|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Outlook on life Normalność [2] Author of this text: Bartosz Jastrzębski
Zostawiwszy
przeszłość, co jawi się dziś jako już tylko jako gabinet osobliwości,
przyjrzyjmy się tedy współczesnej normalności, temu co dziś oznacza spełnianie
społecznie pożądanych aktów.
Normalność
jest tedy pełną i niezakłóconą funkcjonalnością w układzie, zakrzepłą w niemal niezmienną sekwencyjność działań i towarzyszących im ścieżek myślowych. I jedne i drugie zdeterminowane są praktyką życia wśród ludzi. Człowiek
normalny ma zanikać w społecznym działaniu i poręczności jak ów słynny
heideggerowski młotek, co póki tłucze sprawnie gwoździowe łby ukrywa się
bezpiecznie w byciu posługującej się nim ręki. Społeczeństwo zaś działa
tym sprawniej im mniej cech osobowych — poza wyznaczoną funkcją -
jednostka objawia. By ową deindywidualizację osiągnąć winno się żyć (lub
przynajmniej chcieć żyć) wplecionym w złożoną tkankę społecznych mitów i stereotypów. Warunkiem minimalnym sukcesu będzie życzliwy posłuch tym
ostatnim udzielany. Stąd też normalność wyraża się i realizuje w naśladownictwie
innych, tych innych, którzy stanowią większość, przytłaczającą choć
niewidoczną masę, o rysach objawiających się — niczym pismo sympatycznego
atramentu — dopiero w niezliczonych badaniach opinii społecznej, pozwalających
wyłonić się obrazowi społecznego Antrophosa.
Karmiące się tymi badaniami media przydają temu szkieletowi mięsa konkretnej
naoczności, a także powabu i atrakcyjności niezbędnych by normalność wdrożyć i umocnić. Ta ostatnia ma być ciepła i zachęcająca, ma być rozkoszą
identyfikacji z bytem większym i mocniejszym niż krucha i pusta osobność.
Oto o zaranku — jak wszyscy niezaburzeni — zmierzamy do pracy w tramwajowym
tłoku lub ulicznym korku. Pracujemy ciężko by zarobić i ubarwić szary świat,
obwiesić go ozdobami, nasycić nowością, która wyprzedza nas zawsze o krok.
Oto w powolnym kondukcie zmierzamy ku bramom cmentarnym, gdy przychodzi 1
listopada — w tym bowiem dniu ma skroplić się refleksja o przemijaniu i tylko w tym dniu spiker mówi, że nie tylko w tym dniu winniśmy pamiętać o tych, którzy — jak się to ładnie mówi — „odeszli". Oto ruszamy do
urn wyborczych by pokierować swym losem, choć jeszcze się taki nie narodził
co by pokierować losem mógł i umiał. Oto rodzinnie zasiadamy przy wigilijnym
stole dzieląc się opłatkiem, choć w boską transsubstancję nijak już nie
wierzymy — podobnie jak magiczną moc życzeń. Inwestujemy gdy mówią, że
trzeba inwestować. Ubezpieczamy, co trzeba ubezpieczyć, nie chcąc przy tym
rozważać faktu, że największa wypłata tkwić będzie w ściśniętych pośmiertnie
szczękach naszych własnych zwłok. Bawimy się wieczorami (i koniecznie w Sylwestra, dobrze byłoby również w karnawał), bo trzeba się człowiekowi
zabawić lub oglądamy film oznaczony w programie czterema gwiazdkami (bądź
przynajmniej staramy się go oglądać, jako że czterogwiazdkowe produkcje są
często po prostu nudne i wydumane — jeśli zaś ambitne oglądanie się nie
uda ochoczo i z ulgą powracamy do konsumpcji jakiegoś kiczu). Raczej pijemy
alkohol niż, na przykład, palimy trawę. Robimy badania profilaktyczne,
leczymy się, zapobiegawczo, przyjmujemy witaminy i mikroelementy. Oto chętnie
ulegamy modom i trendom, zamieniając wciąż starsze na nowsze, gorsze na
lepsze — by z normalności przez swą opieszałość nie wypaść. Odpoczywamy w sklepach, kupując (jakieś dobre tam bowiem światło — rzecz cenna w północnym
kraju) lub na łonie natury, bo — jak to z łonem bywa — przyjemnym i miłym
dla oka się zdaje. Staramy się dobrze wyglądać, to bardzo ważne: nie mieć
zmarszczek, podpuchniętych lub sinych oczu, zębów żółtych od papierosów,
zgarbionych pleców, odbarwień na skórze, wystającego brzucha, obwisłych
piersi, owłosionych nóg i bikini, nieświeżego oddechu, łupieżu, grzybicy
stóp, plam na skórze, cienkich rzęs, bladych ust i brwi gęstych jak krzaki
tarniny. Nie nosimy spranych ubrań, nie dajemy w mordę choć ona sama wydaje
się o to upraszać. Legalizujemy związki i dochody, płacimy podatki i rachunki. Staramy się być tolerancyjni i wyrozumiali, bo wartości te sygnują
cywilizowanego człowieka. Trzymamy fason, zachowujemy twarz, w miarę możności
pilnujemy by także inni ją zachowali. Pokazujemy, żeśmy inni niż wszyscy — wszak wszyscy tak robią. Gdy własna nasza inność dokucza maszerujemy do
psychiatry. Kpimy ze schematyczności zachowań, bo znakiem rozumu jest z niej
kpić. Kpimy też ze swego kpienia, bo tworzenie metapoziomów dobrze służy
ironii, pocieszycielce wyjałowionych i zdezorientowanych Nienawidzimy miernoty
polityków i społeczeństwa. A przy tym mowy używamy grzecznej, uprzejmej
zgadzając się z rozmówcą nawet wówczas gdy kompletnym głąbem, plotącym
od rzeczy się wydaje. Nie poruszamy tematów trudnych, niewdzięcznych.
