The RationalistSkip to content


We have registered
204.317.123 visits
There are 7364 articles   written by 1065 authors. They could occupy 29017 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2992 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
 Reading room »

Nawet diabeł zapłacze… [2]
Author of this text:

W wielu miejscach marmurowe płyty wystrzeliły w powietrze, uwalniając pulsujące pod nimi gejzery lawy. Gabriel w ostatniej chwili zasłonił twarz, sycząc, kiedy ogniste krople poparzyły rękę. Na czworakach odsunął się w bezpieczne miejsce.

Rzygająca lawa zdawała się jednak nie przeszkadzać Lucyferowi, zatrzymywana w powietrzu przez niewidzialny parasol, zanim dotknęła jego lub trumny.
— Jestem Loki, Pan Fałszu i Kłamstwa…

Sufit sali wzleciał w powietrze, wyrwany przez uderzenie potężnego wiatru.
— Jestem Tym, Który Niesie Światło…

Pomieszczenie trzęsło się i wibrowało, wstrząsana potężnymi uderzeniami.
— Jestem Lucyfer, Twój Kochający Syn...

Wyrwane ze ścian i podłogi płyty wzleciały w powietrze, zderzając się ze sobą z niewyobrażalnym hukiem.
— Zmiłuj się nade mną.

Czas zamarł, a później ruszył wstecz.
Z tysięcy kawałków z powrotem formowały się kamienne płyty, zatykając na koniec gejzery lawy. Sala stanęła nieruchomo. Dach wrócił na swoje miejsce.

Archanioł wypuścił z ulgą powietrze i zemdlał.
Obudziło go dopiero silne uderzenie w policzek.
Z niechęcią otworzył oczy i zobaczył nad sobą pochylonego Lucyfera. Jego twarz była blada, zmizerniała — twarz starego, zniszczonego człowieka.
— Wstawaj, braciszku — odezwał się zachrypłym głosem — Nie pora leniuchować.

Po kilku próbach aniołowi udało się wreszcie podnieść na nogi.
— Co to… — zaczął, kręcąc oszołomiony głową.
— Ostatnia rozmowa, której nie zdążyliśmy nigdy odbyć… — diabeł uśmiechnął się smutno, chociaż w czarnych oczach nie było ani krzty radości.

Gabriel otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale tamten pokręcił przecząco głową.
— Nie tutaj - rzucił ostatnie spojrzenie w kierunku trumny — Słabo mi, chodźmy się przejść...
— Gdzie? — zapytał, chociaż już wiedział.
— Niespodzianka - tym razem uśmiechnęły się również oczy.

***

— Mogłeś ich zabić — powiedział z wyrzutem Gabriel, starając się dotrzymać bratu kroku.
Lucyfer w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami.
— Zawsze byłeś egoistą, wiesz?
— Dlatego ty jesteś ten dobry, a ja ten zły, braciszku.

Ulice Świętego Miasta były zatłoczone i gwarne, niezliczone szepty łączyły się w jeden wielki szum. Radość łączyła się ze smutkiem. Dawno niewidziani bracia i przyjaciele ściskali się, opowiadając koleje losu. Jednocześnie wszechobecna czerń nie dała nikomu zapomnieć, po co tu przybyli.

Nie było żadnych podziałów na gorszych i lepszych, upadłych i wybranych.
Tylko stęsknione za sobą serca.

Archanioł przyglądał się temu ze zdziwieniem, ale także z pewną radością. Według niego rozłam nigdy nie powinien się zdarzyć. Chociaż po dziś dzień miał o to żal do Lucyfera, sam przed sobą przyznawał, że to nie była wyłącznie jego wina. Samael, Azazel, Astaroth — równie dobrze któryś z nich mógł poprowadzić rewoltę. Chociaż, zapewne, nie utrzymaliby jej sami przez tysiące lat.

Na środku Placu Targowego zgromadził się spory tłumek.

Lucyfer zawahał się chwilę, po czym ruszył w tamtym kierunku. Gabriel podążył za nim.
Przy niewielkim, drewnianym stoliczku siedzieli naprzeciwko siebie uchodzący za najsilniejszego anioła Serafiel i Abaddon — mocarz wśród diabłów. Ich zbielałe palce splatały się ze sobą, pot ściekał na oczy. Raz po raz, któryś przeważał szalę zwycięstwa na swoją stronę. Brodata twarz Abaddona wykrzywiała się w uśmiechu, z oczu świeciło szaleństwo. Serafiel stanowił oazę spokoju,
— Siłowanie na rękę — powiedział z odrazą Gabriel, spoglądając Lucyferowi przez ramię — Nie mają wstydu. Trzeba to przerwać...
— Zostaw — usłyszał w odpowiedzi — Większość z nich nie widziała się tysiące lat, a nie wiadomo, czy kiedykolwiek tu wrócimy. Niech się sobą nacieszą.
Archanioł poczuł ucisk w sercu.
— Być może niektórzy zechcą zostać.
— Wykluczone. Wszyscy wrócą ze mną — diabeł nawet nie odwrócił głowy.
— Jak na piewcę wolnej woli, krótko trzymasz swoich ludzi.
— Demokracja to luksus, na który nie mogę sobie pozwolić. Chodźmy.

