|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Outlook on life Wiara dobra, niewiara dobra [1] Author of this text: Stanisław Obirek
Stanisław Obirek, jezuita, który zdecydował się odejść z zakonu, jest znanym i cenionym komentatorem życia kościelnego i społecznego. Człowiekiem, który — co wielokrotnie udowodnił — ma odwagę mówienia tego, co myśli, a nie tego, co wypada. Uczciwość intelektualna ma jednak swoją cenę. Stanisław Obirek nie chowa głowy w piasek. Nie ma poczucia winy, które podpowiadałoby mu założenie wora pokutnego i posypanie głowy popiołem. Dlatego o swoich sporach z Kościołem i zakonem, papieskim nauczaniem i sposobem dyscyplinowania niepokornych „sług Kościoła" postanowił opowiedzieć. W książce „Przed Bogiem" przedstawia swoje poglądy na temat polskiej religijności i Kościoła, kondycji rodzimego katolicyzmu, dialogu katolicko-żydowskiego czy jakości życia zakonnego… Mówi także o przyczynach swojego odejścia.
Książka ukaże się nakładem Wydawnictwa W.A.B. 17 listopada 2005 r. Publikacja fragmentu w Racjonaliście za zgodą S. Obirka i Wydawcy. |
Andrzej Brzeziecki i Jarosław Makowski: Profesor
Leszek Kołakowski w opracowanej przez ciebie książce Co
nas łączy? Dialog z niewierzącymi, będącej zapisem rozmowy ludzi wierzących z niewierzącymi, pisze: „wiara jest prawomocna i niewiara jest prawomocna".
Czy to znaczy, że wszystko jedno, że w zasadzie jest obojętne, czy jest się
człowiekiem wierzącym, czy ateistą?
Stanisław Obirek: Dla profesora Leszka Kołakowskiego nie tyle ważna jest
jedna czy druga opcja. Istotne jest dla niego to, co się dzieje między nimi.
Owo napięcie pomiędzy wiarą i niewiarą. Filozofowi idzie w końcu o to, by
pokazać, że zarówno wierzący, jak i ateiści mają takie samo prawo do
obrony własnych przekonań. Od tego sporu między wiarą a niewiarą zależy
przecież żywotność kultury.
Sam Kołakowski stawia się niejako ponad samym sporem.
Jego nie interesuje, która ze stron dialogu ma rację, ale zachwyca go płynący z tego zderzenia twórczy, intelektualny ferment. Może takie postawienie sprawy
jest wygodne, a może dyktowane życiowymi doświadczeniami myśliciela. Sparzył
się jako człowiek „wierzący w komunizm" — i teraz dmucha na zimne. Chce
zachować dystans wobec wiary i Kościoła. I nie można się chyba temu dziwić,
gdyż jego postawa może być podyktowana lękiem, by znów się nie dać zwieść
na manowce.
Jestem sobie w stanie wyobrazić ateistów, którzy wierzą,
że nie ma żadnego innego życia po śmierci. Ta nadzieja na inne życie nie
jest im do niczego potrzebna, gdyż w ich przekonaniach nie ma także rozpaczy.
Mogą więc powiedzieć: Anima
naturaliter pagana. Rzecz jasna, można iść tropem Karla Rahnera,
jednego z najwybitniejszych jezuickich teologów XX wieku, i taką postawę
nazywać „anonimowym chrześcijaństwem". To znaczy, że nawet jeśli
odrzucasz Boga, ale żyjesz tak, jakby On istniał, prowadzisz kryptochrześcijańskie
życie. Byłoby to jednak zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Trudność
polega choćby na tym, że niewierzący nie chce być traktowany jako
„anonimowy chrześcijanin".
W
tej otwartej na pierwszy rzut oka formule Rahnerowskiej kryje się chrześcijańskie,
by tak rzec, zawłaszczanie ludzi. Polega ono na tym, że co prawda Kościół
pozwala buddyście być buddystą, ale na koniec mówi się mu, że to i tak nie
ma większego znaczenia, gdyż ostatecznie — po śmierci — spotkamy się w „katolickim niebie".
To
jest podstawowy problem. Bo mówiąc wprost, dotyczy naszej, katolickiej,
misyjności. Dlatego często słyszę pytanie: „Czego ty od nas chcesz, czy
chcesz nas nawracać?"
Oczywiście za tym pytaniem kryją się dwa tysiące lat
chrześcijaństwa, które ewangelizowało i nawracało, często brutalnie,
innowierców. Trudno ludziom uwierzyć, że to się zmieniło. A ja naprawdę
nie chcę nikogo nawracać, ja chcę po prostu rozmawiać, bez ukrytych celów i tajemnych strategii.
