|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Science » » »
Historia naturalna wstrętu [2] Author of this text: Krzysztof Szymborski
Sprawa jednak tylko z pozoru jest prosta. Jak bowiem wyjaśnić na przykład fakt, że plemiona nadwiślańskie nie nabrały trwałej i intensywnej awersji do grzybów, które — mimo że co roku są przyczyną śmierci kilkunastu obywateli naszego kraju — nadal uchodzą powszechnie za przysmak? A co powiedzieć o rybie (z rodziny
Tetroodontidoe) zwanej fugu, która jest jednym z najsławniejszych i najbardziej poszukiwanych specjałów japońskiej kuchni? Japończycy najwyraźniej nie myślą o niej z obrzydzeniem, mimo że jej wątroba i jajniki zawierają jedną z najsilniejszych znanych trucizn, tetrodotoksynę, która jest dwieście razy silniejsza od kurary i na którą nie ma żadnej odtrutki. Jedna ryba zawiera jej dosyć, by zabić 30 dorosłych ludzi. Liczba śmiertelnych ofiar degustacji fugu sięga w Japonii 100-150 osób rocznie, a ostatnio prasa doniosła o kilku (na szczęście nie śmiertelnych) wypadkach zatrucia w Stanach Zjednoczonych. Darwinowskie adaptacyjne wyjaśnienie pochodzenia wstrętu ma też tę słabą stronę, że odwołując się do biologii, nie bardzo potrafi wyjaśnić istnienie wspomnianych już ogromnych różnic między przyczynami obrzydzenia w rozmaitych kulturach i społecznościach. W końcu to, co jest trujące dla jednego człowieka, jest także trujące dla innych. Rozwikłanie tej zagadki proponują rzecznicy psychologii ewolucyjnej, a wśród nich Steven Pinker, który w swej niezwykle popularnej w Ameryce książce
How the Mind Works (Jak działa umysł) poświęca kilka stron sprawie ludzkich idiosynkrazji. Dla obrazowego zilustrowania swojej tezy Pinker przytacza anegdotę, jak to w 1978 roku rozeszły się w Ameryce pogłoski, jakoby bary
McDonak's „wzbogacały" swoje hamburgery mielonymi dżdżownicami. Po pierwsze, zauważa Pinker, smażone dżdżownice są znakomitym źródłem białka, a ich spożycie zupełnie nam nie zaszkodzi. Po drugie — i co znacznie ważniejsze — plotka ta była absurdalna z prostej ekonomicznej przyczyny: mięso dżdżownic jest nieporównanie bardziej kosztowne od wołowiny i trudno znaleźć racjonalne uzasadnienie dla marnowania tego surowca, który ze znacznie większym zyskiem można sprzedać wędkarzom.
Ta sama logika zadaje kłam niecnym pomówieniom, iż w pewnych chińskich restauracjach kucharze serwują nieświadomym klientom gulasz z kotów. Kot jest w chińskiej kuchni takim specjałem, że rozsądny kucharz raczej zjadłby go w rodzinnym gronie, niż podawał mało wyrafinowanym Amerykanom, którzy i tak nie docenią niezwykłego smaku potrawy. Koty, przypomnijmy, jako drapieżniki zajmują wyższą pozycję w łańcuchu pokarmowym od powszechnie przez nas spożywanych świń czy krów, a zatem wyprodukowanie kawałka kociego mięsa jest znacznie kosztowniejsze niż wyprodukowanie wołowego befsztyka.
Ten argument ekonomiczny przywołany jest przez Pinkera wyłącznie dla uzupełnienia prostego, ale decydującego argumentu odsyłającego do idei adaptacji. Ponieważ wiele na pozór jadalnych substancji jest dla człowieka niezdrowych lub wręcz trujących, z adaptacyjnego punktu widzenia daleko posunięta wybredność w wyborze pokarmu ma głęboki sens.
Wybredność oznacza kulturową specjalizację; każde ludzkie społeczeństwo decyduje, które zwierzęta — lub które części ich ciała — są jadalne. Decyzje te w znacznym stopniu uwzględniają prosty rachunek ekonomiczny. Przykładowo, tam gdzie występują w obfitości parzystokopytne ssaki roślinożerne, jest bardzo prawdopodobne, że miejscowi konsumenci będą się brzydzić owadów, gadów i płazów. Po prostu mogą sobie na to pozwolić. Tam z kolei, gdzie sensownym ekonomicznie źródłem białka może być szarańcza, pędraki czy pewna odmiana muchy — która co roku roi się masowo z Jeziora Wiktorii i jest spożywana ze smakiem przez mieszkańców jego przybrzeżnych okolic w formie placków — ludzie mogą się brzydzić kiszonej kapusty, zsiadłego mleka czy innej, skądinąd pożywnej, potrawy europejskiej.
