|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Culture » Art
Atak Kraka. Twórcownie czy akademie? [3] Author of this text: Stanisław Szukalski
Przez pracownię, którą nazywam, na skutek odrębności w systemie pedagogicznym od akademji, „twórcownią", przez zżycie się
mistrza z uczniami, przekazuje się jego techniczną wiedzę z kulturą i duchem
młodym artystom, oni zaś zrozumiawszy tajniki zawodu, szczodrze im
zaofiarowane, od początku już roją w głowie plany własnych poczynań i próbowania
twórczych, choć może naiwnych wzlotów. Zaczynając pierwsze twórcze wysiłki,
czyli swoje własne prymitywy, już są nastrojeni duchem swego starszego
kolegi-mistrza, czyli wychodzą ze stylu jego pojęć, jakoby patrząc
przez jego oczy. Te ciągłe utyskiwania na metodę uczenia, co wpaja
indywidualny sposób patrzenia majstra w ucznia, tak zwane „zabijanie
indywidualności" jest przeważnie wypowiedzeniem lęku przez ludzi ilościowych, z wysiłkiem całej ich małostkowej dumy walczących o wyróżnienie się z przeciętności. W ich psychice troska o danie dowodów swej inności jest najświętszem
przykazaniem życia. Prawie wszystkie życia przecierpiane przez
nieutalentowanych ludzi, w najsmutniejszej biedzie, nibyto dla sztuki, są wypełnione
tylko chęcią sztucznego udowodnienia swej inności i zaprzeczenie za wszelką
cenę swej faktycznej przeciętności. A zatem straszny lęk przed uchwyceniem
na „podobieństwie" w pracy choćby do prac najwspanialszych dzieł wielkich
mistrzów. Ze wiele tysięcy tych przekreślonych talentów sili się malować a la Cezanne i jemu podobne nicości, powodem jest absolutny brak u niego stylu,
gdyż tylko doskonałość odstrasza leniuchów od imitacji, a modernistyczna
publika kupi, nie poznawszy się na plagjatach pseudo-pseudonieudolności. Te
szmiry patologicznej kultury paryskiej mają swą zasługę w tem, że gdyby nie
plaga przez nich od niechcenia zapoczątkowana, to te tysiące ludzi
nierzetelnych musiałyby ciężką pracą zarabiać na życie. Wszakżeż jest przyjęte powiedzenie, że „tylko słabi
ludzie naśladują", a zatem każda im słabsza osobowość, tem więcej się
chroni, przestrzega i ucieka od czegokolwiek, coby było choć w cieniu dalszem
prowadzeniem nadanego kierunku przez godnego naśladowania mistrza, aby tem dać
dowód, że jest właśnie „silnym człowiekiem". Kilkanaście lat temu zaczęto
mówić, że tylko ludzie bez talentu noszą długie włosy, że wielki człowiek
nie potrzebuje tak łatwego sposobu udowadniania swej jakości i nagle! szukaj
dzisiaj artysty z długiemi włosami! Im mniejszy talent, tem gładziej głowę
goli, by dać dowód, że właśnie jest wielkim i indywidualnym, a nawet stara
się w swej skromności być podobnym do otaczających go zwykłych śmiertelników.
Pamiętajmy ciągle, że żyjemy w czasach demokratyzmu, że każdy osobnik ma
możność być wykształconym i połknąć cały zasób filozofizmów luźnych i najcięższych w znaczenie wyrażeń, które używane często, a z gracją,
nietylko, że z łatwością przemycają przeciętną umysłowość pod pokrywką
inteligencji lub nawet mądrości przed naszemi oczyma i sądem, ale ewentualnie
przekonują samą kontrabandę, czyli ich samych. Twórcze
innowatorstwo w koncepcjach jest esencją mądrości,
zaś inteligencja jest tylko smakostwem w bezpłodnej analizie. Inteligentnych
ludzi jest również wiele, jak i głupich. To, co mądrzy myśląc zgotują,
inteligentni ludzie smakują, z przesadą niosąc do ust lub głowy z paluszkiem
figlarno-kulturalnie zadartym, jak gdyby z filiżaneczką kawy, głupi zaś łykając
bez gryzienia, mlaskają. Świat literacko-pedagogiczny jest przeładowany teorjami o sztuce, o pedagogji i to właśnie przez tych ludzi „z paluszkiem do góry",
tych inteligentnych istot jak gąbka wchłaniających i pamiętających wszystko
bez zmysłu rozwartościowywania. Wszakże tylko inteligencją dysponują. Mnożą
oni tysiączne gdakaniny, a ludzie młodzi rwący się do kultury wchłaniają
te plećby „autorytatywne". Dzieła te są pisane przez ludzi, którzy
nigdy poza swą gadaniną nic nie zdziałali, chroniczni laicy „umiejący na
pamięć" wszystko to, co im mówiono, pisano, wiecznie prawiący tak, jak
krytycy zawodowi, o danej dziedzinie roznosząc plotki niby komary zarazę. Jakżeż
inaczej mogło się stać? Przysięgam wam, że im więcej jest człowiek
kulturalnie oczytany w tym większym błędzie myśli
mu się o sztuce i o tem,
co jej lub nam potrzeba. Już pewniejsza byłaby droga na
przekór im wzięta. Jeśli Europa przez 400 lat wcale wielkiej
sztuki nie wydała, to napewno teoretycy-komary tej samej Europy jeszcze mniej są
twórczymi teoretyzując, bo myśleć może tylko twórczy człowiek, zaś
czczym inteligencjom zaledwie się myśli i to błędnie. Jedyną racją dla filozofji jest osiągnięcie
najgrubszego kawałka tej łupinki szczęścia, dla nas samych. Zaś
najszczytniejszym sposobem altruistycznego zużytkowania jej jest pedagogja.
