The RationalistSkip to content


We have registered
204.322.463 visits
There are 7364 articles   written by 1065 authors. They could occupy 29017 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2992 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
« Outlook on life  
Normalność [1]
Author of this text:

Normalność, zdawałoby się, jest tylko wyglądem i to — dodajmy — wyglądem dość lichym. W pełni zrealizowana byłaby nijakością doskonałą, czymś po prostu niewidocznym, kameleonią strategią zlania się z tłem. Zlania nie tylko estetycznego, owocującego zerowym tejże estetyczności poziomem, ale również egzystencjalnego: nie tylko normalny wygląd, ale i normalne zachowanie są ni mniej, ni więcej tylko żadne. Powiedzieć wszak o kimś, że jest normalny, znaczy stwierdzić, iż nie posiada jakichkolwiek wyrazistych, wyróżniających cech. Oznacza to: żadnych szczególnych cech pozytywnych (i to stanowi o nie najlepszych konotacjach normalności), lecz także negatywnych, co z kolei cieszy, napełnia spokojem i gwarantuje normalności nie najgorszą prasę. Nie sposób jednak wystawić sobie sytuacji na przykład takiej: oto kochanek w półboskim, erotycznym uniesieniu, na skutek którego wzbiera w nim rozkosz i czułość pospołu, pohamowując z trudem przyśpieszony obietnicą spełnienia oddech, wyrzuca z siebie westchnienie uwielbienia dla jedynej: o Boże, jakaś Ty normalna… Na co ona, w podzięce i miłosnym rewanżu, docierając do granicy, poza którą nie chcą się już rodzić słowa, a jedynie bardziej pierwotne dźwięki, rzuca mu z głębin drżącej przepony: mój Ty najzwyklejszy ze zwykłych… Tak doprawdy się nie dzieje i dziać nie może, ani rozkosz, ani ból nie bywają bowiem normalne. Nie bywają normalne żadne intensywne stany istnienia, bowiem istnienie samo normalnym się nie wydaje. Tam więc gdzie go doświadczamy, gdzie dotyka nas swym żarem lub lodowatym chłodem tnącego swojskość codzienności ostrza jest niezwyczajnie, obco, niebywale. Normalność spełnia się bowiem w zestandaryzowanym pakiecie zachowań i reakcji, w pospolitej, acz nieuniknionej zwyczajności powtarzalnego, w rozpłynięciu tego, co szczególne w klasach i kategoriach społecznych ról i postaw, w namiętnym kulcie panteonu socjogenicznych bóstw, w powolnym acz niezawodnym znikaniu zawsze dziwacznej i nieporęcznej, ostentacyjnie niedefiniowalnej osobności we wspólnym oceanie gazetowo-telewizyjnych mądrości. I tylko tam istnieje ona naprawdę: w prasowych kącikach porad psychologicznych bądź w telewizyjnych, nadawanych przed południem, w ciepłym towarzystwie „Domowego przedszkola" (stąd jakby edukacyjnych) programach sławiących uroki zdrowia psychicznego, życiowej zaradności i elastyczności i odwagi sięgnięcia po radę specjalisty gdy cienka skórka normalności zaczyna — pod wpływem wewnętrznego fermentu lub zewnętrznej opresji — pękać, marszczyć się i odłazić płatami. Wówczas przecież normalna większość, uosobiona w naukowo legitymizowanej postaci lekarza lub terapeuty, a wspierana przez pochlipujące ze szczerego bólu i troski otoczenie zaburzonego, pochyli się nad nieszczęśnikiem i pokaże mu szeroki i twardy trakt tego, co zwyczajne, a tym samym pożądane. Medyk wyjaśni, że niewidzialność zwyczajności jest dobrym mieszkaniem, właściwym miejscem pobytu istot społecznych, którymi na mocy przedwiecznych praw, ustanowionych przez Boga czyli Naturę, wszyscy jesteśmy. Dowiedzie, że na ścisłym przystawaniu do społecznego świata można tylko zyskać i to pomimo wrażenia, że zdaje się on być oślizły, lepki, zatem trudny lub niemożliwy do zmycia, a przez to co najmniej irytujący. On jednak jest naszym przeznaczeniem, łonem z któregośmy wyszli, całunem okrywającym naszą ontologiczną nagość, nieokreśloność i kruchość, macierzą rodzącą poznawcze i moralne klisze, które stają się treścią naszego życia i życia tego warunkiem. Wszystko więc co się normalności sprzeciwia, co żre ją od środka jak wstrętne robaki pałaszujące od wewnątrz ciała swoich nosicieli, musi zostać opanowane — i są na to sposoby. Robaków (pełzających, gryzących, drążących podziemie) bowiem usunąć definitywnie się nie da i trzeba z nimi żyć — normalnie.

