|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Articles and essays Drugie i trzecie pierdnięcie Kasztanki [1] Author of this text: Zbysław Śmigielski
2. Francuzom znowu się udało wykolegować Europę. Najpierw, gdy udając bardzo zasmuconych, ściągnęli tricolore, pojawiły się odcienie. Całkiem ciemny, z kilkoma
przejaśnieniami — Petain i reszta przerażonych. Potem Darlan, taki jakiś
plamiasty, w ciapki, diabli wiedzą w co. Potem Giraud, dowódca Wielkiej Armii
sprzed 150 lat. Dwaj ostatni świetnie się dobrali: jeden dowodził martwą
flotą, drugi martwą armią. To robiło wrażenie. Jeszcze był gdzieś na Malajach czy w Indonezji jakiś ni to gubernator,
ni to wicekról — ale jego sława nie bardzo tu docierała. Na koniec był de Gaulle. Najpierw został pieszczochem Churchilla.
Pancerniacką fantazją może mu przypominał własną brawurę spod Gallipoli.
Churchill rozumiał jego frustracje i klęski, wzajemnie się więc wspomagali.
Od Mers el Kebir do Dakaru. De Gaulle działał energicznie. Angielskimi rękami zlikwidował pół
floty, drugie pół pomogli zlikwidować Niemcy. Admirał? „Cóż, wielka
szkoda, był prawdziwym Francuzem". Bo martwych zawsze można pochwalić
bezkarnie. Giraud pojął wreszcie, że Wielka Armia skapitulowała 150 lat
temu, po raz drugi zaś w Compiègne. Wicekról w ogóle się nie liczył.
Wobec tego de Gaulle zaczął się stawiać. Wiedział, że teraz wszyscy
postawią na niego i wcale się nie omylił. Jednak Francja od Polski niepomiernie się różni. Najwięcej tym, że we
Francji od dawna byli bourgeois, po naszemu burżuje, natomiast w Polsce są
inteligenci. Wiadomo, od inteligentów biorą się wszelkie nieszczęścia, oni
stale są czemuś przeciwni. Dla zasady czy co? W tym ichnim ruchu oporu też
Polacy najwięcej rozrabiali, choć to akurat nie byli aż tacy znów
inteligenci. Ale de Gaulle poradził sobie i z nimi. Austriacy odkurzyli niejakiego Karla Rennera. To nic, że w zamierzchłych czasach, już niepamiętanych, szefował
parlamentowi, który nie miał głosu. Nadawać się — nadawał. Niektórzy
powiadają, że to Ruskie go wynaleźli. Chyba na swoje nieszczęście. Bo
Renner wiedział, z kim i o czym gadać. I kiedy gadał, inni siedzieli cicho. W tym była jego siła. Moskiewską Canossę strząsnął z siebie niby pies wodę.
Rozumiał, że chodzi o Austrię, nie o to, czy akurat on zostanie prezydentem. W naszych, polskich sprawach też niby o to chodziło. Nie, żeby tłok był przy prezydenckim stołku. Pensja prezydenta zawsze
była trochę śmieszna, więc wprawdzie wystawiano tam odpowiednich ludzi,
zwykle takich, którzy mieli więcej wolnego czasu, aniżeli pieniędzy. Relacja
między wolnym czasem i pieniędzmi jest przecież oczywista: kto ma pieniądze,
wolnego czasu w ogóle nie ma. Najwyżej tyle, żeby zadysponować to i owo. Na
przykład Remy-Martin albo nową ustawę. Udział w bezproduktywnych
posiedzeniach, sesjach czy audiencjach całkiem jest wykluczony. Bo rzeczywista
władza — to rzeczywiste pieniądze. A co to są pieniądze? To można różnie rozumieć. Na przykład zachód
Polski — istna tam pustynia. Ani własności żadnej, ani nawet udziałów.
Nie wiadomo, jak ugryźć. Zabrać właścicielom — no, to już nie wypada.