Najszczytniejszy, gdyż uczenie młodych jest wpajaniem prawd o treści życia w społeczeństwo. Praca to wielce odpowiedzialna, a w konsekwencjach rozrastająca
się w sposób geometryczny. Najmniejsze przesunięcie promienia osi pedagogji przesuwa
ducha w różne krainy apatji, materjalizmu lub entuzjazmu twórczego.
Przypomnijmy sobie, że mur chiński nie na długo powstrzymał hordy mongolskie
najeźdźców, zato wstrzyknięcie buddaizmu nomadom stepowym ubezwładniło ich
wojny ducha. Pedagogja dotyczy nie nauk ścisłych, lecz ścisłości i doskonałości uczuć i myślenia. Zmieńmy nasze definicje zrewidowawszy je, a zdziałamy więcej, niżeli najkrwawszemi rewolucjami. Boć przecie rewolucje są
dla zmiany definicyj. Zmieńmy błędne fundamenta naszych definicyj o sztuce,
genjuszu, talencie i tradycji, a już mamy dzień pierwszy nowonarodzonej sztuki
naszej i podniesiemy wielkość historyczną narodu. Zbyt mało jest ludzi twórczych między nami, a jeszcze
mniej twórczych pedagogów. Za łatwo jest nam się mylić, gdy szukając ludzi
mądrych bierzemy nie wiedząc, bezpłciowo inteligentnych. Tak, jak trudno jest
zgadnąć, która pomarańcza ma ziarna w środku, a która ich nie ma, mimo że
obie są krasego koloru. Wybrać mądrego człowieka jest łatwo tylko jednemu
także mądremu. Lecz że ludzie nie znoszą, by co do ich inteligencji mógł sąsiad
mieć pewne wątpliwości, więc każdy chce swój autorytet publicznie okazać
przez głosowanie. Większość li tylko w oczach większości ma rację. Więc
cóż za los czeka przyszłych twórców i artystów, jeżeli im się wybiera
profesorów bez talentu pedagogicznego (mądrości filozoficznej, rozsądku i sympatji dla młodych). Zamiast jednego mistrza pedagoga, wybiera się głosowaniem
ilościowem, a zatem przez ludzi do tego niekwalifikowanych, tuziny. Czyż można
znaleźć tuziny filozofów, artystów, pedagogów, strategów i t.p. pierwomyślców?
Czytać, pisać, rachować może uczyć byle kto, chemii i inżynierji
budowniczej, konstrukcji armat, fortepianów, też byle kto, kto ma tę nauczalną
naukę w głowie zakorkowaną. Lecz jak można wychować artystów, poetów,
kompozytorów i pedagogów-filozofów oddając ich ludziom, może nawet pracującym w danej dziedzinie, lecz nie-myślicieli, nie urodzajnych indywidualistów i ludzi o dobrem sercu, lecz zaledwie oportunistów, zawistnych byłych smarkaczy
siwowłosych, jak indory w tytanicznym wysiłku uginających się pod swą łatwo
zdobytą „wielkością". Żyją oni zdaleka od swych uczniów, nie troszcząc
się o rozwój twórczy wychowanków, bo na to potrzeba pedagoga-myśliciela, zaś
krytykowanie akademickiego studjum nic nie potrzebuje, prócz uwag tresowanego
technika, że „łokieć jest zadługi, tamto za to, a to za tamto". Mamy akademję, szkoły sztuk pięknych, a w każdej
instytucji setkę lub trzy uczniów z dziesiątkami profesorów, niszczących
talenty pierworodne systemem akademickim. Gdzie uczy się tylko odtwarzać to,
co każdy ssak widzieć potrafi. Po jednym roku tzw. „studjów" uczeń już
nie jest zdolen tworzyć swych choćby naiwnych pomysłów, naucza się kopjować
modele i odtąd nic już prócz z modeli odtworzyć nie potrafi i zostaje na wzór
swego profesora odtwórczym „artystą". Jeżeli czasem zatęskni za rajem
straconym i chce coś z głowy własnej wydzielić i w depresji zrezygnowanej
ucieka od modeli, to wtedy praca jest tak nieudolną, że albo rezygnuje z wieloletniego celu, lub pozostaje modernistą, po francusku, czyli człowiekiem, w którym zabito ducha, człowiekiem, który pono kiedyś był. W Indjach, rzeźbiarstwo i malarstwo jest zawodem, nie zaś
sztuką, tak jak ciesielstwo lub krawiectwo i ściśle jest związane z kastą.
