|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Society »
Ile grzechu jest w grzechu Author of this text: Elżbieta Binswanger-Stefańska
I oto Bóg-syn zmarł na krzyżu za grzechy człowieka, po czym na trzeci
dzień zmartwychwstał by dopiero wtedy odejść na dobre w zaświaty i usiąść
na tronie obok Boga-ojca. Coroczne misterium odkupienia grzechów dokonało się i na tę okoliczność na portalu onet.pl pojawiły się przeróżne artykuły
dotyczące wiary, obrządków religijnych, tradycji wielkanocnych… Świąteczna
„Polityka" opublikowała ciekawy tekst o tym, ile jest poganina w katoliku a Bartłomiej Dobroczyński, publicysta miesięcznika katolickiego
„List", zastanowił się w artykule „Mój grzech, moja
sprawa" ile w naszych czasach z grzechu zostało w grzechu. Okazuje się,
że niewiele, nad czym autor pochyla się z prawdziwą troską. Bo oto Polacy w rankingu grzechów za najcięższy grzech uważają… kradzież samochodu, a na
temat swojego, grzesznego, jak podejrzewa autor, życia seksualnego wolą się
nie wypowiadać. Na temat pożycia „...milczą w konfesjonałach. Zaliczają
je do sfery prywatnej, do której nie dopuszczają nawet Boga", ubolewa.
Niby
ankietowani to ludzie wierzący, ale „wierzą w Boga, każdy na swój sposób",
„po prostu sprywatyzowali sobie chrześcijaństwo", czytamy. Bartłomiej
Dobroczyński, powołując się na zdanie socjologów, wini za ten stan rzeczy
konsumpcyjne nastawienie społeczeństwa do życia. Wszystko, a więc i religia,
to towar w supermarkecie, wybieramy to, co podoba nam się najbardziej, rzeczy
nieatrakcyjnych nie kupujemy, twierdzi. "Dotyczy to zarówno prawd wiary
(np. 'wierzę w Jezusa, ale nie wierzę w piekło'), jak i zasad moralnych
('zgadzam się z kościołem, że nie należy kraść, ale nie zgadzam się z jego nauczaniem w dziedzinie seksu')".
I
idąc tym torem myślenia za skrajny objaw tego trendu uważa tzw. megakościoły w Stanach Zjednoczonych, chrześcijańskie wprawdzie, lecz nie nawiązujące
bezpośrednio do żadnej ze znanych konfesji, pozbawione ewidentnych religijnych
symboli miejsca spotkań wiernych, gdzie odbywają się masowe nabożeństwa, śpiewy,
modły, ale też handel gadżetami, spożywanie posiłków czy zwykłe zabawy
towarzyskie… To „swoiste supermarkety wyznaniowe", a ich bywalcy to
nic innego jak tylko „klienci", oburza się pan Bartłomiej. Ale czy
można sobie przebierać w religijnych dogmatach, jak w towarze, pyta?
„Osoba ukształtowana przez społeczeństwo konsumpcyjne wyklucza Boga z kolejnych dziedzin swojego życia: pracy, rodziny, seksu. Tymczasem bez
odniesienia do Niego pojęcie grzechu nie istnieje. Jest dobro i zło, ale
grzechu nie ma", utyskuje dalej, żeby wreszcie skonstatować, że w człowieku
jest coraz mniej gotowości do szukania przewinień w swoim życiu.
Toż
to proces, zwany sekularyzacją, czyli zeświecczeniem, podsumowuje już całkiem
podłamany i wskazuje na telewizję, jako kolejnego winowajcę tego stanu
rzeczy. Telewidz, karmiony, jak to nazywa, „antywartościami
pop-kultury", „może stać się bezwiedną ofiarą procesów
sekularyzacyjnych". Bo w świeckim życiu jest, i owszem, dobro i zło, ale
grzechu nie ma. Bez Boga nie ma grzechu, martwi się już na dobre.
