|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life »
Problem z ateizmem [1] Author of this text: Sam Harris
Translation: Julian Jeliński
(Niniejszy
artykuł stanowi zredagowany zapis wykładu wygłoszonego na konferencji Atheist
Alliance w Waszyngtonie 28. września 2007r.)
Na początku,
chciałbym zwrócić waszą uwagę jak dziwne jest, że
tego typu spotkanie jest w ogóle konieczne. Mamy rok 2007, wszyscy znaleźliśmy
czas w naszych napiętych harmonogramach i wielu z nas przebyło znaczną
odległość, żebyśmy mogli ustalać strategię, jak najlepiej żyć w świecie, w którym większość ludzi wierzy w wymyślonego Boga. Ameryka jest narodem
już 300 milionów ludzi, posiadającym większy wpływ na świat niż jakakolwiek grupa w historii ludzkości, a jednak wpływ ten jest stale psuty i z pewnością
zmniejsza się, ponieważ 240 milionów z tych ludzi najwidoczniej wierzy, że Jezus
wróci któregoś dnia i będzie dyrygował końcem świata dzięki swoim
magicznym mocom. Oczywiście
możemy zastanawiać się, jak wielu ludzi naprawdę wierzy w te rzeczy.
Wiem, że Christopher (Hitchens) i Richard (Dawkins)
są raczej optymistami co do tego, że nasze badania opinii publicznej nie
pokrywają się z tym, w co ludzie rzeczywiście wierzą. Ale nie ma wątpliwości, że
większość naszych sąsiadów głosi, iż wierzy w te rzeczy i sam ten fakt ma
katastrofalny wpływ na nasz dyskurs polityczny, politykę,
przekazywanie wiedzy i na naszą reputację na świecie. I nawet jeśli tylko jedna
trzecia lub jedna czwarta naszych sąsiadów wierzy w to, co większość twierdzi,
to wydaje mi się, że wciąż mamy problem, który powinien nas niepokoić.
Otóż, nie
często się zdarza, że znajduję się w pomieszczeniu pełnym ludzi, którzy
najprawdopodobniej zgadzają się ze mną na temat religii. Zastanawiając się nad
tym, o czym mógłbym dziś mówić, wydawało mi się, że mam wybór między rzucaniem
jagnięciny lwom ateizmu lub przeniesieniem rozmowy na obszar, gdzie rzeczywiście
moglibyśmy się nie zgadzać. Zdecydowałem, ryzykując wasz dobry nastrój, przyjąć
drugie podejście i powiedzieć kilka rzeczy, które mogą okazać się w tym
kontekście kontrowersyjne.
Biorąc pod
uwagę brak dowodu na istnienie Boga oraz głupotę i cierpienie, które wciąż
dobrze prosperują pod osłoną religii, ogłaszanie siebie mianem „ateisty"
wydawałoby się jedyną właściwą reakcją. I jest to stanowisko, które wielu z nas
dumnie i publicznie przyjęło. Dziś jednak chciałbym spróbować przedstawić
argumenty, że nasze używanie tej etykiety jest błędem — i to błędem przynoszącym
konkretne konsekwencje.
Moje
zainteresowanie użyciem terminu „ateizm" jest zarówno filozoficzne jak i strategiczne. Mówię to z nieco niezwykłej i może nawet paradoksalnej pozycji,
ponieważ, pomimo że jestem teraz jednym z publicznych głosów ateizmu, nigdy nie
myślałem o sobie jako ateiście zanim nie przypadła mi rola przemawiania
jako jeden z nich. Nawet nie użyłem tego terminu w książce The End of Faith,
która pozostaje moją najpoważniejszą krytyką religii. I, jak argumentowałem
krótko w A letter to a christian nation, uważam że „ateista" jest
terminem, którego nie potrzebujemy, w taki sam sposób, jak nie potrzebujemy
słowa by określić kogoś, kto odrzuca astrologię. Po prostu nie nazywamy ludzi
„nieastrologetami." Jedyne, czego potrzebujemy, to słowa takie jak „rozum,"
"dowód," "zdrowy rozsądek" i "bzdura" by pokazać astrologetom ich miejsce w szeregu i tak mogłoby stać się również z religią.
Jeżeli
porównanie z astrologią wydaje się zbyt powierzchowne, rozważmy problem rasizmu.
