|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Science Schodki czy rewolucje - emocje w biologii [2] Author of this text: Andrzej Gecow
W ubiegłym roku
obchodziliśmy 200 rocznicę urodzin Darwina i 150 opublikowania jego dzieła. Te
okrągłe rocznice stały się pretekstem wielu podsumowań i spotkań, w tym np.
działu „Z DZIEDZICTWA KAROLA DARWINA", w ResHumana (2/105 z 2010) a w nim m.in.
artykułu Mariana Jankowskiego omawiającego "Festiwal Ewolucji" zorganizowany
przez Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów. Komitet Biologii Ewolucyjnej i Teoretycznej PAN uczcił te rocznice wydając specjalny zeszyt „Kosmosu" (Tom 58,
2009, Nr 3-4 (284-285)) pod redakcją profesorów Jana Kozłowskiego i Jacka
Radwana, który gorąco polecam, gdyż daje szerokie współczesne spojrzenie opisane
przez wielu autorów. W Krakowie w maju 2009 r. odbyła się XIII Krakowska
Konferencja Metodologiczna „Ewolucja wszechświata i ewolucja życia", której
inicjatorem był ks. prof. Michał Heller z Papieskiej Akademii Teologicznej,
obecnie dyrektor Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych. Organizatorami
były ponadto Polska Akademia Umiejętności, Uniwersytet Jagielloński i Uniwersytet Warszawski. W podsumowaniu tej
konferencji stwierdzono, że nie widać obecnie alternatywy naukowej dla ewolucji
darwinowskiej, która dawno przestała być jedynie hipotezą. W zasadzie jest to
rozwinięcie słów Jana Pawła II, usuwające podstawę katolickiej walki o utrzymanie kreacjonistycznego światopoglądu, tak ważnego dla religii (o czym
wspomniałem na początku tego artykułu). Religia traci tym ruchem jedną z najsilniejszych podstaw, ale ten bastion nie dał się dłużej bronić. Alternatywą w dającej się przewidzieć przyszłości byłaby strata zasadniczej części
inteligencji i jawne określenie się jako ostoja ciemnogrodu. Jednocześnie
człowiek i jego psychika stają się wynikiem ciągłej ewolucji, w wymiarach
naukowych bez zasadniczej różnicy z przodkami o naturze jeszcze czysto
zwierzęcej, co utrudnia wskazanie momentu nabycia duszy. Należy zauważyć, że na
tej konferencji nie usiłowano nawet bronić koncepcji pośrednich, takich jak
„inteligentny projekt", które nie doceniają siły mechanizmów darwinowskich i próbują wspomagać je siłami nadprzyrodzonymi, zgadzając się jednak na ewolucję.
Wydawało by się, że
rezygnacja z poparcia kreacjonizmu przez Kościół katolicki definitywnie kończy
tego typu tłumaczenia w poważnym kręgu alternatyw i na placu boju pozostaje
jedynie Darwin. Niestety, zdanie: „Darwiniści i neodarwiniści nie zawsze zdają
sobie sprawę z tego, że sam dobór naturalny nie może prowadzić do tak wysokich
poziomów porządku i złożoności, jakie widzimy w żyjących organizmach." pojawia
się obecnie z przeciwległych pozycji — prądu naukowego zajmującego się systemami
złożonymi, eksponującego samoorganizację. (Tu polecam serię artykułów
Wadhawan'a opublikowaną w "Racjonaliście" w tłumaczeniu M. Koraszewskiej, przekrojowo
ukazującą ten współczesny, w zasadzie obowiązujący pogląd.)
Główną postacią tego prądu naukowego jest Stuart
Kauffman. Piętnuję w tym artykule emocje, jednak do idei samoorganizacji
tłumaczącej znaczną część obserwowanego uporządkowania w obiektach żywych sam
mam negatywny stosunek emocjonalny, dla mnie jest to „ateistyczny kreacjonizm".
Znam tę dziedzinę dokładniej, gdyż zajmuję się badaniami symulacyjnymi
adaptacyjnej ewolucji sieci złożonych i wiem, że nie jest łatwo wykazać błędność
aż tak daleko idącej wiary w samoorganizację. Z drugiej strony entuzjastycznie
popieram rozwijaną przez Kauffmana teorię sieci złożonych i jej metody, widząc w niej istotny krok we właściwym kierunku (z pominięciem przeceniania
samoorganizacji). Jeżeli mam rację (a mam na pewno!), to tu też widać schodki.
