Culture » Art » »
Przywiązanie [1] Author of this text: Tomasz Kaczmarek
— A gdzie jest Bzowa Babuleńka? — W imbryczku! — odpowiedziała mama. — i niech tam sobie siedzi!
Bzowa Babuleńka, Hans Christian Andersen
Łamię się! Łamię! -
Ale nie złamała się, chociaż przejechał po niej naładowany wóz;
leżała
dalej jak długa w rynsztoku i tam już może sobie zostać na zawsze.
Igła
do cerowania,
Hans Christian Andersen
1.Mam na imię Izaak. Nazwisko i tak wam nic nie
powie, tak więc nic o nim w tej chwili mowy nie będzie. Nie lubię zresztą
podawać zbędnych informacji, zwłaszcza tych, które nie dotyczą mojej duszy, a mogą jedynie zatruć dobry smak. Od dłuższego czasu, bo już od dobrych 55
lat, mieszkam u pewnego Polaka, który ukrywa mnie pomimo wciąż potencjalnych
represji przed faszystowską zarazą. W tym bloku wojna jak gdyby stanęła w miejscu, choć blok postawili ze trzydzieści lat po niej. Tak więc siedzę u tego Polaka. Co roku płacę mu 50.000 euro w ramach rekompensaty za straty
materialne i moralne. On i tak nie bierze dużo. Na wolnym rynku musiałbym zapłacić
co najmniej dwa razy tyle i to za pół roku, nie mówiąc już o ubezpieczeniu
emerytalnym. Interes więc dosyć intratny, a Polak nie zdzierca.
Bardzo się z Bolkiem — tak ma na imię mój wybawca — zżyłem i czasami traktuję go jak mojego brata rodzonego Szlomiego, co gazu się nawdychał i już nie miałem więcej okazji go oglądać. Podobno pomylił wejścia i zamiast się wykąpać — a on nie lubił się zbyt często myć, to wszedł do
zupełnie innego pomieszczenia, jakiegoś laboratorium. Mówię jakiegoś, bo całą
tę historię znam z ust mojej ciotki Kiry, a na niej nie można polegać, bo od
czasu wojny coś dużo popija. Mój brat zawsze był niezdarny i uparcie wkładał
nos w nie swoje sprawy — to też nie dziwi mnie, że ktoś go zmuszał do mycia — on zawsze chodził własnymi drogami. Wielkie mycie i to w dodatku za
darmochę — przynajmniej takie roztaczali przed nim wizje. Tatuś na szczęście
wojny nie dożył ponieważ postanowił się powiesić. Chronicznie bolała go głowa.
U nas w rodzinie wielu było chorych na przygnębienie. Ja jestem zupełnie
inny. Ja kocham życie.
Matka, jak wyjechała do Francji, tak słuch o niej zaginął, ale sąsiadka
mi mówiła, że ją z powrotem odesłali do kraju i gdzieś pracowała w jakiś
barakach. Informacji jednak tej nie sprawdzałem. Trudno mi jednak w nią
uwierzyć — tak samo jak mojej cioci Kirze, która wreszcie któregoś dnia
dostała marskości wątroby i wyjechała do Palestyny — ponieważ matka nas
wszystkich kochała i nie wierzę, że po powrocie nie chciała się z nami
spotkać.
Ale może
wystarczy już o mnie.
Teraz trochę o moich obecnych bliskich.
Bolek jest dla mnie i bratem i ojcem, bo on lubi się czasami ze mną
'przekąsać' po bratersku a czasami nawet mnie przytuli do siebie. Nie jest
bynajmniej homoseksualistą, bo należy do ultra-nacjonalistycznej organizacji,
co nosi zgolone głowy (tzn. jej członkowie, czyli on też) — nazwy niestety
teraz nie pamiętam. A w tej organizacji, to raczej takie przymilania się nie są
życzliwie przyjmowane, a zwłaszcza ze mną. Nie wiem dlaczego. Nie jestem
takim znowu ostatnim upiorem. Nos mam niczego sobie. Ale nie będę ciągnął
tego wątku, bo w tej kwestii się z nimi zgadzam. I to jest okropne. Zresztą
przez tę całą organizację spieramy się z Bolkiem wieczorami, a ja naprawdę
lubię Bolka i nie chcę mu swoimi korzeniami życia upierdolić tak zupełnie
bez sensu. Bolek przecież musi mieć własne życie, a nie tak ciągle ze mną.
Ale, że ten Bolek wytrzymuje jeszcze ze mną po tylu latach, to jestem
szczęśliwy. To jest jedyna nagroda za moją przyjaźń, jaką mu na co dzień
okazuję. A w przyjaźni bywa przecież różnie.
Do gęby coś
da, choć wie, że ja za dużo jeść nie mogę. No i rankami zadaję sobie
pytania, czemu on mnie tu jeszcze trzyma od zakończenia wojny. Musi mieć jakiś
powód. Na pewno nie seksualny — bo ani ja w jego typie, ani on nie ugania się
za spodniami — od razu odpowiadam międzynarodowemu Czerwonemu Krzyżowi. W Polsce nie ma pedałów. To kraj przykładny, albo przykładnie endecki, albo
przykładnie komunistyczny, a teraz przykładnie kapitalistyczny. Wiem to
dobrze, bo znów coś przebąkują o dwóch morzach.
Słyszeliście o liczbie samobójstw w tym kraju nadwiślańskim? Cały czas się zabijają,
choć oprawca już dawno temu znikł tak za Odrą jak i Bugiem. Ci pierwsi, to
nawet sami się wynieśli. Nikt ich nawet o nic nie prosił. No to poszli. Osobiście
za nimi nie tęsknię.
Tylko, że oprawcy zasiedlili się na zawsze w tych prostolinijnych głowach.
Ale nie tylko oprawcy, ich przyjaciele też: Żydzi, Cyganie, Rosjanie, pederaści,
też im umysłowo krzątają w półkulach — a to przecież nie popuści! Ale
ja tu w historiozofię się zabawiam, przyrzekam, zupełnie nieświadomie.
Z Bolkiem mnie wiele wiąże a przede wszystkim to, że wojna się nie
skończyła i że trzeba nadal ratować życie, chociażby jednostki — bo to
ostatnio w modzie. My i tak się jakoś zgramy z kobietami i będziemy twórczo
tworzyć nowe pokolenia.
