|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Culture » Art »
Człowiek przegrany w wierszach Jacka Kaczmarskiego [1] Author of this text: Wojciech Jaskuła
...Ja nienawidzę siebie kiedy tchórzę
Gdy wytłumaczeń dla łajdactw szukam swych
Kiedy uśmiecham się do tych którym służę
Choć z całej duszy nienawidzę ich!
Jacek Kaczmarski — Nie lubię (fragment) Pisząc o twórczości
Jacka Kaczmarskiego nie sposób uwolnić się od emocjonalnego zaangażowania.
Poprzez swoją twórczość Jacek głosił hasła, które i dla mnie zawsze były
ważne. Jacek Kaczmarski walczył z obłudą rządzących bez względu na odcień
sztandarów, którymi wymachiwali, zakłamaniem i hipokryzją wszelkiego rodzaju
wzniosłych haseł i idei bez względu na epokę z której pochodziły, a w
centrum jego zainteresowania zawsze był człowiek, bo jak słusznie zauważono „człowiek — w całym bogactwie swojego istnienia i całej nędzy swego
upadku — stoi (...) zawsze w centrum zainteresowania Jacka Kaczmarskiego".
[ 1 ] Przez blisko
trzy dekady swej twórczej aktywności, naznaczonej w ostatnich latach życia śmiertelną
chorobą, autor powszechnie znanych „Murów" stworzył znaczący dorobek
literacki, który można dzielić według różnych kryteriów. Jakby jednak nie
dzielić twórczości Kaczmarskiego to w mianowniku zawsze znajdzie się człowiek
uwikłany historię i politykę. Człowiek, który niejednokrotnie ulega fałszywej
iluzji wokół niego roztaczanej i zawsze, gdy przychodzi chwila opamiętania,
chwila refleksji człowiek ten czuje się rozjechany przez polityczno-historyczny walec. Obraz człowieka,
który Jacek Kaczmarski kreśli w wielu swoich tekstach to obraz człowieka
wykorzystanego przez nieznane siły do realizacji doraźnych celów, zawsze o charakterze partykularnym, a często o podłożu politycznym. Nieznana machina
napędzana siłą ludzkiej wiary w ideały, a zarazem chyba też ludzkiej naiwności
tworzy „nowe", a później tego samego człowieka odartego z pierwotnych
ideałów, niepotrzebnego, zużytego „wypluwa"
do rynsztoku dziejów, w którym ów człowiek — zdezorientowany pozostawiony jest sam sobie. W przebogatej twórczości
Jacka znaleźć można wiele takich przykładów. Pierwszym z utworów, który idealnie pasuje do snutej powyżej wizji jest "Opowieść
pewnego emigranta". W utworze tym Jacek Kaczmarski ocierając się o autentyzm przedstawia historię pewnego emigranta — Żyda, który gdzieś przy
wódce — nieznanemu rozmówcy zwierza się ze swojego przegranego życia. To
co uderza w tej relacji, to spostrzeżenie, że mamy do czynienia z człowiekiem
do końca uczciwym, bezgranicznie wierzącym w nową ideologię, chcącym przez
swoje zaangażowanie w nowy prąd, zawierzenie nowym ideom zbawić świat.
Bohater sam przyznaje „ja byłem jak Mojżesz, niosłem Prawa Nowe, na
których się miało oprzeć Odbudowę". Można go określić mianem człowieka z misją. Anonimowy bohater przedstawia się też jako osoba wrażliwa „ja
kocham Mozarta, Bóg — to dla mnie Bach". Człowiek ten
poświęca się budowie komunizmu, nie kryjąc przy tym, co dodatkowo świadczy o jego uczciwości, że oprócz motywów czysto ideologicznych towarzyszyły mu
także powody partykularne, „bo ja chciałem być kimś, bo ja byłem Żyd".
Poświęcenie się nowej ideologii ma być więc też swego rodzaju trampoliną
do wyrwania się z przeciętności i kulturowych stereotypów. Bohater dosyć
szybko dostrzega hipokryzję ideologii, której się poświęcił „ja znałem języki,
nie mnie uczyć jak pisać wprost, to co łatwiej pisać wspak", a mimo to,
mimo świadomości obłudy tej ideologii nadal jej służy. Pozwalając sobie na
małą dygresję można pokusić się o postawienie tezy, że dzięki takim
postawom wszystkie systemy totalitarne rosły w siłę. Bohater
wiersza przy całym swym wysokim poziomie intelektualnym i głębokiej wrażliwości, a może właśnie dlatego, nie potrafi znaleźć dość sił, aby w sposób
otwarty sprzeciwić się systemowi, któremu służy. Opisując swoją pracę w Służbie Bezpieczeństwa otwarcie mówi: „spałem dobrze — przez ścianę słysząc
ludzkie krzyki a usnąć nie mogłem przy dźwiękach muzyki". Snując swój
autobiograficzny monolog jest świadom, że swe zaangażowanie źle ukierunkował.
