The RationalistSkip to content


We have registered
204.320.144 visits
There are 7364 articles   written by 1065 authors. They could occupy 29017 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2992 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
« Reading room  
Kaplica Magellana [3]
Author of this text:

— Godzinę temu myślałem, że jesteśmy w rękach fanatycznych terrorystów, którzy chcą nas pozabijać. Ale teraz widzę, że możemy o tym pomarzyć. — westchnął Calen.

— Musimy uciekać. Natychmiast. Jeśli dostanie się tu wojsko, pozabijają nas. Jeśli wybuchnie rewolucja — wpadniemy z deszczu pod rynnę. - Powiedział Meier.

— Ale jakie mamy szanse, Herr Meier? Jesteśmy odcięci od cywilizacji. W dżungli rządzą rebelianci. W mieście i tak nas aresztują. Stawka jest zbyt wysoka żeby odpuścili. Sytuacja jest gorzej niż beznadziejna.

— Szansa jest zawsze jeśli chce się ją widzieć. Komendant zostawił tylko kilku bojowników. Nie spodziewają się naszego ataku. Pokonamy ich. Potem biegiem do autobusu i na złamanie karku do miasta, prosto do ambasady. Tam będziemy bezpieczni.

— Ogromne ryzyko. — Rzuciła doktor Rembur.

— Przy normalnym porwaniu moglibyśmy pokornie czekać na pomoc całymi miesiącami. Ale teraz nie mamy wyjścia. Nasi wybawiciele mogą być naszymi katami. Jeśli Calen przeczyta dowody zbrodni i nada to telewizja za kilka dni będzie tu piekło. Zginiemy w obu przypadkach. Ocena ryzyka, pani doktor, jest bezprzedmiotowa. Każda szansa przeżycia powyżej zera jest wszystkim co teraz mamy. Naszą jedyną nadzieją. Nawet gdyby nie wszyscy przeżyli. Choćby do ambasady dotarła tylko pani. Możemy polegać tylko na sobie. Jesteśmy od teraz częścią świata do którego przybyliśmy. Bezwzględna walka o byt. Czy wie pani jak o przeżycie walczą schwytane lub ranne zwierzęta? Te, którymi się pani wczoraj raczyła? One czują śmierć podobnie jak neandertalczyk. Boją się i walczą. Życie jest jedynym co mają i czym są. Rozumie pani?

Kobieta w milczeniu skinęła głową. Bała się. Wiedziała, że może umrzeć. Ale droga do życia wiodła przez ścieżkę strachu. Tak jak dla zwierzęcia przez płonącą obręcz. Jeśli życie jest wszystkim, to strach i tak jest korzyścią. Zwykła gra sytuacyjna, jak dylemat więźnia. Można to zapisać na kartce jako nierówność. Bała się, ale wiedziała, że gra jest prosta i jak ją wygrać. Zamknęła oczy i głęboko westchnęła, ale gdy je otworzyła była już gotowa. Z twarzy pozostałych wyczytać można było to samo. Skupienie, strach, ale zdecydowanie.

— Nie ma czasu do stracenia. Im szybciej tym lepiej. — Podjął decyzję Meier. — Jeszcze tylko tamci. Ej, wy! — Krzyknął po niemiecku. Niespodziewanie odezwał się przeor, któremu rozmowę cały czas tłumaczył jeden z zakonników.

— Wiem co zamierzacie. Będziemy się za was modlić. — Powiedział cicho lecz spokojnie.

— Nie mamy czasu na sprawy zawodowe. Uciekamy do autobusu. Zostało tylko kilku strażników. — Warknął szef turystów.

— Tutaj nasze drogi się rozchodzą. Dla was ważne jest to, co przed śmiercią. Dla nas — to co po. Nasze życie to przygotowanie do śmierci i dostąpienia obietnicy zbawienia. Gdzie na całym świecie lepiej dla nas umrzeć niż w tym cudownie odnalezionym miejscu, pierwszym miejscu obecności Boga Żywego w tej części świata? W Ziemi Świętej obecność Boga czuje się na każdym kroku, powietrze jest nią przesycone niczym wilgocią i zapachem Morza Martwego. Oczywiście, czują ją tylko słudzy Pańscy. Tutaj poziom świętości jest tak samo wielki. Wszyscy to czujemy. Ta jaskinia na końcu świata to pierwsze miejsce zdobycia tej części świata dla Pana naszego. Jakże dziękujemy Panu, że pozwolił je nam, niegodnym robakom u stóp Maryi, zobaczyć. Modlimy się o to, by pozwolił nam tu umrzeć, choć wiemy, że na to nie zasługujemy.