Pinker, którego poprzednia książka The Language Instinct (Instynkt językowy), podobnie jak ostatnia, była bestsellerem, twierdzi, że jesteśmy genetycznie zaprogramowani do nauczenia się uczucia wstrętu, podobnie jak rodzimy się z wbudowaną już w nasz umysł zdolnością do opanowania mowy. W obu wypadkach „szczegóły" — czyli jakim w końcu językiem się posługujemy bądź też co w szczególności nas brzydzi — są wkładem kultury w nasz proces rozwoju umysłowego. Sama jednak predyspozycja jest genetycznie i adaptacyjnie uwarunkowana. W rozwoju ludzkiego dziecka predyspozycja ta realizuje się w sposób doprowadzający do rozpaczy każde kolejne pokolenie rodziców. Jak dobrze wiedzą wszystkie matki, dzieci w wieku poniżej 2-3 lat wymagają ciągłego nadzoru, bo w przeciwnym razie trzeba im wyjmować z buzi najrozmaitsze nieapetyczne (dla dorosłych) przedmioty. Czołowy amerykański badacz awersji pokarmowych, psycholog z Uniwersytetu stanu Pensylwania Paul Rozin, który nawet zyskał sobie wśród przyjaciół przydomek „dr Wstręt", przeprowadził kiedyś na dwulatkach eksperyment, formując masło orzechowe w kształt psiej kupki i nadając mu realistyczny aromat za pomocą dojrzałego francuskiego sera, a następnie oferując jako poczęstunek swym niewinnym „obiektom badawczym". Ku przerażeniu obserwujących doświadczenie rodziców, 62% dzieci zjadło te pożywne
„ekskrementy" bez większego wahania. A 32% z nich zakąsiło go jeszcze konikiem polnym.
Utrapienia rodziców nie kończą się jednak z osiągnięciem przez dziecko czwartego roku życia. Dla większości prawdziwe problemy zaczynają się właśnie w tym czasie. Po okresie skrajnego liberalizmu kulinarnego następuje bowiem — genetycznie zaprogramowany, jak sugeruje Pinker — etap radykalnego rygoryzmu. Dzieci stają się nagle niezwykle wybredne, a po przekroczeniu trzeciego roku życia ich gotowość do eksperymentowania z nowymi potrawami gwałtownie maleje. Pierwsze dwa lata życia są więc dla rodziców „oknem sposobności", pozwalającym im przekonać latorośle, że niektóre przedmioty są niejadalne, a co ważniejsze — inne mogą być spożywane bez negatywnych konsekwencji. Potem klamka zapada i na dalsze wzbogacenie jadłospisu młodzi ludzie muszą zwykle czekać do pełnoletności.
Jak wynika z badań Rozina, pełna zdolność do wstrętu i obrzydzenia — które są czymś całkowicie odmiennym od dziecięcej awersji do pewnych smaków, takich jak gorycz — rozwija się między czwartym a ósmym rokiem życia. Prawdziwy wstręt, twierdzi on, jest reakcją wywołaną przez coś więcej niż nieprzyjemne wrażenia zmysłowe. Wstręt wymaga pewnej wiedzy na temat obiektu naszego obrzydzenia. Wyobraźmy sobie sytuację, w której ktoś oferuje nam trzy różne szklanki napełnione wodą z kranu, wyjaśniając jednocześnie, że pierwsza zawiera straszliwie gorzką substancję chemiczną, druga śmiertelną dawkę arszeniku, a trzecia czystą wodę, z tym że w szklance, zanim została dokładnie umyta, przechowywano próbki psich odchodów. Typowy wynik tego „myślowego eksperymentu" podkreśla zasadniczą różnicę między zwykłym strachem a wstrętem. Nasza typowa reakcja na wieść o goryczy czy o arszeniku jest mniej gwałtowna i spontaniczna niż odraza wywołana wiedzą o historii trzeciej szklanki. Strach, wyjaśnia Rozin, jest reakcją na rzeczywiste lub wyimaginowane niebezpieczeństwo zagrażające naszemu ciału, zaś wstręt to reakcja na prawdziwe lub wyimaginowane zagrożenie dla — nie przesadzam — naszej duszy.
Zarówno materialiści, jak i ludzie religijni wzdragać się mogą na myśl, że ludzka dusza przywoływana jest dla przyczynowego opisu zjawisk tak na pozór przyziemnych jak obrzydzenie czy ohyda. Wstręt ma jednak pewne zadziwiające cechy — powołując się znów na Rozina zauważmy, że naprawdę wstrętny obiekt musi spełniać trzy warunki: musi to być coś, co można zjeść; coś, co ma lub miało w przeszłości własne życie; wreszcie coś, co posiada moc czynienia innych rzeczy obrzydliwymi. Zwłaszcza ten ostatni atrybut ma w pewnym sensie
ponadmaterialny wymiar. Zdolność emanacji ohydy, przenoszenia jej na inne obiekty, z którymi pierwotne źródło obrzydzenia weszło w fizyczny, a często czysto symboliczny kontakt, w istocie jest własnością duchową. Nawet lekkie muśnięcie wąsów karalucha może zamienić smakowitą potrawę w budzący odrazę, „nieczysty" obiekt.