Uświadomienie popełnionego błędu, splecionego z wydarzeniami roku 1968r.,
konieczność opuszczenia kraju tworzą dylematy z określeniem własnej tożsamości
narodowej, „czy ja komunista, czy Polak, czy Żyd? Jednocześnie bohater nie ma w sobie na tyle obłudy i hipokryzji, aby swą życiową porażkę przekuć w sukces. Bohater obserwując postawę swoich kolegów — którzy znaleźli
się w podobnej sytuacji — uczciwie przyznaje, że nie potrafi "chwały
czerpać teraz, z tego, że się z bankruta robi bohatera". Czuję, że
przegrał swe życie. Chwila otrzeźwienia jest bolesna. Komunista,
Ubek, Żyd. Takie zestawienie u wielu budzi mordercze instynkty. Niejeden
zapewne wysłałby bohatera tego monologu na szafot nie czekając na wyrok sądowy. A jednak nie można postaci
tej w sposób jednoznaczny skatalogować, a na pewno nie można tej postaci w sposób oczywisty potępić. Czyste
intencje, a tylko źle ukierunkowana aktywność doprowadziły bohatera do
miejsca, w którym go poznajemy. Jedyne uczucie, jakie towarzyszy słuchaczowi
tej opowieści to współczucie. Współczucie dla przegranego idealisty. Całe
jego życie to przejście od postawy młodego zaangażowanego idealisty do
postawy skrajnego wyalienowania. „Opowieść pewnego emigranta" to
zestawienie kryształowych ideałów i altruistycznej potrzeby tworzenia dobra z określoną polityczną poprawnością. Bohater tej opowieści przegrał, bo był
szczery i do końca wierny swoim zasadom. Nieumiejętność dostosowania się do
wymogów chwili była niewątpliwie jedną z przyczyn jego życiowej porażki.
Polityczna poprawność cechuje się krótkowzrocznością, prądy polityczne płytkością i przemijalnością, a mimo to człowiek nieumiejący
się do nich dostosować skazany jest na porażkę. Przypadek ten w sposób
jaskrawy uwidacznia, że brak koniunkturalizmu to wada eliminująca jednostkę z życia w społeczeństwie. Bohater kończy swoją opowieść słowami „jak ja
powiem Jehowie: za mną Jahwe stań, z tą Polską związanym pępowiną hańb". W słowach tych widać rozpamiętywaną przeszłość i brak jakiejkolwiek
nadziei na odmianę swojego losu. Drugi utwór
opowiadający o przegranym człowieku to wiersz "Poczekalnia". Podmiotem
lirycznym i zarazem narratorem tego wiersza jest bliżej nieokreślona społeczność
(grupa) oczekująca w poczekalni na pociąg. W przeciwieństwie do poprzedniego utworu
mamy tutaj do czynienia z podmiotem grupowym. Jacek Kaczmarski w tym przypadku w sposób bardzo plastyczny, za pomocą sytuacji dnia codziennego, opisuje
pokolenie straconych szans, płonnych nadziei i niezrealizowanych osobistych celów
oraz piętnuje łatwowierne powierzenie swojego losu w ręce bliżej
nieokreślonego bytu. Sam autor przyznaje, że poczekalnia w tym przypadku jest
metaforą Polski [ 2 ].
Osobiście nigdy nie czytałem tego wiersza w ten sposób. Podmiot występujący w tym wierszu mimo swej zbiorowości miał dla mnie przede wszystkim wymiar
jednostkowy. Społeczność występująca w tym wierszu to metafora
indywidualnej jednostki otoczonej fałszywymi prorokami, wszelakiej maści życiowymi
doradcami oraz pseudoprzyjacielami, przedstawionymi w utworze pod postacią
dworcowych megafonów, którzy pod płaszczykiem dobrych rad przemycają swe
prawdziwe, fałszywe intencję. Potulne słuchanie tych rad doprowadza do
sytuacji, w której człowiek
rezygnuje z własnych planów i ambicji, skutkiem czego jest
niewykorzystana szansa na własne życie, na życie „po swojemu", a w
efekcie przegranie tego życia. Taki też los spotkał
bohaterów dworcowej poczekalni. Społeczność
będąca podmiotem tego wiersza cechuje się biernością i chyba także wygodnictwem. Uzasadniając potrzebę
oczekiwania na swój pociąg w poczekalni mówią „do pociągu sporo czasu
jeszcze było". Ich aktywność życiowa jest ograniczona do zaspokojenia
potrzeb fizjologicznych „można zatem wypić kawę albo rzucić coś na ząb,
bo nikt nie wie, kiedy człek znów napcha ryło". Los ich zależny jest — z własnej nieprzymuszonej woli — od zawieszonych
gdzieś pod sufitem megafonów, których jedynym zadaniem jest informować o nadjeżdżających pociągach. W tym przypadku pociągu do innego, może
lepszego życia. Gdy słyszą
nadjeżdżający pociąg podnoszą się z przekonaniem, że to ich pociąg ,
lecz „- to nie wasz pociąg — ogłosiły megafony", więc wracają z powrotem do dworcowej poczekalni tłumacząc, że „uwierzyliśmy megafonom.