Po
pierwsze, Kościół zawłaszcza sobie ludzi. Ale — po drugie — nawet ludzie
niewierzący nie potrafią odciąć się od chrześcijaństwa. Choćby Jacek
Kuroń, który sam o sobie pisał w słynnym eseju, że jest „chrześcijaninem
bez Boga".
Postać Kuronia wydaje się potwierdzać, przynajmniej w niektórych przypadkach, zasadność określenia Rahnera. Kuroniowi nie
przeszkadza, że nazywa siebie chrześcijaninem. Tyle tylko, że bez wiary w istnienie Boga, ale z wiarą w chrześcijańskie wartości: miłosierdzie,
solidarność, współczucie, prawdę, dobro… Dlatego nie mówi o sobie
„humanista bez Boga", ale właśnie „anonimowy chrześcijanin".
Możemy
się jednak zastanawiać, dlaczego Kuroń nie powiedział wprost: moje laickie
wartości są tak samo ważne jak wartości chrześcijańskie.
Ten problem stanowił dokładnie oś sporu, jaki
przerabialiśmy, i zapewne raz jeszcze przerabiać będziemy, podczas dyskusji o Konstytucji Europejskiej. Kościół nie oparł się pokusie, by raz jeszcze -
przy tej właśnie okazji — przypominać i podkreślać, że to, co w Europie
najcenniejsze, ma korzenie chrześcijańskie. Ale nie wszyscy z takim oglądem
sprawy się zgodzą. Szczególnie w Europie Zachodniej, a już zwłaszcza we
Francji.
I tak laickość francuska określa się przecież w opozycji do tak rozumianych wartości chrześcijańskich, które w historii
Francji sprowokowały niemałe dewastacje w ludziach. Kiedy na dwa tysiące lat
historii chrześcijaństwa spojrzymy oczyma innowierców, zobaczymy, jak mocno
musieli oni uzasadniać swoje prawo do odmienności. To nie przypadek, że w Kościele
zrodziły się takie oto formuły: „najlepszy Żyd to taki, który się nawrócił,
albo martwy". Kościół nie straci wiarygodności, jeśli nazwie po imieniu
zbrodnie dokonane „w imię Boga". Przeciwnie: może ją tylko potwierdzić.
Tuszowanie historii czy pomijanie niektórych — ciemnych — kart chrześcijaństwa
nie wydaje mi się dobre, nawet na krótką metę. Nie idzie mi o doszukiwanie
się za wszelką cenę grzechów córek i synów Kościoła, ale w imię prawdy i sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że Kościół w swym oficjalnym
nauczaniu do II Soboru Watykańskiego nie znał innego języka i sposobu
kontaktu ze światem niż język dyscypliny i konfrontacji. Dlatego rozumiem
Francuzów, którzy mają z Kościołem kłopot. Ba, podzielam ich obawy i wątpliwości.
Przyjmując
taki punkt widzenia, wytrącasz z ręki katolików to, co stanowi w pewnym
sensie o sile Kościoła — jego misyjność. A przecież ksiądz ma przede
wszystkim „szukać zagubione owce".
Tak może się wydawać, ale tak nie jest. Ja po prostu
uważam, że w dzisiejszym, pluralistycznym świecie każdy ma prawo do własnych
przekonań. Również Kościół i każdy ateista. Kościół może więc
prowadzić działalność misyjną, ateista zaś ma prawo głosić absurdalność
przekonań religijnych. Dlatego nieustannie spotykałem się z pytaniami: Po co z tymi niewierzącymi dialogujesz?
A niewierzący pytali, jak już wspomniałem, czy aby nie
chcę ich nawracać. Odpowiadałem zwykle, że mnie to interesuje jako problem
ludzki, a nie problem misyjny. Faktem jest wszakże, że Kościół w Polsce nie
interesuje się niewierzącymi. To absolutny margines, myślą biskupi, więc
szkoda czasu i wysiłku. Ponadto po co Kościołowi niewierzący? Ten sąd formułuję w oparciu o własne doświadczenia i pracę nad książką Co nas łączy? A więc jest to w pewnym sensie owoc moich prywatnych zainteresowań. I kiedy
zajmowałem się dialogiem z niewierzącymi, nie wiedziałem, jak przekonać władze
zakonu, że taki dialog jest pożyteczny. Sam byłem poniekąd nowicjuszem. Nie
miałem też żadnych z góry przyjętych założeń, dokąd ta wymiana myśli i doświadczeń może nas zaprowadzić. Wyszedłem natomiast z prostego przeświadczenia,
że i wierzący, i niewierzący są sobie potrzebni.
Do
czego?
Aby się przekonać, że nie był to bezowocny dialog,
wystarczy rzucić okiem na teksty agnostyka profesora Jana Woleńskiego. Jego
pierwszy artykuł, otwierający dyskusję, jest agresywny, pełen zarzutów i konfrontacyjny. Ale ostatni, kończący debatę, jest pisany już w innym,
bardziej przyjaznym tonie. Może więc coś się w nas przełamało. Nie
patrzymy na siebie jak na przeciwników w sporze, ale jak na przyjaciół, których
trapią podobne problemy. Czy to mało?