Odkrycie podstawowych reguł i nośników dziedziczenia tworzyło całkiem nową perspektywę pojęciową trudną do
powiązania z dotychczasowym dorobkiem. Szerzej przedstawia to Adam Łomnicki w artykule „Spotkanie teorii Darwina z genetyką" ww. zeszycie „Kosmosu". Cytuje on
m.in. kuriozalne wypowiedzi genetyków nie znajdujących miejsca w tej nowej
przestrzeni dla prostej idei Darwina:
Wilhelm Johannsen, (1909):
„jest rzeczą zupełnie oczywistą, że genetyka pozbawiła podstaw darwinowską
teorię doboru naturalnego".
William Bateson, (1913):
„...przekształcenie populacji przez drobne zmiany kierowane doborem jest tak
sprzeczne z faktami, że możemy podziwiać adwokacką zręczność, dzięki której
tłumaczenie to mogło przez jakiś czas uchodzić za możliwe do przyjęcia".
Można powiedzieć, że
naukowy establishment, a w każdym razie liczący się genetycy, uznali wtedy
darwinowską teorię doboru za niemożliwą do zaakceptowania.
Młoda, pociągająca,
panująca od niedawna genetyka nie tolerowała tego, co nawet tylko wydaje się z nią sprzeczne (na pierwszy, niefachowy rzut oka). Jest to charakterystyczny
przejaw rewolucji, chociaż nie było po temu podstaw. Genetyka była odkryciem
wypełniającym obszar wcześniej jawnie prowizoryczny i czekający na wyjaśnienie, a nie zmianą uznanej „teorii" na inną, jak w przypadku przejścia od kreacjonizmu
do ewolucji. Jest to więc następny krok — pokonany schodek na drodze poznania.
Wyraźnie nie wystarczało to początkowym genetykom, mieli o sobie wyższe
mniemanie. Rewolucyjny charakter miało wynikające z nowego spojrzenia obalenie
wiele wyjaśniającego i utrwalonego w sposobie myślenia dziedziczenia cech
nabytych, ale to też była jedynie niepełna prowizorka. Tu jednak brak było
zastępczej propozycji i to, co obalone wyjaśniało, zawisło obecnie w próżni bez
wyjaśnienia (nie mylić z podstawami, jak to zrobiono).
Genetyka była silniejsza,
nauki ewolucyjne raczej w odwrocie usiłowały doczekać lepszych czasów.
Zafundowała ona badaczom ogromną liczbę nowych pasjonujących szczegółów o podstawowym znaczeniu dla rozumienia całokształtu zjawisk życia i ewolucji -
można było zająć się bezpiecznym tematem. Nie sprzyjało to próbom poszukiwania i badania zjawisk wystających poza zdolności wyjaśniania tej nauki a nawet
powodowało odłożenie wielu znanych, trudniejszych problemów i całych dziedzin na
nieokreślone „później", kiedy ta nowa, podstawowa dziedzina będzie już
dostatecznie poważna, rozpoznana i można będzie powrócić do tych zagadnień w jej
kontekście.
Takim „trudnym problemem"
było sławne „prawo biogenetyczne" Haeckla, którego mechanizm nazwany
„wypieraniem wstecznym" doprecyzował Weismann (ten sam, który później obalił
tłumaczące je dziedziczenie cech nabytych). Mechanizm ten był skutkiem
obserwowanej (ale poniżej granicy udowodnienia) statystycznej prawidłowości
„dodawanie terminalne i kondensacja wczesnych etapów ontogenezy", której
oczywistym wyjaśnieniem było powszechnie dotąd przyjmowane dziedziczenie cech
nabytych, nabywanych oczywiście na końcu ontogenezy przez czynny w środowisku
fenotyp. W zasadzie inną postacią prawa biogenetycznego, które traktowane
powinno być jako fenomenologiczne (podsumowanie obserwacji) jest „rekapitulacja
filogenezy w ontogenezie" — przechodzenie w rozwoju osobniczym od zygoty do
fenotypu przez fazy zbliżone do dalekich dorosłych przodków. Typowo przywołuje
się dla zobrazowania tej prawidłowości fazę rozwoju embrionalnego wyższych
kręgowców posiadającą łuki skrzelowe i ogólny plan budowy zbliżony do ryby.
Obalenie dziedziczenia cech nabytych pozbawiło mechanizm powstawania
rekapitulacji podstaw teoretycznych a obserwacje były zbyt subiektywne. Wydawał
się on sprzeczny z genetyką, bo nie widziano sposobu jego wyjaśnienia.
