|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Science » » » »
Stres - wróg czy przyjaciel? Author of this text: Zbigniew Karapuda
Oto jest pytanie. Zwalczać
czy się zaprzyjaźnić? To moje osobiste spojrzenie, człowieka po przejściach, w sile wieku (47 lat) i po studiach psychologii społecznej na SWPS. Ten artykuł
ma rozszerzyć spojrzenie na temat stresu tak, aby nie traktować go
bezrefleksyjnie i pospolicie.
W potocznym rozumieniu
stres to: nieszczęście, niedomaganie emocjonalne, swoisty rak w naszym myśleniu
czy tylko dolegliwość będąca następstwem zewnętrznego splotu sytuacji. To
raczej niezwykłe, gdyż większość inteligentnych ludzi ma znaczną wiedzę z nauki o człowieku czy biologii. Nie przenoszenia się informacji z zajęć
akademickich, np. podstaw biologii czy neurologii, do potocznego myślenia, to
standard, jakby wiedza w jednej dziedzinie była hermetycznie zamknięta w swej
szufladzie i nie pozwalała się zastosować w innej.
No cóż, bezrefleksyjność
jest wszechobecna i nie omija nawet inteligentnych i wykształconych, ale można
to zmienić.
Spójrzmy na stres jak na
czynnik adaptacyjny. Ukształtowany przez miliony lat w różnych organizmach, a u człowieka niezwykle skomplikowanie, bo wcale nie jednoznacznie dla każdej
jednostki.
Doświadczenia na zwierzętach,
( myszach, szczurach), pokazują, że stres wywołany jakimś bodźcem jest
interpretowany jednako przez wszystkie osobniki tego gatunku. Np. przeraźliwy
hałas wywołuje zastyganie, unieruchomienie. Reakcja taka jest uwarunkowana
biologicznie i jakby nie jest czynnikiem różnicującym dla jednostki. Co nie
znaczy, że nie można jej oduczyć czy wyuczyć na nowo. Taka jak by czynnik
ten nie dawał szansy do jej interpretacji. Natomiast u człowieka, poziom
stresu jest uzależniony nie tyle od czynnika (bodźca), co od jednostki. Mówiąc
wprost, to jednostka interpretuje i uruchamia reakcję biologiczną, (produkcja
neuroprzekaźników pobudzających w ilościach specyficznych dla jednostki.)
Ta znacząca różnica
daje do myślenia. Po pierwsze, jeśli różnie możemy zareagować na ten sam
bodziec, to znaczy różnym poziomem stresu czyż, zatem przyczyna poziomu
stresu leży w nas? A jeśli tak, to bodziec będący stresorem może
nim przestać być.
To może być podstawa do
podjęcia działań eliminacji stresu lub tylko jego redukcji. Ale zanim
podejmiemy tak drastyczne środki przyjrzyjmy się, po co powstał stres i czemu
ma służyć.
Można potraktować go
jako atawizm, pozostałość po naszych przodkach i ich problemach. Zwiększona
dawka adrenaliny podnosi wydatnie sprawność organizmu poprzez przyspieszenie
rytmu serca i dokrwieniu organizmu. A co za tym idzie — dotlenieniu i zaopatrzeniu w pokarm. Dla mózgu jest to glukoza, dla innych komórek również białka i węglowodany.
To pozwala nam na zwiększony wysiłek i szybsze reakcje. Zwiększenie potliwości
ciała uruchamia system chłodzący organizmu. Zwiększona krzepliwość krwi
zmniejszała jej upływ przy ranach, a podniesiony próg bólu pozwalał walczyć
mimo ran.
Dopóki taka reakcja była
wynikiem zagrożenia, gdzie trzeba było walczyć lub uciekać, była
adaptacyjna. Dzisiaj nasz świat wygląda trochę inaczej. Okazji do walki — jeśli ich nie
szukamy — jest
zdecydowanie mniej, a reakcje zostały. Stąd zawały,
wylewy czy wrzody żołądka. Jednak zwracam uwagę, że reakcja organizmu na
stres jest prawidłowa biologicznie, tylko nieadekwatna do dzisiejszego świata.
Mechanizmy biologiczne potrzebują dziesiątków a może nawet milionów lat,
aby się zmienić. To, co możemy zmienić, to interpretacja świata i potencjalnych zagrożeń.
Wydaje się, że działania
łagodzące stres są również przylepianiem plastra na ranę, tam gdzie
potrzebna jest silna interwencja, aby rana nie powstawała. Skupiając się
stale na łagodzeniu skutków stresu, pomijamy jego istotę. Po co powstał i do
czego nam służy. Przecież powstaje tylko w sytuacjach zagrożenia. A jeśli
tak, to trzeba zmienić sytuację, a nie walczyć ze stresem. Bo powstał po to właśnie, aby coś z tym zrobić.
Jeśli sprowadzimy to do
sytuacji sprzed tysięcy lat — staje się to oczywiste. Czy możecie sobie
wyobrazić człowieka pierwotnego, który spotkał mamuta i dla rozładowania
stresu liczy przy oddychaniu lub masuje sobie stopy?
Byłoby to zachowanie
wybitnie nie adaptacyjne. Jednak jak przeniesiemy to na obecne relacje, to
spotkanie z szefem spokojnie może zaowocować technikami relaksacyjnymi i nikogo to nie zdziwi. (Przepraszam wszystkich szefów, że służą za mamuty i mamuty za określenie ich jako szefów.)
