|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Outlook on life Wiara dobra, niewiara dobra [4] Author of this text: Stanisław Obirek
Sobór Trydencki i sztuka perswazji potrydenckiej polegały
na przyjęciu tego, co krytykowali wielcy reformatorzy: Luter i Kalwin. Przede
wszystkim przyznanie, że Kościół zagubił konieczność nieustannego
odnoszenia się do tekstów Biblii, czyli do źródła. To reformacja sprawiła,
że Kościół nagle sobie różne rzeczy przypomniał i że — jeśli chce
pozostać wierny Chrystusowi — musi się zmienić.
Trzy wieki wcześniej mieliśmy podobny ruch. Mam na myśli
albigensów, którzy krytykowali bogactwo i przepych Kościoła. Oczywiście
szybko się z nimi uporano, ale zaraz pojawił się święty Franciszek, którego
trudniej było zwalczać, gdyż okazał się ortodoksyjnym synem Kościoła.
A Ignacy Loyola był zafascynowany Erazmem. Oczywiście,
gdy ten drugi znalazł się na indeksie, Ignacy się go natychmiast wyparł.
Kiedy jednak przyjrzeć się dokładnie źródłom i pismom Loyoli, wiele rzeczy
ma korzenie Erazmowskie. Wystarczy wspomnieć o rezygnacji ze specjalnego stroju
zakonnego, wspólnej modlitwy w chórze zakonnym, wyraźne ograniczenie praktyk
ascetycznych. W książeczce Ćwiczeń duchowych, tak ważnej
dla zrozumienia istoty duchowości jezuickiej, znawcy przedmiotu odnajdują ślady
duchowości erazmiańskiej, wybitnie biblijnej.
Czy Kościół potrzebuje wroga, by
stale określać własną tożsamość?
Początki Kościoła to historia próby pogodzenia chrześcijaństwa z kulturą. Tak było jeszcze wtedy, kiedy oblicze Kościoła kształtowali jego
wielcy Ojcowie: Klemens Aleksandryjski, Orygenes, Hieronim, Augustyn czy wielcy
Ojcowie kapadoccy Grzegorz z Nazjanzu i Grzegorz Wielki. Jeśli były spory, to
prowadzące do głębszego rozumienia wiary, a spierano się nie po to, by kogoś
zwalczać.
Ale bodaj od średniowiecza Kościół znajduje się w nieustającej konfrontacji — walce. Musi brać się za bary, a to z kimś, a to z czymś. Wtedy okazało się, że najlepszym dialogiem z islamem jest przepędzenie
muzułmanów z Europy, a z judaizmem — niekończące się pogromy. I tak
historię Zachodu wyznaczają krwawe spory, w których Kościół odgrywa jedną z ważniejszych ról.
Tertium non datur. Tak
przynajmniej wydaje się. Krótko mówiąc, wydaje mi się, że Pan Bóg jest większy
od naszego ludzkiego sporu wiary i niewiary. Skoro Leszek Kołakowski mógł
powiedzieć, że zarówno wiara, jak i niewiara jest dobra, to tym bardziej dla
Pana Boga ten ludzki spór musi być zabawny.
Ale
on przestaje być zabawny, gdy człowiek traci wiarę.
Spotkałem kilka osób, które utraciły wiarę. Co
ciekawe, właśnie z tymi „ateuszami" prowadziłem „najpobożniejsze"
rozmowy. Używam tutaj cudzysłowu, bo zarówno ich ateizm, jak i moja pobożność
trochę zburzyły moje rozumienie tych pojęć. A więc ateizm tak naprawdę był i jest systematycznym wątpieniem, co dla mnie jest bliskie tradycji teologii
negatywnej, obecnej również w chrześcijaństwie. Moja pobożność była
powagą w rozumieniu podstawowych pytań wykraczających poza granice życia
doczesnego.
Długo by o tym mówić, więc może opowiem tylko o jednym, szczególnie intrygującym, jak mi się wydaje, przypadku. To mój
przyjaciel, profesor Mordechaj Arieli z Tel Awiwu, który wychował się w religijnej rodzinie żydowskiej. Odbył nawet studia rabinackie, ale potem
stracił wiarę. Choć uważał się za ateistę, chciał pracować jako rabin w Anglii. Delegacja pewnej gminy przyjechała do Izraela i po swoistym egzaminie
stwierdziła, że potrzebuje człowieka, który zna się na prawie, a ludzi nie
obchodzi jego wiara. To przypadek Żyda, który przestał wierzyć, lecz nie
tylko nie przestał być żydem, ale pomagał innym żyć według zasad
judaizmu.
A
jak oceniasz nurt ateizmu, który zrodził się po okropnościach drugiej wojny
światowej?
Jego zwolennicy mówią,
że Boga nie ma i to jest jego jedyne usprawiedliwienie.
