The RationalistSkip to content


We have registered
204.319.508 visits
There are 7364 articles   written by 1065 authors. They could occupy 29017 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2992 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
« Reading room  
Kaplica Magellana [2]
Author of this text:

Rano wszyscy ustalili swoje zajęcia. Naukowcy zaczęli pracę w jaskini. Turyści wysmarowali się błotem i bawili w wojnę zamiennie z polowaniem. A duchowni rozeszli się robić zdjęcia okolicy i zapełniać uwagami notesy, co miało być ich głównym zajęciem do powrotu do cywilizacji. Wieczorem spotkali się przy ognisku. Myśliwi ofiarowali wszystkim upolowane zwierzęta i ryby z rzeki. Szczególnie dobre kąski otrzymywała doktor Rembur, co sprawiło jej podwójną przyjemność, gdyż miała także fakultet z antropologii. Okazało się, że w jaskini spoczywały szczątki marynarza, który przybył na ląd chory i skrajnie wyczerpany szkorbutem. Został pozostawiony przez towarzyszy. Wyskrobał to gwoździem na desce. Prawdopodobnie wkrótce potem umarł sam jak Robinson Cruzoe, powalony tropikalnym klimatem. Nadal nie było bezpośredniego dowodu, że w jaskini przebywała ekspedycja Magellana, ale było to bardzo prawdopodobne.

Następnego dnia wszystko potoczyło się jak poprzednio. Nikt nie oddalał się od obozowiska i dla bezpieczeństwa wszyscy trzymali się w grupach. Było około południa. Pozorną senność dżungli przerwało dziwne zachowanie się ptaków. Wzbiły się w powietrze z głośnym krzykiem. Naukowcy i duchowni pomyśleli, że to turyści upolowali jakieś duże zwierzę. Wtem jak spod ziemi wyrośli uzbrojeni ludzie. Było ich dużo, dziesiątki i z każdą chwilą pojawiali się kolejni. Przerażony Calen wyjrzał z jaskini dokładnie w chwili, gdy dwóch z nich przyłożyło mu nabite karabiny pod boki. Opór nie miał sensu. Pozostali byli równie przerażeni, ale bez sprzeciwu poddali się napastnikom. Przy obozowisku stali już otoczeni misjonarze i kierowca, który go pilnował. Po chwili reszty dopełnił widok wychodzących z dżungli z rękoma na głowach turystów.

— Gorzej być nie mogło. Jesteśmy w gównie po same uszy. — Szepnął profesor swoim. Ale w tej samej chwili dostał kolbą w brzuch aż pociemniało mu w oczach i zrozumiał, że właśnie wygłoszona opinia i tak była optymistyczna.

Terroryści zgromadzili ich wszystkich razem i kazali wejść do jaskini. Razem przed nimi pokrzykując i nawołując się w swoim narzeczu kręciło się ponad stu uzbrojonych mężczyzn.

— Wszystko, tylko nie łaźcie po jaskini, małpoludy! To światowe dziedzictwo! — jęknął Calen, ale dostał tylko ostrzegawcze uderzenie w twarz. Blady lecz opanowany Meier prawie niezauważalnie pokręcił głową. Rada była dobra, bo tylko przyjęcie nowych reguł mogło ocalić im życia, jeśli w ogóle były na to jakieś szanse. Większość porywaczy weszła do jaskini, która wypełniła się ludźmi. Na zewnątrz została tylko straż. Podczas gdy grupy Calena i Meiera przyglądały się porywaczom, usiłując dowiedzieć się o nich czegokolwiek: hierarchii, uzbrojenia, wyposażenia, zmęczenia, morale — czegokolwiek co pozwoli na dedukcję, misjonarze zamknęli oczy i zaczęli modlić się jak szaleni. Jeśli Bóg punktuje żarliwość, do nieba trafiają najpierw ci, którzy całe życie się bali. Początkowo niżsi w hierarchii sądzili, że rozmawiają ze sobą i zaczęli ich szturchać kolbami, ale jeden ze starszych krzyknął coś i przestali. Po chwili nawet ich strażnicy prawie przestali zwracać na nich uwagę i ich burczenie łaciny. Pozostali zaś cały czas mierzyli do reszty wyprawy z gotowych do strzału karabinów.

Terroryści powtarzali między sobą słowo podobne do indoeuropejskiego „komendant". Po kilku minutach przednia straż zaczęła coś krzyczeć i zapanowało podniecenie. Terroryści ustawili się w szeregach jak regularne oddziały. Do jaskini wszedł wysoki człowiek w średnim wieku z nowoczesnym karabinem i w pełnym umundurowaniu. W przeciwieństwie do większości porywaczy był ogolony i ostrzyżony. Jego orientalne rysy nie różniły go od pobratymców, ale gdy patrzył na pojmanych na jego twarzy pojawił się niewielki uśmieszek.