A
ja czytam to wszystko i zastanawia mnie jedno, jeżeli człowiek nauczył się
odróżniać dobro od zła, jeżeli wie, że kradzież samochodu jest
przewinieniem, ale miłość dwojga ludzi — nie, jeżeli wreszcie po wielu wielu
wiekach wyzbył się poczucia winy na każdym kroku i z każdego powodu, jeżeli
nie wierzy w piekło, a już prędzej w abstrakcyjnego Boga, to czy to jest źle? I czy ktoś, komu potrzebna jest przynależność do grupy i udaje się do
„megaświątyni", żeby sobie spędzić tam czas, musi się katować
widokiem rozciągniętego umęczonego ciała na krzyżu? „Za nasze
grzechy"? Czy to faktycznie potrzebne jest do życia? A może wręcz pożegnać
się z wiarą i znaleźć sobie sens życia w samym życiu właśnie? W końcu
najbardziej prawdopodobne jest, że drugiej szansy nie będzie. Czy nie lepiej
stosować się do zasad etyki tu i teraz, i nie liczyć na korektę w wieczności,
bo można się przeliczyć? Sekularyzacja w krajach Zachodu rzeczywiście szybko
postępuje, ludzie wypisują się z kościoła masowo, to prawda. Ogarnia to już
nie tylko Europę Zachodnią ale i kraje Ameryki Południowej, do niedawna
bardzo gorliwe w wierze. Lecz czy związek przyczynowo-skutkowy wygląda właśnie
tak, jak chciałby autor katolickiego „Listu"? Nastawienie
konsumpcyjne można winić o niejedno, ale czy na pewno o odchodzenie ludzi z kościoła?
Przyjrzyjmy
się wierze w piekło i niebo. Kapłani swoich religii przede wszystkim chcieli
mieć kontrolę nad tłumem „wiernych" podwładnych. Obietnice życia
pozagrobowego w niebie z jednej strony i straszenie piekłem po śmierci z drugiej, to nic innego jak gigantyczna marchewka na przemian z gigantycznym
kijem. Osły się na to nabierają! Tłumy też. A już szczególnie, gdy są
ciemne. Stąd równoczesne trzymanie wszelkiej „szkodliwej" wiedzy pod
kluczem. Jakże łatwo można takimi ludźmi manipulować. Jeżeli ludzie w końcu
wyzwalają się, bo dochodzą do rozumu, to czy to jest źle? Ideologia, która
wmawia ludziom, że już z pierwszym oddechem są obarczeni „grzechem
pierworodnym", że mają się bić w piersi i mówić „mea culpa, moja
wina, moja wina", że mają w pokorze zgadzać się na niedostatek i cierpienie, taka ideologia tworzy sobie uległych niewolników. Nic dziwnego, że w momencie, gdy dochodzi do uświadomienia sobie swojej sytuacji, ludzie
odwracają się od niej. Religia znaczy wiązać powtórnie, wiązać mocno. Krótkie
„cuius regio eius religio" (pokój augsburgski w roku 1555),
najtrafniej podsumowuje praktyki władców w tej kwestii. Kto rządzi ten
dyktuje w co mamy wierzyć. Czy to ma coś wspólnego z wolnym obywatelem
swojego kraju, z godnością człowieka, z niezależnym duchem?