Cóż zatem ona jest, owa normalność, chleb powszedni życia ludzkiego, co dobrze smakuje tylko wtedy, gdy się go straci?

Rzecz pierwsza, banał, ale taki, który trzeba przypomnieć: normalność jest względna i to względna co najmniej podwójnie — wobec kultury, w ramach której się ją orzeka oraz czasu, w którym to orzekanie następuje. Normalność jest wszak ustanawiana społecznie (choć nie całkiem świadomie się to dzieje, bo masa ludzka in toto nadmiarem świadomości nie grzeszy), społeczność szkicuje normalność na swym galaretowatym, amorficznym ciele. Samo sobie nadaje kształt ludzkie stado w toku historycznych, na ogół krwawych i okrutnych perypetii, bo chciałoby wierzyć ono, że istnieje zbiór zachowań i wyglądów wyrażających prawdziwe, a przeto właściwe, ludzkie bycie i że, co więcej, jest ów zbiór wspólny wszystkim ludziom, jest ich wspólnym mianownikiem. Zakłada się więc, iż jakkolwiek marne i trudne byłoby życie musi gdzieś skrywać się jego esencja, istota albo choćby — jeśli już tak nędznie sprawy się mają, że istoty nie ma — tzw. optimum, maksymalny w ramach jego możliwości uzysk przy minimum strat. Klucz do tego uzysku, wzór na niego, manifestuje się w sekwencjach działań, siatkach postaw i towarzyszących im kłębków myśli oraz pakietach wyglądów, które mają zagwarantować kruchą harmonię i skuteczny balans na falach życia. Tak krzepnie i krystalizuje się normalność, „właściwość", „prawda" o człowieku. Jest to, w praktyce, sposób życia mający stawiać świeczkę Bogu społecznych powinności i obowiązków, bez których współbycie ludzkie całkiem by — jak się powiada — zdziczało, a równocześnie ogarek diabłu zwierzęcych popędów, rozkosznie podsycanych mechaniką zasady przyjemności — bez tych znowu bowiem żywot straciłby wszelki smak, a otchłanie depresji pochłonęłyby ostatnie pokolenia wyssanych z życia widm ludzkich. Ów diabelski ogarek minimalnych jednak może być rozmiarów — i wciąż coraz mniejszych — w toku zwiększającej się komplikacji struktury społecznego świata, boska świeca stanowionych zasad zaś istną gromnicą się stawać musi by coraz skuteczniej kiełznać plugawą i bluźnierczą dzikość ludzkiego serca — co zresztą jest dla tegoż czarnego serca źródłem cierpień jak zauważył już dawno temu pewien wiedeński Mistrz. Normalność jest tedy najpierw wyparciem, stłumieniem psychicznego paskudztwa i świątyni ohydy co rozpościera się od prawieków pośród ludzkich trzewi, bo nieczłowiecze są one jeno zwierzęce, bezosobowe i niebezpieczne dla civitas. Stąd bezwzględnie opanować trzeba bydlę mieszkające w człowieku, poskromić jego dziwaczność i irracjonalność, zamaskować wszelkie cielesne procesy bo wstrętne są i wulgarne, ukryć afekty durne i ślepe, ukryć też agresję-wiedźmę matkę wszelkiego zła. Odrzucić należy mroczne uciechy, amputować schorzałe, perwersyjne i wyuzdane wyobrażenia, zakleić twardym kitem wiecznie ssące otwory bezbożnych pragnień. Po tym stłumieniu, zamknięciu stygmatyzować te sfery, sygnifikować je jako złe, a zatem nienormalne (dobro jest normalne) i przystąpić do stanowienia i obwieszczania rozumnych zasad normalności, które pozwalają człowiekowi być człowiekiem - wśród innych ludzi. Jakie są owe zasady?

