|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Catholicism » Beliefs and doctrine
Cudowna meksykańska Panienka [1] Author of this text: Igor Maćkowski
Cudem uniknąłem dzisiaj śmierci. Nie pierwszy raz w życiu
zresztą. Dzieliło mnie od niej maksymalnie pół sekundy. Pewnie
mniej nawet. Zginąłbym w głupi i bardzo prozaiczny sposób. Dzień jak co dzień choć słońce i ranek rozkosznie rześki,
idzie sobie chłop i nagle, ni z tego ni z owego, TRACH! I po chłopie. Zginąłbym równie przypadkowo, jak przypadkowo uniknąłem
śmierci. Cudem bym wręcz zginął. Przechodziłem przez ulicę na pasach. Ulica szeroka, zatem
przejście długie, z wysepką w połowie drogi. Odcinek pierwszy przebyłem bez
przygód. Stanąłem na wysepce. Kierowca, jadący czerwonym Fiatem Palio pasem
ruchu bliżej mnie, na mój widok uprzejmie się zatrzymał. Uśmiechnąłem się
do niego, w geście podziękowania uniosłem w górę rękę, na co on
odpowiedział skinięciem głowy i machnięciem dłoni znad kierownicy i ruszyłem
przed siebie, zatopiony we własnych myślach.. Gdy tylko minąłem Fiata, pędzący drugim pasem
najmarniej 100 km/h, granatowy Opel Corsa kombi śmignął przede mną w odległości
kilku centymetrów. Gdybym nie tracił czasu na wymianę uprzejmości z przepuszczającym mnie kierowcą, gdybym się spieszył, zamiast iść
spokojnie, gdybym… To bezmyślny palant prowadzący Opla zmiótłby mnie z pasów. W momencie uderzenia dosłownie wyskoczyłbym z butów. Auto zgruchotałby moje
nogi, a moje ciało niczym worek na mięso i kości, ze zwisającą głową i majtającymi bezwładnie kończynami, torem paraboli przeleciałoby kilkanaście
metrów,w najwyższym punkcie lotu wznosząc się na 3-4 metry. Bo to właśnie
dzieje się z ludźmi trafionymi przez rozpędzony samochód. Nie byłbym wyjątkiem.
Moje 100 kg chlapnęłoby na twardy asfalt w towarzystwie wyjątkowo
nieprzyjemnego dźwięku, będącego genialną kompilacją CHRUUUUUP!!! i PLAAAASK!!! Coś jak wzmocniony odgłos spadającej na podłogę mokrej ściery, w którą zawinięto kilka garści kamyków. Po upadku w moim ciele połamałoby
się wiele kości, a organy wewnętrzne stałyby się w krwawą mielonką. W przeciągu dwóch, trzech sekund, z zadowolonego z życia faceta, zmieniłbym się w leżące w kałuży krwi, zmasakrowane zwłoki. Pożegnałbym się z życiem bez świadomości, że właśnie
się z nim żegnam. Pozbawiony, przez kretyna za kierownicą Opla, który w momencie mojego ostatniego lotu, ze wszystkich sił, jakby to cokolwiek mogło
zmienić, wciskałby pedał hamulca, możliwości pożegnania się z bliskimi, uściskania
żony i wypłakania się z nią, wycałowania ze wszystkich sił córeczki,
przybicia, po raz ostatni, piątki z przyjaciółmi i powiedzenia im, że nie ma
się, czym przejmować, a śmierć jest prawie tak samo nieuchronna i bezwzględna
jak Urząd Skarbowy, z tą różnicą, że w niebie podatków się nie płaci.
Miejmy nadzieję. Umarłbym, nie spisawszy ostatniej woli, zostawiając bałagan i rozgardiasz. A przez brak testamentu moja żona pewnie by mnie pogrzebała w całości, choć tyle razy jej tłumaczyłem, że mam być spopielony i schowany do ziemi w wersji instant! Ale nie wykonałem dziś mojego ostatniego lotu, a ten
gnojek, który mnie dziś nie zabił, dalej jeździ po mieście i ani chybi,
wcześniej czy później, pozbawi udręk życia doczesnego jakiegoś niewinnego
człowieka. Nie pierwszy raz wywinąłem się kostusze spod ostrza.
