|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Articles and essays »
Nie obwiniać Boga Author of this text: Stan Drozdowski
Cenzura, jak się okazuje, miała i nadal ma swoje dobre
strony. Niemożność skomentowania na gorąco tekstu Dramat, dała mi czas na
przemyślenie istoty tego i innych podobnych dramatów.
Dlaczego „dramat"? Życie ludzkie jest, jak nam wiadomo,
ograniczone w czasie i bardzo kruche, dlatego też musimy się liczyć z tym, że
zarówno my sami jak i osoby nam bliskie lub przynajmniej znane, czy szanowane
muszą odejść. Racjonalność myślenia nie ogranicza żalu, ale dodaje doń inną
wartość — refleksję, by w miarę naszych możliwości cierpienie ludzkie
ograniczać, a śmierć oddalać w czasie. Im lepiej poznajemy nasz materialny świat i lepiej go rozumiemy nasze możliwości w tej dziedzinie stają się coraz większe.
Wiele zjawisk dobrze rozumiemy, wiele jesteśmy w stanie
przewidzieć, a znaczną ich liczbę możemy kontrolować. Wiąże się z tym nasz
sposób reakcji na nieszczęścia, które nas spotykają ze strony otaczającego nas
świata. Jeśli mamy do czynienia z czymś, czemu nie umiemy zapobiec, ani nawet
dokładnie przewidzieć, przykładem mogą tu być zjawiska tektoniczne, naszą
reakcją jest złość, że jeszcze w tej dziedzinie jesteśmy bezsilni. Mobilizuje
nas to do tym bardziej usilnych badań. Nasi wierzący przyjaciele mówią wtedy: „Act
of God". Jeżeli natomiast mamy do czynienia z dziedziną dobrze poznaną, coraz
lepiej przewidywalną, choć nie poddającą się naszej kontroli, na przykład
zjawiskami meteorologicznymi i która nas w jakiś sposób zaskoczy i pokona — to
już nie jest „Act of God", choć wielu chciałoby się zasłonić Panem Bogiem — to
już jest „akt człowieka" i to najczęściej leniwego i niedouczonego ryzykanta
(czasem po cichu liczącego na to, że jednak Bóg mu jakoś pomoże). Jest jeszcze
technika: poznanie zasad fizycznych otaczającego nas świata i zmuszenie ich do
pracy dla nas — wspaniała ludzka umiejętność! Jest jeszcze coś bardzo ważnego:
znajomość człowieka, jego słabości, niedociągnięć i braków, które mogą
powodować, że mimo doskonałej techniki, człowiek dysponujący nią popełnia błąd i jego wspaniałe dzieło obraca się przeciwko niemu. Mądrzy ludzie wymyślili cały
system kompetencji i ich ograniczeń, wzajemnych kontroli, testów, szkoleń i procedur — tak, by błędy ludzkie ograniczyć do minimum.
Jaki to ma związek z żałobą i żalem za tymi co odeszli?
Żal, w którym nie ma miejsca na pytania: „Co zrobiono źle? Czy było to do
przewidzenia? Czy można było tego uniknąć?", jest żalem pustym i obłudnym.
Jak się to ma do wydarzeń z 10 kwietnia w Smoleńsku?
Wiadomo, że coś było nie tak, ale bez znajomości zasad jakie POWINNY być
przestrzegane trudno jest zrozumieć jak to się właściwie stało. Postaram się
pokrótce te zasady przybliżyć.
Każde lotnisko ma ustalone procedury podejścia do
lądowania, są one unikalne dla tego właśnie lotniska i bez zapoznania się z nimi
nie jest możliwe bezpieczne wykonanie lądowania. Lotnisko północne w Smoleńsku
nie opublikowało map podejścia. Należy wierzyć, że udostępniło je pilotom
jednostki specjalnej na Okęciu. Zwracam uwagę na różnicę znaczenia słów
bezpieczne i udane.
Na lotnisku, o którym mowa, można lądować z
widzialnością, pilot wówczas sam, wzrokowo, określa położenie samolotu
względem pasa, zarówno w płaszczyźnie poziomej jak i pionowej. Na dużym
samolocie odrzutowym jest to trudne, bo nawet drobne odchylenia w utrzymaniu
właściwego toru lotu (ścieżki schodzenia) powodują znaczne błędy jeśli chodzi o punkt przyziemienia na pasie i utrzymanie właściwej prędkości podejścia.
Większość lotnisk posiada system VASI (Visual Approach Slope Indicator). Nie
jest jasne, czy w Smoleńsku jest to urządzenie. Minima podejścia z widzialnością
powinny być również opublikowane i znane pilotom. W dniu 10 kwietnia, pogoda jak
wiadomo wykluczała możliwość podejścia z widzialnością.
Podejścia bez widoczności ziemi, czyli według przyrządów,
mogą być precyzyjne, gdy pilot otrzymuje elektroniczną informację o położeniu samolotu względem płaszczyzny schodzenia i nieprecyzyjne.
Lotnisko w Smoleńsku nie posiada urządzeń umożliwiających podejście precyzyjne.