— Czołem, palancie! Mamy cię w dupie, wiesz? Razem ze swoją brudną bandą jesteście zbirami, którzy niszczą odnaleziony po pięciu wiekach dowód spotkania dwóch cywilizacji! Zleźliście się tu za nami jak robactwo! Pięćset lat! Nawet do tylu nie potrafisz liczyć, padalcu! I przez diabła nadana banda morderców pojawia się tu nazajutrz po rozpoczęciu prac! Kurwa twoja mać!! — wrzeszczał i klął po francusku Calen płacząc z bezsilnej wściekłości nie nad sobą i porwanymi, nie nad — bardziej niż mniej przecież — prawdopodobną perspektywą śmierci, ale z powodu zniszczenia prac archeologicznych i pozbawienia perły w koronie tej nauki całej ludzkości. Meier w pierwszej chwili był na niego wściekły, ale gdy naukowiec się uspokoił i zamilkł poczuł do niego pewnego rodzaju podziw. Tylko klechy zamknąwszy oczy mamrotały pacierze jakby byli w Notre Dame. Nikt nie zwracał na nich uwagi, jakby ich nie było.

Komendant najpierw się uśmiechnął a po chwili zachichotał. Wreszcie nie wytrzymał i zaczął zanosić się od śmiechu. Tego nikt się nie spodziewał.

— Ani chybi, musi pan być profesorem i szefem tej wycieczki. Tylko ich stać na to co chce pan widzieć jako odwagę a jest nawet nie maskowanym rasizmem. — Odpowiedział wreszcie płynnie w języku Napoleona. Calen z wrażenia i strachu zsikał się w gacie. Pozostali byli pod nie mniejszym wrażeniem. Także ci, którzy nie znali francuskiego rozumieli co się dzieje. Tego nikt się nie spodziewał.

— Co mam panu zrobić, aby wywiązać się z roli, którą pan mi nadał? — ciągnął komendant. — Ucinać panu palec po palcu? Oczy wydłubać? Chyba nie spodziewa się pan po mnie niczego lepszego, sądząc po powitaniu? — upewnił się, że blady jak papier Calen pojął właśnie, że popełnił największy błąd w życiu i kontynuował. — Skąd to zaskoczenie, mój panie? Naprawdę sądził pan, że świat kończy się na słupach Herkulesa — patrząc od północy, rzecz jasna? Że w Algierii żyją brakujące ogniwa Darwina, które możecie sobie traktować jak Włosi w Etiopii? To niewątpliwie dar waszej religii, która, jak widzę, dotarła i do nas. — Spojrzał wymownie na siedzących osobno misjonarzy. — Kształcicie Pol Pota i inne kreatury a pan się dziwi, że spotyka usynowionego ambasadora Republiki, zamiast odczuwać w tej chwili dumę. Kolor pańskich spodenek aż nadto wyraźnie ujawnia pańskie uczucia. - Profesor był doszczętnie pobity. Po prostu znokautowany. Ostatnie zdanie poniżyło go przed rodakami bardziej niż sprawiłoby to brutalne traktowanie. Nie, nie był to maniak ani barbarzyńca. Kimkolwiek był ten niezwykły człowiek i czegokolwiek od nich chciał, kształcił się we Francji, a więc należał do tutejszej elity. Ale nie należał do rodziny książęcej. Był bystry i inteligentny. I miał posłuch swoich ludzi. Calen postanowił czekać na rozwój wypadków.

— Jestem komendantem Armii Wyzwolenia Ugrofinstanu. Mój ojciec był szefem armii, dawno temu. Miałem zostać ministrem, przestawić kraj na raj zachodnich turystów. Miliardy w twardej walucie. Hotele, kasyna, porty, lotnisko. Nasze najpiękniejsze kobiety dla waszej rozrywki. Pojmuje pan? I wy wszyscy? Wysłano mnie na studia do Francji. Jestem inwestycją, profesorze. Nieudaną inwestycją. Przed moim powrotem odkryto złoża złota i diamentów. Zamiast przynieść bogactwo przyniosły nędzę i terror. Obce mocarstwo dokonało przewrotu. Usunięto reformatorski rząd. Stracono przywódców, w tym mojego ojca. Ot tak sobie. Przyszedł silniejszy, zabił strażników i zagarnął skarby tej ziemi. Dla niepoznaki utworzono marionetkowy rząd pewnego psychopaty, który ogłosił się księciem i pozwala robić im tu wszystko w zamian za utrzymanie pałaców, dworu i władzy z części dochodów. Musiał pan o tym słyszeć. Nawet pan. — Faktycznie, w przewodnikach pisano coś o rewolucji, jakimś zamachu ileś lat temu. Calen nie przeczytał, tylko przekartkował. Szukał restauracji. - To się nazywa realpolitik, drodzy państwo.

