|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Culture » Art
Atak Kraka. Twórcownie czy akademie? [1] Author of this text: Stanisław Szukalski
Poniższy tekst pochodzi z roku 1929 i jest bezkompromisowym i konstruktywnym atakiem
Stanisława Szukalskiego — wybitnego polskiego artysty — na aktualny stan polskiej sztuki a zwłaszcza na system akademickiego kształcenia twórców. Akademiom Sztuk Pięknych artysta przeciwstawia projekt Twórcowni, której przewodzi Mistrz. Grupa studentów krakowskiej ASP, która wyraziła manifestacyjne poparcie dla poglądów Szukalskiego została za to relegowana z uczelni. Z ich udziałem Szukalski tworzy w roku 1929 „Szczep Rogate Serce", nową kuźnię artystyczną.
Naczelnym postulatem tego ugrupowania było odcięcie się od wpływów Zachodu i nawiązywanie w sztuce do słowiańskich korzeni. SKRÓT TREŚCI:
Stanisław Szukalski, Aesop, 1920
[Tekst został wzbogacony pracami Autora; reprodukcja za zbiorem:
Stanislav Szukalski, The Lost Tune. Early works (1913-1930) as
photographed by the artist, Archives Szukalski, Polish Museum od
America, Sylmar Chicago 1990, wydanej na okoliczność wystawy w Polish
Museum of America pt. Szukalski: The Lost Genius; tytuły prac i
lata powstania — w dymkach] |
-
Wytworzenie i zlokalizowanie stylu przez odcięcie naszej
sztuki i jej młodych twórców od zagranicy.
-
Niszczycielski wpływ akademickiego systemu na twórczość
młodych artystów. Gonitwa za innością techniki.
-
Kpienie z twórczości i obrzydzanie uczniom treści w sztuce przez zorganizowanych eunuchów.
-
Na wysługach cudzej a martwej kultury. Kiwanie w takt
cudzego się kiwania.
-
Paryż! Paryż! Paryż!
-
Mądrość, twórczość a inteligencja.
-
Akademje i jej profesorowie, czy pedagodzy i ich Twórcownia? Dobywać czy nabywać?
-
Próżny wózek, serce z zakalcem, zatwardzenie w głowie.
-
Sztuka to jest prosta rzecz, a tylko w akademji pomylenie nóg
stonodze w tańcu przez radę profesora.
-
Księgi, bibljoteki, teorje, teorje, a pierzyna na ustach
niemowlęcia.
-
Wieloletnie podróże zagraniczne i pytanie cudzoziemców o drogę do swego serca.
-
Doświadczenie, jako jedyna forma mądrości u zwyczajnych
ssaków.
-
Nastawcie swego ucha ku tym, co są mądrzy za młodu,
bo mogą doradzić tym, co nawet przez doświadczenie nie dojdą do poznania
swoich błędów. Nie wydziedziczajcie im przynależącej przyszłości przez
odpychanie ich od współudziału w dniu dzisiejszym, bo jest on ich domem, a wy
rozporządzacie już nie swoją własnością.
-
Jeżeli ma być polska sztuka, niechaj zamilkną
profesorowie, a mówią ci, co ważą się myśleć po swojemu.
-
Stańcie tyłem ku opinji świata, a przysłońcie sobie
oczy patrząc na wschód polskiej sztuki. Idą chłopcy, już wielcy artyści i posłuszni uczniowie, a za nimi troskliwie kroczą ich ojce — pedagogi, Stryjeński,
Pruszkowski.
-
Łapcie i trzymajcie rozbrykane konie Heljosa wiozącego słońce,
bo wschód przeminie i pozostaniecie nadal w zapadających ciemnościach cudzej
impotencji.
*
Estetycznego dorobku kultury polskiej jeszcze mianować nie
można Sztuką Polską, bo nie mamy stylu uswojonego, któryby można nazwać
polskim. Talenty poszczególnych twórców: Matejki, Malczewskiego, Wyspiańskiego
nie pozostawiły stylistycznych spadkobierców czy naśladowców, wypowiadających
się jakimś pokrewnym sposobem podchodzenia do formy lub jej przetłumaczenia. Innem słowem, nie pozostawiono stylu ni tradycji.
