The RationalistSkip to content


We have registered
204.318.617 visits
There are 7364 articles   written by 1065 authors. They could occupy 29017 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2992 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
  » Religious state

Studium opłacalności projektu nauczania religii w szkole
Author of this text:

Elżbieta Binswanger-Stefańska, która zyskała sobie sympatię i uznanie wielu czytelników, w tym także moje, tym razem zaproponowała nam zabawę w przeprowadzenie studium opłacalności projektu nauczania religii w szkole. Oczywiście nie chodzi tu o bilans finansowy (a właściwie czemu nie? aż się chce powiedzieć, jak w starym kawale: bez cudów, Panie Jezu, tu chodzi o forsę), tylko o pożytki duchowe płynące z nauczania religii. Autorka już w tytule puszcza do nas oko: „jestem za, chociaż jestem przeciw" (i kto się nie uśmiechnie na to odwołanie do językowego geniusza Lecha Wałęsy?). Ale zabawa, jak to zabawa, zawsze jej mało. Dlatego postanowiłam kontynuować grę w miejscu, w którym autorka ją skończyła.

Jednak zanim to zrobię, chciałabym skomentować kilka elementów, które mi „nie grają" na wcześniejszych etapach. No, to po porządku.

Już na samym początku coś mi nie pasuje z przytoczonym młotem i kowadłem. Wprawdzie mogę się zgodzić, że odgórne decyzje MEN-u to młot. Ale że dysputy teologiczno-ateistyczne są kowadłem, na którym leży wrażliwa, krucha i podatna na formowanie główka dziecka — to już nie. Na moje oko, te małe główki, jak również całkiem duże i może nawet twarde głowy spoczywają na konstytucji, która powinna im gwarantować bezpieczeństwo, w tym przypadku prawo do zachowania milczenia w kwestiach światopoglądowych. Gdyby decyzje MEN-u odnosiły się do jakichś nierozstrzygniętych sporów, np. bezstresowego wychowania, można byłoby widzieć tu jakąś kompetencję ministerstwa edukacji. Ale jaka jest właściwość tego organu do łamania konstytucji? Jestem przekonana, że dla wrażliwych na formowanie dziecięcych główek świadomość powszechnego łamania prawa jest bardzo szkodliwa. No, chyba że będziemy to przed dziećmi ukrywać, albo jeszcze lepiej, jak radzi pan Nysler, zlikwidujemy w Polsce pozory rozdziału Państwa od Kościoła i konstytucyjnie ustanowimy ustrój teokratyczny, tylko po co wtedy konstytucja?

Idźmy dalej. Osadzając w szerszym kontekście polskie neurozy (chrzcić-nie chrzcić, klękać-nie klękać — swoją droga, bardzo by to było pięknie, gdyby faktycznie takie były dolegliwości Polaków) pisze autorka: "Świat po 11 września jest światem, jakiego dotąd świat nie widział. I — w konsekwencji wydarzenia, które tak bardzo świat zapiekło - mamy coraz wyraźniej zarysowujący się rozdział wierzących od niewierzących. „ I tu się znowu nie zgadzam. Szok 11 września był przez wielu odebrany jako zderzenie cywilizacji, rozdział chrześcijańskiego Zachodu od muzułmańskiego Wschodu i spowodował gwałtowny wzrost fundamentalizmów religijnych po obu stronach. Przy czym tylko naiwni mogą sądzić, że ta radykalizacja nastrojów religijnych odbywa się spontanicznie. Jest ona starannie podsycana przez duchownych po obu stronach przy tradycyjnym wsparciu konserwatywnych polityków. Niestety dołączają do tych działań także intelektualiści, których trudno byłoby kiedyś podejrzewać o konserwatyzm. W zeszłym roku w salonie "Polityki" odbyła się debata na temat "Czy wszyscy będziemy muzułmanami?". Wśród panelistów znany dziennikarz, specjalista od Orientu oraz profesor orientalistyki na znanym uniwersytecie; wśród widowni - ambasadorowie i inni przedstawiciele służb dyplomatycznych (choć chyba nie tylko) różnych krajów, szczególnie muzułmańskich, przewodniczący Ligi Islamskiej w Polsce, mnóstwo studentów. Dziennikarz prowadzący spotkanie jako motto proponuje maksymę: „Żeby był pokój między narodami, musi być pokój między religiami". W trakcie dyskusji dowiadujemy się, że islam nie jest religia agresywną (o dobrych zamiarach wyznawców islamu zapewnia przewodniczący Ligi), tylko muzułmanie są głęboko wierzący i żyją w zgodzie z nakazami ich wiary. Zarówno dziennikarz-orientalista, jak i profesor orientalistyki z wielkim przekonaniem wspierają tę tezę i właściwie nie bardzo wiadomo, skąd się wzięło takie prowokacyjne pytanie w tytule debaty. Profesor uspokaja zebranych, że jeśli chrześcijanie będą się uczyć od muzułmanów ich poszanowania dla religii, to nic złego się nie stanie. Czyli lekarstwem jest powrót do korzeni, podsumowuje prowadzący dyskusję. Na moje pytanie, czy zdaniem ekspertów, jedyną płaszczyzną intelektualną, na której można rozpatrywać pokój między narodami, jest płaszczyzna religijna, prowadzący odpowiada poirytowany, że pytanie jest nie na temat. Wobec takiej perspektywy rzeczywiście ludzie niewierzący czy nawet tylko zwolennicy rozdziału kościołów od państwa zaczynają, moim zdaniem, słusznie się niepokoić i aktywizować. Jest to jednak skutek pośredni wydarzeń z 11 września, reakcja na wzrost fanatyzmu religijnego na świecie. Czy nie jest to spóźniona reakcja? Czy nie czekaliśmy biernie za długo, pozwalając by irracjonalizm stał się potęgą? Czy koło historii nie nabrało już rozpędu? To się okaże.