W miarę jak mówił, osoby niemieckojęzyczne słuchały z niedowierzaniem a potem niesmakiem. Meier wiedział, że to koniec. Oni chcieli umrzeć tak, jak on chciał żyć. Nie byli mu do niczego przydatni. Chyba, że w tym, by pomóc im uciec kosztem pewności swej śmierci. Tak, to jedyne co mogli zrobić dla siebie nawzajem. Ale okazało się, że to nie wszystko, co przeor miał do powiedzenia. Zapalił się, wpadł w trans i mówił dalej:

— Możliwością utworzenia tu gigantycznego centrum pielgrzymkowego zainteresował się sam Ojciec Święty. Panuje tu nędza, ale za kilka lat mogą tu przyjechać miliony pielgrzymów. Cudowne uzdrowienia, msze dla setek tysięcy, miliony świętych obrazków, bazylika tu, w tym miejscu. To zmieni gospodarkę całego kraju. A do kogo ten tłum będzie się modlił, poza oczywiście Matką Boską Phata-Szuńską? Do świętych męczenników, którzy im to wszystko dali. — W jego oczach zapaliła się iskierka chciwego szału. — Do świętych, którzy całe życie oddali Bogu i skończyli je w tym miejscu! Ojciec Święty nie będzie miał wyjścia. Pracowaliśmy w tym kraju cztery lata wśród biednych. Wszyscy oni nas znają. Błagamy Cię Panie, weź nas już do siebie! Teraz, teraz! Jesteśmy gotowi! Weź nas o Panie, okaż nam łaskę śmierci. Daj nam śmierć a Twoja potęga zajaśnieje nad całym regionem i nawróci miliony! — Krzyczał już w szale.

— A cuda? — Spytał ktoś.

— Proszę się o to nie martwić. Ile potrzeba? Dwa, trzy, pięć? Naszym największym cudem jest to, że zdarzają się właśnie wtedy gdy trzeba kogoś kanonizować. Nie wcześniej i nie później i dokładnie tyle ile trzeba. Pracowaliśmy z tyloma biedakami i żebrakami! W tych sprawach Opatrzność Boża jest dla nas niezwykle łaskawa. Nawet Ojciec Święty, niech nam Bóg wybaczy, chowany jest jedynie jak cesarz. A my dostąpimy życia prawdziwego… w obu światach. I pan chce, Meier, abyśmy się tego wszystkiego pozbyli? A więc idźcie. A my przygotujemy się do tego co ma dla nas nadejść. — To powiedziawszy odwrócił się. Misjonarze uklękli w kółku i nie zważając już na pozostałych modlili o śmierć.

— A więc dobrze. Niech i tak będzie. My będziemy żyli. — Powiedział sucho Meier, bardziej do Niemców i Francuzów niż do Polaków.

Strażnicy stali przed jaskinią. Kilku buszowało po obozowisku wykradając z paleniska wędzone mięso. Meier zarządził przegląd uzbrojenia i wyposażenia. Okazało się, że i komendant popełnił błąd, biorąc grupę turystów za część ekspedycji archeologicznej. Prawdopodobnie dlatego zostawił tylko niewielką grupę swoich ludzi, mając wszystkich za niegroźnych jajogłowych. Tymczasem turyści mieli ze sobą broń do polowań: noże i proce. Większość z nich wbrew pozorom była twardymi facetami. Zapłacili przecież dużą kasę żeby tu trafić. Ale tamci mieli karabiny.

— W konwencjonalnym starciu nie mamy żadnych szans. Musimy je wyrównać. - Powiedział Meier przeciągając ostatnie słowo.

— To znaczy? — Spytał Calen.

— To znaczy, że musimy użyć najlepszej broni. Kobiety. — Uśmiechnął się patrząc na Justinne Rembur. — Wyjdzie pani przed jaskinię i odciągnie wartowników poza widok obozowiska. My zajmiemy się resztą. To nie potrwa długo. Mam nadzieję, że ma pani wiele atutów poza intelektem.

Kobieta zagryzła wargi, ale po chwili nieznacznie się uśmiechnęła. Wyszła z jaskini. Na wrzaskliwe okrzyki bojowników odpowiedziała wysokim śmiechem. Mimo złamania zakazu żaden jej nie uderzył. Odeszła w bok. Jeńcy zobaczyli, że po chwili wartownicy dostają małpiego rozumu. Po pół minucie nie wytrzymali i opuścili wejście. Na to tylko czekali Meier i reszta. Wypadli do obozowiska. Dwóch bojowników jedzących ryby z rożna dostało kamieniami w głowy. Stracili przytomność. Jeden chciał wystrzelić w powietrze, ale w tej samej chwili powietrze przeszył świst i w jego pierś głęboko wbił się nóż. Wypuścił broń z ręki i upadł na ziemię obficie brocząc krwią. Dobiegł do niej Meier i wycelował w dwóch ostatnich, którzy nieopatrznie broń zostawili przy rożnie. Jeden z nich próbował rzucić się na niego i walczyć wręcz, ale jednocześnie z ukrycia skraju dżungli wynurzyli się Niemcy uzbrojeni w noże i wycelowane proce. Opór został złamany. Dwóch ludzi Meiera chwyciło położone karabiny i razem ruszyli biegiem do Rembur. Otaczało ją w niedwuznacznych pozycjach trzech wartowników, którzy zdążyli już związać z nią duże nadzieje. Byli podani na talerzu. Nawet nie zauważyli jak trzech byłych już jeńców podbiegło do nich na półtora metra.