Szli w milczeniu w stronę Głównej Bramy. Gabriel zauważył, że Lucyfer przygląda się wszystkiemu z zaciekawieniem, najwidoczniej próbując doszukać się znajomych kształtów, pośród nowych budowli.

— Wiele się tutaj zmieniło. I nie mówię tylko o urbanistyce — wskazał mijającą ich anielicę - Kobieta? Strasznie tu teraz liberalnie.
— Ojciec doszedł do wniosku, że ciężko żyć samotnie.
— Ale sam nigdy nikogo nie miał...
— Miał nas.
Lucyfer nie odpowiedział.

Wyszli właśnie poza mury miasta, przed nimi rozciągała się płaska równina. Gdy diabeł przyklęknął i oparł ręce o ziemię, Gabriel spojrzał na niego zaciekawiony.
— Będziesz teraz ćwiczyć pompki?
— Co powiesz na mały wyścig? — łobuzerski błysk w oku — Jak za dawnych lat. No więc, staruszku?
Anioł parsknął śmiechem.
— Jesteś niemożliwy. Ty nigdy nie dorośniesz.
Mimo to przyjął pozycję obok brata.
— A w nagrodę...?
— A w nagrodę zwycięzca będzie mógł sobie narwać w sadzie tyle jabłek, ile uniesie — rzucił Lucyfer i już go nie było.

***

Wygrał Gabriel - jak zawsze.
Po wszystkim usiedli pod największą jabłonią w Rajskim Ogrodzie, z trudem łapiąc oddech.
— Oszukiwałeś - wydyszał Lucyfer, pomiędzy jednym haustem powietrza, a drugim.
— Tere-fere - usłyszał w odpowiedzi i obaj upadli na murawę, zaśmiewając się niczym dzieci.

Diabeł wydobył z kieszeni sfatygowaną paczkę Pal Mali. Wyciągnął jednego papierosa, po czym przyglądał mu się dłuższą chwilę. Wreszcie wyrzucił go daleko przed siebie, a zaraz potem jego los podzieliło całe opakowanie.

Gabriel nie skomentował tego, tylko oczy mu pojaśniały.

Siedzieli dłuższą chwilę w milczeniu.
— Wiesz — mruknął lekko schrypniętym głosem Lucyfer — Kiedy nie mogę w nocy zasnąć, lubię wracać myślami do dawnych czasów. Rozpamiętywać wszystko, kawałek po kawałku, jak klatki zatrzymanego filmu.
Poderwał się na równe nogi.
— Po tym drzewem - mówił teraz o wiele głośniej, pewniej — Dokładnie tam, gdzie siedzisz, posiadłem moją pierwszą kobietę. Swoją drogą, dla niej to też był debiut...
— Czy jej mąż kiedykolwiek się dowiedział? — Gabriel przeniósł się nieco w prawo.
— Że Kain jest moim synem? Nie — pełne pogardy prychnięcie — Biedny, przygłupi Adam. Nie potrafił zliczyć, ile głów ma na karku, a co dopiero określić prawidłowego czasu ciąży.

Oparł się rękami o pień, plecami do anioła.
— Cholera, dałem im wolność, a oni spieprzyli to doszczętnie — w jego głosie pobrzmiewała gorycz.
— Dałeś im tylko wiedzę.
— A czego chcieć więcej? — odwrócił się gwałtownie.
— Wiary.

Diabeł potarł brodę, jakby zastanawiał się nad tym, co usłyszał, po czym ruszył wolnym korkiem w kierunku anioła.
— Wiary, powiadasz — schylił się, podnosząc z ziemi czerwony, dojrzały owoc — Wiara w człowieku jest niczym robak w jabłku: przeżera go dopóki nie stanie się tylko bezwartościową, rozlazłą papką. Wtedy opuszcza bezużyteczne ciało, ale dla nieszczęśnika jest już za późno.