— Proszę nas zabić lub uwolnić, wedle uznania. — odpowiedział wreszcie. — Ale nie zamęczać swoimi problemami. Każdy ma swoje. Nasz „książę" podnosi wiek emerytalny. — odgryzł się, ochłonąwszy z wrażenia.

— Nie mam zamiaru was zabijać. Bo to nie wszystko. Mam przyjaciół w stolicy. Oczywiście anonimowych. Mam od nich dowody na zbrodnie tego reżimu. Bo nędza i terror to nie wszystko. Poza miastami nie ma cywilizacji. Dokumentów, statystyk, urzędów. Ani spisów ludności. „Książę" pozwala swoim przyjaciołom porywać ludzi z dżungli. Oficjalnie nikt nic nie wie. Nikt tego nie zgłasza, bo nie ma gdzie. Zabierani są na lotniskowiec, który pilnuje Ugrofinstanu jak pies kości. Tam przeprowadza się na nich badania i eksperymenty. Ten psychol nazywany księciem uczynił z kraju, który mógł być bogaty, rezerwuar królików. To dużo bardziej humanitarne niż na własnych żołnierzach, prawda? Mam na to dowody. Przedstawi je pan całemu światu przed kamerą, co będzie sygnałem do rewolucji w stolicy, której przyjdziemy z pomocą z dżungli. Karta się odwróciła. Wkrótce zwyciężymy! Kaplica Magellana i wasze badania są dla nas darem niebios. Skupiona jest tutaj uwaga całego świata. I na jego oczach przeczyta pan dowody i chwycimy za broń. Prace archeologiczne oczywiście będziecie mogli skończyć. Dla własnego bezpieczeństwa — po rewolucji. Niedługo nadejdzie sprzęt do nagrania przekazu. Wtedy przeczyta pan dowody. Kaplica Magellana w przedziwny sposób odegra swoją nową rolę. Tymczasem żegnam. Jak pan rozumie, będę miał teraz dużo pracy.

***

Komendant wyszedł wraz z większością swoich ludzi. Wszyscy z nich wiedzieli, że wkrótce nastąpi zwrot w ich walce z siłami rządowymi. Ci, którzy pozostali w jaskini żywo rozmawiali między sobą. Na jeńców zwracali mniejszą uwagę. Wbrew obawom naukowców, teren prac pozostał nienaruszony.

Francuzi i znający francuski turyści myśleli nad sytuacją w której się znaleźli. Byli w samym oku nadchodzącej rewolucji. Gorzej — jej zapalnikiem. Pozostałym Niemcom szybko przetłumaczono słowa komendanta. Tylko duchowni nie wykazywali zainteresowania mimo, że jeden z nich znał francuski i sam przetłumaczył swojej grupie. Szukali pomocy po swojemu czyli zaczęli litanię do Matki Boskiej.

Szeptem odezwał się jeden z turystów, berliński przemysłowiec:

— Jeśli to prawda, to z całego tego ich księcia faktycznie mały Hitlerek. Ale dla nas to jeszcze gorzej. Bo to znaczy, że siły rządowe będą nas od teraz traktowały tak jak ich. W najlepszym razie będą coś podejrzewać i każdego przesłuchają. Ale jeśli on wie o przecieku tej mrocznej tajemnicy to umarł w butach. Jesteśmy dla niego i jego rządu groźniejsi niż rebelianci, poza samym komendantem z którym jedziemy na jednym wózku.

Zapanowało milczenie. Oni — jeńcy w rękach terrorystów, jak nazywano Armię Wyzwolenia Ugrofinstanu! — mieli się bardziej obawiać wojska niż porywaczy. Z drugiej strony, nie byłoby rozsądne uciekać bojownikom.


1 2 3 4 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Książka latadło
Dzięki dobroci!


« Reading room   (Published: 01-07-2004 )

 Send text to e-mail address..   
Print-out version..    PDF    MS Word

Maciej Psyk
Publicysta, dziennikarz. Z urodzenia słupszczanin. Ukończył politologię na Uniwersytecie Szczecińskim. Od 2005 mieszka w Wielkiej Brytanii. Członek-założyciel Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów oraz członek British Humanist Association. Współpracuje z National Secular Society.

 Number of texts in service: 91  Show other texts of this author
 Number of translations: 2  Show translations of this author
 Newest author's article: Monachomachia po łotewsku
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.
page 3486 
   Want more? Sign up for free!
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)