|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Culture » Art
Atak Kraka. Twórcownie czy akademie? [4] Author of this text: Stanisław Szukalski
Jeżeli porównamy te kolosalne sumy płynące na
utrzymanie akademickiego systemu i ilość ludzi zmarnotrawionych, z maleńkim
kosztem byłej szkółki Stryjeńskiego w Zakopanem i Pruszkowskiego odrębnie
prowadzonego kursu w warszawskiej Szkole Sztuk P., i ilością uczniów o rozwiniętej twórczości, to już mimo zaślepienia tradycją ujrzymy śmieszność i wprost kryminalne, choć nieświadome, marnotrawstwo społecznych bogactw w kapitale i narodowych w talencie. Do akademji i szkół sztuk pięknych przyjmuje się uczniów
na tyle już ujawniających swoje talenty, że ci mogą przejść trudny
techniczny egzamin. Z pomiędzy nich wybierają profesorowie tylko tych, co
najlepiej umieją skopjować modela na papier lub glinę, gdyż ta
zdolność w opinji profesorów ma stanowić „niezbity" symptom talentu.
Stryjeński, hindusi dzisiejsi i dawniejsi, jak i majstrowie średniowiecza,
przyjmowali bez egzaminów. Chłopacy, zawsze bardzo młodzi, pierwej popychadłami byli, potem artystami z musu zewnętrznego, a na końcu wewnętrznego. Starali się być talentami i zostawali nimi, gdyż majster tak kazał. Każdy bez wyjątku w tym systemie
wychowany pozostaje rzeźbiarzem, boć i rzeźba i malarstwo to jeszcze nie
sztuka, lecz rzemiosło. Sztuka dopiero jest tem, czem i jak oni je uświęcą.
Rzemiosło jest to zaledwie instrument, sztuką jest melodja. Akademicka wylęgarnia przyjmuje uczniów tylko dorosłych i już okazujących niezbicie swą zdolność twórczą, lecz nie nauczywszy ich
nawet rzemiosła, zmarnotrawiwszy ich lata studjami przez błędnych
profesorów kierowanemi, wypuszcza ich w świat z wytrzebionym popędem twórczym,
smutne istoty, okłamane i nieświadome krzywdy im wyrządzonej. Typ ludzi tak
sprodukowanych to zdziałał, że w ich opinji okazanie najniklejszych sztuczek
zawodowych, najmizerniejsza umiejętność rzemiosła nazywana jest jednogłośnie
talentem. Ten ma „świetną formę", tamten „konstrukcję", inny plamą
„bajecznie operuje", a tysięczny jest talentem "bo" jest kolorystą. A przecież znać te wszystkie razem wzięte techniczne potrzeby i plusy
jest zaledwie jego psim obowiązkiem. Otóż nasi profesorowie są gromadą takich-to właśnie
„talentów", produktów akademickiego wylęgacza, byłych uczni, a obecnych
odtwórców natury, kłamliwych lub rzetelnych. Strąceni z Pegaza nieświadomą
złośliwością poprzedzających ich profesorów, którzy służyli szkodliwemu
systemowi i z niego żyjących, pełzają na poziomie objektywności nietwórczej,
dzwoniąc pustką, ale pustką ołowianego dzwonu. Nie są oni zdolni swym
uczniom nawet wiedzy zawodowej przekazać, a jedyną korzyścią z akademiciego
systemu jest ta, że olbrzymia ich ilość i pokrewna im kasta, poza akademją,
ludzi nietwórczych, szkodliwych przez swój brak talentu pedagogicznego,
znajduje wielkopańskie i niezasłużenie zaszczytne utrzymanie. Kpią oni z dorobku twórczego Zofji
Stryjeńskiej i przepięknych rzeźb tworzonych przez chłopców w szkole Karola Stryjeńskiego. Silą się, swą wykrętną adwokaturą ośmieszyć
fenomenalny wprost dorobek pedagogiczny Pruszkowskiego. Silą się ci wykrętni
adwokaci i oportuniści, by podciąć zasługę jego chłopców, rzucając nibyto
insynuację, że twórczość ich jest tylko naśladownictwem takiego czy innego
stylu wielkiej sztuki. Niechajże pokaże nam któryś z nich choć jednego z największych twórców, któryby kogoś w czemś nie przypominał, majstra
swego lub też stylu, który mu jest najbliższy. Dlaczegóż to oni widzą zło i rzucają kamieniem w młodzieńca, co od wielkich majstrów czerpie swe
pierwsze pobudki, a chwaliliby go, gdyby, zarażony, roznosił w swej nieudolności