Jednak wydaje się, że
porównanie jest celne a analogia tylko pozornie bezsensowna. W jednym i drugim
wypadku chodzi o nasze bezpieczeństwo. Bo dlaczegóż stresujemy się przy
spotkaniu z szefem? Boimy się jakichś konsekwencji, prawdziwych lub tylko wyobrażonych,
to w tym wypadku nieistotne. Nasza obawa wynika z pewnych doświadczeń z tym
szefem lub naszym poczuciem winy. W obu wypadkach proponowałbym coś z tym zrobić.
Jeśli to szef — jego osobowość jest problemem, to trzeba go zmienić
poprzez wyraźny "komunikat JA". Jeśli nie udało nam się zmienić szefa,
to trzeba go zmienić. Lecz najczęściej i najłatwiej zmienić siebie. Przecież,
jeżeli mamy obawy, że nasza praca wykonana była źle, to nic prostszego, jak
zrobić ją dobrze lub wyraźnie powiedzieć, dlaczego nie możemy jej zrobić
dobrze. Poza problemem komunikacji, rozwiązanie każdego problem ma
ograniczenia:
- danymi (wiedzą)
- zasobami (np. naszym talentem, cechami osobowości).
W obu wypadkach lepiej
jest wiedzieć, dlaczego czegoś nie robimy dobrze i coś z tym zrobić. Znowu
mamy algorytm: jeśli wiedzą to się dowiedzieć, jeśli naszymi zasobami, to
np. uznać, że to nie dla nas praca i przestać się bezpodstawnie stresować.
Zawsze każdy problem
sprowadzamy do naszej decyzji, gdyż najłatwiej i najszybciej jest zmienić
swoje reakcje — postępowanie.
Dlaczego piszę postępowanie, a nie zmienić siebie? Gdyż niezmiernie trudno jest zmienić naszą osobowość.
Doświadczenie zbierane przez całe życie tworzy osobowość i niezbyt łatwo
zmienić to w krótkim odstępie czasu. Szczególnie, że osobowość kształtuje
się w dzieciństwie i młodości, a chcemy ją najczęściej zmieniać już w dorosłości. Nawet doświadczenia ekstremalne, jak obozy koncentracyjne, nie
zawsze ją zmieniały.
Z tego powodu, wszelkiego rodzaju kursy
zarządzania sobą w czasie czy też zmiany swoich strategii, są
niezmiernie mało skuteczne. Wyżej napisałem, że problemy rozwiązujemy za
pomocą danych i zasobów. Zasoby to właśnie nasze cechy osobowości.
Dostarczając danych, np. na kursie organizacji czasu, nie zmieniając osobowości
kursanta nie uzyskamy żadnych zmian zachowań. Bo to należy do domeny osobowości.
Jeśli osobie wybitnie
„ogólnej" przedstawimy wiele argumentów za tym, że dokładność (szczegółowość),
jest w tej pracy niezwykle potrzebna, to oczywiście osoba ta będzie deklarować
własną dokładność, ale czy się zmieni? Raczej niemożliwe. To jedna z najtrwalszych cech osobowości.
Jednak nie jest to
sytuacja beznadziejna, można wytrenować niektóre zachowania w konkretnych
sytuacjach, pozornie nie zmieniając cech osobowości. Pozornie, gdyż
zmiana zachowań i tak powoduje zmiany w osobowości. Tak właśnie stwarzamy
naszą osobowość — przez powtarzanie pewnych zachowań. I to właśnie mają za
zadanie treningi czy warsztaty doskonalenia osobowości. Tak też, moim zdaniem,
powinniśmy podchodzić do stresu.
Nie walczymy ze stresem,
tylko poważnie przyglądamy się, co nam ten stres chce powiedzieć. Tak jak
nie powinniśmy się denerwować na psa, który ostrzega przed intruzem, (może
złodziejem), bo taka jego funkcja.
Wyobraźmy sobie świat
bez bólu. Nasze życie znacznie by się skróciło. (Nie rozwijam tego tematu,
gdyż to łatwe do wyobrażenia.) Tak też nie bardzo można przewidzieć jak
wyglądałby świat bez stresu? Czy w ogóle by wyglądał? Myślę, że stres pełni w naszym życiu
pierwszorzędną rolę, której nie potrafimy docenić. Ulegamy płytkiemu i bezrefleksyjnemu sądowi większości, który jest infantylny i pozbawiony
podstaw.
Ale jednocześnie
zrozumiały. Chcemy w ten sposób pozbyć się konsekwencji własnego postępowania i myślenia. Zrzucić to na TEN STRASZNY
STRES, jako coś zewnętrznego i od nas niezależnego.
Dzięki temu możemy
dalej objadać się ponad miarę i mówić, że to ze stresu.
Narzekać na tempo życia,
szefa, pracę, rodzinę a nawet współmałżonka i dzieci, jako na coś zewnętrznego i od nas niezależnego. Wszystko da się wytłumaczyć stresem i zupełnie
niezależną sytuacją, zupełnie zapominając, że ponoć mamy wolną
wolę. (Patrząc od strony badań naukowych już nie jest to takie pewne.) Możemy
więc wybrać: biorę odpowiedzialność
za siebie lub zasłaniam się np. STRESEM.
« (Published: 03-02-2006 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 4587 |
|