|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life »
Dwie wizje życia po śmierci [1] Author of this text: Bartosz Jastrzębski
Można mówić, że żadnego życia po śmierci nie ma. I mówienie takie jest rozsądne, idące w sukurs naszemu na ogół racjonalnemu (jak chcemy wierzyć) pojmowaniu rzeczywistości i zachodzących w niej procesów. Nie sposób bowiem sensownie pomyśleć dalszego trwania istoty ludzkiej — lub chociaż jej istotnej części — po rozpadzie ciała fizycznego. Rozum nie tyle podpowiada, co raczej grzmi, że bycie ludzkie pozbawione swej cielesnej podstawy, swej szeroko pojmowanej zmysłowości, czyli wszystkich doznań płynących z ciała lub poprzez ciało, jest zupełnie niemożliwe. Niemożliwym jest zakładać istnienie świadomości, kiedy jej materialny nośnik — arcyskomplikowany mózg — wulgarnie rozpada się na białkowe podzespoły, konsumowane przez bakterie gnilne i inne mizerne, choć zawsze głodne tkanek mózgowych istoty. Naukowcy bez trudu, chłodno i z właściwą sobie bezdusznością mogą dopowiedzieć pikantne szczegóły tych ponurych, mrocznych i bluźnierczych z punktu widzenia życia procesów. Jeśli nawet oszczędzą nam oni — w duchu humanistycznej delikatności — drastycznych przedstawień, to jednak uczciwość i rzetelność zmusi ich do przypomnienia, że nasza cielesność to struktura nadzwyczaj wrażliwa, że minimalne choćby zmiany w ludzkim układzie nerwowym owocują zgubnymi zgoła skutkami dla świadomości. Jesteśmy — krótko mówiąc — psychosomatyczni, z naciskiem na somatyczni. Otóż bowiem kropelka krwi rozlana w mózgu to ciężki paraliż, mikro lub nanogramowe różnice w proporcji substancji chemicznych to znowu depresje, psychozy, afazje, amnezje, depersonalizacje, derealizacje, aktywności omamowe, rozszczepienie osobowości, paranoje, manie, osłupienia katatoniczne i inne takie, nieprzyjemne stany. Odrobina cukru we krwi to śpiączka; brak hemu, miedzi lub jakiegoś osobliwego rodzaju tłuszczu powodują, że będąca przedmiotem dumy umysłowość w mig degeneruje się i niszczeje — wielce to poniżające dla chełpliwego z natury rozumu. Skoro jednak owa świadomość tak żywo reaguje na wszelkie zmiany w jej cielesnym i rozciągłym podłożu, to tym bardziej nie sposób pomyśleć sobie jej całkowicie autonomicznego trwania po rozpadzie fundującego ją biochemicznego mikrokosmosu. Wszystko wskazuje więc na to, że po śmierci stajemy się pokarmem robaków, a przeto dalsze rozważania na ten temat są jałowe, przygnębiające i smutne i należy je porzucić. Nicości, która następuje po naszym krótkotrwałym żywocie nie sposób skonceptualizować czy oswoić, a zatem nie podobna jej również w jakiejś budującej narracji zapodać gwoli pocieszenia lub choćby intelektualnego zapłodnienia. Śmierć to koniec tak definitywny, że podważa nawet sensowność początku, czyli radosnych rzekomo narodzin. W kwestii życia po śmierci można też przyjąć agnostyczne stanowisko. Jest ono