patologiczną impotencję Cézanne’a. Każdy po swych przodkach dziedziczy
pokrewności rysów, a dopiero osobistem życiem może je swą indywidualnością
uszlachetnić lub obniżyć. Demokratyzm spłodził paradoksalnie u ilościowych
ludzi ambicję do udowodnienia swego rzekomego samorodztwa. Kto pokrewieństwa z ojcami nie udowodni pracą swego życia, ten jest mieszańcem i bastardstwem tem
kulturze naszej rasowości nie przysporzy. Krakowska Akademia sztuk pięknych jako
instytucja pedagogiczna upadła tak nisko, że z żywego wina talentu wytwarza
ocet siedmiu złodziei. Rozmawiałem z paroma profesorami o sztuce i rzeczach ogólnych;
nie mogę się powstrzymać od konkluzji, że są to ludzie o tak małej kulturze, iż dziwi się człowiek,
jak można takim jednostkom
pozostawiać młodzież, której celem nie jest technika praktyczności lub
nauczalna wiedza — lecz twórczość. Z niewiadomych powodów wpuszczono trzech inżynierów
budowlanych, niesłusznie patentowanych na architektów; i ci są także włączeni w grono profesorskie. Jednemu nawet powierzono już kilkakrotnie rektorat
Akademji. Dlaczegóż to nie iść dalej w tem oddawaniu kierownictwa
instytucyj, z których mają wyjść twórcy nowych wartości, ludziom może zasłużonym
lecz nie odpowiednim, np. inżynierom konstruującym fortepiany dać
konserwatorja, bankierom umiejącym liczyć dać dział filozofji matematycznej
na uniwersytecie, budowniczemu maszyn drukarskich zaś uniwersytet, inżynierowi
konstruującemu armaty — dział strategji i dyplomacji w akademji wojennej,
fabrykantowi chemikalji i galanteryj pachnących — dział psychiatrji i psychoanalizy? Ta parodja, to nierozsądne oddawanie uczelni, której
celem winno być rozwinięcie ducha
przez rozwijanie kultury uczuć i odczuć, pobudzanie u swych wychowanków głodu i rwania się do wysilnej ofiarności dla przyszłości narodu, a przede
wszystkiem (poza zawodową praktyką) poruszenie i pieczołowite wychuchanie w nich jak największej ilości cech osobistych a właściwych ich talentowi to
oddawanie ludziom tak tragicznie prozaicznym, jak obecni profesorowie
krakowskiej akademji jest możliwem tylko tam, gdzie czynniki decydujące są również
nieodpowiedzialne. Ich nibyto kulturalne kierownictwo tą instytucją, jest
podobne do nakręcania subtelnego mechanizmu zegarka kieratem — lub sytuacji, gdy cudownie zawiły instrument naukowy,
znaleziony przez prymitywnych tubylców wysepki, użyty zostaje przez nich do tłuczenia
orzechów: To nie jest uliczna katarynka, gdzie starczy człowiekowi
umiejącemu otwierać rękę, by zamknął ją
tylko na rączce korby i kręcąc nią wydobywał muzykę, dla
ulicy. Nie jest to bank lub prowadzenie budowli, tutaj winniśmy
mieć instytucję o tak subtelnym celu, że mechanika jej systemu musi być w rękach
nie byle przeciętnego człowieka (choć może bardzo sprytnego w sprawach
prozaicznej ekonomji), lecz odważnie myślącego filozofa o pedagogicznych zdolnościach. Tutaj
mają się wychowywać przyśli kapłani swych własnych wierzeń, tworzący imię,
twarz i ducha narodu, by potem kulturą swą stawiać fortece polskie w sercach
sąsiadów. A jakżeż te wierzenia wykiełkować mogą, gdy najdrobniejszy
odruch indywidualnych porywów jest brutalnie tępiony przez zazdrosnych
profesorów, nietwórczych techników, którzy nie znoszą opozycji u swoich
uczniów, biorąc ją za votum nieufności dla uzurpatorskiego przodownictwa. Młode talenty przychodzą z oczyma błyszczącemi w progi
akademji. Przedtem, w domu, potrafili komponować, i czuć, że mają w sobie
to, czego się nie da kupić. Z akademji po kilkuletnich studjach wychodzą z „patentem" artysty, lecz już bez zdolności tworzenia, wyrażania swych myśli i sentymentów. Po wałęsaniu się na manowcach rozlicznych „izmów"
francuskich pozostaje im zmienienie zawodu i oddanie się zarobkowej pracy.