Bo choć traktaty już podpisane i pomniki wystawione na 'oglądactwo'
kolektywne, to Bolek wie, że wojna tak szybko się nie kończy. A on wie, co mówi.
Znaczy Bolek.
Tak więc nie warto zabijać jednego człowieka, bo za to można pójść
do pierdla — a mówią, że przysłowia w globalnej umysłowości się nie
zagnieżdżą. Zabijać trzeba masowo, bo masa czeka na wyniki. Sondaże i statystyki robią swoje i liczbową wyobraźnię ludu wzbogacają.
Intermedium ni z tego, ni z owego
Nie wiem dlaczego właśnie teraz pomyślałem o śmierci, ale czuję jej
bliski oddech pomimo rustykalnie tu panującej atmosfery. [Bolek ma wszędzie
boazerię po ojcu, ale o nim za chwilę] To moje dzisiejsze zasłabnięcie nad
ranem. Wypaliłem kolejnego papierosa i mnie na dobre zaniemogło. Dusza
wychodziła z mojego ciała jak dym papierosiany. Dlatego poprosiłem Bolka -
właściwie stłamsiłem go — o zapodanie mi natychmiastowe żuru lub bulionu.
[Wypiłem ich cztery sztuki i jeszcze mi było mało. Bolek ma koszerne
buliony od kiedy się poznaliśmy. Ja go tam do niczego nie zmuszałem. Sam jakoś
przejął inicjatywę. Boję się, że któregoś dnia nauczy się hebrajskiego, a wtedy musowo pozbędzie się mnie]
Nie wiem dlaczego, ale po raz pierwszy przestraszyłem się grypy żołądkowej,
bo i w głowie i żołądku kotłowało się we wszystkie strony. O ile to nie
była spazmofilia. Bolek przyniósł zmoczony zimną wodą ręcznik i zaczął
mnie nim pokojowo okładać. Miałem spać, choć do snu była daleka droga.
Dalsza niż na pustynię.
Właśnie co się obudziłem.
I powiedz komuś, co ma kłopoty ze snem, żeby znów w kimę poszedł głęboką.
Łatwo powiedzieć. Ale Bolek lubi dużo gadać, o ile mu pozwolę. Tak więc głowę
złożyłem do spania, ale nie zasnąłem. Bolek coś się nerwowo krzątał w kuchni. Dostał jakiś telefon. Pomyślałem, że zaraz przyjdą po mnie z psami i wywiozą, i to w biały dzień. Jakby nocą to bardziej przystało człowiekowi.
Ale to były jedynie ulotki. Roznoszą je ostatnio w nadmiarze.
Dlatego byłem cały roztrzęsiony i wściekły, bo Bolek w takich
sytuacjach nic do mnie nie mówi. Nie rozumiem dlaczego się wściekł, kiedy
zacząłem się pakować. Przecież nie pójdę bez ubrań, mojej kosmetyczki,
kremów i ręcznika.
Czasami mnie Bolek zadziwia, ale człowiek w stresie, to powinienem go
zrozumieć. Podły jestem i tyle.
Mam teraz
wyrzuty sumienia. Jaki ja jestem niesprawiedliwy. Biję głową o ścianę. Krew
się leje. Zabrudzę mu ścianę.
Też tego nie lubi. Nikogo już nie zadowolisz. Zarzucam więc ten mój
wrodzony cyrk i siadam na kanapie. Czuję się zmęczony, no i czoło mnie boli.
Powrót do głównego monologu
Ale przepraszam za tę dygresję, bo to historia nie o mnie, a o Bolku.
Mieszkam u Bolka w mieszkaniu, które przylegało niegdyś do kamienicy należącej
wtedy do getta. Dziwne, że Bolek, który raczył się urodzić grubo po wojnie
wciąż słyszy jeszcze jak ludzie gadają za ścianą i nie rozumie ich języka.
On wtedy mnie
bardzo w niepokój wpędza, bo ja nie wiem co robić z nim. I tak się kotłują
za ścianą jak ongiś. A ja na to wpływu już żadnego nie mam. Nawet mi go żal.
Ja właściwie
nie opowiadam całej tej historii po kolei.
Najpierw był
Stach, Stanisław. Tatuś Bolka.
Ja byłem synem
krawca — co nikogo nie dziwiło w tamtych czasach — i bezrobotnej matki, co
naszywała metki. Było nam bardzo dobrze w oczekiwaniu na mesjasza dopóki
masowa wojna nie wtargnęła do naszego sklepiku i w pył go nie rozniosła.
Tata i mama szybko znaleźli się po drugiej stronie muru.
Oj przepraszam,
taty już na tym świecie nie było.
Murarze mieli
wtedy dużo roboty. A ja, jako urodzony szczęściarz znalazłem się u Stacha.
Tam mnie przetrzymywał poczciwina. Matka nie płaciła im wtedy w euro, bo była
zupełnie inna waluta. Tatuś poczuł pismo nosem i wolał sam odejść. I tak
też zrobił nie bacząc na obowiązki, jakie na nim spoczywały. Mamie udało
się jeszcze przemycić mi walizeczkę z pieniędzmi — kart wtedy nie było, o ile sobie dobrze przypominam.
I tak od tamtej pory mieszkam w komórce. Obliczyłem mój żywot na około
50 lat, tak więc szybko wykalkulowałem, jak mam rozdzielić pieniążki. Stach
był bardzo zadowolony, choć bał się bardzo i nie chciał mnie nigdy spotykać.
Nie chciał mnie widzieć po prostu na oczy. Inna sprawa była z pieniążkami.
Bardzo je lubił dotykać. Stachu dorabiał sprzedając mydło wyprodukowane we
wszystkich europejskich krajach, no może nie w Anglii. Nie mógł przecież
biedak wyżywić całej rodziny z jednej mojej pensji.
Pewnego dnia
przyszedł żandarm polski i powiedział, że przynieśli nowoczesną odtrutkę
na myszy. Stach zaskowyczał panicznie. Aż serce mnie zabolało. Jaki on był
uczuciowy i prawdziwy humanista, choć w mydle robił, to znaczy sprzedawał
innym. Żandarm wysypał tej trutki z sercem tak, że co chwila się na nią
napotykałem. Strasznie to cuchnęło. A mysz przecież i tak już nie było, bo
wszyscy je zjedli po drugiej stronie muru.