Z otworu w nieskazitelnej, soczystej powłoce, wysunął się niewielki, różowy kształt, wyglądając ciekawsko na świat.
— O wilku mowa - parsknął diabeł, kiwając przed łebkiem stworzenia zagiętym palcem — A ti-ti-ti, tyci skurwysynku, powiedz szczerze, jesteś wiarą tego jabłka?

Nie doczekawszy się odpowiedzi, zniechęcony, upuścił owoc na ziemię.
Stał teraz ledwie metr od siedzącego na trawie anioła.
— Wiesz co? To maleństwo o czymś mi przypomniało… Patrz.

Osłupiały Gabriel przyglądał się Lucyferowi, który zaczął rytmicznie kołysać się na boki, ze wzrokiem wbitym tępo przed siebie. Uniósłszy głowę do góry, coraz szerzej rozwierał szczęki, tak, że wydawało się, że jeszcze chwila i pękną z potwornym trzaskiem. Spomiędzy warg wysunął się długi, rozwidlony język, obłapiając całą twarz. W pewnym momencie znieruchomiał, niczym czółka u owadów, nakierowany wprost na anioła. Oczy Lucyfera były puste i pozbawione wyrazu, z ich kącików sączyła się krwawa wydzielina.

I wtedy nastąpił nagły błysk, tak, jakby z wnętrza diabelskiego brzucha wystrzeliła błyskawica, a cała postać momentalnie zaczęła się kurczyć, wciągana do wewnątrz.

Przemiana trwała najwyżej ułamek sekundy, po którym przed archaniołem prężyła się dumnie królewska kobra.

Nie przypominała ona jednak w żadnym wypadku którejkolwiek ze swoich ziemskich krewniaczek, o co to, to nie. Rozmiarami przewyższała nawet słynne morderczynie z amazońskich dżungli, wielkie anakondy. Łuski gada lśniły na złocisto w promieniach zachodzącego słońca, miejscami tylko poprzecinane zawiłymi wzorami, wykonanymi z leżących jeden koło drugiego, niewielkich diamencików.
— Co sądzisz? - kobra przemawiała bez otwierania paszczy, przesyłając słowa bezpośrednio do umysłu anioła. Pomimo to, brzmienie jej głosu było nadzwyczaj sykliwe i niewyraźne. Być może, dla zachowania efektu, Lucyfer specjalnie je takim pozostawił.
— Imponujące - odpowiedział zgodnie z prawdą Gabriel.
— Nieprawdaż? — wąż rozłożył olbrzymi wachlarz o krwistym zabarwieniu -Chociaż wy, tu, na górze, nie przepadacie za gadami: Święty Jerzy i Smok, Rajski Ogród i Wąż. Swoją drogą, jaki debil wymyślił, że spółkowałem z Ewą w tej postaci? Niby jakbym miał to zrobić? Zapchać ogon w...

Twarz anioła nabrała ceglastego koloru.

Nie umknęło to uwadze Lucyfera.
— Speszyłem cię, braciszku? — głos ociekał ironią — Ależ przepraszam. wracając do tematu, powiedz mi, co ludzie mieliby z tą wiarą zrobić, hę? Wydumać kolejne jabłko? Po kilkudziesięciu tysiącach lat twój wierzący lud nie odkrył istoty rzeczy. Opowiadają sobie historyjki o czerwonych owocach na drzewie, a nikt nie zrozumiał, że chodziło o prostą możliwość wyboru: wierność lub rozkosz, obietnica — pokusa. Czy to naprawdę takie trudne?!

Olbrzymie cielsko wystrzeliło do przodu, błyskawicznie owijając się dookoła drzewa. Łuski zdzierały korę z przyprawiającym o ciarki chrzęstem.
Gad wysunął trójkątną głowę w kierunku Gabriela, nieruchome oczy wpatrywały się w niego czujnie.
Anioł z trudem przełknął ślinę.
— Chodzi o symbol Lucyferze. Dzięki niemu mogą...
— Dzięki niemu mogą co? — rozległ się pełen furii syk — Kilkadziesiąt tysięcy lat i nie wiedzą, że mają wolną wolę. Mogą wybierać, nie muszą się nikomu kłaniać, nikogo prosić o łaskę, byleby tylko nie leżeli niczym bezwładne kłody w nurcie historii! Byleby tylko chcieli...


1 2 3 4 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Asceza średniowieczna
Wspomnienie o Tadeuszu Kotarbińskim (1886-1981)

 See comments (7)..   


«    (Published: 06-11-2009 )

 Send text to e-mail address..   
Print-out version..    PDF    MS Word

Kamil Szpyt
Student prawa

 Number of texts in service: 2  Show other texts of this author
 Latest author's article: Między młotem a kowadłem
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.
page 6918 
   Want more? Sign up for free!
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)