Noszą takie nazwiska, takie mają koneksje, że na palcach można policzyć
Polaków, ośmielających się podać im wizytówkę. To samo na północy, choć
osobistości szczególnych akurat tam niema. Więc po co nam taka pustynia? Wschód Polski — sprawa jasna. To nasze, z wszystkimi tytułami. Od
dziadów i pradziadów. Nawet uzasadniać nie trzeba. Nikt przy zdrowych zmysłach
nie może trzymać z bolszewikami, prędzej czy później świat się z tego otrząśnie. To przecież niemożliwe, by Roosevelt się nie obudził, by
Churchill nagle zgłupiał i oddał bolszewikom taki szmat Europy. No dobrze,
rozumiemy, że są potrzebni wobec Japonii (choć wcale nie są potrzebni), że
te strefy, podziały flot, reparacje. Zgoda, to jest ważne, wiele od tego zależy,
ale przecież nie wszystko. Wystarczy tą bombą atomową... Wszystkie argumenty są po naszej stronie. Szczerbiec, unia lubelska,
misja cywilizacyjna, rok 39, powstanie w Warszawie, no i Monte Cassino, Enigma,
Mikołajczyk, którego tak lubi Churchill. Roosevelt też go lubi! I najważniejsze, żeby się nie połapali. W rachunkach. Te Anglosasy świetnie
liczą dolary, z funtami też nieźle im idzie. Każdego centa i pensa trzy razy
obwąchają. Ale na przykład Żydów to liczą jak przygłupy. Milion w tę,
milion w tamtą stronę, nie sprawia różnicy. Gdyby im powiedzieć, że Polaków
zginęło na przykład 10 milionów, też by to łyknęli. To znaczy, wcale by
nie łyknęli, to by po nich spłynęło jak woda. Politycy czasami też coś mądrego doradzą. Skoro na Anglosasach miliony
prócz dolarów nie robią wrażenia, trzeba zagrać inaczej. Na przykład Katyń
to po prostu dar niebios. Argument przez samą Królową Polski wymyślony.
Jakie świetne zdjęcia Niemcy tam zrobili! Churchill był blady, kiedy je oglądał,
podobno Roosevelt także. I dobrze, o to chodzi. Należy jeszcze dołożyć ten stos z Armii Krajowej, podkreślić, że całopalny,
te dzieci na barykadach też zaakcentować. Kwiat narodu umierał na oczach
zdziczałej bolszewii, co odmówiła pomocy. Stolica ginęła, a oni nic. Nie
ruszyli palcem. Ulotki zrzucali! Myśleli, że jak nie pozwolą lądować w Połtawie,
to my tego stosu nie podpalimy. Pamiętać, panowie, pamiętać: niech nikt nie śmie liczyć. Podobno największym idiotą jest ten, który gdybie. Który powiada
„gdyby się stało inaczej". Bądźmy przez chwilę idiotami. Powiedzmy, Ruskie w czterdziestym czwartym stanęły na naszej wschodniej
granicy. Tej z trzydziestego dziewiątego, jak najbardziej. Stanęły i nie idą.
„Chwatit — powiadają. — nie idziemy dalej. Odzyskaliśmy swoje i nie
chcemy więcej. Niech Polaki same sobie wyzwalają Lwów i Wilno, Grodno i Nieśwież.
Niech się dogadają z Litwinami, Ukraińcami i całą resztą świata. My zaś
nie chcemy tych paru milionów ruskich grobów w Jewropie. Nie chcemy, żeby je
potem ktoś przenosił, opluwał albo zrównywał z ziemią". To jest tak piękna wizja, że nie może być prawdziwa. Ale tak miło
pogdybać. Będąc idiotami, pytamy się o to, kto by nas wyzwolił. Sami? Armią
Krajową uzbrojoną w Visy i „sidolki"? Polską Brygadą Spadochronową?
Kilkoma dywizjonami lotniczymi? Może Dziewica Maryja by pomogła? Jak długo by Anglosasi szli od Normandii do Lwowa, Wilna i Prypeci? Mając
przed sobą cały Ostfront, który by już nie musiał wstrzymywać bolszewików.
Jak długo by szli? Pięć czy dziesięć lat? Czy by jeszcze mieli kogo wyzwalać? Jeden dzień okupacji niemieckiej kosztował nas od trzech do czterech
tysięcy zabitych. Właśnie w tych Wawrach, Pawiakach, Lublinach, Oświęcimiach, w tysiącach innych miejsc. Każdego dnia. Trzy do czterech tysięcy. Licząc tak z grubsza, milion rocznie. Gdyby utrzymano tempo. A gdyby
przyspieszono? Trudno, to przecież wojna. I nawet gdyby Anglosasi naprawdę
szli dziesięć lat, jeszcze by nas trochę zostało. A jaki szacunek umęczona
Polska by miała! I nasze ukochane granice, nasz Lwów i nasze Wilno. Etnicznie,
tego, hm, też byśmy sporo zyskali. Dlatego jest tak ważne, by naród przestał liczyć. Prócz tego, co mu
się każe i na co mu się każe. Na przykład, że dwa i pół miliona to mniej
niż dwadzieścia parę tysięcy. Jak dobrze nad tym popracować, można ludzi w ogóle oduczyć liczenia. Gdyby tak jeszcze sprawić, żebyśmy, jak Francuzi
czy Austriacy, mówili jednym głosem. Że po diabła nam morze, po diabła te
brudne huty i kopalnie, my chcemy przestrzeni, przestrzeni! Te cztery powstania
to było nieporozumienie, wcale tego nie chcieliśmy! Liczą się tylko te dwa,
te wcześniejsze. Bo Kasztanka i Siwek potrzebują przestrzeni... W końcu i Truman przestraszył się Stalina, który nawet okiem nie mrugnął
na tę bombę atomową. Podobno wcale uwagi nie zwrócił. „Zapytajmy Polaków".