Jeżeli tam przez szesnaście pokoleń każdy syn musi być dobrym rzemieślnikiem
swego zawodu i posłusznie wypełnia ojca przykazania — jest dobrym rzeźbiarzem.
Nie pytają się go, czy „ma talent", tak jak to my w europejskim laików
poglądzie ciągle się pytamy. Prawimy o zdolnościach wrodzonych, przebieramy w talentach zgłaszających się do Akademji jak w gruszkach, a marnujemy
pokolenie za pokoleniem, zwalając na tych biednych młodzieńców winę za naszą
nieroztropność, winiąc ich i zarzucając im brak „iskry bożej". Gdy
Karol Stryjeński [ 1 ] w Zakopanem przyjmował byle chłopca, a to 14-to letniego (a nie, jak w Akademjach, w wieku dojrzalszym) i w przeciągu
roku lub trzech potrafił z każdego wypielęgnować talent równy kamieniarzom
romańszczyzny francuskiej; gdy Pruszkowski w Warszawie, inicjator i duch
przewodni Bractwa św. Łukasza, z tego samego materjału uczniowskiego, jakim
rozporządzają profesorowie Akademji, w przeciągu paru lat jest zdolen wydobyć z większości swej drobnej gromadki prawie
całe grono szczerych artystów, to jasnem się wyda każdemu troszczącemu się
obywatelowi, że ta szkodliwa plotka o „talencie" jest trwałą przeszkodą
do odrodzenia, a właściwie do narodzin — po raz pierwszy w historji — sztuki
polskiej. Jeżeli się porówna te kolosalne sumy zmarnowane na
utrzymanie w ostatniem stuleciu akademij i wszelkich szkół sztuk pięknych w całej starej Europie, Ameryce i Japonji dzisiejszej, naśladującej tak jak i my Paryż z równie zgubnemi skutkami; jeżeli pomyślimy, ilu uczniów marnuje
lata mnogie, że w Paryżu jest ich 45 tysięcy studjujących i pracujących w sztuce, że każdy z nich poświęca conajmniej 3-4 lat studjom akademickim,
cierpiąc przeważnie nędzę, że razem wziąwszy stracone jest kilkadziesiąt
tysięcy lat ludzkiego życia i miljonowe sumy pieniędzy; jeżeli się pamięta o tych studjach, stypendjach domowych i podróżnych, a jako ilustrację użyteczności
tej metody pedagogicznej nie ma nawet co pokazać za ten wydatek, bo jako
szczyt całego dorobku pokoleń pokażą nam francuską impotencję Cézanna,
Flaminga i t. p. zer — to chyba już nie trzeba więcej, żeby przekonać, iż
coś zasadniczo jest niszczycielskiem w tem wszystkiem, cośmy na ślepo przyjęli
od naszych beztwórczych sąsiadów, silących się krótką drogą, przez studja akademickie, dojść do sztuki płynącej
naturalnie u ludzi młodych z krwią czerwoną w sercu a myślą odważną w głowie.
1 2 3 4 5 Dalej..
Footnotes: [ 1 ] Karol Stryjeński (1887-1932), architekt i urbanista. Studiował na politechnice w Zurychu. Był współtwórcą Warsztatów Krakowskich, stowarzyszenia zmierzającego do stworzenia podstaw rozwoju sztuki użytkowej i rzemiosła artystycznego. Od 1922 r. był dyrektorem Szkoły Przemysłu Drzewnego w Zakopanem, od 1927 r. profesorem na krakowskiej ASP. W 1932 r. został dyrektorem Instytutu Propagandy Sztuki w Warszawie. Zaprojektował m.in. pawilon polski na Międzynarodowej Wystawie Sztuki Dekoracyjnej w Paryżu w 1925 r., gmach Instytutu Propagandy Sztuki w Warszawie, skocznię narciarską Wielką Krokiew w Zakopanem, mauzoleum Kasprowicza na Harendzie w Zakopanem oraz nieistniejące już w tej postaci schroniska tatrzańskie na Hali Gąsienicowej i w Dolinie pięciu Stawów. Karol Stryjeński był także autorem projektu odbudowy i rozbudowy kościoła św. Jana Chrzciciela w Radłowie — przy. red. « Art (Published: 01-07-2005 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 4211 |
|