Albo, udając że nic im się nie stało, że nic w nich nie zamarło, malują
umartwione „natury", pejzaże i portrety ciekawych ludzi. Wychodząc z akademji, nawet już nie mają czego wypowiedzieć, gdyż wykpiono z nich
pierwiastek myślowy, w sztuce zwany literaturą: Jeżeli szczęśliwy los umożliwi
wyjazd jednemu do Francji lub Hiszpanji, by znalazł „ciekawsze" tematy dla
swojej techniki, to o tyle jego reputacja jako artysty jest pewniejsza. A zatem, o ileż on jest większym talentem od kolegi, który niema na podróże
zagraniczne i pozostawiony jest sobie i temu, co ma na podmiejskiem podwórku
lub w próżnej głowie! Jeżeli chcecie coś dla polskiej sztuki uczynić i macie tę
sprawę tak bardzo na sercu, że gotowiście nawet przykrość wyrządzić
kilkudziesięciu przeciętnym jednostkom pieszczącym zaszczytne tytuły
profesorów, to pod żadnym względem nie zwracajcie się do nich o radę.
Doradzą wam najwyżej to, co przysporzy im więcej pomieszczeń dla większej
ilości ofiar, by oddać je Molochowi na pożarcie i na szkodę społeczeństwu.
Profesorowie ci są zainteresowani utrzymaniem korzystnego dla nich systemu i tak jak szamani i „djabeł djabeł", doktorzy Zulusów, urągający
najazdowi medycyny naukowej, tak i oni będą bronili dostępu do młodzieży
nowej pedagogji, opartej na sympatji ku młodym, filozofji i psychologji. Pruszkowski i Stryjeński są nietylko wielkimi pedagogami
na Polskę, lecz największymi, jakich gdziekolwiek można znaleźć w świecie
europejskim z Ameryką i Japonją. Wiem, co mówię, gdyż jest to sprawa mi
bardzo bliska i znajoma, wiem, co w Wiedniu robiono i robią, w Holandji,
Niemczech i Stanach Zjednoczonych. Amerykanie sprowadzają sobie z całego
znanego świata wszystkie metody uczenia i wszystkich tych, co coś nowego mogą
proponować, lecz mimo miljonowych wydatków i młodzieńczego entuzjazmu ich
społeczeństwa, nic więcej im się nie udało zdobyć od obecnej Europy, by
pogłębić sztukę i ją u siebie uswoić. Gdyby oni wiedzieli o tych dwóch
naszych pedagogach, w Polsce pracujących z całym wysiłkiem, mimo szkodliwości
broniącego się szczepu profesorów i tysiącznej zgrai zmarnowanych talentów,
toby ich na wagę złota, jak św. Wojciecha, wykupili od nas, niewyrobionych
społecznie, wiecznych naśladowców cudzego dorobku i wad. Ci dwaj ludzie, to dwie gwiazdy w nowej konstelacji
kulturalnej. Brak dzisiaj ośrodka wielkiej sztuki, bo znany nam Paryż jest
tylko rozsadnikiem wszelkiej bezwartościowej dekadencji i czwanej
szarlatanerji. Jeżeli sztuka Paryża Francji smakuje, to trudno, my mamy inny
żołądek i język. Nasze intelektualne i duchowe przyjemności muszą być
inne, jako że pobudzają inną krew. Im więcej tym dwom pedagogom i wcześniej
pomożemy, by mogli w ułatwieniu działać, tem prędzej będziemy mieli sztukę
polską, w zamian za -
sztukę w Polsce. Powinniśmy jak najprędzej dążyć do wytworzenia
lokalno-polskiej szkoły malarsko-rzeźbiarskiej, a z nią automatycznie naradzi
się sztuka polska. Niechaj niebywała owocność Szkoły Sz. Pięk. w Warszawie, która wyzbywa się niszczycielskiego systemu akademickiego, będzie
wskaźnią odrodzicielskiej wartości zwrócenia się do metody twórcownianej.
Kurz i próchno Krakowskiej Akad. Sz. P. karbolem przesycić, by z pozostałości
zarazki nie były rozniesione na nowo. Jest to poprostu niemożliwem, by wielka
ilość uczni mogła wpływać korzystnie na rozwój instytucji ducha, i poziomu
jej kultury zainteresowań. W mniejszej ilości, jak w pracowniach pod
przodownictwem majstra; ludzie się poznają bliżej, zżywają, odkrywają i pielęgnują pragnienia, a ze swoim wychowawcą pogłębiają serdeczny
stosunek. W Japonji uczniowie nawet przyjmowali nazwisko swego mistrza, by dać
wyraz swej synowskiej miłości.
1 2 3 4 5 Dalej..
« Art (Published: 01-07-2005 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 4211 |
|