Po tej stronie
było zdecydowanie wykwintniej. Wywęszyłem więc w tych trutkach nie lada
podstęp. I nie myliłem się. Długo nie musiałem czekać na efekty. Szybko się
zwinąłem i zesztywniałem. Hitlerowcy znaleźli moje ciało — ale rzecz
jasna nie u Stacha, tylko w przeciwnej bramie — i kazali je jak najszybciej
spalić. Przypomniałem sobie wtedy męki młodego Wertera, ale nie na długo.
Nigdy nie lubiłem
czytać po niemiecku.
Stachu poszedł
do obozu pracy. Miałem okropne wyrzuty sumienia. Po sekcji moich zwłok wypuścili
go jednak i znów mógł się zajmować handlowaniem mydła.
Zapytacie zaraz, co ja tu jeszcze robię? Tak bardzo polubiłem tę
rodzinkę — a w szczególności — oni mnie, że postanowiłem zostać. Stach
się z czasem do mnie przyzwyczaił. Rozmawialiśmy często po niemiecku, ale
potem mi to zbrzydło, bo zawsze przypominałem sobie Wertera no i trutki na
myszy, a ja przecież nie miałem skłonności samobójczych.
Stachu znał bardzo dobrze niemiecki. Po wojnie już, kiedyś się upił i śpiewał w tramwaju piosenki Wermahtu, Milicja go złapała i dotkliwie pobiła.
Ludzie to już doprawdy dziś nie lubią kultury. Był bardzo potem nieszczęśliwy.
Ale ja chyba za dużo mówię miast przejść do konkretów. Wróg Stacha
nie zabił, ale jego własny naród bynajmniej się nie zawahał — bo Stach
skonał po tej feralnej nocy. Od tamtej pory ani widu ani słychu.
Jednej rzeczy nie lubiłem u niego: zawsze się krzywił, kiedy otwierałem
usta i chuchałem czosnkiem. Strasznie kręcił nosem. Nie lubił jak mu czosnek
włazi w nozdrza. Oj ten Stachu, to był dopiero malkontent.
Nagle zrozumiałem, że jeśli Stachu wyprowadzi się na zawsze, to i ja będę
musiał spakować walizki. A donikąd mi się nie śpieszyło. No i dokąd pójść?
Ja nic innego przecież nie umiem robić. Ja żyję tylko z kimś, kiedy ten ktoś
też żyje, inaczej nie potrafię.
Hubą jednak nie jestem.
Popadłem w paskudną depresję. Widzieliście kiedyś dybuka bez swojej
ofiary? Ja jeszcze nigdy o podobnej niedorzeczności nie słyszałem. Zacząłem
panikować. Musiałem coś wymyślić. Pocieszałem się tym, że u mnie w rodzinie zawsze się znajdowało jakieś rozwiązania nawet w najbardziej
krytycznych sytuacjach.
Bardzo lubię wcielać się w Żyda. Reakcje są zawsze bardzo nerwowe.
Nie dziwię się. Za dużo się o tym mówi i pisze. Nawet filmy pokazują.
Idziesz sobie na spacer do parku, ptaszki niby śpiewają radośnie, a tu w radio znów czczą kolejną rocznicę. Ptaszki wpadają nagle w depresję i nie ćwierkają jak jeszcze przed chwilą. Drzewa też dziwnie kolebią się
autystycznie. Cóż za zgorzkniały antysemityzm. One też się czują winne.
Widziały wszystko, a nic nie mówiły. Każdy dobrze zrozumiał, co oznaczało
to ichnie milczenie. Cała roślinność pogrążona jest w smucie. Niedługo
masmedia będą musiały spakować manatki, bo całe społeczeństwo chodzi w ciągłych
nerwach i jeszcze za to płaci.
Ale ja ciągle o sobie, kiedy egzystencja moja nadwerężona.
Myślałem tak
całe popołudnie, co zrobić z moją osobą.
Wtedy nastąpiło olśnienie. Był przecież jeszcze Bolek, syn Stacha. On
to właśnie przejął pałeczkę i to bardziej dosłownie niż może to sobie
wyobrazić jakikolwiek językoznawca czy socjolog — pomińmy socjopatów, bo
wtedy należałoby mówić o wszystkich, a mój monolog ma być zwięzły i ograniczać się do esencji.
Muszę w tym miejscu nadmienić — nie wiem dlaczego to przegapiłem, ale
na koniec znajomości ze Stachem poróżniliśmy się. Zaczął mnie wyzywać,
że odebrałem mu wolę istnienia, że powinienem dawno już temu wyjechać
gdzieś za Morze Śródziemnomorskie. Ogólny wydźwięk jego narzekań można
streścić jednym zdaniem: „To wszystko twoja wina!!"
Ciekawe jaka moja wina i w czym? Ja nie znam niemieckiego [kłamałem] i nie śpiewałem w tramwaju. Ja urodziłem się tutaj i bardzo się do tej ziemi
przywiązałem.
Na szczęście Bolek, wstrząśnięty ostatnimi wynurzeniami papy poczuł
się zobowiązany kontynuować rodzinną tradycję. Cały ten humanistyczny
holokaust wziął na swoje barki. My bardzo zresztą lubimy jak się wszyscy
kajają.
Ciężko mu było, bo raz nienawidził ojca, co z okupantem interesy robił, a innym razem wytykał ofiarom, czytaj: autorom tego całego międzynarodowego
zamieszania, najróżniejsze matactwa. Bo tak, czy siak, Żydzi zawsze muszą
narobić bigosu. W każdym razie — Bolek dorzuca po 'każdym', a przed
'razie' jeszcze 'bądź' — czuł się genetycznie winny. To wszystko
przez tych rewizjonistów z Bliskiego Wschodu i Zachodu. No i ja niestety też
maczałem w tym palce, ale zupełnie z innych pobudek.
Gdyby nie ci tamci, prowadziłby normalne życie i może nie zgoliłby głowy.