Takich samochodowych przypadków miałem w życiu kilka. Raz mnie nawet kumpel
za rękę w tył pociągnął i życie ocalił. Dwa razy w młodości się topiłem:
raz w zimie, gdy na środku jeziorka zarwał się pode mną lód, a drugi raz
latem, na gliniankach. Kiedyś przez kierownicę roweru poleciałem na łeb i naprawdę nie wiem jakim cudem go nie rozłupałem. No właśnie. Jakim cudem
ten głupiec mnie dziś nie rozsmarował na miazgę? No jakim? Ano żadnym. A wiecie dlaczego żadnym? Bo cudów po prostu nie ma. Gdyby cuda się zdarzały, byłby dowodem na istnienie Boga
czy bogów, w każdym razie byłby dowodem na to, że są istoty nadrzędne nad
wszechświatem. Jego wszechmocni władcy. Cuda byłyby takim właśnie jasnym,
klarownym, ewidentnym dowodem, wytrącającym ateistom wszelką broń z ręki. Piszę cuda. E tam. Jeden wystarczy. Jeden dobrze
udokumentowany cud i pozamiatane. Aksjologiczne dysputy, gdybania filozofów,
„dowody" teologów byłyby zbędne. Czujecie to? Jeden cud i wszelkie światopoglądowe spory na temat tego
czy istnieje Bóg, stałyby się nieistotne i niepotrzebne, bo po tym cudzie to,
że Bóg istnieje, stałoby się oczywiste. Rzecz jasna po jednym cudzie namnożyłyby
się tysiące jego interpretacji i hochsztaplerzy oraz nawiedzeńcy tak czy siak
mieliby pole do popisu podczas powoływania do życia kolejnych jedynie
prawdziwych sekt, oddających cześć jedynie prawdziwemu Bogu lub bogom, ale
sam fakt istnienia ponadnaturalnego, nadrzędnego bytu byłby rozstrzygnięty. Oczywiście ateiści by nie odpuścili i kwestionowaliby
cud, ale w przypadku cudu nie mieliby racji. No po prostu by nie mieli i już. Nadszedł zatem czas, by cud zdefiniować. Może na początek powiem, czym nie jest cud. Cudem nie jest na pewno fakt, że nie przejechał mnie
samochód. To jest zbieg okoliczności i nie takie cuda mam na myśli, gdy piszę o cudach. Cudem nie jest remisja raka czy ustąpienie innej śmiertelnej
choroby. Jeżeli już ktoś chce w tym widzieć cud, to niech przynajmniej ma świadomość,
że nagłe zachorowanie zdrowej osoby na śmiertelną chorobę jest takim samym
cudem. Zdrowy człowiek i nagle, w cudowny i gwałtowny sposób choruje i umiera. No nie do pojęcia! Zatem rzekome cuda uzdrowienia za wstawiennictwem świętych
(np. remisja choroby Parkinsona zakonnicy, mająca być „dowodem" w procesie
beatyfikacyjnym Karola Wojtyły) to też nie są cuda o jakich ja piszę. Ustąpienie
objawów choroby to nie jest zjawisko ponadnaturalne, choć medycyna kuleje przy
wytłumaczeniach. To jest tylko dowód na to, że łapiduchy mają jeszcze sporo
do zrobienia. Na szczęście cały czas swoje robią i medycyna rozwija się w równie
zawrotnym tempie, co inne dziedziny nauki. Zawdzięczam medycynie i lekarzom życie
(co najmniej dwa razy) oraz to, że póki co nie sprawia mi ono niepotrzebnych
przykrości. Cudem nie jest także ocalenie jednego szczęśliwca w czasie potężnej katastrofy, gdy np. samolot pasażerski rozbija się o ziemię.
300 niewinnych ofiar i jeden cudem ocalony. Wcale nie cudem. Przypadkiem. Jego
ocalenie było prawdopodobne, choć to, że ocalał akurat on, nie było w żaden
sposób do przewidzenia. To, że ocalał konkretny człowiek, to cud, tyle, że
cały czas nie taki, o jakim ja piszę. Gdybyśmy mieli okazję prześledzić losy naszych przodków,
od początku powstania życia, to okazałoby się, że to, że każdy z nas żyje,
jest niewątpliwym cudem. Było nieskończenie wiele okazji, byśmy się nie
narodzili i tylko ta jedna jedyna, która doprowadziła do naszego powstania. Mówię
Wam, to, że urodził się właśnie każdy z Was, to splot tak
nieprawdopodobnych okoliczności, że aż dech zapiera. Szansa, że urodzisz się
właśnie Ty, była tak nieskończenie mała, a jednak Ci się udało. My, którzy
się urodziliśmy, jesteśmy nieprawdopodobnymi farciarzami. Trafienie szóstki w totka to przy naszym szczęściu niefart! Dobra, wracam do cudów. Wiemy już czym nie są. Czym są
zatem? A precyzyjniej, czym byłyby, gdyby były? Cudem byłoby każde zjawisko będące sprzeczne z prawami