Rasizm był najtrudniejszym do rozwiązania problemem społecznym, z jakim
kiedykolwiek mieliśmy do czynienia w tym kraju. Mówimy o głęboko zakorzenionych
przekonaniach. Jestem przekonany, że wszyscy widzieliście zdjęcia linczów z pierwszej połowy 20. wieku, na których praktycznie całe miasta Południa,
tysiące mężczyzn, kobiet i dzieci — bankierzy, prawnicy, lekarze, nauczyciele,
starsi kościoła, redaktorzy gazet, policjanci, nawet sporadycznie senatorowie i członkowie kongresu — przychodzili jak na karnawał, by patrzeć, jak jakiś młody
mężczyzna lub kobieta jest torturowany aż do śmierci i następnie wieszany na
drzewie lub latarni ulicznej, by wszyscy mogli go oglądać.
Widzieć
zdjęcia tych ludzi podczas ich niedzielnej rozrywki, ustawiających się do
fotografii pod wiszącą, okaleczoną i często częściowo spaloną osobą, to jedno,
czymś dużo trudniejszym jest uświadomić sobie, że ci szacowni ludzie, którzy
poza tym byli całkiem normalni, choć bez wątpienia religijni, często brali
pamiątki ze zwłok do domu, by pokazać je swoim przyjaciołom — zęby, uszy, palce,
rzepki, wewnętrzne organy — i czasami wystawiali je w swych miejscach pracy.
Oczywiście
nie twierdzę, że rasizm już nie stanowi problemu w tym kraju, ale ktokolwiek,
kto myśli, że problem jest tak poważny jak był wcześniej, po prostu zapomniał
lub nigdy nie nauczył się, jak źle w rzeczywistości było.
W takim razie, możemy teraz zapytać, jak doszło do tego, że ludzie dobrej woli i o zdrowym rozsądku rozpoczęli zwalczanie rasizmu? Oczywiście istniał Ruch
na Rzecz Praw Obywatelskich. KKK (Ku-Klux
Klan) został stopniowo zepchnięty na margines społeczeństwa. Miały miejsce
ważne i, wydaje mi się, nieodwracalne zmiany w sposobie, w jaki rozmawiamy na
temat rasy — nasze poważne gazety nie publikują już jawnie rasistowskich
artykułów i komentarzy, tak jak robiły to mniej niż sto lat temu — ale
zastanówcie się, jak wielu ludzi musiało identyfikować siebie jako
„antyrasistów" by uczestniczyć w tym procesie? Czy istnieje gdzieś „przymierze
antyrasistów" bym mógł do niego dołączyć?
Nadawanie czemuś etykiety niesie realne zobowiązania, szczególnie, jeżeli to,
czemu ją nadajesz naprawdę w ogóle nie istnieje. I argumentowałbym, że ateizm
nie istnieje. Nie jest filozofią, tak samo jak nie jest nią „antyrasizm." Ateizm
nie jest światopoglądem — a jednak większość ludzi tak pojmuje i atakuje go jako
światopogląd. My, którzy nie wierzymy w Boga współuczestniczymy w tym
nieporozumieniu poprzez przyzwolenie by nas tak nazywano i dodatkowo nazywając
tak samych siebie.
Kolejnym problemem jest to, iż wydaje mi się, że akceptując jakąś etykietę,
szczególnie etykietę „ateisty" zgadzamy się być postrzegani jako nawiedzona
subkultura. Zgadzamy się być postrzegani jako marginalna grupa interesu, która
spotyka się w salach balowych hoteli. Nie mówię, że spotkania tego typu
nie są ważne. Nie byłbym tu, gdybym nie uważał, że są. Ale twierdzę, że w kwestii filozofii jesteśmy winni zamieszania, a w kwestii strategii,
wpadliśmy w pułapkę. Jest to pułapka, która w wielu przypadkach, została celowo
przygotowana na nas. I sami do niej wskoczyliśmy.
Podczas gdy jest dla mnie zaszczytem regularnie odnajdywać siebie w otoczeniu
Dana (Dennetta), Richarda (Dawkinsa) i Christophera (Hitchensa) jakbyśmy byli jedną
osobą o czterech głowach, to to całe wyobrażenie o „nowych ateistach" lub
„wojujących ateistach" było i jest używane, by móc traktować naszą krytykę
religii z dystansem i umożliwić ludziom oddalanie naszych
argumentów nie biorąc na siebie ciężaru odpowiadania na nie. I pomimo że naszym
książkom poświęcono odpowiednio dużo uwagi, to wydaje mi się, że cała dyskusja o konflikcie pomiędzy wiarą i rozumem, religią i nauką, była i będzie nadal
skutecznie marginalizowana pod sztandarem ateizmu.