Czasami czuję się jednak za to odpowiedzialny. W celu znormalizowania swojego
życia ze mną zapisał się do partii, na ironię losu jego członkostwo
przypadło na początek 68-ego roku i jako nowy musiał już niebawem sam ściągać
gacie swoim przełożonym, żeby ustalić dokładnie pochodzenie. Pomagałem mu w tym nawet, bo Bolek nie był ekspertem w tych sprawach. Moja pomoc przyczyniła
się, ale tylko pośrednio, do jego dwóch lekkich zawałów. Oto dowód, że
nie byłem podły: Bolek wciąż żyje i ma głębszą świadomość. No i ja
mogłem odnaleźć ciekawszą rolę przyjaciela. Bo my jesteśmy nie tylko
rodziną, ale przyjaciółmi też. Pocieszałem go, że tamci, co wyjechali mają
teraz znacznie lepsze życie i na pewno są mu dozgonnie zobowiązani, tak w sensie dosłownym jak i przenośnym. Jestem strasznie rozkojarzony.
Z Bolkiem było
jednak trudniej niż ze Stachem? Dlaczego ja użyłem czasu przeszłego?
Stach maczał palce w oczyszczaniu Kraju Warty a Bolek miał to gdzieś.
Jako dybuk — a chyba już coś na ten temat wspominałem — mogłem mu się
pojawiać jako nazistowski żołnierz. Za czasów dziecięcych bał się tego
okrutnie, bo komuniści sprawnie prowadzili propagandę. Sam Bolek drżał przed
ojcem, kiedy tego naszła ochota na czytanie Schillera i to po niemiecku. Wagner
podobnie działał na mojego przyjaciela. Tym trudniej zrozumieć Bolkowi od
kiedy to on jest sojusznikiem Hegla. Bo marksistowską dialektykę poznał dzięki
Leninowi, choć ten już dawno temu już w ziemi siedział. Uwaga to ważna dla
zrozumienia nowoczesnego człowieka, a zwłaszcza Bolka, a on jest bardzo
nowoczesny, nawet jeśli liberałowie pozbawili go wszystkich zaszczytów.
Ponownie coś nad jego głową ktoś sprytnie uknuł, a nikt przecież tego nie
lubi.
Teraz Bolek
sobie śpi, ale zaraz go zbudzimy.
BOLEK: (wrzeszczy)
Kto to?! Kto to?!
Zbliżam się
do Bolka z piórkiem. Smeram go tym piórkiem po obrzeżach noska a później już w samym nosie.
IZAAK KINDERMAN:
To ja, Kinderman.
BOLEK: (przerażony)
Kto?!
IZAAK KINDERMAN: Kinderman, twój druh.
BOLEK: Czego
znowu tu szukasz? Nie masz własnego domu?
IZAAK
KINDERMAN: Mam. Przecież mieszkam u ciebie. Nudzę się śmiertelnie.
BOLEK: (oj
chyba tego nie polubił) Ten wasz żydowski humor.
IZAAK KINDERMAN:
Po ostatniej wojnie trudno podchodzić inaczej do śmierci, no ale ja przecież
jestem tu. Nie wpadaj w depresję.
BOLEK: No właśnie.
Ty wojnę przeżyłeś.
IZAAK KINDERMAN:
Dlatego przyglądałeś się mojemu penisowi.
BOLEK: To
jeszcze nie dowód, by się wieszać z powodu takiej błahostki.
IZAAK KINDERMAN:
No tak, masz żelazne nerwy. Ja byłem delikatny. Wiesz, za dużo książek...
BOLEK: Miałem
żelazne nerwy, ale i one kiedyś się kończą.
IZAAK KINDERMAN:
No ale chyba nie myślisz pozostawiać tego życia, no i swojego przyjaciela?
BOLEK: Nigdy cię
nie lubiłem.
IZAAK KINDERMAN:
Szkoda. Ja się zjawiam jako przyjaciel, jak za dawnych czasów. Co cię znów
ugryzło?
BOLEK: Czego
chcesz? Wy zawsze czegoś chcecie.
IZAAK KINDERMAN:
To prawda. Trudno zaprzeczyć. To co, nie pogadasz ze starym znajomym?
BOLEK: O czym
gadać?
IZAAK KINDERMAN:
Jak tam w pracy?
BOLEK: Dobrze.
IZAAK KINDERMAN:
Miła posadka? Jak dajecie sobie radę beze mnie?
BOLEK: Zmieniłem
pracę.
IZAAK KINDERMAN:
No tak, zupełnie wyszło mi to z głowy. Znów te czystki. Muszę ci jednak
wyznać, że lekko mi się umierało wiedząc, że ty będziesz mnie zastępować.
BOLEK: Zawsze
te same roszczeniowe typy.
IZAAK KINDERMAN:
Wszystko chcemy dla siebie. Taka już natura ludzka.
BOLEK: Nie
ludzka, tylko wasza. Zresztą zostałem zrehabilitowany. Mam gdzieś nawet
schowane dokumenty.
IZAAK KINDERMAN:
Tylko dlatego, że nie było wojny domowej.
BOLEK: Wam by
się takowa spodobała. Ale na szczęście mąciliście już gdzie indziej.
IZAAK KINDERMAN:
No cóż, skoro człowiek się przyzwyczai do rozlewu krwi, to już to polubi na
stałe. Brak ci po prostu stałości, mój przyjacielu.
BOLEK: Nie
jestem twoim przyjacielem.
IZAAK KINDERMAN:
No to co ja bym tutaj robił?
BOLEK: Nie
wiem, nie wiem… kto cię tu wpuścił?
IZAAK KINDERMAN: A ja myślałem, że jestem w tym domu dobrze widziany.
Bolek milczy.
Nie wróży to nic dobrego. Poci się nerwowo, aż ja czuję no i dziwnie nie może
oddechu złapać. Chyba jest poruszony tą moją nagłą przyjacielską wizytą.
Nie rozumiem jednak dlaczego się jeszcze do mnie nie przyzwyczaił.
IZAAK KINDERMAN:
Przyjacielu, bracie!
Cisza mi
odpowiada na to bratnie zawołanie.
Podejmuję się
opowiedzenia Bolkowi pewnego sennego wydarzenia.
Pojawiła się
kiedyś przezroczysta postać ludowi i zaczęła coś jęczeć. Nie były to
jednak pojękiwania ani krzyk, tylko postać przemawiała po niemiecku. Pomyliła
chyba kraje i pojawiła się gdzie nie trzeba. Takie rzeczy przytrafiają się
jak widać nawet zjawom.