Szanujemy intymność i prywatność drugiego i nie zadajemy osobistych pytań — choć te często są najbardziej interesujące. Nie mówimy także jak
naprawdę wygląda — w mowie naszej wygląda zawsze dobrze. Panujemy nad swym
ciałem i wzrokiem: nie puszczamy wiatrów, nie gapimy się, nie dotykamy czego
dotykać nie wolno, nie machamy rękami, nie plujemy na chodnik, nie robimy głupich
min, nie zgrzytamy komicznie zębami. Jesteśmy przewidywalni i obliczalni, bo
tylko tacy ludzie wśród innych mają przyszłość. Tak rodzą się
socjoekstazy pożyczonej tożsamości, socjoekstazy normalności.
Taka
jest dzisiejsza normalność wyrastająca na przecięciu instrumentalnej rozumności,
wybujałej estetyki i wszechwładnej ekonomii, a na dokładkę przyprawiona
czasem resztkami sentymentalnego przywiązania do starych, minionych już porządków
bycia. Oczywiście owe aktywa normalności liche się wydają i powierzchowne.
Betonowy sarkofag „bycia w normie" ciąży i uwiera. Jednak jego brak może
spowodować — jest taka obawa — rozerwanie, efekt pompy próżniowej. Utrata
lub porzucenie powszedniej zwyczajności powoduje wszak lawinowy wzrost ilości
życiowych katastrof małych i dużych, derealizację, wypadnięcie z solidnej
(przynajmniej na pierwszy rzut oka) triremy realności. Rozpoczyna żywot
tragiczny w tym pierwotnym, greckim, mrocznym i pełnym udręki znaczeniu tego słowa.
Żywot w skrajnym stopniu samotny i wyobcowany. Normalność jest bowiem
warunkiem komunikacji. Komunikując się z innym muszę zakładać, że
pozostaje on w jakimś bliskim stosunku z siecią powszechnych,
zuniformizowanych sposobów bycia i myślenia. Że patrząc na daną rzecz lub
oceniając daną sytuację uczyni to podobnie jak ja i jakiś tam domyślny
trzeci i czwarty. Bowiem gdy mówię o kimś „normalny" często mam również
na myśli: zbliżony do mnie, analogicznie do mnie działający i myślący.
Warunkiem komunikacji — i chyba w ogóle egzystencji -jest wiara w to, że tacy ludzie istnieją. Stąd owa
dokuczliwa bez wątpienia normalność jest, zda się, jedynym co pozostaje,
jedynym — choć duszącym i ciasnym — surdutem, w jaki trzeba się wcisnąć
chcąc wyjść do ludzi i ich przy tym nie wystraszyć. Społeczna, „normalnościowa"
legitymizacja wartości i postaw samotnie pozostała na placu boju, ona jedynie
jest dostępna odkąd zbiegli bogowie i rozsypały się w szary proszek wzniosłe,
acz słabe w nogach idee człowieka. Mało tego: normalność może również
wybornie smakować zwłaszcza gdy na horyzoncie majaczy ponury cień utraty
codzienności, szaleństwa obracającego w niwecz heroiczne próby umoszczenia
się w niewesołym świecie. Z tej perspektywy przypomina ona wygodny,
wysiedziany fotel, w którym można przeczekać wszelkie burze i nawałnice,
gniazdo osłonięte przed wichrem.