I:
jeżeli wolą ludzi jest pożegnanie się z wiążącą ich religią, zerwanie węzłów,
to czy stają się „ofiarami"? Od prawie dwóch tysięcy lat — a konkretnie od 33 roku naszej ery, symbolicznie rzecz licząc, bo żadnej pewności
nie ma, ani co do ścisłości rachub kalendarzowych, ani co do samego bohatera
wydarzenia rok rocznie umierającego na krzyżu, odbywa się odkupienie grzechów,
to może już dość? Może już wreszcie misja się dokonała? Ludzie wiedzą
już, gdzie jest granica między dobrem a złem i nie ma już potrzeby dźwigania
na sobie brzemienia grzechu pierworodnego? Wiadomość ta powinna być wiadomością
radosną. Tymczasem dla wielu nie jest. Pomińmy tu fakt, że rytuał corocznego
powitania wiosny, słońca, odradzającego się boga urodzaju itd. itp., jest
znacznie starszy niż dwa tysiące lat. Chodzi o „naszego" Boga i „nasze" grzechy. „Czy współczesny człowiek utracił świadomość
grzechu?" — dramatycznie pyta publicysta „Listu" i ja mam ochotę
tak mu odpowiedzieć:
Współczesny
człowiek nie tyle przebiera w supermarkecie „Wiara" jak, nie
przymierzając, w jakiej „Biedronce", co mu się bardziej nadaje i co go mniej będzie kosztować. Współczesny człowiek ma dostęp do współczesnej
myśli. I jeśli tylko ze swojego czasu zajętego uganianiem się za dobrami
materialnymi wygospodaruje kącik na czytanie myśli współczesnych myślicieli i formułowanie własnych, to szybko musi dojść do wniosku, że kradzież
samochodu, jak wcześniej na przykład konia, to rzeczywiście coś społecznie
szkodliwego, a zatem nagannego, a stosunki seksualne między dorosłymi ludźmi,
choćby i tej samej płci, to prywatna sprawa tych ludzi. Kościół, jako
władza (nad duszą i tacą człowieka), często też ręka w rękę z władzą
świecką (tę od liczby podatników), usiłuje za wszelką cenę kontrolować
prokreację ludzi stosując różne narzędzia perswazji i represji. Tymczasem
wiedza na temat seksualności człowieka jest już tak obszerna i tak odległa
od nauk kościoła, że wystarczy się tylko trochę doinformować i już widać
jak na dłoni, o co Kościołowi chodzi. O wpajanie ludziom nauk zniewalających
ich. Dla zmyłki zwanych „wartościami".
W
tym kontekście zacytujmy jeszcze raz Bartłomieja Dobroczyńskiego, żeby było
jasne, że owe
„wartości" są niczym innym jak zwykłym narzędziem szantażu: „Jeśli
więc współczesny człowiek, dążący do minimalizacji wysiłku, ma przyjąć
wartości, które są wymagające, muszą one ukazać mu się jako silniejsze niż
owa użyteczność. Ktoś zrezygnuje z antykoncepcji na rzecz naturalnego
planowania rodziny wówczas, gdy uzna nauczanie Kościoła w tej sprawie za ważniejsze
niż dotychczasowa wygoda."
Współczesny człowiek nie dąży do „minimalizacji wysiłku" w kwestii antykoncepcji, ale do zastosowania takich metod, jakie współczesna
medycyna wypracowała właśnie po to, żeby nie rozmnażać się na żywioł,
ale świadomie. Tak zwane „naturalne" sposoby planowania rodziny w imię
„wymagających wartości" to tak, jakby dziś używać do podróży
jedynie koni, naturalnej siły pociągowej, coś jak — bez urazy — Amisze w Ameryce, zamiast samochodów, pociągów i samolotów. Z tym że tego
„nasz" Kościół nie obarcza anatemą. Kościół upodobał sobie
seks. Tu można nagrzeszyć najróżnorodniej.
Gdyby Kościół nie przyczepił się aż tak do seksu akurat, ale do kradzieży, kłamstw
czy oszustw wszelakich, może nawet miałby większe szanse na zatrzymywanie
przy sobie wiernych, bo ludzie są towarzyscy (czytaj: stadni) i dlatego właśnie
garną się nie tylko do takich miejsc, jak megakościoły, ale w tym samym
duchu do mszy świętych na Błoniach z okazji papieskich wizyt czy papieskiej
śmierci, do megamszy w Licheniu czy w Łagiewnikach, do pielgrzymek z modłami,
śpiewami i handlem dewocjonaliami… Ale z chwilą, gdy dorosły człowiek osiąga
taki stopień świadomości, że wtrącanie się konfesjonału do jego życia
intymnego kwalifikuje jako zwykłe nadużycie, wtedy macha ręką na cały ten
Kościół i jego „nauki" i żegna się z wiarą in toto. Powtórzę
to raz jeszcze, nie ma to nic wspólnego z konsumpcjonizmem a wiele ze świadomością.
To właśnie jest sekularyzacja, świadoma niezgoda na bycie
„grzesznikiem" tylko dlatego, że się kocha, świadomy wybór między
rzeczywistym dobrem a faktycznym złem. W tym sensie ofiarą sekularyzacji jest
grzech. I dobrze.
« (Published: 12-04-2007 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5346 |
|