Jeżeli
styl pozostaje tylko w pracy jednego twórcy, choćby najgenjalszego, jest on
tak długo li tylko indywidualnym a nie narodowym, dopóki nie wychowa swych
następców, wypowiadających się przy jego pomocy. Ci mogą, stosownie do swej
pierworodnej indywidualności, zejść ewentualnie na inną drogę, i odrębnego
nadać ducha swej pracy, lecz zacząć muszą w jakimś „swojskim"
nastroju, specyficznym dla ich miasta czy kraju. Chodzi o pewną ilość nawet
nikłych talentów, któreby „operowały" stylem pokrewnym i przez to wpływały
przez swe powtórzenie na otaczające je społeczeństwa, a mniej o jednego
bardzo wielkiego twórcę, który nie pozostawił po sobie naśladowców
stylistycznych. Dotąd mieliśmy sztukę w Polsce, lecz Polskiej Sztuki
jeszcze nie było, chyba że zwrócimy się twarzą do naszej zapomnianej, czy
może jeszcze niepoznanej matki, sztuki ludowej. Mamy zabytki piękne, czasem
rzadkie w swej muzealnej jakości, lecz wszystko to zrobione dla nas przez
obcych, lub obcą krwią przeżylone. Jesteśmy, jak byliśmy dawniej, zbyt mało dorośli jako
społeczeństwo, by móc widzieć wartość w żywicy naszej rasy, tryskającej
sztuką ludu, bardziej łaknęliśmy łatwo nabywalnej kultury cudzych dorobków,
pudrowanych peruk, lakierowanych trzewiczków, gorsetów elegancji ludów przeżytych,
aniżeli uwolnienia dobijającego się ducha swojej rasy, by wypuścić go z podziemi naszej podświadomości. Ten duch zagnany pod ziemię w dniach pierwszych naszego
chrześcijaństwa, był każdorazowo na nową kłódę zamykany, podczas gdy
nowy obcy styl robił swe modne najazdy na polską kulturę, a klucz od tej kłódy
zabierał ten kraj, skąd przybyła nowa modna zaraza. Każda naiwna, a patetyczna troska o zaszczepienie cudzych
splendorów, złoconych gzymsów wersalskich, odruchów duszy parafinowanej lub
buduarowych uśmieszków politowania „Króla Stasia": dla swojskości było
to łamanie francuskim obcasem kiełków chyłkiem się wyślizgujących z podziemi, gdzie duch rasy, jakoby prawieczny korzeń z drzewa ściętego żywcem,
wyje za wolnością. Ciągłość fizycznego pokrewieństwa sztuki, to jest
stylu, jest istotą wpływowości sztuki narodowej, dzielnicowej czy
geograficznej. Przy dzisiejszym duchu demokratyzacji każdy drobny duch pragnie
zadać „kłam" zarzuconej mu klasyfikacji, że jest jednym z bardzo wielu,
więc zdradza się w paradoksalnej gonitwie za demonstrowaniem swojej inności,
zapominając, że to słowo niekoniecznie jest wystarczającym dokumentem jakościowego
indywidualizmu. To też charakterystyczną cechą ostatnich trzech pokoleń
jest dążenie do „inności" stylu. Zapominają, że łatwo jest zmienić
ubiór, i tem łatwiej, jeżeli w ich pracy niema żadnej treści. Wtedy ubiór,
czyli ta inność stylu, jest już dla nich wystarczającą treścią. Tak zwana
dzisiejsza sztuka, produkt Francji, jest niczem innem, jak gonitwą ludzi bez
treści człowieczej w sobie, wyniesionych przez wykształcenie, walczących między
sobą o inność, to jest o upewnienie się w swej paranoicznie zdobytej chęci
wierzenia, że mimo własnej wiary są inni jeden od drugiego, a zatem może
indywidualnemi istotami. Jest to walka niewolników o duszy królika, podpadłych obłędowi
równości ludziom doskonałym, a jednak pragnących mimo to jeden drugiemu
dowieść, że musi być innym od niego skoro „inaczej" krzyczy. Jest to