Po paru
chwilach ktoś bardziej roztargniony zauważył, że postać przemawiała w obcym języku. Panika zapanowała, kiedy ta sama osoba stwierdziła
autorytatywnie, że podobny język słyszała w Sztutowie, w czasie wojny. Język
ten bardzo jest lubiany, no bo któż nie lubi słuchać Wagnera czy czytać
Schillera? Któż w amok nie wpada na muzykę Mahlera i burżuja nie bije
uczestnicząc w bachanaliach brechtowskich? Brechtać ten naród się nauczył,
ale za tym językiem jakoś nie przepada. Ja też nie.
Ale śmiech bez
smętnej zadziorności ma się tak samo jak życie bez śmierci. Każdy chce
teraz umierać po ludzku. To już nawet nie opium, lecz odium na byka.
Ale ja chyba coś
gadam bez sensu.
Wyjdę jeszcze
na tym jak Zabłocki na mydle.
To ostatnie
zdanie bardzo poruszyło Bolka.
BOLEK: Idź mi
precz z tym mydłem!
IZAAK KINDERMAN:
Mydełko czyści i duszę uszlachetnia. Tak się to chyba u was przyjęło, że i ciało i duszę trzeba prać.
BOLEK: Są też
inne środki czystości.
IZAAK KINDERMAN:
Tym lepiej dla twojej sytuacji. Napuszczę wody do wanny.
BOLEK: I będziesz
bąbelki mi robił mydlane?
IZAAK KINDERMAN:
Ja zawsze lubiłem mydełko, przede wszystkim o proweniencji lewandowej. Wyjątkowo
odprężające. No ruszamy do wanny!
BOLEK: Nigdzie
nie idę.
IZAAK KINDERMAN:
Brudasek zrobił się z Bolka. No chyba myślisz, że w XXI wieku mydło zacznie
do ciebie gadać? Dzisiejsze mydła — cokolwiek miałoby to oznaczać -
wyzbyte są duszy i interpersonalnej komunikacji kognitywnej. Dawniej to takie
mydła rozprawiały jak najęte. Miały zresztą wiele do powiedzenia. Śpiew
wydawały, a czasami takie mydełko tańcowało w wodzie i było pełne radości i sprośności — nikt się temu chyba nie dziwi. To był zdecydowanie lepszy
kontakt między mydłem i myjącym się nim uczestnikiem gruntowej kąpieli -
niż między Nową Powieścią a jej skołowanym czytelnikiem.
BOLEK: Nic nie
czuję i teraz nie będę do mydła w sukurs biegł jak opętany!
IZAAK KINDERMAN:
Namydlę te twoje ciało.
Bolkowi
rzeczywiście nie spodobało się mycie mydełkiem. Skąd u niego ta fobia?
Przecież to oznaka postępu cywilizacyjnego. Nawet ph w równowagę
wprowadzili, a ten się opornie nogami i rękoma zapiera i krzyczy. No prawie,
bo ja mu nie pozwolę na sceny histerii. Perswazja typu: „idź się myj, bo śmierdzisz"
od razu skazana jest na niepowodzenie. Sam trochę capię. Muszę wymyślić coś
lepszego.
Refleksja nagła, rodem z Magdalenki proustowej mnie naszła: to dlatego
te tramwaje i autobusy zatłoczone są ludzkim fetorem. Gdyby tak jeszcze
dorzucili gadające mydło, to dopiero powstałby galimatias.
IZAAK KINDERMAN:
Jak nie chcesz się myć, to przynajmniej porozmawiaj ze mną
Cisza.
Znów ta cisza.
Co on tak gęby
nie chce otworzyć? Po tylu latach znajomości trzeba wreszcie pomyśleć o prawdziwej przyjaźni i jakoś ją przypieczętować. Potańcówkę naprędce
skołować. Blady ten Bolek. Chyba chory.
Kiedy jest się
chorym należy zwrócić się do przyjaciela.
I oto jestem.
Jestem zawsze
kiedy mnie potrzebuje.
Kiedy tak Bolek kładł się spać — a miał przecież ze snem sporawe
problemy — czytałem mu baśnie Andersena. Moją ulubioną była o Żydowskiej
dziewczynce, która była bardzo rozgarnięta. Baśń to krótka, tak więc
nie męczę ani siebie, ani Bolka.
Główna bohaterka ciężkie miała życie, bo urodziła się w biednej
rodzinie a nauczyciel nie mógł już dłużej patrzeć na jej płonące oczy.
Ojciec Sary — to bardzo niekatolickie imię, ale przecież nie będę czytał Tory
Bolkowi — zabrał ją z chrześcijańskiej szkoły zgodnie z obietnicą daną
jego żonie na łożu śmierci. Ten kocmołuch wyśmiewany w miłosierdziu
kolektywnym przez inne dzieci mógł jedynie znaleźć pracę przy sprzątaniu
chrześcijańskich brudów. Ale to właśnie historia pewnego węgierskiego
rycerza, który w chrześcijańskiej miłości — musiał być pełen łask -
darował życie niewiernemu, zbliżyła ją do Boga. Sara ryczała. Łatwo się
wzruszała, bo to była dobra dziecina mimo wszystko. To musiało ją kiedyś
wykończyć. No i stało się. Kiedy czytała umierającej starej gospodyni święte
księgi napotkała na słowo Chrystus. Jakby coś w nią weszło i jęło
tarmosić. Tutaj zacytuję:
„Wymawiając to święte imię
drżała, chrzest ognistych płomieni przeszył ją silniej, niż mogła znieść, i ciało jej pochyliło się bardziej bezsilnie niż ciało chorej, przy której
czuwała".
W ten oto sposób
zaniemogła na amen. Bolek nie chce słuchać tej opowieści. Podnoszę więc
nieco głos, żeby chociaż słyszał. Znów cytat:
„Boże słońce, które oświetlało
groby chrześcijan, oświetlało także grób żydowskiej dziewczyny i psalm
rozbrzmiewający na chrześcijańskim cmentarzu gasł nad jej grobem i nad tym
grobem także rozbrzmiewała nowina: Zmartwychwstaniecie w Chrystusie, w nim, w Panu, który mówił uczniom swoim: Zaprawdę Jan chrzcił z wody, ale wy będziecie
ochrzczeni z Ducha Świętego".
Co ten Bolek
taki dziś małomówny? Nie lubi baśni? Od kiedy?
IZAAK KINDERMAN:
Wiem co chcesz powiedzieć „Odwróć od nas swój gniew, Panie miłościwy".