— Następnym razem, Meier, proszę przyjść albo przed albo po, ale nie w trakcie. - Powiedziała Justinne i poprawiła ubranie.

— Naturalnie, madam. — Uśmiechnął się. Zwyciężyli w ciągu trzech minut. Role się odwróciły. Teraz oni zaprowadzili do jaskini bojowników razem z rannym. Z obozowiska wzięli linę i związali wszystkim ręce i nogi. Odebrali im też broń palną.

— Czy teraz idziecie z nami? — Spytał misjonarzy. Odpowiedziało mu głuche milczenie. Przeor beznamiętnie wpatrywał się w krzyż.

— A więc adieu! Nie zmusimy was do życia skoro go nie chcecie. Ruszamy! Nie ma chwili do stracenia! — Zakomenderował i ruszył biegiem do wyjścia. Za nim pozostali. Wkrótce w jaskini pozostali tylko bojownicy — związani, i misjonarze - wolni.

***

Biegli zboczem góry do pozostawionego autobusu. Nagle w powietrzu pojawił się nowy dźwięk. Warkot. Narastający. Helikopter.

— Szybko! Kryć się! Wszyscy! Szybko! — Krzyknął Meier.

Dwa wojskowe helikoptery wyłoniły się zza góry i rosły w oczach. Uciekinierzy ukryli się w ostatniej chwili. Helikoptery leciały pewnie, jakby wiedziały dokąd. „Wiedzieli! Tylko skąd? Zdjęcia satelitarne? Zdrajca wśród Armii Wyzwolenia Ugrofinstanu?" — Pomyślał Calen. — „Nieważne. Na jedno wychodzi." Zawisły prawie dokładnie nad jaskinią z której przed chwilą uciekli. Jeden z nich miał podczepiony duży ładunek. „Co do diabła…" Odpowiedź przyszła błyskawicznie. Ładunek odłączył się od helikoptera i zleciał wprost na jaskinię. W tej samej chwili ogromna detonacja wstrząsnęła okolicą. Wybuch wyrwał ze zbocza tony darni i leżący pod nią materiał skalny. Potworna siła skierowała swe niszczycielskie ostrze w dół, do jaskini. Ta nie wytrzymała. Z hukiem część zbocza zawaliła się do wewnątrz jaskini tworząc otwór przez który wyleciały ogłupiałe nietoperze. Tony ziemi i skał przywaliły bojowników miażdżąc ich i grzebiąc.

— Chcieli ich zabić. Jak najwięcej. Najlepiej wszystkich. — Szepnął Calen. Ale to nie był koniec. Drugi helikopter zawisł nad otworem i spuścił drugi ładunek. Tym razem z obu otworów — górnego i wejścia — trysnęły słupy ognia. Broń zagłady. Bomba napalmowa. W jaskini rozpętało się prawdziwe piekło. Zakonnicy spalili się momentalnie. Pan wysłuchał ich wszystkich w ciągu zaledwie godziny. Helikoptery pokręciły się trochę i odleciały. Nie było potrzeby lądowania. Zniszczenie było totalne a nikogo więcej nie było widać. Piloci mieli tylko nadzieję, że załatwili wszystkich tych przeklętych terrorystów. Że zdążyli.


1 2 3 4 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Książka latadło
Dzięki dobroci!


« Reading room   (Published: 01-07-2004 )

 Send text to e-mail address..   
Print-out version..    PDF    MS Word

Maciej Psyk
Publicysta, dziennikarz. Z urodzenia słupszczanin. Ukończył politologię na Uniwersytecie Szczecińskim. Od 2005 mieszka w Wielkiej Brytanii. Członek-założyciel Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów oraz członek British Humanist Association. Współpracuje z National Secular Society.

 Number of texts in service: 91  Show other texts of this author
 Number of translations: 2  Show translations of this author
 Newest author's article: Monachomachia po łotewsku
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.
page 3486 
   Want more? Sign up for free!
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)