Rzeczywiście spotkałem się z takim sposobem myślenia i jest on coraz wyraźniej obecny. Ale dziś należy jednak pytać nie o to, gdzie
był Bóg, kiedy mordowano ludzi, ale gdzie był wtedy człowiek. Nie tyle więc
oskarża się Boga, który pokazując swoją niemoc, pokazał zarazem, że nie
istnieje. Oskarża się człowieka, który — przewrotnie mówiąc — w Auschwitz pokazał swoją moc. Moc czynienia radykalnego zła.
Stawiając więc dziś pytanie o człowieka, pytamy w zasadzie o jego heroizm, którego tak namiętnie poszukiwał Albert Camus w Człowieku
zbuntowanym. Albo jeszcze inaczej: Jak odnaleźć wiarę lub jak nie
stracić wiary w człowieka po tym, co się stało w Auschwitz? Czy mamy na tyle
siły, by budować społeczeństwo, w którym dramat Holocaustu się już nie
powtórzy?
Te pytania są konsekwencją tego, że dla wielu ludzi
religia była i nadal jest źródłem konfliktów i przemocy. Jak długo będziemy
myśleć w kategoriach religijnych czy etnicznych, uważają zwolennicy
radykalnej sekularyzacji, tak długo nie uporamy się z dokonywaniem przemocy z pobudek religijnych. Bo nadal drugiego nie postrzegamy jako człowieka, ale jako
Żyda, Palestyńczyka czy katolika. Wtedy łatwiej nam go zabić. Niestety,
retoryka Busha czy Bin Ladena na tym przekonaniu bazuje. Dlatego najlepiej
zrobimy, jeśli damy sobie spokój z religią i spróbujemy poszukać innych płaszczyzn
dialogu, bazujących na laickim i agnostycznym humanizmie.
Czy
coś takiego jest możliwe na gruncie chrześcijańskim?
Chyba nie, choć słyszałem ciekawą anegdotę. Otóż w 1986 roku na pogrzebie Michela de Certeau, francuskiego jezuity i jednego z komentatorów myśli Zygmunta Freuda, kaznodzieja powiedział: „Nie wiem, czy
Michel był dobrym chrześcijaninem, ale jestem przekonany, że był znakomitym
jezuitą". Także Stanisław Brzozowski w powieści Sam wśród ludzi
kreśli obraz jezuity Giavy, który jest ateistą i uczniem Hegla. To jednak nie
przeszkadza mu pozostać jezuitą i trwać w zakonie. Uznaje bowiem, że zakon
jest ważniejszy niż wiara. O sobie mogę powiedzieć coś radykalnie
przeciwnego: wiara jest dla mnie ważniejsza niż zakon.
Nawiasem mówiąc, na tę literacką postać zwrócił mi
uwagę Czesław Miłosz, z którym kiedyś rozmawiałem o literackich
przedstawieniach jezuitów. Wtedy myślałem, że to Tomasz Mann był pierwszym,
który w Czarodziejskiej
górze przedstawił fascynującą postać jezuity Naphty. Tymczasem
znacznie ciekawiej pisał o tym Brzozowski pięćdziesiąt lat wcześniej.
Dla wielu pobożnych dusz szokiem może być także
wyznanie Michaela Paula Gallaghera, irlandzkiego jezuity, który pracował wiele
lat w watykańskim Sekretariacie do spraw Niewierzących. W swojej książce Zaradź
memu niedowiarstwu opisywał, jak odprawiając mszę świętą,
zdał sobie nagle sprawę, że nie wierzy ani w to, co robi, ani w to, co mówi. O tej utracie wiary opowiedział swoim współbraciom. Żaden z nich nie tylko
się nie zgorszył, ale wspólnie uznali to za łaskę wzmacniającą ich wiarę.
Było to doświadczenie chwilowe, potem Michael odzyskał wiarę.
Od 2005 roku Michael jest dziekanem Wydziału
Teologicznego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie, a w 1994 roku we wstępie
do polskiego wydania wspomnianej książki pisał: „Staliśmy się
(Irlandczycy) krajem zurbanizowanym, bogatszym, już w mniejszym stopniu Ťwyspąť,
poddanym bardziej wpływom kultury anglo-amerykańskiej, przede wszystkim
poprzez telewizję. Tradycyjny katolicyzm znalazł się w trudnej dla siebie
sytuacji zwłaszcza w nowym pokoleniu". Wyrażał nadzieję, że
jego książka może pomóc również katolikom polskim.
A
kim dla ciebie jest osoba Jezusa Chrystusa?
Nim zostałem księdzem, byłem po prostu chrześcijaninem,
dla którego Jezus Chrystus był wszystkim, na nim opierała się moja wiara i moje chrześcijaństwo, święcenia kapłańskie tego nie zmieniają. Również
ksiądz nie przestaje być chrześcijaninem. W tym sensie nawet odejście od kapłaństwa
niczego nie zmienia.