natury. Każde zdarzenie dziejące się WBREW prawom natury byłoby cudem. Wystarczy jedno takie wydarzenie, byśmy mieli dowód na
ingerencję bogów czy Boga w losy wszechświata. Jedno! Dlatego argumenty z cudami są tak ważne dla teistów
podczas rozmowy z niedowiarkami i dlatego też ateiści mają do końca świata
zapewnione zajęcie przy demistyfikacji wszystkich cudów mniemanych. Dlatego też,
nim powrócę do rozważań o cudach i tłumaczenia czym są, a czym nie są
cuda, najpierw opowiem Wam o pewnym cudzie, mającym być dla mnie dowodem na
istnienie Boga katolików. Zgłębianie tego cudu, nie tylko nie przekonało
mnie do tego, że Bóg istnieje, ale doprowadziło do wyciągnięcia zupełnie
innych wniosków. Wielu teistów używa cudów jako broni ostatecznej. Takie
religijne Endlösung. No i co ty ateisto powiesz na taki i taki cud? Nauka jest
bezradna w wytłumaczeniu tego, co się zdarzyło, zatem mamy do czynienia z cudem. Mam cię!!! Ponieważ na tematy religijne spieram się najczęściej z katolikami, to jako Endlösung używane są cuda związane z chrześcijaństwem w wydaniu rzymskim. Całun turyński. CUD. Objawienie fatimskie. CUD. Chusta z Montepello. CUD. Ikona Dziewicy z Guadelupe. CUD. Odrośnięta
noga Miguella Pellicera. CUD.
I tak dalej. Całe mrowie cudów, wobec których ateiści
bezrozumnie przechodzą obojętnie. A się racjonalistami ośmielają nazywać!!! Przerabiałem wielokrotnie, więc jako weteran wiem o czym
piszę. Dodatkową agresję wzbudza w teiście niczym niezmącona
pewność siebie w głoszeniu bluźnierczych poglądów. Zgodnie z logiką wojujących
osób wierzących, z wielką pewnością siebie wolno głosić jedynie prawdy
wiary, zaś głoszenie obrazoburczych poglądów jest zamachem na uczucia
religijne. Zawsze. Mogę Wam podać przykłady rozmów, w których po tym, gdy w ferworze dyskusji mój adwersarz użył sformułowania „twój tępy
ateizm", odwinąłem, na zasadzie pełnej analogii, „twoją tępą wiarą" i dowiedziałem się, że to bluźnierstwo i bez mała zamach na Cywilizację! Z pełną powagą i świętym oburzeniem piszący mi to zarzucali, kompletnie
ignorując fakt, że ja jedynie małpuję teistę! Ale to temat poboczny, choć
moim zdaniem z pewnością warty osobnego rozwinięcia. Bo te samy osoby, które
czuły się śmiertelnie obrażone kwestionowaniem ich poglądów religijnych,
bez żadnych zahamowań, używając niewybrednych epitetów, obrażały innych
ludzi za ich poglądy polityczne, czy też za ich poglądy na to, jak realizować
swoją seksualność. Naprawdę, tajemnicza i niczym moim zadaniem
nieuzasadniona nietykalność poglądów religijnych, warta jest osobnych rozważań.
Ale teraz jest o cudach. Z cudami polegającymi na samym objawieniu polemizować nie
mam zamiaru. To, że ktoś wierzy w słowa jakiegoś wybrańca, któremu objawił
się Bóg lub jego emisariusz, obarczając obowiązkiem przekazania światu
jakiejś prawdy, jest tylko i wyłącznie kwestią wiary i cóż taki
niedowiarek jak ja ma tu do roboty? Wierzysz mu — Twoja sprawa i koniec
tematu. Ja nie wierzę i żądam dowodów, a ponieważ ich nie ma, to sprawę
uważam za zamkniętą. Dużo ciekawsze są natomiast cuda, w których występują
rozmaite artefakty. Bo właśnie istnienie takich artefaktów ma być rzekomym
dowodem na istnienie Boga. A artefakty, jako przedmioty jak najbardziej
materialne, można badać i na podstawie wyników tych badań wnioski wyciągać.
Ano takie np., że Całun Turyński to całkiem udatna, ale jedynie, niestety,
przykro mi, średniowieczna robota zdolnego fałszerza. Rzecz jest przystępnie i zwięźle opisana w tym np. tekście: http://www.racjonalista.pl/pdf/calun.pdf i ja nie czuję potrzeby, by dalej zawracać sobie głowę tą sprawą i wdawać
się w bezproduktywne polemiki z wyznawcami teorii o boskim pochodzeniu płótna.
Ze ślepą wiarą się nie dyskutuje.
1 2 3 Dalej..
« Beliefs and doctrine (Published: 20-05-2008 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5891 |
|