ostrożniejsze. Żyjmy tak, jak gdyby żadnej, pośmiertnej egzystencji nie było, a więc śmiało, bezwzględnie — mocno po prostu. Składajmy hołd naszemu egoizmowi, bo jest on bogiem zazdrosnym. Zresztą przyjmować istnienie po śmierci ciała, w dzisiejszych, oświeconych czasach zwyczajnie nie wypada, bo to wyraz lęku małostkowego, osobistej neurozy, z którą w cichości swego domostwa winniśmy sobie poradzić. Ale — z drugiej strony — w tejże cichości domostwa można snuć również irracjonalne nadzieje. Może jednak coś tam po śmierci jest. Lepiej się nie zagłębiać za bardzo co, bo szczegół techniczny może się dla tej nadziei okazać zabójczy. Tym niemniej, rachunki nie zostały przecież wyrównane, sprawiedliwości — jak dotąd — nie stało się zadość, a świat może się okazać bardziej skomplikowany niż sądzimy. Ponadto kołatają się w głowie strzępy przeróżnych katechez: chrześcijańskiej, buddyjskiej, spirytualistycznej, antropozoficznej i innych także. Wielu, bardzo wielu ludzi sądzi przecież, że życie tu i teraz to pewien epizod — ważny wprawdzie, ale nie rozstrzygający — w kosmicznych dziejach naszego długotrwałego bycia. Czy możliwe, aby oni wszyscy, na przestrzeni wieków, się mylili? A może jednak ziarno prawdy w opowieściach mistyków, świętych, oświeconych i proroków drzemie? Wszakże argument z częstego występowania także ma swą moc, choć na pewno nie jest konkluzywny: wielu, a nawet wszyscy mogą się mylić. Zatem, lepiej się w to wszystko za bardzo nie wgłębiać. Może być tak lub inaczej. Rozmyślanie w niczym nie pomoże, trzeba to pozostawić w niejasnym i niewyraźnym kształcie nadziei. Pozostawić o tyle tylko, by w nocy, gdy dopadną lęki, było się czym odtruwać i uspokajać. W rozkosznym i zmysłowym świetle dnia, w wirze ekscytującego działania, nadzieja ta nie jest potrzebna. Niech spoczywa pod poduszką.
Nie o powyższych koncepcjach będzie tu jednak mowa, a o takich, które — wbrew wszelkiej oczywistości — istnienie po śmierci przyjmują. Pierwsza z nich (nazwijmy ją umysłową) pewną daninę racjonalności składa, druga zaś (niech zwie się zmysłową) wprost jej urąga, co nie znaczy, że już z góry godna jest odrzucenia. Człowiek bowiem urągające racjonalności rzeczy chętnie przyjmuje — weźmy choćby całą sferę uczuć. Mimo, iż irracjonalne — a może właśnie dlatego — bez trudu, a nawet mocą naturalnej jakby skłonności, utożsamiamy się z nimi, traktując je jako najprawdziwszy wyraz naszego "ja". Ponadto, konstruowanie jakichkolwiek scenariuszy pośmiertnego bytowania jest rzeczą wyobraźni. Ta zaś ludzka władza rygorom racjonalności także niechętnie się poddaje. Jest bowiem szalona i wolna, zapalczywa i namiętna w swym osobliwym dziele tworzenia nieistniejących światów — rzeczą wyobraźni jest kreować wizje. I ze względu na te właśnie cechy dużo lepiej nadaje się do kreślenia topografii zaświatów niż rozum, który w tej kwestii gotów jest zatrzymać się, zanim na dobre ruszy.