walka nierzeczowa, gdyż poza formą stoi sztuka. Sposób walki i jej narzędzia
są jasnym dowodem typu i jakości ich pobudek. Jeżeli wychowankom francuskiego
modernizmu i jego wszelkich odmian chodzi o dokumentne pokazanie swej odrębności i całą swą pracę wieloletnią dla tego celu poświęcają, to jest to tylko
ujawnieniem ich skrytej udręki — ambicja małych ludzi ilościowego gatunku. Czyż można się dziwić, że będąc masą wielotysięczną
(na wystawę paryską w Grand Palais nadesłano na jedną wystawę aż osiem
tysięcy prac) mają inne niż ludzie twórczy pobudki i inne cele zdążając
ku nim drogą sztuki i głosząc wielotysięcznemi gardłami ilościowości
swojej swe przykazania, swoje katechizmy? Jednocześnie podstępnie szerząc
propagandowo teorje wielorakie, płodne jak śledzie, rozgłaszając „izm"
za „izmem", wyrywając sobie kawał chleba prozaicznego dorobku wszelkiemi
metodami, lecz mimo to zgadzających się na jednym i to kardynalnym punkcie:
„Precz z twórczością, bo ta nas może tylko zgubić! Inność formy możemy
zawsze wymyśleć, lecz precz z treścią, jako celem sztuki! Powrócenie do twórczej
sztuki położy koniec naszemu pasożytnictwu". Od kilkunastu lat obrzydzają nam ci zorganizowani rycerze
łatwej inności, wszystko, cokolwiek ma element twórczości, sprytnie kpiąc z jego „literackości" — tak, że biedna publika już to samo powtarza, mimo
że patrząc na obraz nie stawia go do góry nogami. Że Francja taką sztukę wydała to jest jej sprawą, by
przed swoim Bogiem za to odpowiadać. Nie można się naigrawać z człowieka ułomnego
lub lżyć starca za jego niedołęstwo, bo kto wie, może i my kiedyś starcem
jako naród zostaniemy, lecz jak śmiemy nasze najwięcej obiecujące talenty
wysyłać tam, gdzie niebezpieczny dech przesyca powietrze i zmuszamy naszych
Tobiaszów, by stamtąd wracali z rybą zepsutą. Nie o ojców nam chodzi, nam
powinna leżeć na sercu sprawa przewidzenia losu synów i tych, co nadejdą. Z zepsutej ryby zepsutemi olejami nie wolno ócz smarować tym, co w swej krwi
kolebią zamiar tworzenia, po raz pierwszy w naszej historji, naszej własnej
sztuki. Przestańmy zniewalać ducha rasy do wchłaniania tchu
starczych cywilizacyj, nie zanieczyszczajmy swych żył cudzą cieczą. Inną
historję miała Francja, a inną my. Czas nadszedł, abyśmy, sięgając po
cudzą kulturę nie tracili niepostrzeżenie własnej krwi, która na korzyść
wychodzi tylko tym, co mieniliśmy ich naszymi rozjaśnicielami. Międzynarodowa wystawa sztuk dekoracyjnych w Paryżu w 1925 roku była właśnie metodą przenosu krwi twórczej „od barbarzyńców"
do Paryża, żyjącego jeszcze w plotkach przeszłych pokoleń jako „centrum
sztuki?". Kiwa się kultura Francji, a kiwa się z nią Pan Kiwacz,
polski malarz, do swego klubu nihilacji twórczości polskiej polskich młodzieńców
przywabiający. Apostoł niegodnej sprawy, marnujący jemu ufające i oddane
przez społeczeństwo młode a nieświadome drogi talenty. Francja już sama nie wierzy w tę dwuwieczną bajkę o Paryżu jako ośrodku dzisiejszej kultury i sztuki, lecz ona milczy i miną
nadrabia, boć najazd barbarzyńców z całego świata i jego ekonomiczne, a i
polityczne dla niej znaczenie jest podstawą egzystencji Paryża, a w wielkiej
mierze i Francji samej.
1 2 3 4 5 Dalej..
« Art (Published: 01-07-2005 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 4211 |
|