W
Polsce jednak trudno funkcjonować poza chrześcijańskim czy kościelnym
kontekstem, o czym świadczy postać Jacka Kuronia. Także profesor Jan Woleński
publicznie mówi, że jest agnostykiem. Jego argumentacja nie idzie jednak w kierunku kwestionowania istnienia Boga, ale napominania Kościoła jako
instytucji. Do rejestru win popełnionych przez Kościół i spisanych przez
Marcina Lutra w roku 1517, potem rozwiniętych w Oświeceniu, profesor Woleński
może tylko dopisywać nowe: mówi na przykład o antysemickich wybrykach prałata
Henryka Jankowskiego. Czy w tym sensie dialog, jaki podjąłeś się prowadzić z niewierzącymi na łamach „Życia Duchowego", nie uderza w pustkę? Bo
przecież zarzuty Woleńskiego byłyby pozbawione sensu, gdyby miał zacząć
rozmawiać z żydami.
Mam wrażenie, że zapis rozmowy z agnostykami w książce
Co
nas łączy? jest rzeczywiście naznaczony polską specyfiką. Gdy się ją
porówna z książką zawierającą rozmowy Umberta Eco, agnostyka, z kardynałem
Carlem Mariem Martinim, widać to jeszcze dobitniej.
W tym drugim przypadku mamy świadomy namysł nad kondycją
naszej kultury. Natomiast u nas zapisany jest rejestr grzechów i przewin jednej
lub drugiej strony. Sporządziliśmy swoisty katalog rozbieżności. Ale może
na początek nie można inaczej. Dla mnie ważne jest to, że w ogóle zaczęliśmy
rozmawiać i że ta rozmowa coraz bardziej nas wszystkich wciągała. Trochę
szkoda, że została przerwana.
Niewątpliwie osobiste doświadczenie przynależności do
PZPR, jak i opuszczenie partii po wprowadzeniu stanu wojennego uwrażliwiły
Jana Woleńskiego na instytucjonalny wymiar Kościoła. Na nasze argumenty, że
Kościół to nie partia, Woleński odpowiada: w partii też wiele można było
robić, wolność była podstawową zasadą. Ale nie mogliśmy jednego -
krytykować pierwszego sekretarza, przyjaźni polsko-radzieckiej i przewodniej
roli partii. Jeśli się to akceptowało, spokojnie można było uprawiać
filozofię szkoły lwowsko-warszawskiej, egzystencjalizm czy inne -izmy. Bo tak
naprawdę nikogo to nie interesowało. Analogicznie jest w Kościele: jeśli
zajmujesz się na przykład żydami, możesz to robić, tylko nie wolno ci
powiedzieć złego słowa o Piusie XII.
Dlatego nasz spór był sporem nie tyle o wiarę i niewiarę,
ile o przynależność do takiej lub innej instytucji oraz debatą nad płynącymi z tej przynależności konsekwencjami. Dla Woleńskiego Kościół istnieje
tylko w społecznym wymiarze. Ale przecież w Co nas łączy? są też inne głosy,
nieuwikłane w problem oceny jakości działania instytucji. Niektóre bardzo
przejmujące. Dlatego mam poczucie, że ten dialog tak naprawdę jest jeszcze ciągle
przed nami.
1 2 3 4 Dalej..
« Outlook on life (Published: 05-11-2005 Last change: 08-12-2005)
Stanisław ObirekUr. 1956 r. Jeden z najbardziej znanych jezuitów polskich, znany m.in. ze swego zaangażowania w dialog międzyreligijny i z niewierzącymi. Studiował filologię polską, filozofię i teologię na uczelniach Krakowa, Neapolu i Rzymu. W 1997 roku habilitował się na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1976 roku wstąpił do zakonu jezuitów; w 1983 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Był profesorem w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej Ignatianum w Krakowie. Pełnił tam także funkcje kierownika Katedry Historii i Filozofii Kultury oraz prorektora. Przez cztery lata był rektorem Kolegium Jezuitów w Krakowie. Był także wieloletnim redaktorem naczelnym "Życia Duchowego" oraz twórcą oraz dyrektorem Centrum Kultury i Dialogu. Jest autorem książki "Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi" (2002). Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym i możliwościami przezwyciężenia konfliktów cywilizacyjnych i kulturowych. We wrześniu 2005 roku opuścił zakon jezuitów. Obecnie jest wykładowcą Uniwersytetu Łódzkiego. Biographical note Number of texts in service: 14 Show other texts of this author Newest author's article: Karol Wojtyła – Jan Paweł II | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 4444 |
|