A zatem pierwsza koncepcja, a właściwie model, na którym posadowione jest wiele konkretnych religijnych i metafizycznych teorii, zakłada, że tą odporną na traumę cielesnej śmierci jest jedynie jakaś najgłębsza sfera naszej duchowej istoty. Sfera daleka od pospolitości powszedniego, empirycznego "ja" z jego chwiejnością i predylekcją do błahych i nieporządnych rozmyślań. Byłaby to zatem cząstka umysłu od rozgardiaszu codzienności tak odległa, że na dobrą sprawę w ogóle pozaświatowa. Do świata nie zstępując, nie zanieczyszczając się jego trującymi waporami, siłą rzeczy nie może też go opuścić. Jest niczym diament, który nawet leżąc w błocie nic z jego natury nie przyjmuje. To jakby jakieś Czyste Istnienie, któremu obojętne jest to, czego jest istnieniem. Mówiono tu też o Energii, Świetle, błogosławionej Pustce lub Pełni, czystym Duchu lub Idei. Ta sfera umysłu nie miałaby żadnej przedmiotowej zawartości, nie tkwiłoby w niej żadne zróżnicowanie czy indywidualna specyfikacja. Tym samym pozbawiona byłaby ona jakichkolwiek cech osobowych, bo przecież osobowość, do której tak jesteśmy przywiązani, to właśnie bezwładny i przypadkowy w dużej mierze konglomerat jednostkowych uwarunkowań, istny kosmos zewnętrznych i wewnętrznych, biologicznych, psychicznych, społecznych, historycznych, językowych i wielu innych determinant. Jednak całe to indywidualne uposażenie — zakłada się tu — w nieśmiertelnej cząstce nie ma udziału, a nawet w ogóle jej nie dotyka. Boże uchowaj, iż byśmy mieli te nagromadzone w ciągu całego życia i niezbyt czyste osady jednostkowej egzystencji taszczyć ze sobą w zaświaty. Musielibyśmy przecież tym samym zachować pamięć, jest ona fundamentem tożsamości, lecz niestety również bolesnym zapisem klęsk, zawiedzionych nadziei i doświadczonego zła. I tu pojawia się problem: coś w nas bowiem ma być nieśmiertelne, ale to coś to nie nasze swojskie ja, nie nasza podmiotowość, nie — mówiąc językiem fenomenologii — nasze centrum aktowe. A zatem jest jakieś istnienie, jakiś stan, ale nie ma podmiotu, którego ten stan byłby stanem, a jeśli jest to zupełnie nam nieznany. Cóż nam bowiem mówią pojęcia takie jak: jaźń transcendentalna, ja absolutne, dusza duchowa, czysta świadomość, przebudzony umysł, natura Buddy, iskierka duszy, boska pneuma ? Gdzie ich szukać i co nasze codzienne "ja" ma z nimi wspólnego? Kiedy, w którym poruszeniu umysłu dają o sobie znać te wyższe dziedziny? Jaka chwila codzienności zawiera w sobie więcej światła niż zwykło nam oferować nasze nietrwałe ego? W którym momencie prześwituje Boskość — wyzwalająca, a więc koniecznie bezosobowa (bo relacja z osobą zawsze nakłada więzy)?
Cały urok tej koncepcji polega jednak na tym, że obiecane jest tu uwolnienie się od samego siebie, uwolnienie, które nie jest wszakże całkowitym unicestwieniem. Jeśli ktoś zmęczony jest przebywaniem ze sobą, jeśli ktoś dość ma serdecznie własnego towarzystwa i niekończących się wewnętrznych dialogów (dialogów na wiele głosów, przy czym nie wiadomo, który z nich jest autentyczny), a równocześnie wciąż sądzi, że po istnieniu można spodziewać się czegoś lepszego niż to, co nam ono na co dzień oferuje, temu ta koncepcja wyda się bliska i atrakcyjna. Zadość ona czyni tęsknocie za nieskazitelnością, za cudowną lekkością umysłu szybującego w niezmysłowej realności, gdzie ciężar jednostkowego bytu został porzucony, a jest tylko świetlisty punkt lub promień, nie przywierający do czegokolwiek, choć będący wewnątrz wszystkiego. Pragniemy tedy usilnie by "odkleiło" się od nas to, co powoduje, że mamy złe sny, złe nastroje, że bywamy złymi ludźmi — nawet jeśli na zewnątrz tego nie okazujemy. Życzylibyśmy sobie zatem oderwania od wewnętrznej zapiekłości, resentymentu, lęku i jego rodzonej siostry agresji, współzawodnictwa, chęci dominacji, zazdrości, od wiecznie łakomego pożądania pochłaniającego swoje przedmioty, od umysłowego rozbiegania przytępiającego wrażliwość, od obojętności powodującej, iż nie obchodzi nas, co się z kim dzieje.