Oto należy kultywować stany pożądane społecznie. W toku dziejów oznaczało to zachowania rozmaite. Oto na przykład w zamierzchłych czasach wieków średnich mogło to oznaczać przeżywanie (lub fingowanie) smutku płynącego z refleksji nad grzesznością rodzaju ludzkiego i z antycypacji tegoż rodzaju fatalnego a bolesnego końca. Należało manifestować pokorę i obnosić się z niezbyt twórczą cnotą posłuszeństwa — wszak świat jest piramidą boskiej hierarchii, gdzie poszczególne warstwice zależne są od siebie, bezwzględnie i — z góry na dół — jednokierunkowo. Należało okazywać bojaźń wobec rzeczy dużych i małych, trwożyć się nawet w obliczu rzadkich uśmiechów losu, bowiem mogą być ukrytą pokusą diabelską co ku gnuśności powiedzie, zgorszeniu a w końcu i na zatracenie. Trzeba było dziękować Bogu głośno za wszystko, nawet jeśli w owym „wszystko" mieściła się męka niewolniczej pracy, choroby, głód i ucisk. Trzeba było głosić łaskę i splendor Stwórcy oraz okazywać oddanie nawet w ponurych leprozoriach, wśród walających się strzępów własnego ciała i zaropiałych łachmanów wciąż jeszcze przytrzymujących resztki korpusu przy ugiętym kręgosłupie. Czymś normalnym były naonczas procesje biczowników, zastępypobożnych dręczących własne ciało włosiennicami, szpikowanymi żelastwem krzyżami, pasami cnoty etc. Czymś właściwym było okazywanie emocji (przynajmniej niektórych), nawet przesadne, bo Bóg mieszka w sercu i kto sercem „myśli" i działa bożym jest człowiekiem. Na porządku dziennym były tężejące w rozszerzonych źrenicach widzenia i wizje, na skutek których można było — ot, choćby — resztę życia na słupie spędzić. Odpowiednimi były wstrzemięźliwość, dziewictwo i post, właściwym widzenie swojego „ja" jako gorejącej krosty na przeczystym ciele mistycznego Chrystusa, krosty, której jedyną powinnością jest zniknąć, by w skorupie materii cielesnej mógł zacząć znowuż zionąć boski oddech. I tak błogosławiony Henryk Suzo wspomina w swej Księdze Życia, jak to nie mógł przedostać się do swej pryczy, bowiem żelastwo służące samoudręczeniu definitywnie zawaliło mu drogę, sięgając niemal po strop celi. A gdy w końcu oświecony boskim światłem zakonnik wyzwalająco wyśmiał swą strategię służącą zbawieniu (że oto miałby dzięki onemu żelastwu zjednać sobie Bożą przychylność) i wyrzucił mroczne instrumentarium przez okno do rzeki — bodaj Renu — wtedy, właśnie wtedy współbraciszkowie (ludzie wszak uczeni, bo przynajmniej piśmienni) orzekli: brat Henryk oszalał, wyrzucił normalność wraz z żelastwem. Oto zwyczajność i jej łamanie sprzed siedmiu setek lat. Taki był świat i takie normalne w nim bycie. Kto zaś by się za bardzo oddalił od takich modi istnienia dziwnym by się zdawał, a może też bezbożnym i złym.