Widzisz, też potrafię być perwersyjny.
Dzisiaj to
chyba już nic więcej nie powie.
Mam dosyć tych
antysemitów!
Wszyscy są
przeżarci do cna antysemityzmem. Sam nawet odczuwam nieprzepartą do nich niechęć.
To znaczy do Żydów. Do czego to już doszło?! Zamęczyli cały świat własną
martyrologią i nic Polakom nie zostawili, którym zresztą coraz trudniej
uwierzyć, że to nie oni rozpoczęli wojnę. A co dopiero powiedzieć o Cyganach, co jak niespokojne duchy kotłują się po całym świecie. Ich też
nie lubią choć nie mają banków.
Duszę się. Wszystko tu u Bolka zionie nienawiścią do Syjonu. Zaraz
zemdleję. Nawet moja żółta gwiazda też wpadła w antysemityzm. Zostawię
Bolka samego, bo jestem wykończony. Wyssał ze mnie wszystkie soki. Być Żydem
nie jest łatwą robotą.
2.
Zejdę na czwarte piętro do państwa Cabajanów. Nie jestem już Izaakiem
Moszejem — momencik, nie jestem nim od czasów śmierci Stacha. Jestem zupełnie
skołowany. Zawsze mylę Kindermana z Moszejem, lub na odwrót.
U Cabajanów znają mnie jako Tomcio Cabajan. Nie przypadkowo jestem
Tomciem. Tomcio co prawda wyszedł z macicy Teresy Cabajan, ale wnet po tym
„poszedł w objęcia Pana", jak Tereska zwykła mówić podczas różnych
uroczystości typu: urodziny, imieniny, 1 listopada, przy okazji Wniebowstąpienia
Matki Boskiej. O dziwo nic nie wspomina na okoliczność świąt Bożego
Narodzenia.
Tomcio ważył cztery kilogramy i był cały ryży. Konsternacja była ogólna,
ale nie to doprowadziło wszystkich do szału wręcz. Wszyscy pobledli w wyniku
zaobserwowania faktu mrożącego krew w żyłach: Tomcio miał kutasika
obrzezanego. Teresce zrobiło się bardzo słabo. Poty jej wystąpiły na całym
ciele. Właściwie każdy myślał, że to właśnie Terenia pójdzie „w objęcia"
jej jedynego i prawdziwego Ojca. Ale tu nastąpiła zmiana.
Tomcio, choć przyssał się od razu do cycka pielęgniarki i wykazywał
wielką chęć życia (Wille zum Leben) nagle zmienił zdanie. Tereni musiało
przejść przez głowę tornado wątpliwości pozostawiając w niej niezłe
spustoszenie. Matka Tereni krzyknęła tuż przed omdleniem: „U nas Żydów
nigdy w rodzinie nie było!" Matka nie pomogła w ten sposób córce. Znów o tych Żydach. Jako dybuk znienawidzę ich na amen. Cokolwiek nie zrobię zawsze
się muszę o nich otrzeć. Tfu, tfu, tfu...
Gdyby mnie wysłano do Chin też wpadłbym tam na jakąś ich azjatycką
odmianę. Na pewno też mają kogoś na bezludnej wyspie. I pewnie mają coś z
"r" nie tak.
Wróćmy jednak do Tereni, która poza tym symbolicznym epizodem nie ma
nic wspólnego z Żydami. Terenia ma obecnie 60 lat i mieszka ze swoim mężem
61 letnim Kazimierzem. Bardzo nie lubię tego imienia. Terenia nie tylko ma męża
Kazimierza, ale i syna, wysokiego bruneta z wąsikiem, posiadającego maleńką
żonkę (szwaczkę bez polotu) i synka, też Kazimierza. Miałem jednak szczęście,
że nie urodziłem się przed nim, umarłbym jako Kazimierz, a gdybym był córką,
ponad wszelką wątpliwość musiałbym się borykać przez życie jako
Kazimiera. Ta rodzinka bardzo jest przywiązana do tradycji — jak wiele
tutejszych rodzin. Tak nazywał się mój dziadek (prawdopodobnie Volksdeutsch) i pradziadek również. Mają tę obsesję już od XVI-ego wieku i wciąż jest
żywa jak miłość do międzymorza. Zawsze lubiliśmy Morze Czarne, Ukraińców
mniej.
Tereni zdarza
się więc — by wrócić do głównego tematu — wspominać Tomcia, jak jej
dał popalić przy wychodzeniu macicznym. Podobno pchałem się na ten świat.
Tak bardzo kochałem życie, że po mojej przedwczesnej śmierci znów wszedłem w moją matkę i tak już sobie siedzę od dobrych trzydziestu lat i dziewięciu
miesięcy.
Wchodzę do
mieszkanka Cabajanów. Nie wiem, co ona znów ugotowała, ale to śmierdzi.
Już ją widzę.
Robi bardzo duże oczy i wrzeszczy:
TERESKA CABAJAN:
Żyd!!!
KAZIMIERZ
CABAJAN: (przerażony i to bardzo) Kobieto, znów nie zamknęłaś dobrze
drzwi?!
TERESKA CABAJAN:
Jest tu!
KAZIMIERZ
CABAJAN: Czego Żyd szuka o tej porze w naszym mieszkaniu?
TERESKA CABAJAN: A skąd ja mogę wiedzieć?! Ale jest tu i tak wtapia się we mnie swoimi
oczami!
KAZIMIERZ
CABAJAN: Ja nikogo nie widzę. Nie dość, że przeciągi wynikają z tego ciągłego
nie domykania drzwiowego, to jeszcze jacyś obcy pałętają się po domu jak
gdyby byli u siebie! A może w tej twojej głowie znów się coś powywracało?
TERESKA CABAJAN:
Ja go widzę, jak teraz ciebie.
Kazimierz
Cabajan nie może mnie widzieć. Należy uściślić to właśnie w tej chwili,
żeby nie wprowadzać zamętu. Jeśli ktoś jeszcze tego nie zrozumiał, że
siedzę jedynie w pieleszach mózgowych Tereni, to właśnie teraz to
potwierdzam stanowczo.
KAZIMIERZ
CABAJAN: Znowu miałaś przewidzenia. Za dużo dbasz o tę twoją duszę i oto
wyniki. Skąd tu Żyda w bloku upatrzyłaś sobie? Prawdziwy on chociaż? Ma
gwiazdkę?