Uczucie niesmaku i obrzydzenia, które odczuwamy wobec pewnych niemoralnych aktów — kazirodztwa czy kanibalizmu — jest w swych przejawach tak zbliżone do wstrętu żywionego do „nieczystych" pokarmów, że koledzy Rozina, Jonathan Haidt i Carol Nemeroff, określają je terminem „wstręt
socjo-moralny". "Jeśli wstręt fizyczny ma swe źródło w naszym usiłowaniu oddzielenia się od innych zwierząt — dowodzi
Haidt — to istotą wstrętu socjo-moralnego jest akt symbolicznej separacji od świata
demonów". Fakt, że wiele religii narzuca swym wyznawcom surowe ograniczenia dietetyczne, nie powinien nas dziwić. Zakazy te, które liczni komentatorzy z wielkim uporem usiłowali zracjonalizować, wskazując np. na ich aspekt higieniczny, są często całkowicie irracjonalne. Jak pisze na łamach „Jerusalem Post" Moshe Kohn: "Nie ma żadnego naukowego czy pragmatycznego wyjaśnienia dla praw
kashrut: dlaczego bowiem Tora zakazuje jedzenia pewnych stworzeń bądź nawet jedzenia mięsa koszernych stworzeń, które nie zostały rytualnie uśmiercone, czy też choćby
przyrządzania cielęcia w mleku matki jego, natomiast wcale nie żąda, żeby na przykład ryby zabijane były rytualnie?".
Steven Pinker — który twierdzi, że nauczył się w dzieciństwie dość Talmudu, by móc mieć na ten temat miarodajną opinię — proponuje socjologiczne, czy może socjobiologiczne, wyjaśnienie kwestii
koszerności. Jego zdaniem wszelkie tabu żywnościowe są oczywistym „znacznikiem etnicznym". „W każdej grupie — wyjaśnia Pinker — młodsi, biedniejsi i mniej wpływowi jej członkowie ulegać mogą pokusie dezercji do innej grupy. Możni członkowie grupy, w szczególności rodzice, mają żywotny interes w zapobieżeniu ich ucieczce. [...] Kulinarne tabu częstokroć zabraniają jedzenia ulubionych potraw sąsiednich plemion; jest to prawdziwe w odniesieniu do wielu żydowskich zasad dietetycznych. Sugeruje to, że zakazy te są bronią, która strzeże niesfornych przed dezercją". Dzieci, które w okresie „dietetycznego eksperymentowania" nie jadły pewnych potraw, wyrabiają sobie zwykle do nich wystarczające obrzydzenie, by sama myśl, że mogłyby dzielić stół z osobnikiem jedzącym np. świńskie mięso, przepełniała je wstrętem.
Wstrętem, przypomnijmy, podobnym do tego, jaki odczuwają Amerykanie, obserwując Polaków pożerających flaki czy golonkę z chrzanem. Bądźmy więc wdzięczni golonce i flakom, bo być może są one naszą tajemną bronią przeciw amerykańskiemu potopowi. Ludzie, którzy węszą wszędzie spisek, patrzą jednak z niepokojem na wyrastające wszędzie, jak grzyby (trujące) po deszczu, bary
McDonald's...
*
Listopad 1998. Tekst pochodzi ze zbioru Poprawka z natury...
Publikacja w Racjonaliście za zgodą Autora.
1 2
« (Published: 26-01-2005 )
Krzysztof SzymborskiHistoryk i popularyzator nauki. Urodzony we Lwowie, ukończył fizykę na Uniwersytecie Warszawskim. Posiada doktorat z historii fizyki. Do Stanów wyemigrował w 1981 r. Obecnie jest wykładowcą w Skidmore College w Saratoga Springs, w stanie Nowy Jork.
Jest autorem kilku książek popularnonaukowych (m.in. "Na początku był ocean", 1982, "Oblicza nauki", 1986, "Poprawka z natury. Biologia, kultura, seks", 1999). Współpracuje z "Wiedzą i Życie", miesięcznikiem "Charaktery", "Gazetą Wyborczą", "Polityką" i in.
Dziedziną jego najnowszych zainteresowań jest psychologia ewolucyjna, nauka i religia. Częstym wątkiem przewijającym się przez jego rozważania jest pytanie o wpływ kształtowanych przez ewolucję czynników biologicznych i psychologicznych na całą sferę ludzkiej kultury, a więc na nasze zachowania, inteligencję, życie uczuciowe i seksualne, a nawet oceny moralne. Number of texts in service: 31 Show other texts of this author Newest author's article: Mężczyzna niepotrzebny | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3900 |
|