Ale mierzi także to, co powoduje, że jesteśmy tzw. dobrymi ludźmi, a więc: czułych wzruszeń, odruchów litości i współczucia, cierpliwego i pogodnego znoszenia tego, co nieprzyjemne, mądrości, dzięki której widzimy więcej i lepiej niż widzą inni; lojalności stanowiącej o tym, że do ludzi i idei jesteśmy przywiązani mocnymi, choć niewidzialnymi łańcuchami, w końcu też miłości, czarownej bogini, która pozwala — przynajmniej na chwilę — być w swojej prawdzie, zapomnieć o złu i nie zadawać bardzo wielu niewygodnych pytań.
A więc wszystko to jednako nam wstrętne. Dość już tych poruszeń duszy, bo dość się już nieszczęśnica poruszała i zmęczona jest nawet tym, czego jeszcze nie uczyniła.
Czas zatem oddalić się od świata na odległość, która gwarantowałaby niezmąconą Ciszę i Głębię. Bezruch bez dobra i zła — niebezpiecznych zaiste bliźniaków — bez cierpienia i przyjemności, bez smaku i barwy, ale przecież życiodajny jak woda. Oto stan, w który celuje i mierzy umysłowa wizja życia po śmierci, stan bliski istnieniu czystemu. Jednakże — trzeba na to na koniec zwrócić uwagę — z takim bytem czystym jest pewien problem. Mówił o nim Hegel: "Otóż czysty byt jest czystą abstrakcją, a przeto tym, co absolutnie negatywne i co, wzięte również w sposób bezpośredni, jest Niczym" [ 1 ]. A zatem ta wizja pośmiertnego bytowania w jakiś przedziwny, dialektyczny sposób zbliża się niebezpiecznie do braku jakiejkolwiek wizji. Choć odpowiada ona głębokiej, ludzkiej tęsknocie, to przedmiot tej tęsknoty okazuje się być przecież niewiele więcej niż niczym. Jest to tęsknota za istnieniem tak innym niż to tutaj obecne, tak pustym i wyzutym z konkretu, że rodzi się wątpliwość, czy nie jest ona w istocie swojej nostalgią za Nieistnieniem, z któregośmy się na skutek narodzin wyłonili. Nostalgia taka byłaby tym samym obelgą rzuconą istnieniu: nie udało się ono, nie chcę go znać, nawet mego własnego.
1 2 Dalej..
Footnotes: [ 1 ] Hegel, Encyklopedia nauk filozoficznych , przeł. Ś.F. Nowicki, PWN, Warszawa 1990, s. 145. « (Published: 18-06-2007 Last change: 14-05-2009)
Bartosz JastrzębskiUr. 1976. Doktor habilitowany kulturoznawstwa, filozof, etyk, wykłada w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Interesuje się niespokojnym pograniczem filozofii, antropologii i literatury. Fascynuje historią, pamięcią oraz poszukiwaniami duchowymi i religijnymi. Tropi motywy przewodnie codzienności, jej udręki i drobne nadzieje, którym poświęcił trzy tomy esejów: Pająk. Szkice prawie filozoficzne (2007), Próżniowy świat (2008) oraz Wędrówki po codzienności. Eseje o paru ważnych rzeczach (2011). Pisarz i podróżnik. W 2012 roku otrzymał Nagrodę im. Beaty Pawlak za książkę Krasnojarsk zero (wraz z Jędrzejem Morawieckim). W 2013 roku opublikował zbiór esejów Przedbiegi Europy. Gawędy podróżne, a w 2014 ukazały się jego dwie książki poświęcone współczesnemu szamanizmowi: Współcześni szamani buriaccy w przestrzeni miejskiej Ułan Ude oraz Cztery zachodnie staruchy. Reportaż o duchach i szamanach (współautor: Jędrzej Morawiecki).
Number of texts in service: 11 Show other texts of this author Newest author's article: Czy demokracja jest niemoralna? | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5427 |
|