TERESKA CABAJAN:
(bacznie mi się przygląda) Chyba ma.
KAZIMIERZ
CABAJAN: Jak 'chyba', to on nie jest prawdziwy.
TERESKA CABAJAN:
Prawdziwy, mówię ci, najprawdziwszy.
KAZIMIERZ CABAJAN: Zapytałaś
się przynajmniej po co przyszedł?
TERESKA CABAJAN:
Ty myślisz, że ja zwariowałam. Poszedłbyś kiedyś ze mną do kościoła, bo
proboszcz zawsze o ciebie mnie wypytuje. Aż mi wstyd.
KAZIMIERZ
CABAJAN: Chcesz mnie kobieto pozbawić całej emerytury?
TERESKA CABAJAN: A ty tylko tym materializmem umiesz główkować. Nic cię nie obchodzi sfera
duchowa. Nic, zupełnie nic.
KAZIMIERZ
CABAJAN: Odkąd kochasz żarliwej swojego Jezusa, jestem zazdrosny, ale już się
do tego w pewnym wieku człowiek przyzwyczaja.
TERESKA CABAJAN:
On ciebie tak samo kocha jak mnie.
KAZIMIERZ
CABAJAN: Powiało biseksualną libacją.
TERESKA CABAJAN:
Założę peruczkę i pójdę na mszę.
KAZIMIERZ
CABAJAN: Byłaś rano.
TERESKA CABAJAN: A teraz już wieczór nastaje. Proboszcz udziela się cztery razy dziennie, bo
takie są potrzeby narodu zniewolonego przez kasę.
KAZIMIERZ
CABAJAN: Idź więc przewietrzyć swą duszę i daj mi spokój z Żydami.
TERESKA
CABAJAN: A pójdę.
Hola, hola, ja
już się przebrałem. Po prostu zapomniałem zmienić mojego wyglądu, tak
Bolek mi we łbie pomieszał. Oni nawet w takiej sytuacji lubią się pokazywać
bezbożnie, no a ja ostatnio wyjątkowo beztroski i roztrzepany.
Wychodzę
naprzeciw potrzeb wizualizacji. Terenia znów mnie widzi w świetle jej znanym, a co nie znaczy, że przez nią lubianym. Już tak od trzydziestu lat i dziewięciu
miesięcy tu siedzę.
TERESKA CABAJAN:
Czego chcesz znowu?
TOMCIO:
Przyszedłem do mamusi na pogaduchy.
TERESKA CABAJAN:
Jak widzisz, śpieszę się bardzo.
TOMCIO: Mama
zawsze w pośpiechu.
KAZIMIERZ
CABAJAN: Z kim ty kobieto znów rozmawiasz?
TERESKA CABAJAN: A czy ja z kimś rozmawiam? Przecież według ciebie zwariowałam.
KAZIMIERZ
CABAJAN: Przejdź się, tylko wracaj szybko.
TERESKA CABAJAN:
Byle na mnie nie patrzeć.
KAZIMIERZ
CABAJAN: Sama chciałaś wyjść.
TERESKA CABAJAN: O czym chcesz porozmawiać?
TOMCIO: Jak
zwykle mamo, o życiu.
KAZIMIERZ
CABAJAN: A co? Tomcio nas odwiedził? Dawno go nie było. No i jak on się
miewa? Jak wygląda? Ma brodę? Powinien mieć brodę w tym wieku.
TERESKA CABAJAN:
Goli się.
TOMCIO: Dzisiaj
się mamo nie goliłem.
KAZIMIERZ
CABAJAN: To niedobrze, powinien zapuścić sobie brodę, przynajmniej wąsy, jak
nasz Kazimierz. Ładnie mu w tych wąsach, wykapany dziadek.
TERESKA CABAJAN:
Ten tutaj w niczym nie przypomina twojego ojca.
KAZIMIERZ
CABAJAN: Jaka szkoda.
TERESKA CABAJAN:
Czemu mi tu paradowałeś z tą ohydną naszywką?
TOMCIO: Byłem w pracy i nie zdążyłem, przez „roztargnięcie" oczywiście, zmienić
roboczego ubranka.
KAZIMIERZ
CABAJAN: Często tak będziesz mnie jeszcze nawiedzał?
TERESKA CABAJAN: A to mamusia już synka nie kocha?
TERESKA CABAJAN:
Co mam kochać jak synka już nie ma?
TOMCIO: Jak to
nie ma?! A z kim to wyrodna matka w peruczce teraz rozmawia?!
TERESKA CABAJAN:
Jeszcze agresywny się zrobił?
KAZIMIERZ
CABAJAN: Tomcio?
TERESKA CABAJAN:
Postarzałam się.
TOMCIO: Widzę.
Nie dba mama o siebie. Dziadzieje mi tu mama na potęgę.
TERESKA CABAJAN: O tym ma być nasza gadka?
TOMCIO: Syn się
twój zakochał.
TERESKA CABAJAN: W kim znowu? Co? Pewnie w jakieś Żydówce, by dopiec mamusi?!
TOMCIO: Nie no
znacznie gorzej.
TERESKA CABAJAN:
Co może być gorszego? Tamta ostatnia cię zostawiła?
TOMCIO: Nie
byliśmy stworzeni dla siebie.
TERESKA CABAJAN:
Nie wątpię. Kto jest więc twoją nową wybranką?
TOMCIO: Zakochałem
się w Żydzie.
Bardzo nie lubię,
kiedy muszę przywdziewać postać dewianta. No ale straszne jest bezrobocie w Kraju Warty.
TERESKA CABAJAN:
Takim prawdziwym, czosnkiem śmierdzącym?!
TOMCIO: Tak.
KAZIMIERZ
CABAJAN: Co ty kobieto znów wygadujesz? Czy ty na pewno nie pomagałaś swojej
mamie w Kielcach?
TERESKA CABAJAN:
Dobrze więc się stało, że skonałeś wcześniej. U nas nigdy zboczeńców
nie było.
KAZIMIERZ
CABAJAN: A co? Nasz Tomcio jest teraz zboczeńcem? To pewnie dlatego goli się
regularnie.
TERESKA CABAJAN:
Idę do kościoła, bo dusza ma zbrukana sprośnościami synowymi.