Standardowym wyposażeniem lotnisk wojskowych w tej części świata są dwie
radiolatarnie bezkierunkowe, umieszczone w osi pasa od strony podejścia (tzw.
bliższa i dalsza), dające pilotowi orientację co do odchyleń od tej osi i przybliżoną odległość od progu pasa (moment minięcia dalszej, a następnie
bliższej). Lotnisko w Smoleńsku posiada również radar. Kontroler, obsługujący
ten radar podaje pilotowi kurs podejścia, odchyłkę od właściwego kursu oraz
odległość od progu pasa. Pilot obowiązany jest „kwitować" otrzymane informacje
zgłaszając wysokość odczytywaną z wysokościomierza samolotu. Właściwa relacja
odległości od progu i wysokości potwierdza, czy samolot zniża się pod właściwym
kątem. W ten sposób obie strony, kontroler i pilot, wzajemnie upewniają się, że
podejście odbywa się w sposób właściwy (np. jeżeli na wypowiedź kontrolera:
„cztery kilometry do pasa", pilot odpowie „dwieście metrów", wiadomo że znajduje
się na właściwej, trzystopniowej ścieżce schodzenia. Kontrolerzy smoleńscy
twierdzili, że nie otrzymywali pokwitowań… Z tym co powiedziałem wiąże się
oczywisty wymóg używania zrozumiałych dla obu stron jednostek miar. Drugą
jeszcze ważniejszą sprawą jest nie budzący wątpliwości sposób pomiaru wysokości.
Wysokość samolotu mierzona jest przy pomocy wysokościomierzy barometrycznych.
Istnieją dwa odmienne układy odniesienia tego pomiaru. W jednym, wysokość
mierzona jest względem poziomu morza (system ten używany jest w krajach
zachodnich). W tym systemie wysokościomierz samolotu po wylądowaniu pokazuje
wysokość lotniska nad poziomem morza. W innym systemie, wysokość mierzymy od
poziomu lotniska. W systemie tym, wysokościomierz samolotu stojącego na ziemi
pokazuje zero. Aby wysokościomierz dawał prawidłowe wskazania, pilot musi drogą
radiową otrzymać od kontrolera wartość ciśnienia barometrycznego, którą
następnie ustawi na swoim przyrządzie. Musi mieć jednak jasność, które ciśnienie
zostało mu podane: ciśnienie na poziomie morza czy ciśnienie lotniska (davlenije
aerodroma). W świetle tego, co powiedziałem, jest zrozumiałe jak kapitalne
znaczenie ma ustawienie właściwego ciśnienia na wysokościomierzu w kabinie
pilotów: błąd interpretacji wskazania wysokościomierza będzie równy elewacji
lotniska. Sprawę komplikuje dodatkowo wyskalowanie podziałki ciśnień na
wysokościomierzu (milibary, hektopaskale, milimetry słupa rtęci, ew. w wysokościomierzach amerykańskich, cale słupa rtęci). Samoloty wyposażone są
również w radiowysokościomierze, podające wysokość nad przelatywanym aktualnie
terenem i wyposażone w dźwiękowy sygnalizator, ostrzegający o spadku wysokości
poniżej uprzednio zadanej, np. 100m. Wróćmy jednak do samego podejścia. Pilot
leci w chmurze, bez widoczności ziemi i, posługując się przyrządami lub
korzystając ze wskazówek kontrolera, tak manewruje, by zgodnie z opublikowaną (o
ile jest) procedurą, znaleźć się w osi pasa, jednocześnie zniżając się, aby móc w odpowiedniej chwili rozpocząć końcowe podejście do pasa. Napisałem ZNIŻAJĄC
SIĘ, ale do jakiego momentu? Aż zobaczy pas? OTÓŻ NIE! Wolno mu zniżać się tylko
do nakazanego minimum: Minimum Descent Altitude (wg poziomu morza) albo
Minimum Descent Hight,jeśli schodzi na davlenije aerodroma.
Po czym leci poziomo i jeśli zobaczy pas, i jeśli oceni, że jego położenie
względem niego umożliwia mu bezpieczne lądowanie (nie jest np. zbyt wysoko, albo
pod zbyt dużym kątem) — może lądować. A jeśli nie zobaczy, to kontynuuje lot do
punktu, również określonego w procedurze, MAP (Missed Approach Point) i rozpoczyna (tak, określoną z góry) procedurę nieudanego podejścia. Widać z tego,
że w żadnym wypadku samolot nie miał prawa znaleźć się kilometr od pasa na
wysokości drzew. Widać również, że mimo, że starałem się skracać i upraszczać,
cała ta operacja jest potwornie skomplikowana, wymaga wszechstronnego
przygotowania, treningu, koordynacji, a przede wszystkim spokoju i nie zwracania
uwagi na humory pasażerów.
Pasażerów, czy pasażera? Chcę podkreślić, że uważam, iż
rozważania na temat czy ktoś wchodził do kokpitu, a jeśli tak, to kto itd. oraz
szukanie ewentualnych nagrań na „czarnej skrzynce" (Cockpit Voice Recorder)
za całkowicie chybione. Nie o to chodzi, czy ktoś w mniej lub więcej arogancki
sposób wytyka pilotowi błędy charakteru i wynikającą z nich nieprzydatność do
zawodu. Problem polega na opacznym rozumieniu własnej roli przez instytucję
wożącą głowę państwa. Powinno być więcej niż oczywiste, że czyjekolwiek żądania
odstąpienia od obowiązujących zasad, będą zawsze nieskuteczne (jak dla oficerów
ochrony nieskuteczne byłyby próby udania się ochranianej osoby na samotny spacer
nocą). Każdy ma prawo mieć zły humor, prezydent może to samo powiedzieć o mnie
co ja, czy ktoś inny o nim. Ale nie może to mieć jakiegokolwiek przełożenia na
jego bezpieczeństwo, a tym samym na bezpieczeństwo państwa.
Tam w Smoleńsku nie nastąpił żaden „Act of God". Bóg nie
wmanewrował samolotu w miejsce, gdzie nie miał prawa się znaleźć. Moja żałoba
domaga się wyjaśnienia, kto to zrobił i jakimi racjami kierował się, odbierając
życie prawie setce pasażerów i wystawiając na szwank bezpieczeństwo i reputację
Polski.
« (Published: 16-04-2010 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 7255 |
|