Ale nie wszyscy się niepokoją. A z tych, którzy są zaniepokojeni, nie wszyscy reagują jednakowo. Jedni protestują, walcząc o to, by religie nie przejmowały kontroli nad społeczeństwem, inni się przystosowują, przyglądając się, udając się na wewnętrzną emigrację albo idąc na współpracę. Jaka taktyka jest korzystniejsza?

Wróćmy tutaj do naszej zabawy w studium opłacalności. Otóż autorka twierdzi, że sensem nauczania religii w szkole jest zdobycie przez dziecko wiedzy. Jakiej wiedzy? Czy autorka sądzi, że katechet(k)a będzie nauczać o religii, a nie religii? A co z wychowaniem, tzw. moralnością religijną?

Polecam artykuł mgr Czory, nauczycielki SP nr 47 w Katowicach: "Jakie nowe aspekty do szkolnego wychowania moralnego wnosi katecheza". Pozwolę sobie zaprezentować tylko parę fragmentów:

"Ważnym aspektem w wychowaniu moralnym który pojawił się poprzez zaistnienie katechezy w szkole jest tak skonstruowany program katechetyczny, który ma na celu poprzez odkrywanie obecności Chrystusa w codziennym życiu chrześcijanina również kształtować jego postawy.

Katecheci mają obowiązek i prawo (zob. załącznik nr 2 do rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej z 21 maja 2001 w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego i kształcenia ogólnego w poszczególnych typach szkół) podzielenia się swoimi uwagami i spostrzeżeniami dotyczącymi programu wychowawczego. W razie spostrzeżenia braków mogą i powinni wnieść wnioski i postulaty dla uzupełnienia tychże braków.

Jednym z celów katechezy jest kształtowanie postawy wdzięczności i skruchy.

Katecheza służy rozbudzeniu życia modlitewnego i sakramentalnego, które mobilizuje wychowanka do refleksji nad przyjmowanymi postawami w życiu, dokonywania samooceny swojego postępowania, stosowaniu prawdziwych wartości w rozwiązaniu życiowych sytuacji, problemów oraz w dokonywanych wyborach i podejmowanych decyzjach."

To pewnie w bilansie mamy jeszcze jedną pozycję po stronie „ma": moralność katolicką oraz rozbudzenie życia duchowego (modlitewnego i sakramentalnego). A po stronie „winien" pewien koszt: przyjęcie tych wartości (im bardziej szczere, tym lepiej, prawda?) w kruchej główce dziecka lub hipokryzja. Tertium non datur: albo będziemy dziecko wspierać w żarliwej modlitwie, zanim „powoli i adekwatnie do swojego stopnia rozwoju" zostanie poinformowane, że w żadne modlitwy nie wierzymy, albo będziemy uczyć je kłamstwa od początku.