Ale jakich Polaków? Przecież tam pod ręką nie było żadnego, sami komuniści! I Mikołajczyk zawiódł. Truman nie lubił go tak jak Roosevelt. Zresztą
Churchilla już też nie było. Chcąc nie chcąc, musieliśmy wziąć to cholerne morze. I te huty,
okradzione wpierw przez bolszewików. A pieniądze właśnie się kończyły. A kredytów nie było pod co brać. Wtedy Kasztanka znów pierdnęła. Ale to nic, przez 55 lat zdołało się przewietrzyć. Kasztanka, wiecie, to nie był głupi koń. Ona umiała liczyć. 3.
Uprzedzam: teraz będzie trudniej. Rzecz jasna, bez przesady. Palców
starczy, bo to nie będą jakieś głupie całki czy jak im tam, logarytmy.
Musimy się uczyć tego, co umie nie tylko Kasztanka, ale także co bardziej
rozgarnięty koń w cyrku. No tak, chodzi o liczenie. Zdaję sobie sprawę, to ryzykowne zadanie. Niby wszyscy Polacy potrafią
liczyć, ale potrafią liczyć na coś.
Na Dziewicę Maryję. Na sprawiedliwość dziejową. Na wodza. Na sojuszników.
Ale na siebie — nie. Na siebie nie potrafią. Nawet jest jeszcze gorzej. Polacy nie odróżniają, że liczyć na coś to nie znaczy to samo, co liczyć coś. Dlatego kapitalizm u nas nie tak dobrze wychodzi. Jest
tylko kilku asów. Ale po kolei. Najpierw policzmy to, z czym się wszyscy zgadzamy. To, co nam bardzo
potrzebne. Bez czego trudno nam żyć. Co nam się należy po sprawiedliwości, a co nam obca przemoc zabrała. Szablą to odzyskamy. Więc najpierw, oczywiście, Ostra Brama i cmentarz Orląt, bez żadnego wątpienia.
Potem te stepy rozległe i dworki w sadach wiśniowych. Potem te hoże dziewoje w czeladnej. Te czapki, co po wsiach same spadały z głów. Przecież to
oczywiste, że każdy Polak miał to wszystko i jeszcze dużo, dużo więcej. Teraz to, czego nie chcemy. Nie chcemy za dużo tych bałwanów, Gdańsk
nam wystarczy i Gdynia. No i plaża w Sopocie. Grűnberg i Breslau niech idą do
diabła. I jakiś Hindenburg, cholera, wszystkie te czarne i brudne kopalnie.
Gospodarka nasza wreszcie by odetchnęła i sąsiedzi by na nas patrzyli
przychylniej. Teraz, gdy jesteśmy już w Europie, to jest bardzo ważne, mieć
przychylnego sąsiada. Bo to kompletna nieprawda, że istniał jakiś szczegółowy „Generalplan
Ost", niby przedstawiony w Norymberdze i przyjęty jako dokument. To
bolszewicka propaganda. Albo że fűhrer w dniu przedostatnich urodzin rozdawał
taki gruby tom swoich przemówień „Der Fűhrer Sagt", ozdobnie wydany przez
doktora Goebbelsa. Nieprawda, że plan był dokładnie rozpisany na wykonawców,
zadania i cele. Podobno z nazwiskami, miastami, rejonami, podobno
wyznaczono już do tego odpowiednie oddziały SS i policji. Podobno według tej
księgi fűhrer zapowiedział, że zrobi z Polakami dokładnie to samo, co z Żydami.
Że w roku 1953 nie będzie na świecie ani jednego Polaka!
1 2 Dalej..
« Articles and essays (Published: 27-05-2007 )
Zbysław ŚmigielskiPowieściopisarz, nowelista, aforysta, najrzadziej poeta. Laureat konkursów i nagród literackich. Uznany za marynistę. Był kapitanem jachtowym, instruktorem żeglarstwa, nieco powłóczył się po morzach, co ma wpływ na twórczość. Zajmuje się propagowaniem spraw morza na spotkaniach autorskich, szczególnie z młodzieżą. Interesują go także inne sprawy: historia współczesna, problemy społeczne, konflikty moralne - to, czym żyjemy na codzień. Ostatnia książka: Sarmaty i scyty (2007). Zmarł w 2014. Private site Numer GG: 3401579
Number of texts in service: 22 Show other texts of this author Newest author's article: Nostalgia | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5385 |
|