się Polacy szermierzami powszechnej wolności. Ich krwią okupione zostały w znacznej części te prawa, które są dziś udziałem konstytucyjnie rządzonych i wyzwolonych narodów", pisał Chołoniewski w 1917 roku. Warto przy tym zauważyć, że "gdyby nie polskie ruchy wolnościowe z lat 1788 — 1795, połączone armie rosyjsko-prusko-austriackie przekroczyłyby Ren najpóźniej w roku 1792, topiąc rewolucję we krwi, a Suworow niechybnie urządziłby rzeź Paryża zamiast rzezi Pragi" (Derdej). Tak też było w 1830 roku i 33 lata później, kiedy, wywołując styczniową rebelię przeciwko Rosji, pomogliśmy Prusom — wbrew własnemu interesowi! — stać się hegemonem zachodniej Europy. Brak bowiem „zdrowego egoizmu", nb. którego przerost można było zaobserwować w życiu prywatnym polskich katolików, oraz szerszego spojrzenia — pomimo frazesu: „Za Wolność Waszą i Naszą!" — to stała cecha naszej porozbiorowej polityki. Warto przy tym zauważyć, że w imię tego rewolucyjnego hasła (gdzie wolność czyjaś była na pierwszym miejscu!) Polacy brali „udział we wszystkim — jak to zauważył katolicki historiozof Feliks Koneczny — ale to we wszystkim, co tylko miało związek z wolnością, bez względu na rezultaty; brak rezultatów nigdy ichnie zrażał. Politykami nie byli, nie wytworzyli niestety niczego ze swych ofiar i nieustannej gotowości do poświęceń. Byli typowymi doktrynerami idei i brali sprawy na gorąco wtedy jeszcze, kiedy cała Europa dawno już ostygła". Co więcej nie zadowalając się współudziałem w walkach o niepodległość obcych narodów, zapragnęli Polacy „mieszać się do ich wewnętrznych ruchów rewolucyjnych, w imię altruistycznej walki o wolność innych, jak gdybyśmy u siebie w domu nie potrzebowali wszystkich sił, aby ochronę własnej wolności należycie przygotować. Ten altruizm zmysłowy zrodził politykę liczenia na pomoc narodów Europy, ów system wzajemnej asekuracji, przy którym my robimy dla innych, a inni mieli robić dla nas" (Zygmunt Balicki). Wiemy, jak to się skończyło. Tym, że ani Francuz, ani Anglik nie myślał nawet ginąć za polski Gdańsk. Za to my wciąż łudziliśmy się, wypatrywaliśmy samolotów „naszych aliantów" na polskim, wrześniowym niebie 39 roku.

Jakże późno i jakże niewielu zrozumiało, że nie zrywami, lecz pracą ustawiczną, nie w kałużach krwi, ale w pocie czoła myślącej głowy odbudować można Polskę. Tak jak Finowie i jak Czesi. Jak narody nowoczesne, zdroworozsądkowe a przy tym skromne — dalekie od megalomańskiej misji nawracania Europy na cywilizację „prawdziwie chrześcijańską" — od romantycznego winkelriedyzmu (Polska jako „Winkelried narodów"), i od mesjanizmu (Polska jako „Chrystus narodów").

Jedno jest pewne Europa Zachodnia nie oczekuje dziś od nas ani obrony katolicyzmu (nie interesuje jej też import „polskich wartości chrześcijańskich"), ani obrony wolności (nawet tej przez duże "W"). Jest to więc najlepszy moment, by wreszcie pomyśleć o sobie — o relacjach Polski nie tylko z Europą rzymsko-brukselską, ale i z sąsiadami ze Wschodu, a zwłaszcza z Rosją. Najwyższy czas, by w stosunkach z tym państwem potężniejąca z roku na rok zbiorowa histeria oddała pola poczuciu odpowiedzialności za obecne i przyszłe pokolenia naszego narodu. To ostatni dzwonek, by nie zaprzepaszczoną została ta nasza niepowtarzalna dziejowa szansa.


 See other sites:
Katolicyzm a nasz charakter narodowy
W.C., nihilizm i abnegacja
 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Katolicyzm a nasz charakter narodowy
Przemoc i religia

 Comment on this article..   


« Articles and essays   (Published: 25-06-2004 )

 Send text to e-mail address..   
Print-out version..    PDF    MS Word

Wojciech Rudny
Z wykształcenia pedagog i historyk. Wydawca i niezależny publicysta. Zmarł w 2010 r. w wieku 41 lat.

 Number of texts in service: 64  Show other texts of this author
 Newest author's article: Najhojniej wynagradzający siebie politycy w Europie
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.
page 3459 
   Want more? Sign up for free!
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)