Specjaliści od genetyki — niepodważalne wówczas autorytety, orzekli absurdalność
pomysłu rekapitulacji bez brania pod uwagę obserwacji, z którymi praktycznie nie
mieli styczności. Dokładnie według kuriozalnej, ale w warunkach rewolucji
powszechnie spotykanej regule — „jeżeli fakty przeczą naszej idei, tym gorzej
dla faktów". Słychać było głównie głosy krytyki z pozycji genetycznych,
natomiast obrona nie dużo mogła powiedzieć i raczej nie ryzykowała. „Wielu
entuzjastów rekapitulacji po przejściu na mendelizm nie poruszało tego tematu w piśmie" — stwierdza Gould 1977, który jako ostatni podjął próbę ratowania
rekapitulacji z pozycji genetycznych, ale mu się nie powiodło i tę datę
przyjmuje się za datę ostatecznej śmieci tej idei. Jest ona bowiem jak Rasputin
(Wilkins 2002), dobijana była wielokrotnie, jednak żyje. Już w 1917r zastąpiono
dodawanie terminalne Weismanna zmiennością terminalną Naefa, której naiwnie
prosty mechanizm zgodny z genetyką podał de Beer w r. 1940 (w zasadzie do dziś
obowiązujący).
Zagadnieniami tymi
zajmowała się embriologia porównawcza, którą wraz z burzliwym rozwojem genetyki
na początku XX w. nagle na Zachodzie przestano się zajmować. Na Wschodzie
badania kontynuował Sjewiercow i jego uczeń Schmalhausen (Szmalhauzen), który
jawnie uznawał rekapitulację. Obecnie próbuje się już wskrzesić embriologię
porównawczą w modnej „evo-devo". Temu zagadnieniu poświęcił swoją książkę
Wilkins 2002, który zgodnie z panującą modą bardzo ostro odniósł się do idei
rekapitulacji stwierdzając nawet, że „lepiej, gdyby tego Haeckla nigdy nie
było". To się podobało i pomogło — książka stała się popularna, idee
zaakceptowano, a rzadko kto na Zachodzie wie, kto to jest Schmalhausen, któremu
książka jest dedykowana. Problem rekapitulacji jest jednym z najbardziej
kontrowersyjnych problemów do dziś. Przyznanie się do popierania tej idei jest
niemal samobójstwem w środowisku biologów, niemal pewnością odrzucenia artykułu w lepszych pismach. Dotknąłem tego problemu osobiście, gdyż wyjaśniłem (Gecow
2008a) mechanizm rekapitulacji zgodnie z genetyką metodami symulacji ewolucji
złożonych sieci funkcjonujących; tę dziedzinę rozwijają fizycy, jednak biolodzy
nie mają jeszcze odwagi podjąć dyskusji.
Gdzieś w pierwszej połowie
XX wieku, udało się zbudować wspólne spojrzenie genetyki i teorii Darwina jako
prowincję „genetyka populacyjna" imperium genetyki. Stało się już jasne, co i jak ulega zmienności, jak rozumieć jej losowość i jak na pulę genową populacji
działa dobór zmieniając kierunkowo frekwencje genów. Zmienność bezkierunkową
opisywała więc teraz genetyka a dobór darwinowski ją tylko modyfikował nadając
kierunek. To spójne spojrzenie konstytuuje stan zupełnej teorii pierwszego
przybliżenia ograniczonej zakresem klarownych założeń, określonych mechanizmów i ich skutków. Tak powstał wielki spójny obszar i jego nieuczęszczane pogranicze.
Jest naturalne, że opis i wyjaśnianie zjawisk rozwijają się drogą kolejnych przybliżeń. W biologii takie
spojrzenie jest raczej rzadkością, co znacznie powiększa skrajności poglądów i nieadekwatnie wprowadza charakter przemian rewolucyjnych. Emocje i wymagania
związane z rozciągniętą w czasie od Lamarcka do Darwina rewolucją zepchnęły na
drugi plan takie schodkowe podejście. Rzeczywistość jest złożona; aby z grubsza
zacząć ją rozumieć pierwsze przybliżenie musi ograniczyć się do klarownych,
możliwie prostych założeń, w ramach których można już wyjaśnić istotną część
(chciałoby się całość, ale to nierealne) obserwacji i zbudować rusztowanie do
przybliżeń następnych.
1 2 3 Dalej..
« Science (Published: 27-04-2010 )
Andrzej GecowFizyk i informatyk, wieloletni pracownik Instytutu Badań Jądrowych w Świerku, ostatnio zajmował się biologią teoretyczną w Instytucie Paleontologii PAN, obecnie na emeryturze, współpracuje z Centrum Badań Ekologicznych w Dziekanowie Leśnym.
| All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 7271 |
|