A
jednak spod normalności wycieka i wyciekać będzie bokami osobliwość. Osobliwość ta jest na ogół przeżywana i wyrażana w ściśle prywatnych
sferach własnych myśli, wyobrażeń i nastrojów. Jednostkowa „nienormalność"
może też być zastępczo przeżywana w fikcyjnych światach dzieł literackich i filmowych. Bowiem larwa opleciona doskonale skrojonym kokonem zwyczajności
chce przegryźć się przezeń i wyjść, nawet jeśli na zewnątrz nie będzie
wiedziała co począć ze swoją wolnością (w rzeczy samej: cóż z nią można
począć?) lub będzie czekać ją tam zguba. I nie jest to stwór łagodny i roślinożerny,
przeciwnie: pożąda on ciała i krwi i to z tego samego gatunku co jego własne.
Jest to istota targana sprzecznymi emocjami, nie znająca siebie, podległa władztwu
zamieszkujących głębiny chtonicznych bogów, niezrównoważona i pełna pasji
płynącej z mięsistych, przekrwionych włókien jej thymosu.
Istota instynktowna i amoralna jak samo życie, będące pulsującym strumieniem
płynącym z nikąd do nikąd. Istota ekspansywna, pragnąca rozrastać się we
wszystkich kierunkach — jak rozłożyste drzewo — nie bacząc na kogo rzuca cień i jak jest on głęboki — lubi
bowiem dominację i przemoc. Istota poddana represji i stłumieniu, osnuta
mrokiem za sprawą zbyt długiego pobytu w podziemiu, dzika, omszała i splątana
jak nieistniejące już puszcze. Wiecznie odmładzająca się w swym nieustannym
umieraniu, które następuje zawsze po zaspokojeniu jej żądzy.
Jest tedy tak
oto: schwytani w pułapkę samych siebie, zamknięci w niby przejrzystym ale
przecież nieprzenikalnym i hermetycznym bąblu własnej świadomości (sławetnej
monadzie bez drzwi i okien) staramy się być normalni. Chwytamy ulotne,
chwilowe doznania i przeżycia by układać je w drogocennej — acz dziurawej — szkatułce pamięci. Nie dopuszczamy by z środka wypełzło to, co
naznaczone jest cieniem i nienawidzi społecznego świata — choć z tych sfer
właśnie wypływa pojmowane najbardziej elementarnie życie z całym swym bólem i rozkoszą. Rozproszeni w mętnych rozterkach i miazmatach trosk, przyciskani
od kulturowej „góry", atakowani
od instynktownego „dołu" chwytamy się normalności jak tratwy. Bo choć z marnego uczyniona jest sitowia pozwala, jeśli już nie płynąć gdzieś
konkretnie to przynajmniej dryfować na powierzchni oceanu realności. Nie
wiadomo czy prócz tej powierzchni posiada morski przestwór jakąś głębię i czy jest ona taka, że chciałoby się ją eksplorować. Ocean jednak kusi
niczym zwierciadło Narcyza, skoczyłoby się weń, jak podpowiada Tanatos. Z drugiej strony pragnie się również płynąć dalej, zwłaszcza, że stopy
przyrosły jakby do rachitycznego pokładu, słońce ogrzewa czasem przyjemnie, a ptaki istotnych doświadczeń przysiadują nieraz w przelocie. Trzeba się
zatem nauczyć nie bać wód i zacząć czerpać zadowolenie z dryfowania.
Najpewniej na nim bowiem strawimy życie. Jednak wzrok, w upartym oczekiwaniu,
zawsze będzie pilnie lustrował horyzont jakby już za chwilę miało coś zza
niego wychynąć.
1 2
| Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też: Palenie Lęk
|
« Outlook on life (Published: 29-11-2007 )
Bartosz JastrzębskiUr. 1976. Doktor habilitowany kulturoznawstwa, filozof, etyk, wykłada w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Interesuje się niespokojnym pograniczem filozofii, antropologii i literatury. Fascynuje historią, pamięcią oraz poszukiwaniami duchowymi i religijnymi. Tropi motywy przewodnie codzienności, jej udręki i drobne nadzieje, którym poświęcił trzy tomy esejów: Pająk. Szkice prawie filozoficzne (2007), Próżniowy świat (2008) oraz Wędrówki po codzienności. Eseje o paru ważnych rzeczach (2011). Pisarz i podróżnik. W 2012 roku otrzymał Nagrodę im. Beaty Pawlak za książkę Krasnojarsk zero (wraz z Jędrzejem Morawieckim). W 2013 roku opublikował zbiór esejów Przedbiegi Europy. Gawędy podróżne, a w 2014 ukazały się jego dwie książki poświęcone współczesnemu szamanizmowi: Współcześni szamani buriaccy w przestrzeni miejskiej Ułan Ude oraz Cztery zachodnie staruchy. Reportaż o duchach i szamanach (współautor: Jędrzej Morawiecki).
Number of texts in service: 11 Show other texts of this author Newest author's article: Czy demokracja jest niemoralna? | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5636 |
|