Następnym jednak epokom — w tym także i nam — te średniowieczne zwyczajności mocno dewiacyjnymi się wydały. Jako nienormalne wystawiono sobie religijne ekscesy i szaleństwa. Inne przeto normy ogłoszono, bliższe już współczesnym, bo bardziej rozumne. Oświecone wieki przyniosły nader przydatne pojęcie psychicznej choroby, co na normalność dybie i jej urąga. Wówczas to otworzyły się szeroko bramy pierwszych psychuszek, ruszyły z portów sławetne Statki Głupców, a nieco później Kant napisał swą Antropologię w ujęciu pragmatycznym, gdzie już całkiem ładnie dzieli nienormalność na cztery rodzaje: zmyślanie niedorzeczności („w domach wariatów głównie kobiety z powodu swej gadatliwości cierpią na te chorobę"), obłęd („na tego rodzaju chorobę cierpią ci wszyscy, którzy wszędzie wokół siebie widzą wrogów, którzy sądzą, że miny, słowa i inne obojętne działania ludzi ich otaczających są zastawionymi na nich sidłami"), obłąkanie („ludzie cierpiący na te chorobę są w większości bardzo zadowoleni: zmyślają bzdury i znajdują upodobanie w bogactwie tak spotęgowanego powinowactwa pojęć ich zdaniem pasujących do siebie.[...] Obłęd tego rodzaju jest twórczy [...] jak poezja i niesie ze sobą rozrywkę") i aberracja („chory na duszy wzlatuje nad drabinę doświadczenia i ugania się za zasadami, które mogłyby być wyniesione ponad kryterium doświadczenia, rojąc sobie, że pojął niepojmowalne" [ 1 ] — ot, i masz filozofa!). Kant więc już duma podobnie jak my, choć jego epoka, z bliska oglądana, także nie całkiem normalna się wydaje. Weźmy choćby owe dworskie obyczaje wzajemnego iskania wszy, a następnie tłuczenia stworzeń specjalnie do tego przygotowanymi złotymi młoteczkami, koszmarną osobliwość ówczesnej mody, obrzydliwe niedostatki higieny, nieludzkie traktowanie tego co obce, niedorzeczną wiarę w postęp rozumu ludzkiego...Również podział chorób psychicznych nieco się w międzyczasie skomplikował. Wtedy jednak dokonuje się owo wielkie zamknięcie, totalna separacja, zakreślenie pierwszych szkiców rozumnej normalności, która ostatecznie ma rozświetlić i zniweczyć cień zamieszkujący człowieka.


1 2 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Palenie
Lęk

 See comments (7)..   


 Footnotes:
[ 1 ] I. Kant, Antropologia w ujęciu pragmatycznym, przeł. E. Drzazgowska, P. Sosnowska, IFIS PAN, Warszawa 2005, s. 137-138.

« Outlook on life   (Published: 29-11-2007 )

 Send text to e-mail address..   
Print-out version..    PDF    MS Word

Bartosz Jastrzębski
Ur. 1976. Doktor habilitowany kulturoznawstwa, filozof, etyk, wykłada w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Interesuje się niespokojnym pograniczem filozofii, antropologii i literatury. Fascynuje historią, pamięcią oraz poszukiwaniami duchowymi i religijnymi. Tropi motywy przewodnie codzienności, jej udręki i drobne nadzieje, którym poświęcił trzy tomy esejów: Pająk. Szkice prawie filozoficzne (2007), Próżniowy świat (2008) oraz Wędrówki po codzienności. Eseje o paru ważnych rzeczach (2011). Pisarz i podróżnik. W 2012 roku otrzymał Nagrodę im. Beaty Pawlak za książkę Krasnojarsk zero (wraz z Jędrzejem Morawieckim). W 2013 roku opublikował zbiór esejów Przedbiegi Europy. Gawędy podróżne, a w 2014 ukazały się jego dwie książki poświęcone współczesnemu szamanizmowi: Współcześni szamani buriaccy w przestrzeni miejskiej Ułan Ude oraz Cztery zachodnie staruchy. Reportaż o duchach i szamanach (współautor: Jędrzej Morawiecki).

 Number of texts in service: 11  Show other texts of this author
 Newest author's article: Czy demokracja jest niemoralna?
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.
page 5636 
   Want more? Sign up for free!
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)