Uprzejmie wszak ostrzegły nas". Próbują uzasadnić swoje zachowanie
szukając racjonalnych argumentów „po co stać w deszczu na peronie, skoro
przed nami jeszcze czas". Następnym
razem historia się powtarza. Po
raz kolejny megafony ostrzegają „to nie wasz pociąg…" i po raz
kolejny słyszymy „uwierzyliśmy megafonom". Oceniając zachowanie tej społeczności
można wysnuć wniosek, że dworcowe warunki nie są na tyle złe, aby potęgowały
potrzebę wyrwania się z tej
rzeczywistości. Można stwierdzić,
że nie jest jeszcze na tyle źle, aby nie mogło być gorzej. Bohaterom można
zarzucić kalkulację. Odzywa się
wygodnictwo „po co stać w deszczu na peronie zamiast w fotelu ciepłym lec?!". To wygodnictwo przybiera na sile w dalszej części historii. Upływa
czas. Rodzą się pierwsze
podejrzenia co do prawdomówności megafonów, „gdy tymczasem za oknami n-ty już
się puszył świt i poczuliśmy się trochę oszukani",
ale gdy po raz kolejny słychać już dobrze znane „to nie wasz pociąg!"
dworcowa społeczność znów powtarza „uwierzyliśmy megafonom. W końcu
nie było nam tak źle". Wygodnictwo i minimalizm nie pozwala tej społeczności
wyrwać się z — jak to pięknie określił Jacek Kaczmarski — anonimowego
mechanizmu ubezwłasnowolnienia [ 3 ].
Dworcową społeczność cechuje nieprzeciętna bierność i nieumiejętność
korzystania z własnych doświadczeń. Irytująca jest cykliczność zachowania
tej społeczności. Powtarzalność pewnych zjawisk nie wytworzyła w tej grupie
żadnych mechanizmów obronnych, co więcej, nie wytworzyła atmosfery
podejrzliwości, względnie potrzeby uważnej obserwacji. Za ten
kompletny brak prawidłowej oceny sytuacji przyszło zapłacić bardzo wysoką
cenę. Cała społeczność przegrała swoją szansę na życie. Chwila otrzeźwienia w tym przypadku przyszła za późno:
Uderzyło nas jak
gromem, spojrzeliśmy wreszcie w krąg, A już wiele, wiele świtów przeminęło! I patrzymy w starcze oczy, powstrzymując drżenie rąk -
Zadziwieni, gdzie się życie nam podziało?!
Wybiegamy na perony, lecz na torach leży rdza,
Semafory, hen pod lasem — opuszczone...
Żaden pociąg nie zabierze już z tej poczekalni nas,
Milczą teraz
niepotrzebne megafony... I gorzko się zapatrzyliśmy W zabrane nam dalekie strony I w duszach swych przeklinaliśmy
Tę łatwą wiarę w megafony.
1 2 Dalej..
Footnotes: [ 1 ] Z wprowadzenia A. Sarzyńskiej
do: Jacek Kaczmarski Encore, jeszcze raz, encore... Wydawnictwo SR, 1995,
s. 11. [ 2 ] Z
rozmowy z Natalią Gorbaniewską — „Solidarność z Polska powinna mieć
swój odrębny wyraz" — Miesięcznik „Kontakt" — Paryż 1982. « (Published: 05-03-2007 )
Wojciech Jaskuła Ukończył administrację na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Pracę magisterską pisał z zakresu prawa wspólnotowego. Obecnie jest pracownikiem administracji państwowej i zawodowo zajmuje się ubezpieczeniem społecznym. Interesuje się religią chrześcijańską i prawem. Number of texts in service: 13 Show other texts of this author Newest author's article: Wilno. Tomas Venclova | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5293 |
|