TOMCIO: Mama
jeszcze nie wychodzi. Ja do mamusi po poradę przyszedłem.
TERESKA CABAJAN:
Radzę ci zniknąć z mojego serca.
TOMCIO: A tego
mamusi obiecać akurat nie mogę.
TERESKA CABAJAN:
Żeby z mojego ciała coś podobnego wyszło. To zbyt podłe na moją biedną łepetynę.
TOMCIO: Niech
się mamusia uspokoi, bo różańcem dam po pupci.
TERESKA CABAJAN:
Kaziu, on mi jeszcze grozi.
KAZIMIERZ
CABAJAN: Kto znowu?!
TERESKA CABAJAN:
Nasz Tomcio.
KAZIMIERZ
CABAJAN: Czym on tam niby grozi?
TERESKA CABAJAN: A różańcem mi wygraża. Słyszysz?! On chce mi dupę świętościami zlać.
TOMCIO: Mama się
doigra.
KAZIMIERZ
CABAJAN: Idź już kobieto do kościoła.
TERESKA CABAJAN:
Precz mi już stąd!
TOMCIO: A to
mamusia jakby bez Boga w sercu się zachowuje.
TERESKA CABAJAN:
Serce mnie boli.
TOMCIO: Chyba
mama nie myśli, że ja się tym zniechęcę? Lepiej niech mama jeszcze nie
umiera, bo ja jeszcze mam do pogadania.
TERESKA CABAJAN:
Czego mi się tak uczepił maminej myśli?
TOMCIO: Mamie
chyba chodzi po głowie jakaś psychiczna skrobanka. A ja tylko po poradę.
Schudłem ostatnio i mam całe ciało wypełnione egzemami. O ile to egzemy.
Mama była kiedyś pielęgniarką, więc może mi powiedzieć, czy to są objawy
tej liberalnej choroby?
TERESKA CABAJAN:
Jeszcze mi tu z HIV-em przychodzi. Słyszysz Kaziu, ja mogę mieć HIV-a w głowie
KAZIMIERZ
CABAJAN: Dobrze, że już od paru lat nie sypiamy ze sobą.
TERESKA CABAJAN:
Ale to wirus.
KAZIMIERZ
CABAJAN: Zanim pójdziesz sobie do proboszcza, zrób testy.
TERESKA CABAJAN:
Serce mnie boli.
TOMCIO: Zawsze
cię boli.
KAZIMIERZ
CABAJAN: Zawsze cię boli.
TERESKA CABAJAN:
Wy razem trzymacie! W tej twojej spermie były chyba jakieś szatańskie
plemniki.
TOMCIO: Oj mama
szuka guza.
KAZIMIERZ
CABAJAN: No a Kazik? Zobacz jaki fajny chłop i porządny. Wódki nie pije i nie
pali.
TERESKA CABAJAN:
Dobrze, że mój wnuczek jeszcze mi się ostał. Oj, jaki on ładny. Jak pięknie
służy do mszy, kiedy tak sunie przed monstrancją. Mam wrażenie, że widzę
jakieś dzieło Michała Anioła. Czuję się jak pieta stojąca w pierwszym rzędzie.
TOMCIO: No
wnuczek też mi wygląda na zboczeńca.
TERESKA CABAJAN:
To święte dziecko!!! On ma na twarzy wypisaną świętość przez wielkie Ś.
TOMCIO: Niech mi mama raczej
poradzi, czy już mam łykać te tabletki?!
TERESKA CABAJAN:
Palec boży zrobił tu swoje. Pomógł mi. Już w łonie wiedział, na co się
zanosi.
TOMCIO: O nie,
kochana. Jeszcze by tego brakowało, żebyś pozbyła się wyrzutów sumienia.
Chciałaś mnie widzieć sztywnego i w ekspresowym tempie było ci to dane.
Teraz w górze patrzą na ciebie karcąco. Już ty się tak szybko z tego nie
wymigasz.
TERESKA CABAJAN:
Znów mi grozi. Znów mi grozi.
TOMCIO:
Odpowiadaj na pytania, bo jeszcze się wyrzeknę tego naszego wspólnego 'macicowania'.
TERESKA CABAJAN:
Serce mnie boli.
TOMCIO: Nawet
nie stać cię na jakiś spektakularny zawał serca. Też sobie sprawiłem drętwą
mamuśkę.
TERESKA CABAJAN:
Kazek, ja tego nie wytrzymam.
KAZIMIERZ
CABAJAN: Miałaś iść na duchową przechadzkę. Może ci to pomoże. Tylko
dobrze przyklej peruczkę, bo dziś wietrznie. No i nie zapomnij o testach.
TERESKA CABAJAN:
Pochodzę dziś po sąsiadach.
KAZIMIERZ
CABAJAN: Chodziłaś w tamtym tygodniu.
TERESKA CABAJAN:
Ale ludzie nie otrzymali jeszcze emerytur i rent.
Terenia bardzo się udziela społecznie i wchodzi swoimi śmierdzącymi
butami i zbutwiałą peruczką do każdego domu. Przypomina czasami osę. O pocie nie będę wspominał. Każdy da jej jakąś sumkę pieniążków w nadziei, że zaraz potem wyjdzie. A wychodziła już wiele tym zbieractwem międzyblokowym.
Nowe mury postawiono, dwa samochody i niezłe ubranie. Nawet odnowiono kamienicę.
1 2 Dalej..
« (Published: 26-02-2005 Last change: 25-02-2011)
Tomasz KaczmarekUr.1970 r. Dramatopisarz, doktor nauk humanistycznych Uniwersytetu Łódzkiego i Sorbony. Obecnie adiunkt na Filologii Romańskiej UŁ. Tłumacz z języka francuskiego i włoskiego. Autor artykułów z zakresu językoznawstwa, jak i poświęconych teatrowi i dramatowi europejskiemu XX-wieku. Jest laureatem I Ogólnopolskiego Konkursu na Polską Sztukę Współczesną zorganizowanego przez Stowarzyszenie DRAMA przy Teatrze Ateneum w Warszawie (2002). Od 2003 związany z "Laboratorium Dramatu" (prowadzonym przez Tadeusza Słobodzianka) przy Teatrze Narodowym. Private site
Number of texts in service: 9 Show other texts of this author Newest author's article: Racjonalny ustawodawca wobec opinii społecznej a populizm penalny | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3958 |