A zatem, pozwólcie, że wyrażę moją w pewnym stopniu wywrotową propozycję jasno:
nie powinniśmy nazwać siebie „ateistami." Nie powinniśmy nazwać siebie
„sekularystami." Nie powinniśmy nazwać siebie „humanistami," "świeckimi
humanistami," "naturalistami," "sceptykami," "antyteistami," "racjonalistami,"
"wolnomyślicielami" lub "brajtami." Nie powinniśmy nazwać siebie w żaden
sposób. Powinniśmy zniknąć z pola radaru — do końca naszych dni. I wtedy
powinniśmy być przyzwoitymi, odpowiedzialnymi ludźmi, którzy niszczą złe
pomysły, gdziekolwiek je znajdą.
Otóż, tak się przypadkiem składa, że religia posiada więcej niż wiele
złych pomysłów. I pozostaje jedynym systemem myślowym, w którym proces
utrzymywania błędnych idei w stanie wiecznego niepodlegania krytyce jest uważany
za akt świętości. Tym jest akt wiary. I wciąż jestem przekonany, że wiara
religijna jest jednym z najbardziej wynaturzonych nadużyć inteligencji, jakie
kiedykolwiek opracowaliśmy. Jest więc nieuniknione, że będziemy kontynuować
krytykę religijnego myślenia. Ale nie powinniśmy definiować i nazywać siebie w opozycji do takiego myślenia.
Zatem co to wszystko znaczy w praktyce, oprócz tego, że Margaret
Downey musiałaby zmienić swój papier firmowy? Więc, zamiast określać siebie mianem „ateistów" w opozycji do całej religii,
myślę, że powinniśmy nie robić nic więcej, niż tylko występować w obronie rozumu i intelektualnej uczciwości — i, gdzie ta obrona powoduje, że zderzamy się z religią, co jest nieuniknione, powinniśmy spostrzec, że punkty zderzenia zawsze
dotyczą specyficznych religijnych przekonań — nie religii w ogóle. Nie istnieje
religia w ogóle.
Problem polega na tym, że koncepcja ateizmu nakłada na nas fałszywy ciężar
ciągłej obsesji na punkcie ludzkich przekonań na temat Boga i ciągłego
traktowania wszystkich religii tak samo. Ale nie powinniśmy mieć na tym punkcie
obsesji ani nie powinniśmy traktować ich tak samo. Co więcej, powinniśmy
od razu wskazać różnice między religiami, z dwóch powodów:
Po pierwsze, te różnice sprawiają, że wszystkie religie wyglądają na przygodne, a przez to niemądre. Rozważmy unikalne cechy mormonizmu, które mogą mieć
znaczenie w nadchodzących wyborach prezydenckich. Wydaje mi się, iż mormonizm
jest — obiektywnie rzecz ujmując — tylko trochę bardziej idiotyczny niż
chrześcijaństwo. Musi taki być: ponieważ stanowi on chrześcijaństwo wzbogacone o kilka bardzo głupich pomysłów. Na przykład mormoni wierzą, że Jezus powróci
rządzić na Ziemi w czasie Tysiącletniego Królestwa i przynajmniej przez część
tego czasu będzie rządzić ze stanu Missouri. Dlaczego czyni to mormonizm mniej
prawdopodobnym niż chrześcijaństwo? Ponieważ jakiekolwiek prawdopodobieństwo
przypisywałbyś dla powrotu Jezusa, musisz przypisać mniejsze prawdopodobieństwo
jego nadejściu z powrotem i utrzymywaniu letniego domu w hrabstwie
Jackson, w Missouri. Jeżeli Mitt
Romney chce być następnym prezydentem Stanów
Zjednoczonych, powinien zostać zmuszony, by poczuć ciężar naszego
niedowierzania. Możemy w tym punkcie stworzyć koalicję z naszymi
chrześcijańskimi braćmi i siostrami. W co ten człowiek właściwie wierzy?
Świat powinien wiedzieć. I jest prawie pewne, że będzie to krępujące nawet dla
większości ludzi, którzy wierzą w biblijnego Boga.
1 2 3 4 Dalej..
« (Published: 06-03-2010 )
Sam HarrisAutor bestsellerowej ("New York Times"), wyróżnionej PEN Award książki - "The End of Faith: Religion, Terror, and the Future of Reason" (2005) oraz "Letter to a Christian Nation" (2006). Ukończył filozofię na Uniwersytecie Stanforda, studiował poza tym religioznawstwo, obecnie pracuje nad doktoratem z zakresu neuronauki. Udziela się medialnie w radio i telewizji, ostrzegając o niebezpieczeństwach związanych z wierzeniami religijnymi we współczesnym świecie. Mieszka w Nowym Jorku. Private site
Number of texts in service: 28 Show other texts of this author Newest author's article: Tajemnica świadomości | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 7183 |
|