Z pewnością Sokrates porozumiałby się z Jezusem. Ale najważniejsze
doświadczenie przydarzyło się Abrahamowi, o którym z takim przejęciem pisał
Soren Kierkegaard. To spotkanie Abrahama z Bogiem zapoczątkowało zdumiewającą
historię biblijną, w którą wpisują się też dzieje chrześcijaństwa. Są
to również moje dzieje; czuję się spadkobiercą tych wielkich i niespokojnych umysłów. Każdy z nich na swój sposób odnalazł sens życia.
Ja ciągle tego sensu poszukuję.
A
czy jako kapłan spotkałeś ludzi, może penitentów w konfesjonale, którzy
wyznali ci, iż stali się agnostykami nie dlatego, że drażnią ich poczynania
Kościoła, ale przede wszystkim poczuli, że Bóg nie istnieje?
Spotkałem, ale nie w konfesjonale, poza nim. Kiedy jednak
rozmawiam z agnostykiem, mówię, że w zasadzie mam tyle samo do powiedzenia na
temat Boga, co on: agnostyk stwierdza, że „Bóg nie istnieje", ja natomiast
mówię coś zgoła przeciwnego: „Bóg istnieje". I jedno, i drugie zdanie
ma taką samą logiczną wartość. Jednak w wierze nie logika się liczy, tylko
poczucie zaufania. Dla chrześcijanina także chęć kroczenia śladami
Chrystusa. A to jest bardziej sprawą woli i potrzeby wymiaru nadprzyrodzonego
niż dowodu racjonalnego.
By
jednak powiedzieć: rezygnuję z wiary i tradycji katolickiej, w której się
wychowałem, trzeba mieć odwagę.
To jest prawie jak pokusa. Nie będziesz wiedział, jak coś
smakuje, dopóki tego nie spróbujesz. Tak czy owak, jestem pełen szacunku dla takich
decyzji.
Musimy też pamiętać, że nawet święci nie byli wolni
od zwątpienia i pokusy niewiary. Wystarczy przypomnieć choćby Jana od Krzyża,
który się modli i miast rozmowy z Bogiem doświadcza pustki, ciemnej nocy
grozy, gdzie nieobecność Boga staje się nie do zniesienia. To niemal ostry
agnostycyzm, który — jak sądzę — dotyka nie tylko mistyków.
Czy
tobie zdarzało się odczuć taki rodzaj pustki? To znaczy modlisz się, prosisz o znak — i nic. Niebo milczy.
Tak. Zderzałem się z takim doświadczeniem nieobecności.
Im bardziej pragnąłem jakiegoś znaku, tym bardziej odczuwałem pustkę. Byłem
świadom, że moja modlitwa czy prośba jest konstruktem językowym. Pusty obłok,
nie ma nic… Ale zarazem doświadczenie to było w jakiś sposób dla mnie pociągające,
nie przerażało mnie radykalnie. Po prostu nic, przestajesz istnieć, wpadasz w niebyt, jak w czarną dziurę, o której piszą kosmolodzy. Cała teologia i spekulacje o niebie i piekle stają się szczebiotem dziecka, niezrozumiałym
gaworzeniem. Po prostu nic.
Potem przecierałem oczy i dochodziłem do wniosku, że
jednak to nie jest cała prawda o życiu. Że coś jednak istnieje, wystarczy
wyjrzeć przez okno, przeczytać wiersz Hopkinsa czy Amichaja, zajrzeć do Dzienników
Gombrowicza, spojrzeć w oczy ukochanej osoby, no i wiesz, że jest inaczej.
Powoli czarna dziura zaczyna ożywać i traci swój paraliżujący chłód.
Posłuchaj: Sceptyczna
teologia Stanisława Obirka (komentarz do książki B. Doddsa: Przewodnik
po niebie, piekle czyśćcu), format .rm (Real Player), 598 kB, ok. 5
min.
1 2 3 4
« Outlook on life (Published: 05-11-2005 Last change: 08-12-2005)
Stanisław ObirekUr. 1956 r. Jeden z najbardziej znanych jezuitów polskich, znany m.in. ze swego zaangażowania w dialog międzyreligijny i z niewierzącymi. Studiował filologię polską, filozofię i teologię na uczelniach Krakowa, Neapolu i Rzymu. W 1997 roku habilitował się na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1976 roku wstąpił do zakonu jezuitów; w 1983 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Był profesorem w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej Ignatianum w Krakowie. Pełnił tam także funkcje kierownika Katedry Historii i Filozofii Kultury oraz prorektora. Przez cztery lata był rektorem Kolegium Jezuitów w Krakowie. Był także wieloletnim redaktorem naczelnym "Życia Duchowego" oraz twórcą oraz dyrektorem Centrum Kultury i Dialogu. Jest autorem książki "Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi" (2002). Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym i możliwościami przezwyciężenia konfliktów cywilizacyjnych i kulturowych. We wrześniu 2005 roku opuścił zakon jezuitów. Obecnie jest wykładowcą Uniwersytetu Łódzkiego. Biographical note Number of texts in service: 14 Show other texts of this author Newest author's article: Karol Wojtyła – Jan Paweł II | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 4444 |
|