Idźmy dalej. Mamy porównanie indoktrynacji religijnej do rusyfikacji w PRL-u. Na pierwszy rzut oka widać, że nieuprawnione. Jedyne podobieństwo to przymus nauczania i też nie do końca, bo w opisywanym przypadku można było zmienić klasę albo szkołę, czego z religią zrobić się nie da. Poza tym, tylko kompletny ignorant będzie kwestionował wartość kultury rosyjskiej, nikt jednak, nawet największy jej wielbiciel nie będzie traktował literatury rosyjskiej jak świętych ksiąg. Dla ateisty natomiast święte księgi święte nie są. No a już przyjęcie rusycysty za miernik „rusyfikacji" jest czystym nieporozumieniem. W nieco większym stopniu można traktować liczbę „produkcji" księży (choć nie wiązałabym tego z powołaniem) jako miernik indoktrynacji religijnej, ale nie to przecież jest największym zagrożeniem, wynikającym z nauczania religii. Chodzi o szkody spowodowane nauczaniem opartym na dogmacie, z natury rzeczy znajdującym się w opozycji do otwartości umysłu i krytycyzmu. Co mamy tu po stronie „winien", a co po stronie „ma"?

No i wreszcie pojawia się koronny argument: "przecież żyjemy w katolickim kraju, mamy swoje obyczaje związane z różnymi świętami i uroczystościami religijnymi. Wywodzimy się z chrześcijaństwa, historia kościoła katolickiego jest nasza." Tu już się trochę, jako ateistka, się gubię. Mam dzień święty święcić, bo żyję w katolickim kraju? To może też pójść do kościoła i tam klęknąć (żeby nie popaść w neurozę). I ochrzcić dziecko — bo cóż to szkodzi? A zyskam za to późniejszą możliwość posłania dziecka do komunii, a później przystąpienia przez nie do świętego sakramentu małżeństwa, żeby potem móc ochrzcić dzieci … I je posłać na religię, żeby poznały historię Kościoła, którą ma traktować z szacunkiem, bo innej nie ma? No, może dorobek kultury świeckiej gdzie indziej (np. we Francji) jest większy, ale i w Polsce coś by się znalazło.

Cały ten bilans strat i zysków został sporządzony dla osoby „wywodzącej się z chrześcijaństwa", a konkretnie, katolicyzmu, bo jakoś chyba w mniejszym stopniu dotyczy on innowierców. Doskonale wiemy, że państwo ani nie ma takich możliwości, ani chęci, żeby zapewnić wszystkim zarejestrowanym w Polsce kościołom i związkom wyznaniowym nauczanie odpowiedniej religii w szkole. Czy tym dzieciom też ma nie przeszkadzać rozbudzanie życia modlitewnego i sakramentalnego według cudzego obrządku? Czy raczej będą musiały pójść na etykę, żeby mieć stopień na świadectwie? A potem pójść na religię do swojej gminy wyznaniowej. Rozumiem, że to nie jest problem dla autorki, która z taką łatwością pisze „wszyscy wywodzimy się z chrześcijaństwa".

No ale spróbujmy podsumować bilans dla ateisty „pochodzenia katolickiego", jaki sporządziła autorka: po stronie zysków wiedza na temat religii (zupełnie nie wiadomo, dlaczego taka wiedza musi być przekazywana na lekcjach religii, a nie np. historii), obyczaje, święta i święty spokój. Po stronie strat — nic, zero kosztów: ani łamanie prawa (żyjemy w katolickim kraju), ani podwójna moralność.

Bilans jest dodatni, ale przecież może być jeszcze lepszy. Jest dobrze znany od czasów Pascala. Właściwie przecież w takim ujęciu sam ateizm to strata, przynajmniej w tych przejściowych czasach.

Tylko po co do tego mieszać Kotarbińskiego?


 See other sites:
O pożytkach państwa wyznaniowego
Na lekcje religii? Jestem za chociaż jestem przeciw
 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Stopień z indoktrynacji. Dyskusja
Na lekcje religii? Jestem za chociaż jestem przeciw

 Comment on this article..   See comments (25)..   


« Religious state   (Published: 03-09-2007 )

 Send text to e-mail address..   
Print-out version..    PDF    MS Word

Nina Sankari
Magister filologii rosyjskiej po studiach w b. ZSRR, magister jezyka i cywilizacji francuskiej po studiach na Sorbonie, uczyła francuskiego w College St. Elie w Libanie.

 Number of texts in service: 11  Show other texts of this author
 Number of translations: 9  Show translations of this author
 Newest author's article: Quo vadis, PSR?
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.
page 5539 
   Want more? Sign up for free!
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)